9 czerwca 2015

Blue Greyme

Jak ty mnie denerwujesz tym swoim "co ja znowu zrobiłem". Weź idź tak pomęcz Astrid albo Anę. (Nie idź bo mnie dziewczyny zjedzą)
Nie mów tak. Automatycznie robisz z siebie ofiare a tak naprawde jesteś bardzo miły i chce jakoś nawiązać rozmowe a ty z pretensjami ze to ty niby znowu zrobiłeś. Na luzie James, na luzie. Dobrze?
Z jakimi znowu pretensjami? Zwyczajnie pytam się, co zrobiłem źle.
Nie potrafię być "na luzie".
Wszystko mnie napieprza, nie mogę spać i znowu mam problemy z przełknięcia czegoś do jedzenia. To jest. Normalka. Teraz dobrze?

Ana Morgan

N to nie tak! ja cię bardzo lubię, po prostu jeszcze bardziej lubię uprzykrzać ludziom życie :D
Właśnie widzę!
Dlaczego wszyscy wolą Rhodesa od Tony'ego? Ja się jedna wyłamię i pomimo wszystko wolę Starka, a za Rhodesem od początku nie przepadałam i jak to u mnie bywa, nie mam pojęcia dlaczego. Może dlatego, że nie ma w sobie niczego ciekawego.
A najciekawsza misja na jakiej byłaś? I najgroźniejsza?
Ponieważ Rhodes to dobry żołnierz, który nie wyłamuje się przed szereg i nie próbuje robić wszystkiego tak, by wszyło na jego. A Stark to jego przeciwieństwo. A SHIELD potrzebuje żołnierzy, nie błaznów.
To sprawy do których ma się dostęp powyżej poziomu szóstego.
Nie, wręcz przeciwnie Clint. To dobrze kiedy ojciec interesuje się swoimi dziećmi, a nie wszystko ma w dupie i woli zalegnąć na kanapie przed telewizorem.
A teraz pytanie z innej beczki, wolisz Rhodesa czy Starka? Choć chyba odpowiedź znam.
Zaleganie na kanapie przed telewizorem, gdy ma się trójkę dzieciaków? Marzenia.
Żadnego. Rhodes jest mniej wkurzający, a Stark miał fajne zabawki i nie miał kija w tyłku.
To opowiesz mi w końcu tą historię o ręce? No wiesz wtedy co ci się pomyliły i użyłeś niewłaściwej, a skończyło się to nieprzyjemnie :D
U mnie to nie działa, zawsze najpierw wybieram dobrą opcję, a potem zmieniam na złą, ale ty możesz spróbować, skoro najpierw wybierasz złe rozwiązanie to zmień decyzje, a może okazać się dobre. To w miarę logiczne. Niby pierwszy wybór jest najlepszy, a ja stale się o tym uczę, ale metoda prób i błędów też nie jest zła.
o.o Co? A mów jak chcesz. Od kiedy ty się taki miły zrobiłeś? (A Ana wciąż wredna).
Cieszę się z tego bardzo, naprawdę.
Co do Natalii... wiesz co uszczęśliwiało by mnie najbardziej na świecie? Możesz się spokojnie domyśleć ^^
Naprawdę nie mam pojęcia jak ci pomóc. Żadne rozwiązanie nie jest dobre, albo tobie nie odpowiada, albo rządkowi. Ciągła ucieczka też nie jest dobrym pomysłem na życie, James. Ale płacenie za zbrodnie, które tak naprawdę popełniła Hydra tylko, że twoimi rękami to po prostu nie sprawiedliwe. Ale tak już jest na świecie, ludzie na wysokich stołkach podejmują najprostsze decyzje, tak żeby to im było najlepiej. Kto by się martwił o kogoś takiego jak ty, Buck?
Balerinę? Serio? Przecież to było istnie patriotyczne zajęcie. Zachęcanie do oddawania kasy na rzecz wojska i wojny... To pewnie dzięki temu Niemcy przegrały ^^
Wiem Buck, ale coś musisz zrobić. Musisz w końcu znaleźć rozwiązanie, tak żeby wszystkim ono odpowiadało. Stresujące, no nie?
Mogę ci mówić "Buck"?
Nie, nie opowiem. I nie, nie możesz zwracać się do mnie Bucky, Buck czy jakkolwiek podobnie. Chyba, że znowu mam przestać być taki miły.
Nie muszę się domyśleć. Wpakowała mnie w takie bagno, że mam ochotę... zrobić dla niej wyjątek od bycia grzecznym.
Są dowody na to, że zbrodni dokonałem ja, więc zwalenie całej winy na mnie to najkrótsza droga. Może i są moje akta, które potwierdzają to, że nie była to do końca moja wina, ale te sępy będą wygrzebywać wszystko na wierzch i zrobią wszystko, by mnie pogrążyć, bo potrzebują kozła ofiarnego. Przecież jeśli skarzą "tego" Winter Soldiera to będą mogli zamydlić społeczeństwo oczy i odwrócić uwagę od całej Hydry. 
Nie ma takiego rozwiązania.  Jedni chcą mnie martwego, inni skazanego, a jeszcze inni chcą znowu zrobić ze mnie morderczą kukiełkę. A Rogers chce mnie... tylko mnie. Nie da się tego pogodzić.
 

