***
Bucky
nawet lubił Święta. Nie traktował ich jako wydarzenia religijnego, to w końcu
nie btła jego wiara, a raczej jako powód do wyrzucenia fortuny na zakupach,
obwieszenia domu od góry do dołu świecidełkami oraz spotkania się w ich
pochrzanionym gronie. Nie wybierali się do restauracji – nikt nie byłby w
stanie ich ogarnąć poważnie – a spotykali się na kolacji w domu, starając się
pogodzić ze sobą kilka kompletnie różnych sposobów spędzania Świąt, wywodzących
się różnych stron kraju, globu. I wszechświata, jeśli policzy się to, że gościć
będą asgardzkiego boga, radośnie świętującego „dzień urodzin wielkiego Jezusa,
syna bezimiennego władcy Królestwa Niebieskiego”. Tak, poważnie.
Nie
cierpiał za to świątecznych przygotowań, porządków i sterczenia godzinami w
kuchni, by przygotować nadziewanego warzywami indyka i tonę pozostałego
jedzenia. Jasne, każdy przynosił coś od siebie – Jane i Thor (z trudem udało
jej się przekonać go, że pieczony prosiak nie jest im potrzebny) odpowiadali za
pieczoną szynkę w sosie borówkowym, która była fenomenalna – jednak to oni organizowali
kolację, więc na nich spadała większość obowiązków. A raczej na niego, bo z
trudem wyuczone podstawy kulinarne Steve’a nie wykraczały poza kilka potraw,
więc wolał wygonić go z kuchni, by nie marnować czasu na poprawki.
—
Wilson wpadnie sam? — Zerknął przez ramię na składającego koszulki Steve’a. —
Rozmawiałem z nim wczoraj i był nabuzowany.
Steve
potrząsnął lekko ramionami.
—
Nie jest pewien, ale na dziewięćdziesiąt dziewięć procent będzie z Mercedes.
Namówi ją, by nie brała zleceń. A o to głównie im się rozchodzi.
—
Już kiedyś to słyszałem — mruknął. — I jak to się skończyło?
Oparł
kosz z rzeczami do prania o biodro i ruszył w stronę drzwi prowadzących z
sypialni na korytarz, zgarniając jeszcze po drodze brudną od sosu i tłuszczu
koszulkę, którą rzucił na poręcz fotela. Ostatnim, czego potrzebował i co miał
w planach na dzisiejszy dzień było pranie, ale powrót ze spotkania ze Świętym
Mikołajem z piernikowej wioski w centrum handlowym przerodził się w małą bitwę
na błoto – nie było śniegu, było za to sporo deszczu, ale dzieciakom nijak to
nie przeszkodziło – musieli dodać do harmonogramu dnia. Zostawił więc Steve’a z
kupą prania do złożenia i uporządkowania oraz z nakazem ruszenia tyłka do
kuchni, by zrobić sałatkę ziemniaczaną i posiekać warzywa do indyka, a sam
ruszył do ich małej pralni, by wrzucić do pralki kolejną turę prania.
Przyhaczył jeszcze o pokój Iana,
zaniepokojony dziwną ciszą, która zapadła jakiś kwadrans temu, stukając dwukrotnie
kłykciami w drzwi, a potem wszedł do środka, okręcając się wokół własnej osi,
by mieć swoje wielkie wejście.
Przeczesał pomieszczenie wzrokiem, a
potem uniósł brwi.
— Co nabroiliście?
Grace wzruszyła ramionami, a Ian
schował coś za plecami. Jak zauważył Bucky – kartkę.
— Co chcecie nabroić?
— Nic — odpowiedział mu Ian, a Grace
energicznie pokręciła głową na potwierdzenie jego słów. Znaczy słowa. — Bawimy się.
Bucky zmrużył oczy, a potem krzyknął
przez ramię:
— Steve, nasze dzieci znowu coś
knują!
— Jeśli znów zakładają pułapkę na
Mikołaja, powiedz im, że nie mogą! Na Thora też nie! — odkrzyknął.
— Wasza ostatnia "Pułapka na
wujka Thora" niemal posłała babcię do szpitala i pamiętacie jak się to
skończyło, co? Jeśli dowiem się, że w tym roku skończy się to podobnie… —
wskazał w ich stronę palcem. — Będę bardzo smutny. Steve też, nawet bardziej. A
tego nie chcecie, prawda?
— E-e. — Grace znów pokręciła głową,
roztrzepując włosy we wszystkie strony. — Nie chcemy.
— Bardzo się cieszę. Więc knujcie ile
chcecie, byleby nie skończyło się to źle. Jeszcze Mikołaj się obrazi i co
wtedy? — Mrugnął do Iana, który wiedział o co mu chodzi. Już jakiś czas temu
pochwalił się Steve’owi, że będzie udawać zakładanie pułapki na Mikołaja, żeby
Grace nie było smutno.
Wychodząc na korytarz zauważył jeszcze, że ten
poklepuje Grace – przestraszoną zapewne wizją obrażonego Świętego – po plecach.
Uśmiechnął do wychodzącego z sypialni
Steve’a i całkowitym przypadkiem uderzył go łokciem, przechodząc obok niego.
— Mam ostrzec Thora i przejrzeć dom? —
spytał go Steve, znacząco zerkając w stronę drzwi do pokoju Iana.
Bucky pokręcił głową.
— Nie, jeszcze nie. Jutro. Jeśli znów
to zrobią, będę wściekły — mruknął.
— Nie zrobią — zapewnił go Steve. —
Zapewne pamiętają do teraz to, jak je zrugałeś. I to, że Kim prawie złamała
nogę — dodał. — Poza tym, przecież Ian już jest dorosły, a dorośli nie robią
takich rzeczy, prawda?
Bucky parsknął.
— Jeszcze czego. Mają zakaz
dorastania.
***