N, dobrze robi odpoczynek od sieci. Doskonale też rozumiem zniechęcenie. Pozostaje trzymać kciuki, żeby kryzys minął.
Nie tyle chodzi o samo zniechęcenie, co o to, że czasem są po prostu ważniejsze sprawy od blogowania, co pewnie doskonale rozumiesz. Nie chodzi tutaj o kryzys w stylu "nie chcę mi się, faza mi przeszła", a raczej o "gdy wracam do domu, padam na twarz i ostatnią rzeczą o jakiej mam ochotę myśleć jest ff". Nie zawieszę jednak aska, a będę wchodzić na niego rzadziej i nie porzucę ff, a będę rozsyłać rozdziały na mail, jak już zresztą robię.
Yelena, i tak bym się bała. Ale dobrze, że mu w tej kwestii ufasz, o ile można to w ten sposób nazwać.A kto powiedział, że mu ufam? Zwyczajnie wiem, że kłócenie się z tym gościem to okropny pomysł i przed zapięciem pasów, błagam w myślach o to, by nie wjechał w drzewo, inny samochód albo czyjś tyłek.
Serio? Nic więcej? O co się ścięliście, jeśli mogę spytać?
Nie do końca. Zwyczajnie wolałam nie przyznawać się do tego, że puściły mi nerwy i trochę się na nim wyżyłam, gdy był nie do końca świadomy. Potem spuściłam go na chwilę z oczu, bo musiałam ochłonąć, wróciłam i go nie było. Tutaj muszę przyznać, że uczucie towarzyszące zgubieniu Jimmy'ego w takim stanie, można by porównać do przechodzenia zawału. Albo dwóch jednocześnie. Ale w końcu wrócił i miał się nadzwyczaj dobrze. A potem ponownie się ścięliśmy i to dość poważnie. Zarzucił mi, że najlepiej manipulowałabym nim w ten sposób przez cały czas, bo jest mi to na rękę. Po części musiałam przyznać rację i potem samo jakoś poleciało. Ale jest dobrze, dogadaliśmy się. W jakimś sensie.
James, sytuację naprawiliście.
Akurat w kwestii metalowych części również jestem przewrażliwiona, więc miałbyś we mnie raczej kompankę we wspólnym narzekaniu na ów metal albo w zawodzeniu, że trzeba to gówno ciągać.
Jak dobrze, że dodałeś ostatnie zdanie, bo jeszcze bym uwierzyła.
Że sytuację? To zmienia postać rzeczy. Trzeba było tak od razu, nie marnowałby na to aż tylu słów.
Nie do końca chodziło mi o kilogramy metalu, które we mnie władowano, bo do tego powoli zacząłem się przyzwyczajać. Żeby się tego pozbyć, musiałbym powyrywać sobie kości, a do tego jakoś mnie nie ciągnie. Poza tym, w gruncie rzeczy lepiej mieć obie dłonie, choćby i jedna miała być zwykłym żelastwem. Czasem się przydają.
Naprawdę to, że miałbym dobry humor, jest aż tak abstrakcyjne, że nie da się w to uwierzyć? Dobra, cofam, to było dość głupie pytanie.