Blue Greyme

Oj weź. Po prostu się stęskniłam troche za twoimi ripostami :>
Co tam?
Co znowu niby zrobiłem? Zwyczajnie staram się być miły.
A co ma niby być? Żadnych wielkich przełomów nie było.
I trochę? Proszę cię.

Astrid Löfgren

N, och, serio? Ja bym prędzej założyła, że "nicnierobienie" z rodziną Bartona jest częścią jakiegoś planu. Może jednak faktycznie zmiękło mu serduszko. Jeśli tak, to aż jestem w szoku. Scenarzyści wiedzą lepiej, zapamiętaj! :P
Łohoh, czyli Winnie stylem samemu sobie nie dorównuje? To było już po eksperymentach u Zoli, tak? 
Scenarzyści nawet, gdy nie wiedzą, co robią to i tak wiedzą lepiej. Zapamiętam! 
Bucky zrobił to mając szesnaście lat, kilka noży i parę granatów. 
W komiksach Bucky żadnego serum nie miał, a supersiłę dawała mu tylko proteza. Ale trzeba pamiętać, że tak naprawdę od dwunastego roku życia był szkolony na mordercę, bo do tego treningi Amerykanów się sprowadzały. Robił brudną robotę za Capa, by ten nie musiał mieć krwi na rękach.
Maria, przy bliższym poznaniu na pewno ujmujący już nie jest, ale póki się go zna tylko z czyichś opowieści i bardzo powierzchownie, można uznać go za budzącego sympatię. Tylko czekać, aż kawał metalu gruchnie o ziemię z nadmiaru zielonych na koncie.
Też się zajmujesz "gonitwą" za "missing person" (ależ mi się ten zwrot spodobał :D) jak inni?
To się nazywa dobry PR. Po to ma od tego tabuny speców.
SHIELD ma też masę innych rzeczy do zrobienia, więc tym zajmuje się wyznaczony do tego zespół. Sprawa z Inhumans, z pozwami i Ultronem. I tak cierpimy na niedobór ludzi.
James, a kto by narzekał na dodatkowy zastrzyk gotówki. Ciekawe czy Steve by się na coś takiego zdobył. Chociaż on to pewnie by się nawet nie obronił w razie czego, a gdyby uciekał, to biedny by się zasapał po paru metrach.
Jeśli chodzi ci o blizny i rękę, to spoko, nadrabiasz buźką, więc byś sobie na pewno poradził. Gdybyś miał garnek, rzecz jasna. I to pusty.
Zawsze mnie zastanawiało i w sumie dalej zastanawia, co czuli żołnierze, którzy w takich obozach "pełnili służbę". Czy czuli cokolwiek, kiedy ludzie na ich oczach umierali z głodu - już pomijając tych, których osobiście mordowali - czy kompletnie ich to nie ruszało, czy faktycznie działała machina autorytarna ich przywódcy, że aż ze strachu przed śmiercią bali się sprzeciwić, a może świetnie się spełniali w roli katów. Za cholerę tego nie pojmę i jak na złość nie ma kogo o to zapytać. Wcale się nie dziwię, że gniew znalazł ujście.
Może być. Masz do wszystkiego talent, więc swatką nie mogłeś być marną.
Ależ ja cię chwalę, niedobra ja.
To tego trzeba było mieć "to coś". Steve był zbyt... cnotliwy. Tak, to chyba całkiem dobre określenie.
Zawszę mogę najpierw uzbierać na garnek.    
Jako ktoś, kto miał z podobnymi typami sporo do czynienia, mogę powiedzieć, że dla nich nie byli to nawet ludzie. Dla tych, którzy pracowali przy projekcie Winter Soldiera, nie byłem nawet człowiekiem, więc nie widzieli potrzeby, by mnie tak traktować. To podobna sytuacja. Dla tych ludzi to była zwykła praca, którą chciano odbębnić i tyle. Choć oczywiście nie wszyscy. Zdarzali się zwykli sadyści. Raz trafiła mi się kobieta, która przepraszała mnie za każdym razem, gdy zajmowała się moją ręką.
Najlepszy jednak nie byłem, bo zwyczajnie nie miałem wyczucia w tych sprawach, ale grunt, że zadziałało.
To były święta 1944 roku. Byliśmy w Londynie. Dostaliśmy przepustki i chcieliśmy udać się na zorganizowaną z tego powodu zabawę. Nic wielkiego, ale jednak miła odskocznia. Ja i Toro- Thomas Raymond, znałem go ze 107, chcieliśmy zgarnąć jeszcze Steve’a, ale twierdził, że nie ma na to czasu i musi uczyć się nowych kodów czy coś, więc w końcu daliśmy mu spokój.
Jedna z kobiet na przyjęciu niesamowicie spodobała się Toro, prawie wlepiał w nią maślane spojrzenia, ale bał się do niej podejść i z nią porozmawiać. Na każdą próbę przekonania go do ruszenia tyłka, odpowiadał, że „ona i tak jest poza zasięgiem” i „że tylko się ośmieszy”. Zaczął mnie denerwować swoim smęceniem, bo to w końcu święta, więc zwyczajnie wstałem, odbiłem kobietę partnerowi, potańczyłem z nią i podprowadziłem ją bliżej Toro. Pokrótce wyjaśniłem jej, że mój przyjaciel to kompletny idiota i mało kulturalnie wepchnąłem jej go w ramiona. Zapomniałem o tak drobnym szczególe, że Toro nie potrafi tańczyć, więc to jego partnerka musiała prowadzić, ale jakoś im to szło.
Wtem zdarzył się prawdziwy wigilijny cud! Steve Rogers postanowił się zabawić i przyszedł na przyjęcie. Steve stwierdził, że może i mamy rację i wojna nie ucieknie, a czasem każdy potrzebuje czasu wolnego. I pomógł mi podprowadzić naszą parkę pod jemiołę. Toro potem miał ochotę mnie udusić, bo „narobiłem mu wstydu”, ale i tak w końcu się ożenili. 

