5 grudnia 2015

#17 Bucky

poleca zerknąć na to przed przeczytaniem. Może ktoś skojarzy panią ze zdjęcia. Wykapana córeczka  tatusia, telepatka, która potrafi nieźle namieszać człowiekowi w głowie. I to bardzo dosłownie.

***
5 grudnia 2015 r.

/Wszędzie panuje cisza, cholernie przenikliwa cisza, przerywana tylko chrzęstem śniegu pod podeszwami moich butów. 
/Przystaję przy dwóch potężnych, betonowych słupach - pozostałościach dawnej bramy - i rozglądam się wokół. W oddali, skryte za drzewami, majaczą pozostałe fragmenty ogrodzenia: części murów, zardzewiałego drutu kolczastego i ruiny wieżyczki strażniczej. Naciągam szal wyżej na twarz, starając się ukryć ją przed zimnym wiatrem, i po raz kolejny przeczesuję otoczenie wzrokiem. Kiedyś potężna, budząca strach baza podzieliła los Rzeszy i skończyła jako kupa gruzu. A przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Tak jak Hydrze udało się przetrwać, tak baza nie zginęła podczas zbombardowania pod koniec czterdziestego piątego.

/Ruszam w stronę ceglanego szkieletu, będącego kiedyś składem amunicji. Dawniej prosta, solidna budowla o grubych murach, teraz stała bez wschodniej ściany i dachu. Wchodzę do środka przez dziurę w murze i rozglądam się wokół. Odpinam latarkę od paska i dołączam ją do SigSauera. W środku jest jeszcze chłodniej niż na zewnątrz, a zapadający zmrok nie nastraja zbyt optymistycznie. Podchodzę do jednej ze ścian budynku, której mozaika jasnych i ciemnych cegieł wydaje się być mniej zniszczona przez czas od pozostałych. I na pewno nie znajdowała się tutaj od dobrych osiemdziesięciu lat. Musiano postawić ją tutaj znacznie później.
/To zbyt proste, by było bezpieczne.

— Ok, tylko nie przeszarżuj — mruczę do siebie i kopię w ścianę, starając się zrobić to z ograniczoną siłą. Naprawdę wolałbym nie zwalić sobie na głowę całego budynku. 
/Cegły spadają na ziemię z hukiem, roznoszącym się echem po opustoszałej okolicy. Mrugam szybko, starając się dostrzec każdy szczegół przez opadający pył.
/Pomieszczenie jest puste i ciemne. Cóż, prawie puste.
/Odbezpieczam broń, podchodząc do zasypanego gruzem włazu. Unoszę klapę lewą ręką, a potem prostuję się, włączając latarkę, i otwieram właz kopniakiem. Minimalnie bezpieczniejsza alternatywa. Spoglądam w dół. Zardzewiała drabinka zdaje się tonąć w nieprzeniknionych ciemnościach. W świetle latarki dało się jednak zobaczyć podłoże, a tunel wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia metrów. Spoglądam raz jeszcze na drabinkę i wzruszam ramionami, choć nikt prócz mnie i ścian nie mógł tego zobaczyć. Strata czasu, są szybsze opcje.

— No to hop — mówię, wskakując do szybu.

/Ląduję na podłożu z głuchym hukiem, roznoszącym się echem po korytarzach. Trzymam broń w gotowości i świecę latarką na boki, nasłuchując zbliżającego się zagrożenia. Cisza. Żadnych ukrytych przeciwników. Zewsząd otacza mnie tylko cholerna cisza i puste, pełne zacieków ściany tunelu. Światło latarki nie sięga końca korytarza.

— Świetnie — wzdycham, a mój oddech zmienia się w parę. Jest tu znacznie zimniej niż na powierzchni, więc czuję jak włoski na karku stają mi dęba.
/Mrugam kilkukrotnie, starając opędzić się od dziwnego, otępiającego uczucia, które opanowało mnie na wspomnienie tego miejsca. Ruszam naprzód, próbując dopasować obraz ze wspomnień do zniszczonego, ciemnego tunelu. Podziemna baza to labirynt korytarzy i drzwi, a znalezienie archiwum może zająć mi więcej czasu niż zakładałem. I może okazać się zupełną stratą czasu.

