29 marca 2016

Astrid Löfgren

N, chyba nie oglądałam AoU z dubbingiem, już nawet nie pamiętam - brawo ja - więc wierzę ci na słowo, że akurat to wypadło dobrze. Dziwiłabym się mocno, gdyby dubbing nie miał nic wspólnego z rosyjskim brzmieniem. Zresztą - ten sam problem był w CA:TWS.
Dowód na to, że za wady też można lubić.
Dawno temu oglądam AA, o EMH już nie wspominając, więc chyba czas zabrać się do nich od nowa. 
/Tak, akurat to wypadło dobrze, bo Polacy nie dość, że dodali rosyjski akcent Madame B. to jeszcze przetłumaczyli "again" na rosyjski, nie polski. I tutaj mam ochotę zadać pewne pytanie - dlaczego wizja Rosjanki, z czasów jej szkolenia przez Rosjan w Rosji, toczyła się po angielsku :P?
/Gdyby nie miał wad, byłby zwyczajnie płaski i nieciekawy. A w jego przypadku są to jeszcze akurat takie wady, które można lubić.
/EMH miało okropną kreskę, ale za to fabularnie biło jednak AA na głowę.
Ava, to, co przemilczasz jest tym, czego nigdy w życiu nie wyjawisz?
"Jonizowanie metali" brzmi jak czarna magia. Jest jakaś umiejętność, którą szczególnie lubisz, i jakaś inna, której nie lubisz, czy raczej wszystkie traktujesz na jednakowym poziomie?
/Nie wszystko. Jakoś nie czuję potrzeby mówić mu zupełnie wszystkiego, bo i po co? Rzeczy, które akurat są nieistotne, mogę zachować dla siebie. Tym bardziej, że z niego też nie jest wylewny gość, a jakoś nie bardzo widzi mi się taka jednostronna otwartość. 
/W sumie to nic ciekawego, wszystko sprowadza się do zmiany elektronu w jon dodatni albo ujemny, czy jakoś tak. Ale "jonizacja metali" brzmi jednak krócej. I bardziej bajerancko. 
Większość wspomnień związanych z tymi umiejętnościami czy zdolnościami - jak zwał, tak zwał, nie należy jednak do zbyt przyjemnych, i jakoś nigdy nie zastanawiałam się nad tym, którą z nich lubię najbardziej. Każda ma raczej plusy i minusy. Takie rażenie prądem chociażby - bardzo przydatne, ale czasem wymyka mi się z pod kontroli. Czasem też przypadkowo niszczę jakieś urządzenia. Szczególnie często zdarzało się to przy telefonach. Co, nie ukrywam, bywa jednak frustrujące.
James, problem wielu palaczy: ubrać się czy jednak "a tam, to tylko kilka minutek, nic się nie stanie".
Można też po prostu skoczyć na głowę. Jak dla mnie to żadna z metod nie jest prostsza od tej drugiej.
Zgubiłam się. Mówisz o rozkazach w Hydrze czy na wojnie też?
Nawet ta przerażająca liczba nie jest w stanie chociaż trochę cię pohamować? Ani chęć przestania, wręcz potrzeba jakiejś zmiany? Nic, kompletnie nic?
Dzięki za wyjaśnienie, nie wiedziałam. Skoro zacząłeś, to chyba jest w tym jakiś pierwiastek ważności, a że poprzestałeś na "nieważne", to może uciekasz.
/A żebyś wiedziała, że dokładnie tak było. Okazało się jednak, że zeszło mi trochę dłużej, niż przypuszczałem. I było znacznie zimniej, niż się wydawało. Ale hej, jednak nie umarłem, więc nie ma tego złego. Choć nie można zaprzeczyć, że w powiedzeniu palenie może zabić, jest jednak ziarno prawdy.
/Jeśli skaczesz na główkę, jest jednak całkiem spore prawdopodobieństwo, że się nie zabijesz, a tylko połamiesz sobie kręgosłup i do końca życia będziesz robić za warzywko. A to raczej gorsze od śmierci.
/Rozkazy to rozkazy. Kiedy na wojnie mówią ci, że masz iść i zabijać ludzi - idziesz i zabijasz ludzi. W imię wolności, ojczyzny i innych wielkich słów. Kiedy w Hydrze mówią ci, że masz iść i zabijać ludzi - idziesz i zabijasz ludzi. W imię rozkazu i jakiś bzdur obranych w wielkie słowa. 
/Zależy od sytuacji. Kiedy sam dobieram sobie cel, przygotowuję się do tego i czekam na odpowiednią okazję - wtedy jeszcze mogę zmienić zdanie i nie naciskać na spust. Z kolei jeśli dochodzi do starcia twarzą w twarz, to czasem... ym, miewam tak, że pstryczek w głowie się przełącza i ten mniej milusi ja chwyta za stery. Wtedy nie ma zmiłuj, nie ma hamulców, zapewnienia, że więcej tego nie zrobię jakoś tracą na znaczeniu, a ważne jest tylko to, by żaden z przeciwników nie miał więcej szansy wstać. Wtedy liczą się tylko resztki dawnego programowania, nie kolejne liczby, które dopiszę do listy. Nie cierpię tych momentów, nienawidzę czuć się jak pasażer na gapę we własnym ciele i dlatego staram się unikać takich starć jak tylko mogę.
/A nie możemy poprzestać na "nieważne"? Muszę się tłumaczyć? Jakoś nie mam ochoty. I wcale nie uciekam.

