N, w sumie mogło tak być, ale i tak brzmi strasznie :D Chyba obejrzę niektóre filmy i pospisuję co ciekawsze teksty.
O tak, zgadzam się w stu procentach. O niebo lepiej by było.
O, to jestem zachęcona jeszcze bardziej :D
*a teraz Astrid przypomniał się słodki Bakuś z bejbem w miniaturce N, a ten skurczybyk zburzył mi świat jednym zdaniem... :D*
I tak wolę kakao od wpijających się gatek :P Brulion 60-kartkowy może by wystarczył.
Tyle, że Buckyś z miniaturki jest już ze Stevem ładny kawał czasu, działa z Mścicielami, a swoją łapkę traktuje jak fajną zabawkę, więc nigdy nie masz pewności, że za kilka lat pan zrzęda nie przyzna ci racji, bo wpadnie po uszy :P
I N zarzuci fragmentem, bo drugą część ma już w części gotową i niedługo powinna ją wrzucić:
"(...) Steve podąża tuż za nią i widzi, jak nieznana mu kobieta robi krok w stronę trzymającego dziecko Bucky’ego. Patrzy na stojące na stoliku nosidełko z logiem orła i zastanawia się, po co, u diabła, SHIELD sprzęt przeznaczony dla niemowląt?
- Agencie Barnes- mówi lakonicznie agentka- proszę o przekazanie klona w…
- Nie.
Agentka wydaje się lekko zaskoczona nagłą odmową i otwiera usta, prawdopodobnie po to, by ponowić rozkaz, ale Steve ucisza ją ruchem głowy. Widocznie jego rozkazy nadal mają jakieś znaczenie, bo kobieta przygląda się tylko, jak Bucky przechodzi przez mieszkanie i udaje się do swojej sypialni, całkowicie ignorując zebranych w salonie agentów.
Fury wita ich uniesieniem brwi, ale Steve nie jest zdziwiony tą reakcją. Biorąc pod uwagę jego poprzednie doświadczenia z Winter Soldierem, nagłe ojcowskie instynkty Bucky’ego mogą być… trochę nieoczekiwane."
Steve, jak sobie z tymi oczekiwaniami radziłeś? Bo kurczę, ciężka sprawa, jak ludzie, których nie znasz, chcą czegoś od ciebie i nawet tak na dobrą sprawę nie masz jak odmówić. I jeszcze jak ci sami ludzie nie szanują twojego życia. Tak, nazwałabym to nie szanowaniem.
No to powiem ci, że tamten Bucky i ten Bucky to jednak dużo wspólnego ze sobą mają.
Cieszy mnie twoja postawa do tej sprawy, chociaż żadne podejście nie wydaje się być dostatecznie dobre. W każdym "rozwiązaniu" znajdzie się coś, co wszystko mogłoby zrujnować w pięć minut.
Raczej niewiele miałem wtedy do powiedzenia, więc zaciskałem zęby i robiłem, co każą, by jak najszybciej móc się stamtąd wydostać i wyjść do ludzi. Chociaż ta opcja była za to trochę... przerażająca.
Bo to nadal Bucky. Zmieniony, trochę połamany, ale nadal on. Zawsze wiedziałem, że najlepiej jest nie wtedy, gdy chodzi uśmiechnięty przez cały czasy, ani nie wtedy, gdy głośno się śmieje, a wtedy, gdy jest po prostu spokojny i odprężony. Łatwo było rozpoznać ten stan, ale trudniej było go zrozumieć.
Wiem, że wszystko może się zdarzyć i robienie sobie wielkich nadziei może okazać się zwyczajnie szkodliwe. Zwyczajnie nie wiem, jak mam się zachowywać i co o tym wszystkim myśleć, by wszystko było ok.
James, mówię ci, nigdy nie wiesz, co się stanie. Nie tak dawno nienawidziłam dzieci w pewnym wieku, teraz mam inne podejście. Po prostu musi zadziałać jakiś czynnik i wszystko się zmienia.
Mogłabym przyznać rację, że nie byłaby to twoja sprawa, ale gdybyś był na poziomie prawidłowego odczuwania emocji i reakcji na nie, to przekonana jestem, że coś by jednak cię ruszyło.
A faktycznie taki byłeś?
Zwyczajnie mógłbym bardzo prosto i całkowicie przypadkowo takie dziecko połamać. Wystarczyłaby krótka chwila zapomnienia i pogruchotałbym mu kości albo złamał kark. Programowanie zawsze mogłoby znowu wyjść na wierz. Więc naprawdę byłoby lepiej, żeby żaden czynnik u mnie nie zadziałał.
Ale na takim poziomie nie jestem. A skoro na nim nie jestem, to go nie rozumiem, tak?
Kiedyś chciałem mieć rodzinę i gromadkę dzieciaków. Kiedyś.