Blue Greyme

James!
Tak, to moje imię, brawo!
I nawet ja to wiem, więc dla mnie też brawo.
 

Ana Morgan

A co sądzisz o poszczególnych członkach Avengers? Tych starych, jak i obecnych? Jak mogłabyś ich opisać?
N: Ty mnie naprawdę nie lubisz, prawda? 

Z Bartonem pracowałam najdłużej, więc znam go najlepiej, choć wielkimi przyjaciółmi nigdy nie byliśmy. Często potrafił działać na nerwy, bo nie stosował się do rozkazów, zwyczajnie olewał regulaminy i zawsze musiał robić wszystko po swojemu.
Agentka Romanoff... nigdy w pełni jej nie ufałam i nadal nie ufam. Nie nabierałam się na jej maski. Ma w sobie coś, co uruchamia mój wewnętrzny radar i każe mi mieć ją na oku.
Steve staje się coraz ciekawszy, wyjmuje kij z tyłka i pokazuje, że potrafi się bawić. Jest też dobrym liderem, a przynajmniej lepszym niż Stark. O Starku swoje już powiedziałam i chyba więcej dodawać nie muszę.
Thor to... naprawdę barwna postać i czasem ciężko zrozumieć mi jego tok rozumowania. Na swój sposób, to inteligenty facet, tylko nadal ciężko mu się w tym wszystkim odnaleźć.
Doktor Banner ma jednocześnie w sobie coś niesamowicie uspakajającego i przerażające zarazem. Nie muszę chyba tłumaczyć czemu.
Sam jest zdecydowanie najnormalniejszy z nich wszystkich. Da się z nim porozmawiać i nie oszaleć, a to naprawdę coś.
Rhodes to może i następny facet zakuty w metalową puszkę, ale wolę jednak jego. Wykonuje rozkazy, nie kwestionuje ich i nie jest Starkiem. To wielki plus.
Wanda jest... dziwna. Miałam do czynienia z ofiarami prania mózgu, więc wolę trzymać się z daleka od kogoś, kto namieszał w głowię całej drużynie, jeśli nadal nie mam do niej zaufania.
O Visionie niewiele mogę powiedzieć. Ma w sobie coś z Jarvisa, ale to jednak nie on.


