N, o tym też pomyślałam. Takie typowo unikowe podejście. Chociaż można stworzyć do tego hipotezę, że po prostu boi się zmierzyć sam ze sobą, z tym co zrobił i już nie tylko umysł wzbudza strach, ale też to, że coś może się zmienić. Krio jest czymś, co dobrze zna i chce to wykorzystać, na innych, własnych zasadach, co z kolei daje mu poczucie kontroli (kij z tym, że ją traci w momencie pełnego zamrożenia, no ale w końcu sam zdecydował, nie?) Tylko, że taka teoria zaczyna kuleć w momencie, kiedy weźmie się pod uwagę relacje. W końcu je nawiązał, a przynajmniej tak mi się wydaje, bo gdyby nie, to raczej na sojusz byłyby marne szanse. A takie relacje to jednak motywacja. Plus jeszcze doza zaufania, którym reszta musiała go obdarzyć, skoro w ogóle go do siebie dopuścili. Jest niebezpieczny, owszem, ale gdyby naprawdę był aż tak niestabilny, że lodówka byłaby jedynym rozwiązaniem, i to niemal non stop, w dodatku gdyby bezmyślnie atakował wszystko i wszystkich i radośnie biegał z karabinem w imię niczego, to podejrzewam, że mimo wszystko nikt by się z nim nie patyczkował. Nawet Steve. Musiał być więc moment, w którym się przełamał. W tym jest, a raczej był, potencjał. Może w filmie dostaniemy logiczne uzasadnienie jego motywacji, że pomyślę sobie: kurczę, faktycznie lepiej, jeśli pójdzie do lodu, ale póki co mam wrażenie, że Bucky miał w głowie „A, zamrożę się, po co mam się męczyć? Powiem, że dla dobra ludzkości, uwierzą. To wcale nie przez to, że się boję przyszłości”. Już pomijam fakt, że zrobił to dla włosów. Liczyłam na coś na kształt interwencji kryzysowej, a nie takie trochę pójście na łatwiznę.
Nie wytrzymałam i obejrzałam. Do końca miałam nadzieję, że mnie okłamano w kwestii rąsi. Biedna rąsia. Cóż mogę powiedzieć… Miałaś rację, że ten uśmiech łamie serce.
No właśnie też bardziej pasuje mi do tego Steve, ale jakoś świta też w głowie myśl, że Sam mógł wykazać się sprytem i osobiście wepchnąć rąsię w imadło.
/Patrząc na opinie ludzi, którzy już ten film widzieli, w filmie nie ma za bardzo niczego, co uargumentowałoby właśnie taką i tylko taką decyzję. Ktoś stwierdził nawet, że wręcz przeciwnie. Bucky był agresywny (oczywiście na tyle, na ile pozwala próg wiekowy tego typu filmów), ale też miał ponoć całkiem dobre relacje nie tylko ze Steve'am, ale też z Samem. Nie zabił też nikogo z drużyny Steve'a, więc jednak jakoś dawał radę obcować z ludźmi. Chociaż opinię będzie można wyrobić dopiero po poznaniu wszystkich szczegółów i zobaczeniu tego na własne oczy, to i tak podjęcie takiej, nie innej decyzji co do przyszłości Bucky'ego naprawdę mi się nie podoba. Odmrożą go najwcześniej w "Black Panther" albo dopiero w IW, i niby co wtedy? Nadal będzie przecież tak samo niestabilny i niebezpieczny jak był, a może nawet bardziej. Wygląda jakby nie mieli pomysłu co zrobić z Bucky'm, żeby ze Steve'm nie zaznali czasem chociaż odrobiny szczęścia, bo przecież trzeba ich dobić. A w szczególności Capa, który we wszystkich swoich filmach dostaje nieszczęśliwe zakończenie.
I pozwól, że podkradnę sobie pomysł z "czymś na kształt interwencji kryzysowej", jeśli można. Buduję fabułę od nowa i to na szybko, więc każdy pomysł mi się przyda :P
/Uśmiech uśmiechem, gdyby nie znać kontekstu, wyglądałby całkiem sympatycznie. Ale po oczach widać, że pan Stan znowu da popis. I w filmie jest ponoć scena, w której Bucky krzyczy. I ponoć krzyki ze sceny w skarbcu z CA:WS się do tego nawet nie umywają. Już mnie coś ściska. Padnę tam.
/Jeśli Bucky'emu przeszedłby choć trochę atak agresji, który kazał mu tłuc wszystkich i wszystko na swojej drodze (a raczej to wszyscy i wszytko tłukło jego), Sam faktycznie mógłby dać radę to zrobić.
Wanda, i tak największa zasługa jest w twoich rękach. Założę się, że nie mówili ci dokładnie, co masz robić, a sama musiałaś to odkryć dzięki ich wskazówkom.
A w grupie dobrze się odnajdujesz? Nic się nie zmieniło?
/Mówili mi raczej, czego raczej powinnam starać się unikać, a nie co powinnam robić. To pomagało.
/Działamy sprawnie i zgranie jak jeszcze nigdy przedtem, więc mogę powiedzieć, że jest naprawdę dobrze i jeśli się coś zmienia, zmienia się na lepsze. I oby tak pozostało.
James, ooo, to nowość. Nie pochwaliłeś się, że dajesz już radę spać dłużej.
Tak, że ciało się zbuntuje, bo „jakoś” i „niezbędne minimum” to już będzie zdecydowanie za mało. Wzrost tolerancji i te sprawy. Jak z alkoholem: pijesz ileś tam, a po jakimś czasie musisz pić więcej, żeby osiągnąć wcześniejsze efekty. Całe szczęście, że nie jesteś uzależniony od jedzenia, więc może taki wzrost tolerancji cię ominie. Ale ty się z tym swoim organizmem nie lubisz. Swoją drogą – dlaczego nie chcesz?
/Jakoś nie czułem potrzeby, by chwalić się wszystkim wokół, że potrafię spać... że czasem potrafię spać. To przecież nic nadzwyczajnego, więc czym się tutaj tak naprawdę chwalić?
/Ale póki co wystarcza i nie jest to zdecydowanie za mało. Jeśli się to zmieni, zacznę się martwić i pomyślę nad zmianą stylu odżywiania się. Na razie nie ma potrzeby zaprzątać tym sobie głowy.
I dlaczego czego nie chcę? Dlaczego nie chcę tego, by organizm przyzwyczaił się do tego, że jem więcej niż przedtem? Może dlatego, że jeśli już by się tak stało, musiałbym robić to cały czas?