A co sądzisz o poszczególnych członkach Avengers? Tych starych, jak i obecnych? Jak mogłabyś ich opisać?
N: Ty mnie naprawdę nie lubisz, prawda?
Z Bartonem pracowałam najdłużej, więc znam go najlepiej, choć wielkimi przyjaciółmi nigdy nie byliśmy. Często potrafił działać na nerwy, bo nie stosował się do rozkazów, zwyczajnie olewał regulaminy i zawsze musiał robić wszystko po swojemu.
Agentka Romanoff... nigdy w pełni jej nie ufałam i nadal nie ufam. Nie nabierałam się na jej maski. Ma w sobie coś, co uruchamia mój wewnętrzny radar i każe mi mieć ją na oku.
Steve staje się coraz ciekawszy, wyjmuje kij z tyłka i pokazuje, że potrafi się bawić. Jest też dobrym liderem, a przynajmniej lepszym niż Stark. O Starku swoje już powiedziałam i chyba więcej dodawać nie muszę.
Thor to... naprawdę barwna postać i czasem ciężko zrozumieć mi jego tok rozumowania. Na swój sposób, to inteligenty facet, tylko nadal ciężko mu się w tym wszystkim odnaleźć.
Doktor Banner ma jednocześnie w sobie coś niesamowicie uspakajającego i przerażające zarazem. Nie muszę chyba tłumaczyć czemu.
Sam jest zdecydowanie najnormalniejszy z nich wszystkich. Da się z nim porozmawiać i nie oszaleć, a to naprawdę coś.
Rhodes to może i następny facet zakuty w metalową puszkę, ale wolę jednak jego. Wykonuje rozkazy, nie kwestionuje ich i nie jest Starkiem. To wielki plus.
Wanda jest... dziwna. Miałam do czynienia z ofiarami prania mózgu, więc wolę trzymać się z daleka od kogoś, kto namieszał w głowię całej drużynie, jeśli nadal nie mam do niej zaufania.
O Visionie niewiele mogę powiedzieć. Ma w sobie coś z Jarvisa, ale to jednak nie on.
Biedna dziewczyna, może się nie doczekać, jeśli okażesz się długowieczny :P
I kto to mówi? Sam polazłeś do T.A.R.C.Z.Y.
Nie chodzi mi już o konkretnie ten zawód, ale o każdy inny. Ja teraz jestem na etapie wyboru studiów i nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mi się do tego wtrącał. Doradzić, porozmawiać owszem, ale nie zakazywać, czy zamykać w domu do osiemdziesiątki, Clint. Choć przyznam, że ta druga opcja mogłaby być dość interesująca.
Nie miałem zbyt wielu alternatyw, a ta opcja wydała mi się być wtedy najlepsza. Od SHIELD wcale nie jest łatwo się uwolnić.
Poprę ich każdą decyzję, ale nie pozwolę im się zabić. Praca w takiej agencji jest jak proszenie się o śmierć, więc zrobię wszystko, by wybić im coś takiego z głowy. Wiem, że niestety dzieciaki dorastają i nie będę mógł wiecznie trzymać ich przy sobie, choć bym chciał, więc chcę mieć chociaż pewność, że dobrze poradzą sobie w życiu. To chyba nic złego.
Przepraszam James, może nie powinnam, ale to zdanie o kanionie strasznie mnie rozbawiło. Wiem, jestem okropna, ale nie mogę nad tym zapanować. Napisałeś to w taki sposób, że po prostu wymiękam.
Niczego w życiu nie można być na 100% pewnym, przekonałam się o tym na własnej skórze i od tamtej pory zawsze staram się jakoś uwzględniać obie opcje, i dobrą i złą. Dobrze, tak wiem, nie miałeś władzy nad swoim życiem przez 70 lat, ale teraz masz i samodzielnie podejmujesz decyzje. Nikt już ci w głowie nie siedzi i sam możesz decydować o swoim życiu, w którą stronę chcesz iść i powinieneś się z tego cieszyć, choć może to być też troszkę przerażające, bo nigdy nie wiadomo czy wybierze się dobrze, prawda?
Oczywiście, że nie jest zabronione. Możesz zwracać się do mnie jak chcesz.... no oprócz "moja droga" i "moje drogie dziecko" -_- Po prostu to "ma'am" działa na mnie dziwnie uspokajająco, a rozmowy z tobą zazwyczaj bywały... drażniące?
Cieszę się, że byłeś szczery. W końcu usłyszałam coś poza tym, że Rogers jest uciążliwy i widzi w tobie swojego przyjaciela.
Nie sądzę, żeby Cap na to pozwolił, ale zdaję sobie sprawę, że może nie mieć zbyt wiele do gadania. Pozwolisz jednak, że podam ci przykład Natashy, dobrze? Ona też ma sporo na sumieniu, już mieli ją zlikwidować, ale jednak wyrok anulowano, a ona teraz żyje sobie spokojnie, bo przeszła "na dobrą stronę mocy" z pomocą Clinta, bo dla niej Clint to taki Steve dla ciebie, rozumiesz? Wiem, że to bardzo optymistyczna wersja. I wiem też, że będziesz mieć jakieś ale, bo zgadzanie się ze mną nie jest w twoim stylu, ale co zamierzasz robić do końce tego swojego długiego życia, co? Chcesz ciągle uciekać? Ukrywać się?
Jakich skojarzeń? Doskonale wiem co masz na myśli. Rozumiem twoje obawy, on zapewne też obawia się spotkania z tobą, bo nie wie czego się spodziewać. Zapewne myśli, że od razu się na niego rzucisz i zechcesz zabić. Możecie się jedynie obaj rozczarować lub jednak wyjdzie wam to na dobre. W końcu wasza sytuacja jest troszkę podobna. Pomijając to, że Rogersowi nikt prania mózgu nie robił, nie kazał zabijać i takie tam inne rzeczy.
Najwyższy czas nauczyć się śmiania z samego siebie i chyba robię w tym postępy.
Wszystkie moje decyzje zazwyczaj okazują się złe, więc zacznę robić wszystko jeszcze bardziej na opak i może wszystko przestanie się pieprzyć. Jeśli stanę na rozdrożu i pomyślę, że najlepiej byłoby pójść w prawo, to pójdę w lewo. Nie zdziwię się, jeśli okaże się to skuteczne.
Mogę nie nie mówić ma'am. Zwyczajnie wydaje mi się to trochę znajome i wiem, że gdzieś to słyszałem.
Naprawdę chcesz wdawać się ze mną w dyskusję o uroczej prikrasnej Natalii? Mogę się założyć, że tylko przyklaśnie pomysłowi wsadzenia mnie za kratki.
Jest między nami taka różnica, że moje zbrodnie ciągną się przez... sześćdziesiąt cztery lata i mam na kącie dwóch prezydentów, jednego dyktatora i jeszcze kilkunastu innych polityków. Tego raczej tak łatwo mi nie odpuszczą i nawet Steve nie będzie miał tu wiele do gadania.
Projekt Odrodzenie miał na celu stworzenie idealnego żołnierza- idealnej borni. Steve miał... powstać w tym samym celu, co ja, ale coś kiepsko im wyszło, bo robił za balerinę.
Programowanie nadal we mnie siedzi, więc na jego widok znów coś może mi się poprzestawiać i naprawdę mogę zechcieć zakończyć misję. To jest główne "nie", które nie pozwala mi do niego pójść. Nie wiem do czego jestem zdolny, a naprawdę nie chcę go zabijać.