N, i jeszcze by na niego krzyczał, że histeryzuje. Dziewczyna to zdecydowanie lepsza opcja. Mogliby się łączyć w bólu humorków, razem jedliby całe pudła lodów na pocieszenie, a później narzekaliby, że rosną im tyłki, ale co tam, bo przecież cierpią, więc należy im się. Z facetem nie miałby tak dobrze.
Nic, tylko płakać nad swoim niedoskonałym ciałem i zazdrościć.
A nawet gdyby zepsuł to Bucky pognałby do Sama na piechotkę.
Bardzo sensowne. Barton pokochałby ją całym serduszkiem za zlikwidowanie jego rodziny. Na pewno mu ciążyła gromadka dzieci z żonką na czele, tylko wstydził się przyznać, a rozwód i alimenty to przecież przestarzały sposób na rozstanie. Pozwól, że ostatniego zdania nie skomentuję.
/Ale tutaj pojawia się pewien problem - Bucky mógłby jeść całe pudła lodów i tyłek by mu nie urósł, bo metabolizm super-żołnierza i te sprawy, a jego wybrance a i owszem. I tutaj przechodzimy już do zazdrości nad doskonałością jego ciała, włosów i naturalnego mejkapu. Czyżby przez swoją doskonałość był skazany na samotność? A poza tym, nie wiem kim musiałby być wybranek jego serca, by odważył się powiedzieć (a co dopiero wykrzyczeć!) rozemocjonowanemu Winter Soldierowi, że histeryzuje. Toć to jak dźganie lwa kijem - nie może skończyć się dobrze :P
/No co ty, Bucky miałby do niego iść? Sam podrzuciłby go na swoich super-skrzydłach.
/Wiesz ile kosztuje utrzymanie trójki dzieci i farmy? I jeszcze robienie remontu? Barton dziękowałby jej na kolanach za zrzucenie tego balastu z pleców. I tak tylko przypomnę, że w jednym z uniwersów Natasha wybiła mu rodzinę. Barton był jej tak wdzięczny, że ją utłukł z tej radości.
Scott, ale koniec końców nie uważasz się chyba za złego ojca? Robisz przecież, co możesz.
No to już się nie dziwię twojemu zachwytowi, bo na początku było to dla mnie naprawdę dziwne, chociaż w sumie nie powinno.
/Zdaję sobie sprawę z tego, że bywają rodzice o wiele lepsi ode mnie, ale hej, nie jestem jakiś wybitnie zły. Tym bardziej, że mało który ojciec nawalił, bo próbował ratować świat przed Crossem, Hydrą i super-żołnierzami. To jest pewne usprawiedliwienie, prawda? No właśnie.
/Bohater narodowy i jednocześnie mój idol z dziecięcych lat poprosił mnie o to, bym razem z jego drużyną superbohaterów uratował świat. Kto nie byłby zachwycony? No dobra, znalazłoby się kilka osób, ale to mniejszość.
Steve, odreagowujesz jakoś te wybuchy emocjonalności? Uważasz to za coś złego, co nie powinno mieć miejsca?
/Cóż, zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Przez moją dekoncentrację doszło już do jednego incydentu, ponieważ Rumlow powiedział "Bucky", a ja nie potrafiłem odpowiednio zareagować. Jednocześnie jest to aż jeden incydent, a z drugiej strony tylko jeden, ponieważ mogło być ich więcej dlatego, że się rozkojarzyłem, co w tym zawodzie jest niedopuszczalne. Staram się jakoś wtedy uspokoić, znów zacząć trzeźwo myśleć, ale czasem zajmuje mi to zbyt dużo czasu. Jak w Lagos.
Bucky, ostatecznie co jest gorsze: takie leżenie dwie doby i walka z natłokiem myśli i wspomnień, czy całe te wyciąganie na siłę i wyszukiwanie dla ciebie bzdurnych aktywności?
Jednak głównie na ofiarach skupiasz się w swoich wypowiedziach. To brzmi tak, jakbyś wcale nie był na nie całkowicie obojętny.
/Wyciąganie na siłę, zdecydowanie. Wolę swoje przeleżeć, przemyśleć i przecierpieć, a nie zaprzątać sobie głowy jeszcze innymi bzdurami, bo w końcu i tak pewne myśli do mnie wrócą, nie ma przebacz.
/A o czym mam mówić? O tym chyba się rozmawia, nie?