***
11 stycznia 2016
— Nie ma mowy, żebym wziął... to coś do ust — mówię i odrzucam kawałek pizzy z powrotem do stojącego na niskim stoliku, kartonowego pudełka, spoglądając z odrazą na jego zawartość. — Przecież to wygląda jak...
/Yelena ucisza mnie gestem dłoni.
— Nie kończ. Dobrze ci radzę, nie kończ. Jeśli zrujnujesz to wspaniałe uczucie, jakim darzę pizze, to wierz mi, znajdę w sobie dość siły, by wyrzucić cię stąd oknem. — Celuje we mnie kawałkiem pizzy z serem - Margherity jak ją nazwała, i uśmiecha się kącikiem ust, mimo w pełni poważnego tonu.
/Prycham w odpowiedzi, opierając tył głowy o zagłówek kanapy. Yelena całkowicie mnie ignoruje, skupiając wzrok na oglądanym przez siebie programie. Wiem jednak, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że na nią patrzę. Zawsze to wie.
/Nieważne jak się staram, nie mogę pozbyć się wrażenia, że to wszystko jest... niewłaściwe, zbyt normalne. W obliczu wszystkiego, co zrobiłem, wszystkiego, co działo się w moim życiu przez ostatnie lata, przez ponad siedemdziesiąt lat, nie przypuszczałem nawet, że w tym dziesięcioleciu... nie, co ja mówię - że w ciągu kilku najbliższych dekad będzie mi dane spędzać czas tak... zwyczajnie. Zbyt normalnie, by gdzieś z tyłu głowy nie kiełkowała myśl, że jest to tylko cisza przed burzą. W końcu nigdy nie jest tak dobrze, by za krótką chwilę wszystko nie mogło zacząć sypać się w diabły. Można powiedzieć, że to niemal naturalny ciąg.
— Barnes?
— Huh? — Mrugam szybko, bezskutecznie starając skojarzyć jej ostatnie słowa. Zawiesiłem się? Zwraca się do mnie nazwiskiem, więc próbowała zwrócić moją uwagę od dłuższego czasu. Zawiesiłem się.
— Gdzie odpłynąłeś?
— Nigdzie. Myślałem tylko o tym, że życie to podła suka — mówię i przekrzywiam głowę na bok, by nie musieć dłużej patrzeć na nią tylko kątem oka. Yelena siedzi na kanapie, zaledwie kilka cali ode mnie, ze skrzyżowanymi w łydkach nogami podciągniętymi pod klatkę piersiową. Czerwony sweter podsunął się nieznacznie w górę, ukazując niewielki fragment przeciętej grubą blizną, nagiej skóry, na który automatycznie pada moje spojrzenie. — To moja wina. — Podnoszę wzrok, widząc jak jej mięśnie nieznacznie się napinają. — Prawda? To ja?
/ Zaciska powieki i bierze głęboki wdech, zanim odpowiada:
— Nie pamiętasz tego?
— Pytałbym, gdybym pamiętał? — Pytam, brzmiąc zbyt ostro, niż powinienem. — Przepraszam — dodaję po chwili.
— Nie, nie przepraszaj, to było głupie pytanie. — Macha dłonią. — I nie, to nie twoja wina. — Uśmiecha się niewyraźnie.
— To dlaczego coś... — Milknę na chwilę, szukając odpowiednich słów. Zaciskam prawą dłoń wokół nadgarstka protezy i nerwowym ruchem zaczynam skubać kciukiem jedną z łusek. — Dlaczego ją... kojarzę? Nie wiem, dlaczego i skąd, ale jednak. — Ściągam brwi, starając się przywołać w pamięci choć urywki związanych z tym wspomnień, ale nie jestem w stanie. Jest tylko pustka. Kilka całkowicie wyrwanych z kontekstu obrazów, przytłumionych dźwięków, których nie potrafię poskładać w całość i pustka.
