N, och, Zemo by się co najwyżej wzruszył na sekundkę. To by Winnie powiedział, że jest gotowy na rozkaz. Nie no, raczej nie było szans, żeby w ogóle mógł podnieść ręce ani się do rączki schylić. Chyba, że postanowiłby się podrapać, rozwalając przy okazji piękne wnętrze swojej nowej kwatery.
Ciekawa jestem, czy bunt coś da, czy Marvel ślepo będzie szedł tą drogą, o ile nie będzie żadnego logicznego wyjaśnienia. Sekwoja? Że drzewo takie, czy to jakiś pseudonim?
Chyba prędzej do wdzianka Bucky’ego, bo jeśli to nawiązanie do Nomada, to brakuje dekoltu do pępka. Jeśli dobrze kojarzę ten strój.
Zacznę chyba myśleć, że te wszystkie razy, kiedy dostawał po tyłku, to w rzeczywistości takie zmodyfikowane strzały Amora były.
/Patrząc na to, że Winnie dał radę zdemolować klateczkę - i nie zepsuł sobie przy tym nawet fryzury, zdolniacha! - nie była ona do końca dostosowana do zatrzymania kogoś o takiej sile. A przynajmniej nie na długo. Tym bardziej, że choć Bucky był wściekły, a WS przejmował stery, nie wyglądało na to, by wkładał w uderzenia jakoś szczególnie dużo siły. Przynajmniej nie jak na swoje możliwości. Czyli ktoś wykonał fuszerkę, bo pokładali całe nadzieje w elektryce, a gdy ta siadła, klatka okazała się bezużyteczna. Przy Winterze to pół biedy, bo gościa da się zatrzymać, ale gdyby był tam taki Hulk?
/Patrząc na to, że to nie jest ani klon, ani Skrull czy Kapitan z alternatywnej rzeczywistości, a ten prawdziwy, pierwszy Cap, to tego nie da się logicznie wytłumaczyć. Po prostu z tyłka wyciągnęli sobie twist o tym, że Cap od 75 lat działa jako Hydry, ignorując to, że wszystko co robił do tej pory, temu zaprzecza. I tak, sekwoja. Takie drzewo, które facet ściął, a ono chce się za to na nim zemścić. I ścigają go m.in wykonane z drewna meble, drabiny. Później następuje wielki zwrot akcji, bo gdy gość ucieka na morze, orientuje się, że pokład statku i stery zostały wykonane właśnie z sekwoi, którą ściął. Straszne, prawda?
/Tak, jako Nomad Steve chodził w
tym. Kolor się zgadza, ale cała reszta na szczęście nie. Widać jednak wyraźnie nawiązanie do
tego stroju, w którym Steve działał, kiedy Capem był Barnes.
/Ja już wolę nic nie myśleć. Lepiej nie psuć sobie humoru.
Steve, czyli w zasadzie długo byś się nie wahał. Myślisz, że co by było bardziej prawdopodobne z tych dwóch opcji?
Jaka jest kara przewidziana za niesubordynację?
Ostatecznie nie skonstruował żadnego prototypu? To się nazywa ironia losu.
/Tony często pozował na człowieka zadufanego w sobie, nie interesującego się niczym, co bezpośrednio go nie dotyczyło, ale to nie była prawda. Nie jest taki. Wierzę, że nie zaprowadzi nas wprost w pułapkę. Może to ślepa wiara, jak twierdzi Clint, ale pozostanę przy tym.
/Wtrącenie do więzienia, gdzie dalej będzie się... przekonywanym do rejestracji. Z tego, co dowiedział się T'Challa, powstać ma więcej placówek takich jak Raft.
/Zdążył skonstruować prototyp, ale na całe szczęście sprzęt nie zadziałał. Przez jakiś czas doktor Swann pracowała nad tym razem z ojcem, ale po jego śmierci porzuciła projekt. I cóż, nie da się ukryć, że życie bywa nieprzewidywalne i ironiczne. Ludzie nawołujący do nienawiści wobec innych nie mogą mieć pewności, co przyniesie los. Można mieć tylko nadzieję, że z czasem otworzą im się oczy. Nim będzie za późno.
Bucky, te pewne rzeczy są upokarzające, tak? I pewnie nie chcę o nie pytać, bo się poobrażamy nawzajem? Dlaczego nie chcesz, żeby o tych rzeczach wiedział? Boisz się, że w ciebie zwątpi, machnie ręką i zostawi?