Mexx

N: 1) Ulubione fandomy? 2) Ulubiony rodzaj fan fiction? 3) Najbardziej znienawidzony rodzaj ff? 4) Dwa ulubione ff i dlaczego? 5) Dwa ff, które przyprawiły cię o ból głowy/ zniesmaczenie i dlaczego? 6) OC - tak czy nie? Dlaczego? 7) Jaki ff chciałabyś przeczytać, ale nigdy się na niego nie natknęłaś? 
1) Zbyt dużo tego nie ma - Marvel, Vikings, OUaT,
2) Cóż, taki choć trochę kanoniczny :P? A tak poważnie to ciężko mi powiedzieć. Lubię ff z rodzaju tych rozważających co by było gdyby (np. gdyby Cora nie porzuciła Zeleny), lubię te, które kontynuują fabułę danej książki/filmu (np. co działo się z Lagerthą i Bjornem przez te pięć lat, gdy nastąpił przeskok czasowy) , lubię łatki, które wyjaśniają pewne nieścisłości (np. co robił Clint, gdy upadało SHIELD).
3) Wszelkiej maści PWP, slashów ze sztywnym podziałem ról na to całe seme i uke, Omegaverse, bezsensownych pairingów. 
4) Pierwszym będzie zdecydowanie "The man on the bridge" - Tony jest tak kanoniczny, że Whedon mógłby się uczyć, a Stucky jest przedstawione w tak nienachalny i tak "aww" sposób, że urzekło mnie jak żadne inne.
Drugie? Tu będzie już chyba trochę trudniej, ale "And I Am Always with You". Za przedstawienie całego procesu Bucky-Winter Soldier-James, a także za to, że Steve wreszcie naprawdę zatańczył z Peggy.
5) Tutaj mam tylko jednego kandydata - II wojna światowa, Auschwitz, bliźniacy z Tokio Hotel (gdzie jeden to Hauptscharfuehrer, a drugi to polak-więzień obozu, który biega z długimi włosami) jeden to radośnie uprawiający gej seksy. To jest... Nope.
6) W zdecydowanej większości jestem na nie. Najgłębiej siedzę w fandomie Marvela i uważam, że zdecydowanie nie potrzebuje on OC. Marvel ma tyle postaci, że wystarczy wejść na pierwszą z brzegu wikię i tam będzie można znaleźć bohatera idealnego dla siebie, a do tego kanonicznego. Osobiście używam tylko takich postaci (z jednym, jedynym wyjątkiem - Isayevem, którego skleiłam z kilku różnych postaci, bo tak było po prostu łatwiej) i czasem aż nie wiem, kogo wykorzystać, bo tak wielki jest wybór (a przecież całkowicie odrzuciłam mutantów!). Problemem OC jest także to, że zazwyczaj są one kreowane na postaci, które są jak najbardziej naj we wszystkim - mają najpotężniejsze zdolności, są super piękne, inteligentne (czego często w sposobie wypowiedzi i zachowaniu tak naprawdę nie widać), przebojowe, itd. itp. Na pierwszy rzut oka w Marvelu niby roi się od tego typu bohaterów, ale przy bliższym spojrzeniu można wyłapać ich wady i problemy. 
7) Nie mam pojęcia, naprawdę. Chętnie przeczytałabym ff, które pokazywałoby, co sprawiło, że tak piękna, waleczna i dumna kobieta jak Lagertha wyszła za Sigvarda, który traktował ją tak... no, jak ją traktował. Czy kierowała nią tylko troska o syna i o to, by zapewnić mu jak najlepszy byt, czy było w tym coś jeszcze? Czy Sigvard zachowywał się tak od samego początku? Niestety, nie do końca zostało to rozwinięte w serialu.

Mexx

Och, no tak, faux pas z mojej strony.
I muszę przyznać, że uwielbiam tego Bucky’ego. Jest zdecydowanie inny od reszty, taki dość nieszablonowy. W większości ff robi za love interest dla Steve albo jakieś autorskiej bohaterki, zachowuje się jakby nic mu się nigdy nie stało albo wręcz przeciwnie, zachowuje się jak dziecko które za chwile ktoś będzie musiał przewinąć :/ A ten tutaj kręcił się koło pięknej kobiety, już sądziłam, że wątku romansowego nie da się uniknąć, a tu zonk, nic takiego nie będzie miało miejsca, Bucky woli iść na barierkę xD
Podpiszę się, a co: Mexx
/Przez ten rok zdążyłam się przywiązać do mojego niestabilnego dziecka, więc naprawdę cieszę się, że przypadł ci do gustu :) 
/Jeśli chodzi o romanse - aktualnie Bucky jest ostatnią osobą, jaka powinna się z kimś wiązać, bo nie mogłoby wyjść z tego nic dobrego. Dla żadnej ze stron. Gdyby był to Steve, to pół biedy, bo facet dałby sobie jednak radę, ale autorki często wiążą Bucky'ego z młodymi, góra dwudziestokilkuletnimi dziewczynami (Dlaczego nigdy ze stateczną kobietą po trzydziestce, co?), które tak naprawdę nie mają nawet pojęcia w co pakują się, wiążąc się z kimś takim. 
/I tak, wątek romansowy nie doszedł do skutku właśnie przez barierkę, nie przez wyeliminowanie potencjalnego obiektu westchnień. Tak właśnie było :P

Anonimowy

Panie Bucky, mam takie pytanie. Jeśli chodzi o twoją przyśpieszoną regenerację to jak szybka i skuteczna ona jest? Da radę np. odrosnąć ci urwana kończyna czy coś w tym stylu?
/Wiesz, bez obrazy, ale to jedno z najdurniejszych pytań, jakie można zadać facetowi, który nie ma ręki. Także łatwo można dojść chyba do wniosku, że nie, nie da rady. 
N: O zdolnościach Bucky'ego do samoregeneracji napisałam już trochę więcej tutaj :)