/Skręcam w lewy korytarzy i zastygam w miejscu na widok przytłumionego światła, wydobywającego się przez uchylone lekko drzwi. Co jest, do cholery? Wyłączam latarkę, cofam się o krok i chowam z powrotem za rogiem, wyciągając drugą broń zza paska. Wszystko jest nie tak. Nikogo nie powinno tutaj być. Uderzam tyłem głowy w ścianę za sobą i mielę w ustach przekleństwo. Cała, cholerna, droga na...
/Nagle z głębi korytarza, najpewniej zza uchylonych drzwi, dobiegł metaliczny brzdęk, jakby upuszczanej na posadzkę metalowej tacy z narzędziami. Natychmiastowo napinam mięśnie i przylegam ciasno do ściany.


/Ciszę przerywa krzyk.

/Odwracam gwałtownie głowę w stronę, z której dobiegał wrzask.
/To nie mogło być złudzenie ani majak. Wyraźnie słyszałem głos odbijający się echem od ścian tunelu. Z pozoru nic nie trzymało się tutaj kupy, jednak zbyt dobrze pamiętałem miejsca, w których mnie trzymano - placówki Departamentu - by uznać sytuację za nierealną.
/Biorę więc głęboki oddech i wolnym krokiem ruszam w stronę uchylonych drzwi. Nie wiem, ile osób może znajdować się wewnątrz ani kim są, więc nie mogę wpaść tam bez żadnego planu. Ale w końcu wybicie ich wszystkich to też plan. A przynajmniej jego część. Prawda?

/Gdy jestem wystarczający blisko, zaglądam w szparę uchylonych drzwi. Widzę tylko fragment sterylnie białego, dobrze oświetlonego pomieszczenia. Przy jednej ze ścian stały wysokie, białe szafki z przeszklonymi drzwiami, a ich zawartość jednoznacznie wskazywała na to, że pomieszczenie służyło za swego rodzaju gabinet lekarski. Padał na nie długi cień, wyraźnie układający się w kształt ludzkiej sylwetki. Wszystko wyglądało na to, że ktoś odnowił niektóre z pomieszczeń podziemnego kompleksu i używał go do własnych celów.
/Wsuwam stopę w szparę i, licząc do trzech, otwieram drzwi szybkim ruchem. Wchodzę do środka, gotowy odeprzeć potencjalny atak, ale nic się nie dzieje.

/Nikogo nie ma. Nie licząc przykrytego białą płachtą ciała, leżącego na metalowym stole po środku pomieszczenia. Coś jest tutaj cholernie nie tak.
/Nie opuszczając broni, obchodzę pokój. Nim jednak zdążę stanąć naprzeciw stołu, światło gaśnie, a pomieszczenie spowija nieprzenikniona ciemność.
/Szybkim ruchem włączam latarkę.

/Stół zniknął.

— Co do... ? To jakaś pieprzona paranoja — prycham, nadal wpatrując się w miejsce, w którym leżało ciało.

— To nie paranoja. Po prostu wróciłeś do domu.

/Odwracam się gwałtownie w kierunku, z którego dobiegał głos i zatrzymuję broń centymetry przed twarzą stojącej tam kobiety o krwistoczerwonych włosach. Jak mogłem jej nie usłyszeć? Jak się tutaj dostała? Uśmiecha się szeroko, ukazując nienaturalnie białe zęby. Chwyta lufę broni dłonią i obniża ją na swoją pierś. Strumień światła latarki pada wprost na wpiętą w czarny płaszcz, złotą ośmiornicę. Hydra.

— Co tu się, do cholery, dzieje? — syczę, przyciskając broń do jej gardła.

/Kobieta tylko się śmieje. Wesoło, jakby usłyszała wspaniały dowcip.

— Rozejrzyj się wokół, a sam się przekonasz.

/Odsuwając się o krok, kieruję strumień światła na boki. Nie było szafek. Nie było sterylnie białych płytek ani ścian. Wokół były tylko betonowe, brudne mury.

— Spójrz za siebie, Żołnierzu — mówi, a ton jej głosu ocieka rozbawieniem.

/Serce łomocze mi w piersi, gdy niemal bezwolnie wykonuję polecenie, słysząc za sobą szloch.