— Przestań. Z twoim szczęściem za chwilę oderwiesz sobie paznokieć. — Chwyta moją dłoń, wyplątując metalowy nadgarstek z uścisku palców. — I powiedziałam, że to nie twoja wina, a nie, że nie miałeś z tym nic wspólnego. — Wzrusza lekko ramionami, zabierając dłoń. Opuszcza nieznacznie spodnie i podciąga sweter, ukazując całą bliznę, ciągnącą się ukośnie od pępka do prawego biodra. — Sama się tak poharatałam. Kawałek dalej i zahaczyłoby o tętnicę biodrową. — Przejeżdża palcem po bliźnie, a potem opuszcza sweter. — Można więc powiedzieć, że miałam szczęście. Nie ma mowy, żeby udało mi się uciec, gdyby krwi było więcej... Niczego nie pamiętasz? — pyta, badawczo mi się przyglądając, jakby chciała się upewnić, że nie skłamię.
— Nie. Przepraszam.
— Mówiłam, nie przepraszaj. Naprawdę nie masz za co, James. Właściwie nie dziwię się, że tego nie pamiętasz. To było dawno temu, a oni zapewne postarali się, żebyś tego nie pamiętał. Nie. Jakie zapewne? Po tym, co zrobiłeś, na pewno się o to postarali — kwituje z gorzkim uśmiechem. — To było coś więcej, niż przeciwstawienie się rozkazom. Wysłali cię za mną, gdy uciekłam. Nie wiem, czy miałeś mnie zabić, czy ponownie zaciągnąć z powrotem. Teraz to już nie jest ważne. Ważne jest tylko to, że tego nie zrobiłeś. Stałeś nade mną, uzbrojony po zęby, mający mnie zabić i zimny jak lód, ale tego nie zrobiłeś. I wiesz, co to oznacza? — Pochyla się bliżej, po raz kolejny chwytając mój nadgarstek, gdy widzi, że znowu zaczynam podważać paznokciem jedną z łusek protezy. Nie odpowiadam, a kręcę tylko głową w zaprzeczającym geście. — Że niepodważalnie jesteś dobrym człowiekiem, Bucky Barnesie. I że...
— Nie mówisz mi wszystkiego, prawda? — Przekręcam głowę, by spojrzeć jej prosto w twarz, a mój ton sprawia, że pytanie zmienia się w zdanie oznajmiające.
/Uśmiecha się krzywo i klepie krótko moje przedramię, gdy wstaje z kanapy.
— Mądry chłopak.
/Pochylam głowę, patrząc na swoje dłonie i zaciskam zęby. Yelena jeszcze przez chwilę stoi obok, a potem odchodzi, najpewniej w stronę sypialni. Jej kroki odbijają się cicho na wyłożonej panelami podłodze, ale szybko milkną.
— Przestań. Z twoim szczęściem za chwilę oderwiesz sobie paznokieć. — Chwyta moją dłoń, wyplątując metalowy nadgarstek z uścisku palców. — I powiedziałam, że to nie twoja wina, a nie, że nie miałeś z tym nic wspólnego. — Wzrusza lekko ramionami, zabierając dłoń. Opuszcza nieznacznie spodnie i podciąga sweter, ukazując całą bliznę, ciągnącą się ukośnie od pępka do prawego biodra. — Sama się tak poharatałam. Kawałek dalej i zahaczyłoby o tętnicę biodrową. — Przejeżdża palcem po bliźnie, a potem opuszcza sweter. — Można więc powiedzieć, że miałam szczęście. Nie ma mowy, żeby udało mi się uciec, gdyby krwi było więcej... Niczego nie pamiętasz? — pyta, badawczo mi się przyglądając, jakby chciała się upewnić, że nie skłamię.
— Nie. Przepraszam.
