Długo zastanawiałam się co ci napisać i powiem szczerze że wciąż nie jestem jego pewna. Podobną sytuację już przerabialiśmy i wtedy zareagowałeś w ten sposób, że co ja tam mogę wiedzieć, przecież to nie ma mnie robili eksperymenty i ja nie mam metalowej ręki, ale niech będzie. W końcu jak to mówić cel uświęca środki.
A więc tak... Nie mam zielonego pojęcia jak zacząć... Miałam przyjaciółkę. Była jedyną osobą której mogłam zaufać, ale to wszystko zmieniło się gdy poszłyśmy do innych szkół. Najpierw odwoływała spotkania, bo twierdziła ze nie ma czasu. Potem przestała dopisywać. I skończyło się na tym że na ulicy udawała że mnie nie zna, a ja jak głupia wciąż pisałam i dzwoniłam, bo miałam nadzieję że kiedyś odpisze. Myślałam że to moja wina, że ja coś źle zrobiłam. Długo czasu mi zajęło żeby zmienić zdanie, ale w końcu się udało. Po trzech latach, jak gdyby nigdy nic napisała, a ja się wcale nie ucieszyłam, bo mam do niej żal, że kiedy ja byłam w potrzebie nie pomogła mi, a ja zawsze byłam na jedno jej zawołanie. Ta rozmowa była okropna, a ja chciałam żeby jak najszybciej się skończyła. Najgorsze było to że ona chyba nie zdawała sobie sprawy ze minęły 3 lata i nie mamy o czym ze sobą rozmawiać. Myślała że tylko się odezwie i wszystko będzie ok, ale ja nie potrafiłam z nią tak po prostu rozmawiać. To mnie zaskoczyło i nie byłam na to gotowa.
A teraz sama się sobie dziwię, że to napisałam i totem jego w Internecie i totem ciebie. Chyba kompletnie już padło mi na mózg.
Ale wróćmy już to głównego tematu. Masz całkowite prawo czuć to co teraz czujesz i nikt nie powinien mieć do ciebie wyrzutów w jej sprawie. To ty byłeś gotowy zostać w budynku, który zaraz miał wybuchnąć, że względu na Steve'a. To ty wyleciałeś z pociągu, żeby ratować mu tyłek. A on co? Wolał żałośnie opłakiwać twoją śmierć w ramionach agentki Carter, niż poszukać twojego ciała, czy (to trochę szkolne co lewic napiszę) skoczyć za tobą. Na litość boską to Kapitan Ameryka! Skoro ty przeżyłeś to i no by przeżył. Masz prawo mieć żal co ty się obudziłeś jako ten zły, a on ciągle jest bohaterem. I pomyśleć że gdyby wtedy cię złapał wszystko potoczyło się inaczej... Teraz łatwo gdybać, wiem. Chcę też powiedzieć że masz rację. Steve chce cię odzyskać, bo jesteś jedyna osoba, która jest również częścią jego dawnego życia. Myśli ze wystarczy tylko cię znaleźć, by wszystko było tak jak dawniej. A Rogers przy okazji chce zagłuszyć swoje wyrzuty sumienia, bo zapewniam cię że je ma.
Pamiętasz też jak ci mówiłam, że lepiej się wyżalić? Mi to nie pomogło. Myślę że i ty nie zaznasz spokoju dopóki nie porozmawiasz ze Steve'm i nie powiesz mu tego wszystkiego. Nie mówię od masz to zrobić już teraz, za miesiąc, czy za rok. Powinieneś to zrobić kiedy sam będziesz gotowy, bo nikt za ciebie tego nie załatwi.
Cóż, raczej zauważyłaś, że jeśli wtedy nie miałem ochoty rozmawiać na jakiś temat, zaczynałem zachowywać się jak obrażone dziecko, bo inaczej tego ująć chyba nie można. Teraz jeśli nie chcę rozmawiać, to mówię, że nie chcę rozmawiać. Ale fakt faktem- metalowej ręki nie masz. I dlatego tak zazdrościsz mi magnesików. Nawet nie zaprzeczaj.
