2 listopada 2015

Astrid Löfgren

N, dobrze robi odpoczynek od sieci. Doskonale też rozumiem zniechęcenie. Pozostaje trzymać kciuki, żeby kryzys minął.
Nie tyle chodzi o samo zniechęcenie, co o to, że czasem są po prostu ważniejsze sprawy od blogowania, co pewnie doskonale rozumiesz. Nie chodzi tutaj o kryzys w stylu "nie chcę mi się, faza mi przeszła", a raczej o "gdy wracam do domu, padam na twarz i ostatnią rzeczą o jakiej mam ochotę myśleć jest ff". Nie zawieszę jednak aska, a będę wchodzić na niego rzadziej i nie porzucę ff, a będę rozsyłać rozdziały na mail, jak już zresztą robię. 
Yelena, i tak bym się bała. Ale dobrze, że mu w tej kwestii ufasz, o ile można to w ten sposób nazwać.
Serio? Nic więcej? O co się ścięliście, jeśli mogę spytać?
A kto powiedział, że mu ufam? Zwyczajnie wiem, że kłócenie się z tym gościem to okropny pomysł i przed zapięciem pasów, błagam w myślach o to, by nie wjechał w drzewo, inny samochód albo czyjś tyłek.
Nie do końca. Zwyczajnie wolałam nie przyznawać się do tego, że puściły mi nerwy i trochę się na nim wyżyłam, gdy był nie do końca świadomy. Potem spuściłam go na chwilę z oczu, bo musiałam ochłonąć, wróciłam i go nie było. Tutaj muszę przyznać, że uczucie towarzyszące zgubieniu Jimmy'ego w takim stanie, można by porównać do przechodzenia zawału. Albo dwóch jednocześnie. Ale w końcu wrócił i miał się nadzwyczaj dobrze. A potem ponownie się ścięliśmy i to dość poważnie. Zarzucił mi, że najlepiej manipulowałabym nim w ten sposób przez cały czas, bo jest mi to na rękę. Po części musiałam przyznać rację i potem samo jakoś poleciało. Ale jest dobrze, dogadaliśmy się. W jakimś sensie. 
James, sytuację naprawiliście.
Akurat w kwestii metalowych części również jestem przewrażliwiona, więc miałbyś we mnie raczej kompankę we wspólnym narzekaniu na ów metal albo w zawodzeniu, że trzeba to gówno ciągać.
Jak dobrze, że dodałeś ostatnie zdanie, bo jeszcze bym uwierzyła.
Że sytuację? To zmienia postać rzeczy. Trzeba było tak od razu, nie marnowałby na to aż tylu słów. 
Nie do końca chodziło mi o kilogramy metalu, które we mnie władowano, bo do tego powoli zacząłem się przyzwyczajać. Żeby się tego pozbyć, musiałbym powyrywać sobie kości, a do tego jakoś mnie nie ciągnie. Poza tym, w gruncie rzeczy lepiej mieć obie dłonie, choćby i jedna miała być zwykłym żelastwem. Czasem się przydają.
Naprawdę to, że miałbym dobry humor, jest aż tak abstrakcyjne, że nie da się w to uwierzyć? Dobra, cofam, to było dość głupie pytanie.

1 komentarz:

  1. N, tak właśnie o tym pomyślałam i dobrze to rozumiem. Sama mam na głowie pięćdziesiąt spraw na raz i czasem mimo najszczerszych chęci trudno jest pogodzić ze sobą różne obowiązki z, nazwijmy to, przyjemnościami i światem trochę odrealnionym. Lepiej jest skupić się na rzeczach ważniejszych i odciąć się na jakiś czas od tych najmniej ważnych. Tak mi się wydaje.

    Yelena, nie powiedziałaś, dlatego tę kwestię poddałam w wątpliwość. Rzeczywiście świetny kierowca.
    W sumie to dobrze, że ci wygarnął to, co myśli. Przynajmniej nie jest bierny. I chyba był w tym szczery, skoro zaszło to tak daleko. Do rękoczynów, mam nadzieję, nie doszło?
    Co z Liką?

    James, żadne słowa nie są zmarnowane, jeśli potrafi się wyciągnąć z nich wnioski.
    Ależ musieli cię walnąć w ten czerep. Prawdziwy cud, że zacząłeś dostrzegać tę pozytywną cechę. Mi też nie do końca chodziło o wagę. Raczej o samą konieczność posiadania takiego czegoś. Nie mówię o ręce, a o samym materiale.
    No cóż, moje abstrakcyjne myślenie kończy się wtedy, kiedy jeden taki twierdzi, że ma dobry humor. Mrużę wtedy oczy z powątpiewaniem i myślę sobie "Ehe, na pewno, jajcarz jeden". Chociaż w sumie mogłabym cię o ten dobry humor podejrzewać, ale minimalnie, bo dość gadatliwy jesteś, jednak wiem, że niezły jesteś w niewinnym ukrywaniu faktów, więc wolę podejść do tego z dystansem.

    OdpowiedzUsuń