***
11 stycznia 2016
— Nie ma mowy, żebym wziął... to coś do ust — mówię i odrzucam kawałek pizzy z powrotem do stojącego na niskim stoliku, kartonowego pudełka, spoglądając z odrazą na jego zawartość. — Przecież to wygląda jak...
/Yelena ucisza mnie gestem dłoni.
— Nie kończ. Dobrze ci radzę, nie kończ. Jeśli zrujnujesz to wspaniałe uczucie, jakim darzę pizze, to wierz mi, znajdę w sobie dość siły, by wyrzucić cię stąd oknem. — Celuje we mnie kawałkiem pizzy z serem - Margherity jak ją nazwała, i uśmiecha się kącikiem ust, mimo w pełni poważnego tonu.
/Prycham w odpowiedzi, opierając tył głowy o zagłówek kanapy. Yelena całkowicie mnie ignoruje, skupiając wzrok na oglądanym przez siebie programie. Wiem jednak, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że na nią patrzę. Zawsze to wie.
/Nieważne jak się staram, nie mogę pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest... niewłaściwe, zbyt normalne. W obliczu wszystkiego, co zrobiłem, wszystkiego, co działo się w moim życiu przez ostatnie lata, przez ponad siedemdziesiąt lat, nie przypuszczałem nawet, że w tym dziesięcioleciu... nie, co ja mówię - że w ciągu kilku najbliższych dekad będzie mi dane spędzać czas tak... zwyczajnie. Zbyt normalnie, by gdzieś z tyłu głowy nie kiełkowała myśl, że jest to tylko cisza przed burzą. W końcu nigdy nie jest tak dobrze, by za krótką chwilę wszystko nie mogło zacząć sypać się w diabły. Można powiedzieć, że to niemal naturalny ciąg.