Biedna dziewczyna, może się nie doczekać, jeśli okażesz się długowieczny :P
I kto to mówi? Sam polazłeś do T.A.R.C.Z.Y.
Nie chodzi mi już o konkretnie ten zawód, ale o każdy inny. Ja teraz jestem na etapie wyboru studiów i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mi się do tego wtrącał. Doradzić, porozmawiać owszem, ale nie zakazywać, czy zamykać w domu do osiemdziesiątki, Clint. Choć przyznam, że ta druga opcja mogłaby być dość interesująca.
Nie miałem zbyt wielu alternatyw, a ta opcja wydała mi się być wtedy najlepsza. Od SHIELD wcale nie jest łatwo się uwolnić. 
Poprę ich każdą decyzję, ale nie pozwolę im się zabić. Praca w takiej agencji jest jak proszenie się o śmierć, więc zrobię wszystko, by wybić im coś takiego z głowy. Wiem, że niestety dzieciaki dorastają i nie będę mógł wiecznie trzymać ich przy sobie, choć bym chciał, więc chcę mieć chociaż pewność, że dobrze poradzą sobie w życiu. To chyba nic złego.
Przepraszam James, może nie powinnam, ale to zdanie o kanionie strasznie mnie rozbawiło. Wiem, jestem okropna, ale nie mogę nad tym zapanować. Napisałeś to w taki sposób, że po prostu wymiękam.
Niczego w życiu nie można być na 100% pewnym, przekonałam się o tym na własnej skórze i od tamtej pory zawsze staram się jakoś uwzględniać obie opcje, i dobrą i złą. Dobrze, tak wiem, nie miałeś władzy nad swoim życiem przez 70 lat, ale teraz masz i samodzielnie podejmujesz decyzje. Nikt już ci w głowie nie siedzi i sam możesz decydować o swoim życiu, w którą stronę chcesz iść i powinieneś się z tego cieszyć, choć może to być też troszkę przerażające, bo nigdy nie wiadomo czy wybierze się dobrze, prawda?
Oczywiście, że nie jest zabronione. Możesz zwracać się do mnie jak chcesz.... no oprócz "moja droga" i "moje drogie dziecko" -_- Po prostu to "ma'am" działa na mnie dziwnie uspokajająco, a rozmowy z tobą zazwyczaj bywały... drażniące?
Cieszę się, że byłeś szczery. W końcu usłyszałam coś poza tym, że Rogers jest uciążliwy i widzi w tobie swojego przyjaciela.
Nie sądzę, żeby Cap na to pozwolił, ale zdaję sobie sprawę, że może nie mieć zbyt wiele do gadania. Pozwolisz jednak, że podam ci przykład Natashy, dobrze? Ona też ma sporo na sumieniu, już mieli ją zlikwidować, ale jednak wyrok anulowano, a ona teraz żyje sobie spokojnie, bo przeszła "na dobrą stronę mocy" z pomocą Clinta, bo dla niej Clint to taki Steve dla ciebie, rozumiesz? Wiem, że to bardzo optymistyczna wersja. I wiem też, że będziesz mieć jakieś ale, bo zgadzanie się ze mną nie jest w twoim stylu, ale co zamierzasz robić do końce tego swojego długiego życia, co? Chcesz ciągle uciekać? Ukrywać się?
Jakich skojarzeń? Doskonale wiem co masz na myśli. Rozumiem twoje obawy, on zapewne też obawia się spotkania z tobą, bo nie wie czego się spodziewać. Zapewne myśli, że od razu się na niego rzucisz i zechcesz zabić. Możecie się jedynie obaj rozczarować lub jednak wyjdzie wam to na dobre. W końcu wasza sytuacja jest troszkę podobna. Pomijając to, że Rogersowi nikt prania mózgu nie robił, nie kazał zabijać i takie tam inne rzeczy.
Najwyższy czas nauczyć się śmiania z samego siebie i chyba robię w tym postępy.
Wszystkie moje decyzje zazwyczaj okazują się złe, więc zacznę robić wszystko jeszcze bardziej na opak i może wszystko przestanie się pieprzyć. Jeśli stanę na rozdrożu i pomyślę, że najlepiej byłoby pójść w prawo, to pójdę w lewo. Nie zdziwię się, jeśli okaże się to skuteczne.
Mogę nie nie mówić ma'am. Zwyczajnie wydaje mi się to trochę znajome i wiem, że gdzieś to słyszałem. 
Naprawdę chcesz wdawać się ze mną w dyskusję o uroczej prikrasnej Natalii? Mogę się założyć, że tylko przyklaśnie pomysłowi wsadzenia mnie za kratki. 
Jest między nami taka różnica, że  moje zbrodnie ciągną się przez... sześćdziesiąt cztery lata i mam na kącie dwóch prezydentów, jednego dyktatora i jeszcze kilkunastu innych polityków. Tego raczej tak łatwo mi nie odpuszczą i nawet Steve nie będzie miał tu wiele do gadania. 
Projekt Odrodzenie miał na celu stworzenie idealnego żołnierza- idealnej borni. Steve miał... powstać w tym samym celu, co ja, ale coś kiepsko im wyszło, bo robił za balerinę.
Programowanie nadal we mnie siedzi, więc na jego widok znów coś może mi się poprzestawiać i naprawdę mogę zechcieć zakończyć misję. To jest główne "nie", które nie pozwala mi do niego pójść. Nie wiem do czego jestem zdolny, a naprawdę nie chcę go zabijać.

