N: Jak mówi tytuł - stucky notka, czyli nadszedł czas na comiesięczny tydzień Stucky.
***
Bucky
lubił wakacje. Sęk w tym, że nieczęsto miał okazje, by się na nie wybrać.
Tak
naprawdę, ciężko było mu przypomnieć sobie ostatni urlop, na którym naprawdę
udało mu się zrelaksować, na którym wszystko poszło zgodnie z planem, i które
nie zostały przerwane w połowie telefonem informującym ich o tym, że świat się
wali. Później okazywało się, że sytuacja nie była aż tak straszna, i że w sumie
można by poradzić sobie i bez nich, ale i tak wracali przez myśl, że co, jeśli
by odmówili, a okazałoby się, że jednak byli niezbędni? Łatwiej było jednak
zrezygnować z wakacji, niż żyć ze świadomością, że byli niemal współwinni
tragedii.
Dlatego
nie był jakoś szczególnie optymistycznie nastawiony, do obiecanek Steve’a, że
tym razem będzie inaczej. Że tym razem o wszystko zadbał, że załatwił wszystko.
Jakiś ciężko było mu w to uwierzyć, jednak starał się wykrzesać z siebie wystarczające
pokłady optymizmu, by nie urazić Steve’a. Tego nie chciał, broń Boże. Było po
prostu odrobinę… sceptycznie nastawiony do tego planu.
Dlatego
pozwolił się Steve’owi spakować – nie mógł w końcu wiedzieć, czy ma pakować
zimowe swetry, buty do wspinaczki czy krem na opalanie… – wepchnąć do samochodu
– niemal siłą wypchnięty za drzwi przez te niewdzięczne potworki, których
wychowaniu poświęcił życie okraszone potem, łzami i plamami na ulubionej
kanapie… – i wywieźć na lotnisko.
I
w sumie powinien spodziewać się tego, gdzie wylądują.
—
Steve, tak szczerze… — zaczął, kiedy dotarli już na miejsce, a on sam
przechodził się po drewnianym tarasie otaczającym domek, w którym się
zatrzymali. Był mały, drewniany, zbudowany na sporym podwyższeniu, widocznie
stylizowany na rozpoznawalne, tubylcze chatki. — Wywiozłeś mnie tutaj, żeby
gapić się na mój tyłek w obcisłych kąpielówkach, co?
—
Raczej liczyłem na to, że bez nich — zażartował w odpowiedzi, stając w
drzwiach. Jednym barkiem wsparł się o framugę. — Długo szukałem takiego
miejsca, jak to. W pobliżu mili nie powinno być nikogo.
Bucky
uniósł brew.
—
To raczej nie oferta jakiegoś hotelu — stwierdził, obracając się tak, by móc
patrzeć na Steve’a, opierając się przy tym biodrami o drewnianą barierkę. Choć
obawiał się wesprzeć o nią tak naprawdę.
Mogła nie wytrzymać jego wagi. — Jak to załatwiłeś i gdzie mnie wywiozłeś, huh?
—
Zaczynając od końca – nie mogę ci powiedzieć, żebyś mi nie uciekł. O reszcie
nie mogę powiedzieć. To moja słodka tajemnica. — Mrugnął do niego.
Bucky
przewrócił oczami.
—
Steve, nie jesteśmy już dziećmi. Dawaj, powiedz mi.
—
Przykro mi, nie mogę. To tajemnica, co poradzę? — Wzruszył ramionami. — Chyba,
że…
—
Chyba, że…?
Steve
udawał, że przez chwilę się nad tym zastanawia, zanim machnął jednak ręką i
powiedział:
—
Nie, nie mogę ci powiedzieć. — Pokręcił głową. — To tajemnica.
—
Steve… — jęknął niemal cierpiętniczo. — Znowu się na mnie mścisz?
Steve
uśmiechnął najszerzej, jak potrafił, odpychając się od framugi, żeby wrócić do
środka.
Bucky
łatwo mógł się więc zorientować, że ma nieco racji. Dlatego krzyknął za nim:
—
Może być jednak i bez nich, jeśli wtedy mi powiesz! — Zanim odbił się od
barierki i ruszył za nim.
***