N: Zaczynamy więc co miesięczny tydzień Stucky. Pogawędzić można także z już-nie-takimi-małymi dzieciakami.
***
Ian wiedział od zawsze, że jest raczej… dziwnym
dzieckiem. Nie dało się ukryć, że odstawał od większości swoich rówieśników, a
także dzieciaków, z którymi stykał się na kolejnych etapach swojej edukacji.
Zawsze był tym najmłodszym w grupie, tym, który używał dziwnych, dorosłych
słów, który zawsze zgłaszał się na lekcjach, odrabiał prace domowe, wybiegając
przy tym z materiałem, który zawsze zadawał dużo pytań i wolał książki naukowe
– na początku dostosowane do swojej grupy wiekowej, oczywiście – od biegania za
piłką czy od jazdy na rowerze. Zawsze ciągnęło go do wiedzy, zawsze chciał
wiedzieć więcej i więcej, nie zadawalając się tym, co miała mu do zaoferowania
podstawa programowa czy szkolni nauczyciele. Od nudnych lekcji wolał czas
spędzany w warsztacie wujka Tony’ego, czy laboratorium doktora Bannera.
Szybko zauważył też, że jego życie nie jest normalne.
Że jego rodzice, że cała rodzina – ta związana z rodzicami więzami
pokrewieństwa, jak i ta przez nich wybrana – przyciągają dziwną uwagę, że
często pojawiają się w gazetach, internetowych artykułach czy telewizyjnych
programach, na które przez długi czas nie pozwalano mu nawet zerkać. Wszystkie
zakazy były jednak do obejścia, więc szybko zorientował się dlaczego. Zresztą,
nie można uchronić dziecka przed wszystkim, prawda? Zwłaszcza, jeśli próbowało
mu się wcisnąć kit, że wszystko jest okej, po tym, jak spadło się z ósmego
piętra wprost pod koła samochodu. Skutków takiego… bliskiego spotkania nie da
się ukryć, wszelkie tłumaczenia o „małych wypadkach przy pracy, które tylko
wyglądały groźnie” były wyjątkowo mało wiarygodne. Dlatego już jako siedmiolatek
prosił, ba – niemal wymagał tego, by mówiono mu całą prawdę.
A później… Sam tak naprawdę nie wiedział już, co
dokładnie popchnęło go do tego, by zacząć bardziej się tym interesować, drążyć
cały temat głębiej. Zaczęło się chyba od tego, że usłyszał gdzieś słowo "Hydra". Sama nazwa nie była tak
intrygująca jak to, jak bardzo tata – Steve, ten, który nigdy nie nauczył się
kłamać – speszył się, mówiąc o tym. A skoro tak zareagował, musiało kryć się za
tym coś wyjątkowo ciekawego.
Dlatego właśnie zaczął o tym czytać, wypytywać o to
wszystkich, którzy mogli coś o tym wiedzieć. Wtedy nie wiedział jeszcze, że
jego plan został rozgryziony już na samym początku, a wszystkie fakty dawkowano
mu tak, by przygotować go na prawdziwą bombę.
Od samego początku rodzice mówili mu, że jego
biologiczny ojciec był naukowcem. Bardzo inteligentnym człowiekiem, który lata
temu dokonywał rzeczy, których nie udało się powtórzyć nikomu po dziś dzień. Że
ramię taty Bucky’ego – prawdziwy cud protetyki, nad odtworzeniem którego wujek
Tony pracował od lat – było jego dziełem.
I tak, fanie. Bardzo.
Zapomnieli tylko dodać, że był szalonym nazistowskim
naukowcem, który prowadził eksperymenty na ludziach, próbował przejąć władzę
światem, i który produkował sobie dzieci w laboratorium. Który skrzywdził jego prawdziwego tatę. Który skrzywdził wielu
ludzi.
A to jednak
dość istotne szczegóły. Które sprawiły, że zaczął patrzeć inaczej na samego
siebie. Zupełnie inaczej. To dało mu motywację, ogromną motywację ku temu, by w
przyszłości zostać kimś zupełnie innym niż Arnim Zola. Chciał pomagać ludziom.
Jak tylko zdoła.
Miał do tego predyspozycje. Przeskoczył kilka klas,
miał szesnaście lat i niedługo rozpocznie naukę na MIT, z listami polecającym nie
tylko od Tony’ego Starka, ale także od SHIELD. Mógł składać papiery do Akademii Nauki i Techniki samego
SHIELD, ale… Nie wiedział, czy współpraca z agencją była właśnie tym, czego
chciał. Nie chciał zamykać przed sobą innych furtek, dlatego wybrał bezpieczniejszą
i nieco bardziej… jawną opcję, jaką było MIT. Niektórzy mogliby powiedzieć też,
że znacznie bardziej prestiżową, ale on sam nie zwracał wielkiego uwagi na ten
aspekt. Nie zależało mu na prestiżu czy zwracaniu na siebie uwagi. Wręcz
przeciwnie. Chciał po cichu robić swoje.
Zresztą, już od dawna zaczynał to robić.
I o ile ani rodzice, ani wujek Tony nie byli
zadowoleni, gdy jako dwunastolatek rozbierał protezy Grace na części, o tyle
teraz mógł robić to bez problemu. Nie był już dzieckiem, które zgubi gdzieś
małe śrubki.
I naprawdę lubił to robić. Mimo braku biologicznego
pokrewieństwa Grace była jego młodszą, nieco narwaną siostrą, nieco dziwaczną i
nie zawsze zrozumiałą dla niego przez swoje artystyczne zapędy i zamiłowanie do
sztuki, do której on nigdy nie odczuwał żadnego pociągu. Byli kompletnie różni,
ale byli rodzeństwem i kochał ją, nieważne jaką dziwaczką dla niego była. I
jakim dziwadłem on był dla niej. To nie miało znaczenia.
No chyba, że akurat miało.
Wtedy darli koty, dokuczali sobie jak każde
rodzeństwo, doprowadzając do szału wszystkich wokół – tatę Bucky’ego zwłaszcza –
i z premedytacją donosili na siebie nawzajem, żeby tylko utrzeć nosa temu
drugiemu. Ale w gruncie rzeczy – nie było tak źle. I nie zamieniłby tej swojej
dziwnej rodziny na żadną inną. Może i byli dziwnym rodzeństwem z jeszcze
dziwniejszymi, ponad stuletnimi rodzicami, a do ich rodziny zaliczali się
nordycki bóg, naukowiec z syndromem doktora Jekylla czy android związany z
wiedźmą, ale… To było dobre. Pod każdym względem.
Dlatego nigdy nie był za nic wdzięczny niż za to, Zola
porzucił go wtedy w tamtym laboratorium. Za to, że nie musi być Leopoldem Zolą,
a może być sobą – Ianem.
I zamierzał wykorzystać tę szansę tak dobrze, jak tylko zdoła.
***