Jeśli dobrze rozumiem, to ja jestem taką przyjaciółką, tak? Przez własne lęki unikam Steve'a jak ognia, choć wiem, że zależy mu na kontakcie ze mną, i że stara się mnie odnaleźć przez cały ten czas. Przecież niby wiem, że nie powinienem tego odwlekać, bo może okazać się, że przyniesie to zupełnie odwrotny efekt od zamierzonego. Że wcale nie będzie lepiej, a zamiast tego spotkamy się po latach i okaże się, że nie mamy już sobie zupełnie nic do powiedzenia, i że nie będzie najmniejszych szans na to, by jakoś to naprawić. Że moje dawne życzenia się spełnią i Steve odpuści, stwierdzi, że już mnie nie potrzebuje, że nie da się mnie naprawić i naprawdę staniemy się dla siebie zupełnie obcymi ludźmi. Albo co gorsza okaże się, że ten kompletny idiota zrobi coś kompletnie głupiego, zaryzykuje za bardzo i będzie już za późno, by choć spróbować, bo nie miałem odwagi na porozmawianie ze sowim najlepszym przyjacielem. A tego bym sobie nie wybaczył.
Cóż, skoro nadal ze mną rozmawiasz, to chyba już dawno padło ci na mózg. Bez obrazy.
Mogę mieć żal do Steve'a o naprawdę wiele rzeczy. O to, że dorabiałem na trzech etatach, by mu pomóc, że niejednokrotnie się dla niego poniżałem, że choć naprawdę nie lubiłem przemocy, to niemal codziennie obrywałem za jego niewyparzoną gębę, a gdy nie potrzebował już mojej pomocy, bo sam potrafił o siebie zadbać, czułem, że straciłem dla niego na znaczeniu, bo agentka Carter zajęła moje miejsce. To było jak cios w twarz, bo przecież na jego prośbę nie wróciłem do domu, tylko chwyciłem broń i poszedłem dalej. Mogę mieć żal o to, że niejednokrotnie zdarzało mu się kwestionować moje zdanie, choć miałem znacznie większe doświadczenie. Ale nie obrażałem się, udawałem, że wszystko jest dobrze, bo był moim cholernym przyjacielem, a ja obiecałem kiedyś, że będę chronić jego tyłek. Mam też do niego cholerny żal o to, że spojrzał w przepaść i zawahał się, bo te ułamki sekund zmieniłyby wszystko. Właśnie to zawahanie mam mu za złe. Ale cholera, nie to, że nie skoczył za mną z pieprzonego pociągu. Ledwo udało im się mnie po tym poskładać, więc Steve na pewno nie wylądowałby po tym bez szwanku. Więc co jeśli by tam umarł? Albo jeśli przyszli by także po niego? Przysięgam na Boga, a nie robię tego często, że gdyby Steve skończył tak samo jak ja, że jeśli dorwaliby także jego, a ja kiedyś cudem odzyskałbym pamięć, to nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Nie potrafiłbym żyć z myślą, że to wszystko moja wina, że to ja go na to skazałem.
Nie myśl jednak, że zrzucam całą winę na Steve'a, bo tak nie jest. Widocznie było mi to przeznaczone i Ten na górze zaplanował to nie bez powodu, a przynajmniej wolę w to wierzyć. Dlatego to akurat ja zwróciłem na siebie uwagę Zoli, dlatego przeżyłem upadek, który powinien mnie zabić, dlatego spotkałem Steve'a po pieprzonych siedemdziesięciu latach. Coś musi w tym być.
Kiedyś byłem typem człowieka, który wolał dusić wszystko w sobie i wyznawał zasadę, że im gorzej się czuje, tym szerzej trzeba się uśmiechać. Nie lubiłem rozmawiać o swoich problemach, dlatego nigdy nie powiedziałem Steve'owi żadnej z tych rzeczy. Nawet o Zoli opowiedziałem mu dopiero, gdy tak poraniłem własne dłonie, że nie byłem w stanie utrzymać już broni, a on opatrywał mi się siłą, bo zapierałem się, że wszystko jest ok. Dlatego nie wiem, czy kiedyś będę w stanie wyznać mu wszystko, co leży mi na sercu. A jest tego wiele.