Astrid Löfgren

N, wolałam zapytać. Wielkie dzięki!
Oj tam, oj tam, na pewno wszystko wiesz tylko się nie przyznajesz :P
Tak, tak, Fresno :D
Znając swoje szczęście trafię na ten zły. Standardowo. 
W MCU Morita jest z Fresno, a w Ziemi z 616 z San Francisco, więc tak sam z niego Amerykanin jak z Capa. 

I tak bajdełejem, choć ledwo przechodzi mi to przez klawiaturę, muszę przyznać, że Loki nie jest aż tak wielkim, zadufanym w sobie dupkiem, jak zawsze sądziłam, ponieważ wiedział o rodzinie Bartona (choć scenarzyści już chyba mniej...) i nie wykorzystał tej wiedzy w żadnym celu.
Brawo!
Maria, a wydawał się taki wszechstronny i ujmujący. Hajsy to nie wszystko, a on biedny chyba sądzi, że jednak tak. Czasami tracę do niego całą sympatię przez te jego durne wynalazki. No, może nie takie durne w niektórych przypadkach. Na czym dokładnie polega teraz twoja robota?
Wszechstronny? Może. Ujmujący? Nigdy.
Niektórzy sądzą, że za pieniądze da się kupić wszystko. I sprowadzenie na ziemie często jest wtedy bolesne.
Tak naprawdę to zupełnie na tym samym, co robiłam w agencji. Zresztą, nadal pracuję w agencji, więc zmieniła się tylko nazwa firmy na czeku z wypłatą.
James, a powiedziałam, że to coś złego? Nie. To, że nie potrafię sobie tego wyobrazić w twoim wydaniu nie znaczy, że traktuję to jako bezapelacyjnie złe. Takie "zwyczaje" miały swoje solidne uzasadnienie, choć faktycznie, daleko temu do moralnego zachowania i Rogers miał rację. Nie dziwię się jednak, że swój urok wykorzystywali mężczyźni na równi z kobietami. Teraz jest podobnie, kiedy nie masz co do gara włożyć. Serio.
No nie ukrywam, że wolałabym jednak coś weselszego.
Stosy trupów, co? Takich obrazów się nie zapomina. Po głupim filmie dokumentalnym mam czasami przed oczami tych umierających i umarłych już ludzi, a co dopiero mówić, jeśli zobaczy się to na własne oczy... To zło całego świata. Jego kwintesencja.
Miał rację, nie miał racji, co za różnica? Jakoś nie narzekał, gdy udawało mi się przesunąć datę płacenie czynszu, a potem, gdy przynosiłem dodatkowe rację, a siebie coś nie osądzał. Żadnych granic nie przekraczałem, zwyczajnie potrafiłem dobrze zatrzepotać rzęsami. Tyle, nic poza tym.
Wtedy może i mógłbym "wykorzystywać swój urok", ale teraz raczej nie zrobiłbym kariery. Nie żebym miał jakiś garnek.
Miałem wtedy... drobny napad gniewu*. Widocznie to siedziało we mnie od zawsze, ale rzadziej wyłaziło na powierzchnię . Nie wiedziałem, ile tak naprawdę miałem wtedy siły, więc trochę przesadziłem i Steve musiał odciągać mnie siłą.
Może być o tym, jak znalazłem żonę Raymondowi? Może w trochę kiepski sposób, ale przeżyli ze sobą ponad sześćdziesiąt lat, więc nie byłem aż tak marną swatką.
*Bucky w pojedynkę urządził SS taką masakrę, że nie powtórzyło się to nawet za czasów Winter Soldiera. 
Wiedział, że jemu i Toro nie uda się uwolnić wszystkich więźniów, więc obiecał im, że przyjdą tu razem z odziałem. Obietnicy spełnić nie zdążył.