/Podest, cholerny, drewniany ring, a za nim, przy przeciwnej ścianie kilkanaście, siedzących w równym rzędzie, młodych dziewcząt.
/Patrzą wprost na nas przekrwionymi, martwymi oczami – ich twarze zdają się być jedną, wielką raną, bez brwi, bez nosów, bez ust, a ich płacz zdaje się dobiegać zewsząd.

— Znajmy widok, prawda?

/Krew, wszędzie krew. Ścieka po ścianach, zbiera się na podłodze, bulgocze, podnosi się. Dziecięce dłonie, dziecięce dłonie okryte krwią. Zdeformowane twarze, przekrwione oczy, martwe ciała.
/Wypuszczam broń ze sparaliżowanych rąk, ale mimo ciemności widzę, jak moje dłonie ociekają krwią.

— Nie musisz się martwić, niedługo zabierzemy cię do domu...

/Czuję dotyk rąk próbujących wciągnąć mnie pod powierzchnię krwawej tafli. Kobieta uśmiecha się szeroko, radośnie, grzesznie, a ja zaciskam powieki z całych sił i...

/Otwieram oczy.
/Skronie pulsują mi tępym, ostrym, bólem. Mrugam kilkukrotnie, starając opędzić się od dziwnego, otępiającego uczucia.
/Co tu się właśnie, do cholery, stało?
/Zewsząd otaczają mnie tylko puste, pełne zacieków ściany tunelu. Zaciskam palce na rękojeści broni, a ta pęka na kilka części, które opadają z cichym łoskotem na betonową podłogę. Coś jest nie tak.
/Spoglądam w górę. Zapada zmrok, a przez uchylony właz wpadają podrywane podmuchami wiatru płatki śniegu. Przełykam ciężko ślinę i staram się opanować. Coś jest cholernie nie tak. Zwariowałem? Postradałem zmysły?

/Zastygam w bezruchu, gdy z głębi podziemnych korytarzy słyszę przytłumione dudnienie odbijających się echem ciężkich kroków. Nie jestem sam. Wiedzą, że tu jestem. Oczywiście, że tak.
/Biegną w tę stronę. Idą po mnie.
/
/Zgniatam latarkę stopą, po czym wskakuję na drabinkę. Siła, z jaką to robię sprawia, że jeden ze szczebli łamie się pod moją lewą dłonią. Pokonuję drogę na powierzchnię w kilku skokach, zapierając się o ściany szybu, i niemal wyczołguję się na pokryty gruzem beton. Oglądam się za siebie i kopię w drabinkę, odrywając ją od muru. Podnoszę się i próbuję ruszyć biegiem w stronę majaczących w oddali betonowych słupów, ale nie udaje mi się odejść daleko.
/Nagły atak bólu - obezwładniającego uczucia setek igieł wbijających się prosto w mózg - powala mnie na kolana. Muszę wstać. Muszę się ruszyć. Muszę... Próbuję podeprzeć się na ramionach, dźwignąć się, podnieść, ale ból staje się na tyle intensywny, że ponownie upadam, starając się zdusić krzyk.
/Zbliżające się głosy są zniekształcone, przytłumione przez głośny, rozbrzmiewający zewsząd i odbierający zmysły pisk. Z trudem udaje mi się poruszyć lewą ręką. Zaciskam zęby, starając się pokonać ból, i ociężałym ruchem sięgam do paska, próbując odpiąć przymocowany tam granat. Gdy udaje mi się zacisnąć na nim palce, odbezpieczam go i wrzucam do szybu. Choć wszystko trwa zaledwie kilkadziesiąt sekund, zdaje się toczyć w zwolnionym tempie.
/Kulę się, gdy pisk milknie, zastąpiony odgłosem wybuchu.

/Z trudem podnoszę się na nogi, nie spuszczając wzroku z tunelu, po czym ruszam biegiem w stronę pozostałości bramy. Pieprzyć archiwum, pieprzyć nieśmiertelniki, muszę znaleźć się jak najdalej stąd.

***

1 komentarz:

  1. W coś ty się wpakował? Tak bardzo nie ogarniam, co tam się stało. Znowu.

    OdpowiedzUsuń