W jaki sposób to pomaga, bo jeszcze nie do końca łapię? Cóż, jeśli reszta „wybryków” znalazła się w Departamencie nie z własnej woli, jak to było w twoim przypadku, to niesprawiedliwe by było ich zabijanie w świetle tego, co dostajesz ty, czyli wsparcie, ochronę, jakieś zrozumienie. Tylko, że oni pewnie nie mają swoich Steve’ów, którzy gotowi by byli wyciągnąć ich z piekieł. Ale jeśli zgłosili się na ochotnika, jak ta super-piątka z Syberii, która w życiu nie przejrzałaby na oczy, to sorry, niech ich wybijają. A twoja lista? Teraz wiesz, że to był zły pomysł, ale tak naprawdę co mogłeś innego zrobić, będąc nieźle rozchwianym zabójcą, który chciał się po prostu zemścić, bo już wiedział, że został cholernie mocno skrzywdzony, a oprócz niego cała masa innych ludzi?
Nie ich mam na myśli. Mówię o kimś neutralnym. Co by dała twoja śmierć? Dalej musieliby się ukrywać, Steve obwiniałby się o wszystko jeszcze bardziej niż zwykł to robić dotychczas, straciliby jednego super-zawodnika, a to już zmniejsza siły, Sam nie miałby się z kim droczyć, Pantera też pewnie uznałby twoje samobójstwo za swoją porażkę, w ogóle chyba nikt nie byłby jakoś szczególnie zadowolony i nikt nie poczułby wielkiej ulgi. Może spróbuj zastanowić się, co mógłbyś swoim istnieniem wnieść?
/Ależ pytać możesz o wszystko. W teorii i z wielkim przymrużeniem oka to wciąż wolny świat. Co nie oznacza, że na każde pytanie odpowiem. Bo jeśli stwierdzę, że jest to coś, o czym mówić nie chcę albo nie potrafię, nie będę się przymuszać. A nie chcę, żeby Rogers wiedział, bo... bo po prostu nie chcę, dobra? Ale raczej nie jest to coś, po czym dałby mi spokój, machnąłby ręką i sobie poszedł. Raczej osaczyłby mnie jeszcze bardziej z tym swoim "Czy wszystko w porządku, Buck?", "Czy potrzebujesz czegoś?", "Czy jest dobrze?". Szału można dostać.
/Wiem, że tego nie rozumiesz. To nie jest proste do zrozumienia. Tym bardziej, że ci ludzie sami w sobie niewiele mnie obchodzą, ale... Nie potrafię tego wyjaśnić, bo to jest... Nie wiem. Nie wiem jak to wyjaśnić... Taki Novokov. Mam ochotę zmiażdżyć mu krtań, on ma ochotę strzelić mi w łeb, krążymy wokół siebie jak wściekłe psy, ale... Ale wystarczy, że powiem Iwanow, że powiem Karpov, a on odpowie "wiem" i nie muszę mówić nic więcej, nie muszę się tłumaczyć, spowiadać. Bo on wie. Nikt prócz niego, prócz nich nie powie "wiem", nie powie "rozumiem". I ja tego zwyczajnie potrzebuję. Usłyszenia tego pieprzonego "wiem", spojrzenia na kogoś i zobaczenia tego samego chaosu, którym jest ja sam. To dziwne, popieprzone, ale tak jest. I nie ma dla mnie znaczenia to, jak trafili do Departamentu, bo coraz częściej orientuję się, że zwyczajnie tego nie wiem, że nie mogę tego wiedzieć. Pamiętam i wiem tylko to, co mi powiedziano. Zwykłe kłamstwa. Oni byli dla mnie ochotnikami Departamentu, ja byłem dla nich... tym samym. Departament mnie ocalił, przygarnął, więc się odwdzięczałem, zdradzając dawny kraj. Skoro tyle wiedzą o mnie, skoro tyle trafiło do mediów, skąd wiadomo jak naprawdę było z resztą? Kto to zweryfikuje? Jak to zrobi?
A poza tym, kto powiedział, że uważam listę za zły pomysł? Nie uważam. Żałuję tego, że czasem cierpiały na tym niewinne osoby, ale w żaden sposób nie żałuję odkreślonych na liście pozycji. I zrobiłbym to ponownie. Tylko tym razem bez innych ofiar.
/I naprawdę sądzisz, że gdybym chciał pójść i strzelić sobie w łeb, powstrzymałaby mnie przed tym myśl, że "chyba nikt nie byłby zadowolony"? Nie wierzę w to, że Pantera jak za pstryknięciem palca zmienił swój stosunek do mnie o sto osiemdziesiąt stopni i pała teraz do mnie wielką miłością, która przysporzyłaby mu cierpień, gdybym kopnął w kalendarz. Mam gdzieś to, że ta drużyna pseudo-bohaterów straciłaby jednego, potencjalnego członka. Ja już zwyczajnie nie chcę się w to mieszać, nie chcę walczyć. Mam dość. Zwyczajnie, cholernie dość. Mam wrażenie, że jeśli jeszcze raz wezmę broń do ręki, że jeśli znowu będę miał kogoś zabić - tym razem w imię pieprzonego "większego dobra" i górnolotnych haseł głoszonych przez Rogersa - zwyczajnie oszaleję i w końcu pęknę, rozlecę się na kawałki. Tym razem już na stałe.