N, za to z werwą Kwenthrith mogłoby nie wytrzymać mu serducho, chociaż oczywiście milej by się ją oglądało u jego boku, niż nijaką (to najidealniejsze słowo) Judytką.
Ja bym za nim szła! Nawet ciemną ulicą. Jego kult mógłby urosnąć do rangi religii.
Och, więc trzeba będzie wyszukiwać pułapki i niuanse. Dobrze wiedzieć.
/A tam, dzieliłby się z E-cośtam-wolfem, który czuł do Kwentrith miętę i to z wzajemnością, i jakoś by dali radę. A i tron Mercji pozostałby w rodzinie. Na pewno znalazłoby się jakieś rozwiązanie, żeby nie było potrzeby ratować wtedy Judytki.
/Załóżmy mu sektę <3 Zrobimy ołtarzyk, będziemy kierować się w życiu jego sentencjami życio... Albo nie, jednak nie. On przeżyje (prawie) każdą głupotę, w którą się wplącze. My nie.
Sam, oj, myślę, że nie ma takiej skali, w której by się zmieścił. Co oprócz "znieczulicy" powoduje ten środek? Wiesz coś na ten temat?
Widziałaś kiedyś jakiś film o zombie? Jeśli tak, kojarzysz pewnie jakieś sceny z rzucaniem się do gardła i odgryzaniem części ciała. Tak w skrócie, to wywołuje podobny efekt. Człowiek musi zabić przeciwników za wszelką cenę, choćby obrywali go w międzyczasie ze skóry. Mam dreszcze, jak tylko o tym pomyślę. Facet mógł wynaleźć lek na raka, ale nie. On wynalazł... to. Poważnie, co z ludźmi jest nie tak?
Steve, a kto z nią próbuje rozmawiać?
To możliwe, by kogoś takiego znaleźć?
/Metoda dobrego i złego gliny zawsze działa. Sam jest miły, Bucky już niekoniecznie. W międzyczasie wchodzi także Sharon. Więc Maria zaczyna pękać. Postawilibyśmy na Izanami, ale jest zajęta próbą odnalezienia transportów. Wanda pilnuje doktora Inesa. Podsuwa mu kilka miłych obrazów i wizji tego, co może go spotkać, jeśli nie wynajdzie antidotum. To także jest skuteczna metoda.
/I cóż, jedyną szansą na znalezienie takiego... obiektu testowego, jest celowe zarażenie kogoś w odizolowanym miejscu. Co nie wchodzi w grę.
Bucky, porównanie czegoś negatywnego z pozytywnym to świetny pomysł. Jak ktoś mnie leje po mordzie dzień w dzień, boję się tego kogoś, nikomu o tym nie mówię, jestem z tym sama, nikt nic nie wie, a ja udaję, że wszystko spoko, to mam mniejsze szanse, że koszmar się skończy. A jak komuś powiem, choćby jednej osobie, to ktoś już wie. Ten ktoś, kto wie, może zauważyć w którymś momencie, że coś się dzieje. Jeśli będę miała szczęście, ten ktoś może zareagować, chociaż od razu nie będę w stanie przyznać, że tak, jestem bita dzień w dzień. Ten ktoś daje mi alternatywę, bo wie to, czego nie wie nikt. Daje też zalążek bezpieczeństwa, którego wcześniej nie miałam wcale. Parę miesięcy wstecz nie przyznałbyś się w taki sposób do słabości. To jest twój krok. Ale dobra, co ja tam wiem.
To porównanie nie ma sensu. Super, powiedziałem na głos, że jestem zmęczony i wściekły na Rogersa. Ale on o tym nie wie, więc co to zmienia? Co niby zrobisz? Jaką alternatywę mi to daje? Bo patrz, ale jakoś kamień nie spadł mi z serca i nie czuję się lepiej. Tak samo z Antaliją. Co, mam pójść i powiedzieć "super, lecisz na mnie, a ja zamordowałem twojego ojca i choć nie mam pewności, to matkę pewnie też"? Och, łał, powiedziałem tobie, teraz już wiesz. Od razu mi lepiej, bo mam swój chrzaniony zalążek bezpieczeństwa. Nie mam. Nie czuję się lepiej. Kiedy wstanę i powiem "Tak, mam problem ze sobą", to niczego nie zmieni. "Tak, systematycznie robię sobie krzywdę, bo lubię się kara". A nawiązując do tego, co chyba kiedyś powiedziałem i za co się wściekłaś - "Tak, zgwałcono mnie". Tak, po raz pierwszy powiedziałem to na głos. I wiesz co? Zaskoczę cię, ale nie jest mi lepiej. Jest mi gorzej.