14 listopada 2015

#14 Bucky

***
— Jesteś palantem. Prawdziwym palantem, Rogers — burczę na niego, poprawiając owinięty wokół głowy bandaż. — Ponoć starszy, a gówniarz bez krzty wyobraźni — mówię jeszcze, zrzucając z siebie swędzący, wełniany koc. Mam dość siedzenia w miejscu, chcę wstać, odejść jak najdalej, zająć czymś myśli, zająć czymś dłonie, wyrzucić z głowy ciągle powracający, zapętlony obraz pochylającego się nade mną Zoli. Kręcę głową, próbując odgonić od siebie natrętne myśli i siadam na brzegu skrzypiącego, polowego łóżka, opuszczając nogi.
/Steve wciąż stoi sztywno kilka stóp od szpitalnego łóżka. Powrót do bazy był niesamowicie długi i wyczerpujący, niemal jak wyczołgiwanie się z dna piekieł, i to dosłownie, co stanowiło wyzwanie nawet dla nowego ciała Stev...



— Jesteś idiotą — mówię po raz kolejny, zerkając na niego kątem oka. — Zostawiam cię na kilka miesięcy z nakazem nie pakowania się w żadne kłopoty, a ty co? Zaciągasz się do armii i znajdujesz sobie naukowca, który zamienia cię w... o to. – Wykonuję gest ręką w jego stronę. — Słuchaj, wiedziałem, że będziesz usychał z tęsknoty za mną, ale zostanie wojskowym królikiem doświadczalnym, przemierzenie Atlantyku i samotny szturm na szwabską bazę? To zbyt dramatyczne, nawet jak na ciebie — dodaję, zerkając na niego z przekonaniem, że zobaczę ten jego głupi uśmiech i spojrzenie pełne politowania dla mojego mało wysublimowanego poczucia humoru, jak zawsze lubił je określać. Zamiast tego wciąż stoi, ramiona ma spięte, a jego barki trzęsą się lekko, gdy przyciska pięć do ust. — Aww, Steven, ty płaczesz? — droczę się z nim tak, jak zawsze, starając się odsunąć na bok fakt, że wcale nie jesteśmy w naszym mieszkaniu na Brooklynie, a w szpitalnym namiocie niedaleko niemieckiej granicy, otoczeni przez rannych żołnierzy i wojnę.

— Nie, nie, nic mi nie jest — zaprzecza, przecierając oczy dłonią. — Ja po prostu... — milknie na chwilę i bierze głębszy oddech. — Boże, Buck, myślałem, że nie żyjesz.

— To dlaczego jeszcze tam stoisz, co? — pytam, powoli wstając, by nie nasilić towarzyszących mi przez cały czas zawrotów głowy, choć wizja spędzenia jeszcze chwili w towarzystwie uroczej pielęgniarki nie wydawała się taka zła. Rozwieram jednak szeroko ramiona, posyłając mu krzywy uśmiech i Steve już jest po drugiej stronie namiotu, oplatając mnie ciasno ramieniem i klepiąc po plecach.

— Też tęskniłem, idioto. — Trącam go łokciem, gdy się odsuwa. — I jesteś ode mnie wyższy — mówię z nieukrywanym wyrzutem, a Steve kręci tylko głową.

— Osioł.

***
14 listopada 2015 r.

/Otwieram oczy na dźwięk irytującej melodyjki budzika i uderzam pięścią w leżący na stoliku telefon, rozbijając go na drobne części i zostawiając na blacie spore wgłębienie.
/Siadam, opuszczając stopy na drewnianą podłogę, i biorę głęboki oddech, szukając dłonią bandażu na swojej głowie. Zaciskam tylko palce na zbyt długich włosach.
/Przez krótką chwilę wydaje mi się jeszcze, że słyszę odgłosy przepełnionego ocalonymi żołnierzami obozu i śmiech Steve'a, ale potem wszystko mija.

3 komentarze:

  1. Jaa... N, strasznie mi się podoba! Czternastka jest absolutnie rewelacyjna! Ja wyłapałam tylko jedną literówkę: ostatnie słowo pierwszy akapit. Napisałaś Stev, a powinno być chyba Steve'a. No chyba że to ja nie załapałam kontekstu. ;)
    Najcudowniejszy jest jednak ostatni akapit. Absolutnie cudny. N dziękuję za #14.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedy przypominasz sobie tego typu sytuacje, zaczynasz tęsknić tak bardzo, że masz ochotę zrobić wszystko, by było podobnie - w sensie relacji?
    Przygnębiający wpis. Jednocześnie jednak w dziwny sposób pokrzepiający.

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooooo to jest naprawdę kochane! Tak bardzo widzę tę sytuację, że aż mnie to boli, a mimo to twarzyczka mi się cieszy. Jak możesz ;< Ale czuć w tym jakąś iskrę nadziei, dobre wspomnienie sprzed całego tego cierpienia, które może trochę podniesie Bucky'ego na duchu. Yey, wyszło świetnie ^^
    No, to na koniec parę mini uwag ;p

    „chce wstać” – chcę
    „Powrót do bazy był niesamowicie długi i wyczerpujący, był niemal jak wyczołgiwanie się z dna piekieł i to dosłownie, co stanowiło wyzwanie nawet dla nowego ciała Stev...” – drugie „był” jest zbędne, a przed „i to dosłownie” przyda się przecinek.
    „— Też tęskniłem, idioto — trącam go łokciem, gdy się odsuwa.” – brakuje kropeczki i „trącam” dużą literą.
    "Siadam, opuszczając stopy na drewnianą podłogę i biorę głęboki oddech" - brakuje przecinka przed i, bo imiesłowem zaczynasz wtrącenie, więc trzeba je zakończyć.
    I trochę mi się nie podoba, że końcówka jest wyśrodkowana, bo po co to? Nie trzeba tego fragmentu odznaczać, mówi sam za siebie, więc lepiej zostawić go zwyczajnie napisanym :)

    A teraz lecę do kolejnego fragmentu!

    OdpowiedzUsuń