— Mówiłam, nie przepraszaj. Naprawdę nie masz za co, James. Właściwie nie dziwię się, że tego nie pamiętasz. To było dawno temu, a oni zapewne postarali się, żebyś tego nie pamiętał. Nie. Jakie zapewne? Po tym, co zrobiłeś, na pewno się o to postarali — kwituje z gorzkim uśmiechem. — To było coś więcej, niż przeciwstawienie się rozkazom. Wysłali cię za mną, gdy uciekłam. Nie wiem, czy miałeś mnie zabić, czy ponownie zaciągnąć z powrotem. Teraz to już nie jest ważne. Ważne jest tylko to, że tego nie zrobiłeś. Stałeś nade mną, uzbrojony po zęby, mający mnie zabić i zimny jak lód, ale tego nie zrobiłeś. I wiesz, co to oznacza? — Pochyla się bliżej, po raz kolejny chwytając mój nadgarstek, gdy widzi, że znowu zaczynam podważać paznokciem jedną z łusek protezy. Nie odpowiadam, a kręcę tylko głową w zaprzeczającym geście. — Że niepodważalnie jesteś dobrym człowiekiem, Bucky Barnesie. I że...
— Nie mówisz mi wszystkiego, prawda? — Przekręcam głowę, by spojrzeć jej prosto w twarz, a mój ton sprawia, że pytanie zmienia się w zdanie oznajmiające.
/Uśmiecha się krzywo i klepie krótko moje przedramię, gdy wstaje z kanapy.
— Mądry chłopak.
/Pochylam głowę, patrząc na swoje dłonie i zaciskam zęby. Yelena jeszcze przez chwilę stoi obok, a potem odchodzi, najpewniej w stronę sypialni. Jej kroki odbijają się cicho na wyłożonej panelami podłodze, ale szybko milkną.
— Za jakiś czas... — zaczyna, a potem milknie na chwilę, jakby szukając właściwych słów. Unoszę głowę, na jej obróconą tyłem sylwetkę, stojącą w progu drzwi. — Za jakiś czas, gdy tylko coś sobie przypomnisz, powiem ci wszystko. Obiecuję. Porozmawiamy też o Moskwie, o Wołgogradzie. — Zabiera opieraną o framugę dłoń i wolno opuszcza ją wzdłuż boku. Po chwili unosi ją jednak z powrotem, ponownie zaciskając palce na futrynie. — Może kiedyś uda nam się porozmawiać także o Stambule — dodaje ciszej. Ściągam brwi, widząc, że jej kłykcie niemal bieleją przez siłę z jaką zaciska dłoń, i staram się przypomnieć sobie choć urywki wspomnień z miejsc, o których mówi, ale nie jestem w stanie. Jest tylko pustka. — Pamiętasz?
/Nie odpowiadam, a kręcę tylko głową w zaprzeczającym geście.
— Przypomnisz sobie — mówi, jakby starała się przekonać nie tylko mnie, ale także siebie i odwraca się, uśmiechając się gorzko. — Przypomnisz.
/Nie odpowiadam, a kręcę tylko głową w zaprzeczającym geście.
— Przypomnisz sobie — mówi, jakby starała się przekonać nie tylko mnie, ale także siebie i odwraca się, uśmiechając się gorzko. — Przypomnisz.
***
"Wysłali cię ze mną, gdy uciekłam" - czy nie powinno być "za mną"?
OdpowiedzUsuńWięcej błędów nie dostrzegłam, no może oprócz "Margarity", bo ten rodzaj pizzy zwie się "Margherita". "Margarita" zaś jest drinkiem. Ale to już takie bzdurne czepianie się o nic.
Aż strach pomyśleć, jak ciężkie i przykre mogą być te przyszłe rozmowy o Moskwie, Wołgogradzie i Stambule. A może wręcz przeciwnie?
Lubię te ich dialogi. Bardzo lubię. Za chwilę zacznę narzekać, że tak krótko, bo najchętniej czytałabym i czytała... Czas na postawienie kropki, bo wpadłam w taką melancholię, że dobrze by się to nie skończyło. Wyczekuję następnych części z niecierpliwością sięgającą zenitu.