14 lutego 2016

#26 Bucky

***
14 lutego 2016

/Ostatni raz spoglądam na kartkę zapisaną starannym, pochyłym pismem. Odszyfrowanie kodu, którym zapisała adres było bardziej czasochłonne, niż się spodziewałem, ale całkowicie zrozumiałe. To oczywiste, że nie chciała ryzykować wpadnięciem adresu małej micezniczkaji w łapy kogoś, kto zdecydowanie nie powinien go znać. Choć nadal mam wątpliwości co do tego, czy dla niej czasem sam się do tej grupy nie zaliczałem.

/Gniotę kartkę i wciskam ją do kieszeni kurtki, wysiadając z samochodu zaparkowanego w jednej z bocznych uliczek niedaleko budynku, w którym powinienem znaleźć Medvedev.
/Na zewnątrz leje jak z cebra, więc zakładam kaptur na głowę i garbiąc się lekko ruszam w stronę kamienicy, ściskając torbę w dłoni. Deszcz mi nie przeszkadza, ale byłbym głupcem, gdybym nie skorzystał z możliwości niemal całkowitego zakrycia twarzy bez choćby minimalnego wyróżniania się przez to z tłumu, o co łatwo przy bardziej sprzyjających warunkach pogodowych.
/Przechodzę przez ulicę i ukradkiem rozglądam się wokół, zanim wchodzę do ślepego zaułka między budynkami. Przerzucam torbę przez głowę i spoglądam w górę, staram się zlokalizować odpowiednie mieszkanie. Na moje szczęście, nawet za dnia wejście oknem i nie zostanie uznanym przy tym przez przypadkowego przechodnia za samobójcę albo włamywacza jest możliwe.

/Cofam się o kilka kroków – na tyle, na ile pozwala mi odległość między budynkami – i po krótkim rozbiegu skaczę w górę, odbijając się stopą od ściany kamienicy i chwytam się dłońmi wystającej ramy okna. Podciągam się w górę, stając nieco chwiejnie na szczycie okiennej, zdobnej – przynajmniej kiedyś – ramy i prawą dłonią łapię się za parapet okna wyżej, a lewą wbijam w tynk ściany, by po wciągnięciu się w górę powtórzyć czynność. Dotarcie do celu, na czwarte piętro, nie zajmuje wiele czasu, choć trwa o co najmniej kilkanaście sekund za długo, niż powinno. Czyżbym przez to wszystko powoli zaczynał wychodzić z wprawy?
/Muszę to zmienić. Zdecydowanie.

/Wyciągam przymocowany do paska nóż i próbuję otworzyć okno, przykucając na parapecie, co przez wzgląd na to, jak wąski i ślizgi od deszczu jest, wydaje się być trochę trudniejsze, niż powinno być. Trochę. Minimalnie. Nie, żebym obawiał się upadku z czwartego piętra. Najwyżej zdarłbym sobie skórę z dłoni i zwichnął nadgarstek czy kostkę.
/Ku mojemu – kolejnemu, zresztą – zdziwieniu, otworzenie okna bez zupełnego niszczenia zamków nie jest tak proste jak zazwyczaj. Wzmocnione zamki. Szyba także wydawała się być nieznacznie grubsza od innych, najpewniej wzmocniona poliwęglanem.

/Mieszkanie jest zabezpieczone.  

Och, Rooskaya— mruczę, otwierając wreszcie okno. — Przepraszam, że przez chwilę w ciebie zwątpiłem.

/Odczekuję chwilę, starając się wykryć jakiekolwiek inne zabezpieczenia, a potem wchodzę do środka, zamykając za sobą skrzydło okna. Spuszczam roletę, a potem rozglądam się wokół, zdejmując kaptur. Mieszkanie jest małe, składające się z niewielkiego salonu, kuchni, w której dwie dorosłe osoby mogłyby mieć problem z wyminięciem się, sypialni, której fragment widoczny był przez uchylone drzwi i łazienki. Ta ostatnia, przylegająca do kuchni, również była otwarta, przez co widać było zastawioną kosmetykami umywalkę.
/Salon jest odrobinę zagracony, na szafkach jest wiele bibelotów, w tym kilka porcelanowych motyli o wielobarwnych skrzydłach, na których zatrzymuję wzrok na chwilę dłużej.

/Słysząc – najpewniej – skrzypiące trzaśnięcie drzwiczek szafy, ściągam torbę z ramion i siadam na najbliższym, stojącym w rogu fotelu, przyglądając się otwierającym się szerzej drzwiom sypialni.

/Medvedev najpierw spogląda ze zdziwieniem na zasłonięte okno, a dopiero potem przerzuca spojrzenie na mnie z szeroko otwartymi  ze strachu oczami.
 Odsuwa się w tył, uderzając piętami o drzwi i blednie, zasłaniając usta dłonią.

— Coś nie jesteś tak wyszczekana jak ostatnio — stwierdzam, siląc się na uśmiech. Mogę się jednak założyć, że przypomina on bardziej cierpki grymas, więc przybieram bardziej neutralny wyraz twarzy.

/Przygląda mi się uważnie, a potem powoli zaczyna się rozluźniać.

— To ty — stwierdza po chwili. — Szurnięty chłopak ciotki Leny. Zombie — dodaje, choć bladość, nadająca jej zapadniętym policzkom szarawej i nieco chorobliwej barwy, zaprzeczyła lekkiemu tonowi.

/Krzywię się w odpowiedzi.

— Nie byłem chłopakiem twojej ciotki. — Opieram się łokciami o kolana, wychylając się do przodu. — Ale jeśli chodzi o zombie, tutaj nie do końca mogę zaprzeczyć. Wiesz, to dość skomplikowane. — Macham lekceważąco ręką. — Ale nie przyszedłem tutaj na pogawędkę. Mamy coś waż…

— Jak tu wszedłeś? — Wchodzi mi w słowo, wskazując palcem na solidne, zamknięte na kilka zamków drzwi wejściowe. — Są zamknięte. Nie mogłeś…

— Oknem.

/Patrzy na mnie z niedowierzeniem.

— To czwarte piętro.

/W odpowiedzi wzruszam tylko ramionami.

— Naprawdę jesteś szurnięty. I to zdrowo. — Mierzy mnie wzrokiem. — Cioteczka nie mogła dać ci klucza, żebyś wszedł tutaj jak normalny — podkreśla — cywilizowany człowiek? Właśnie, jest z tobą? — dodaje po chwili, ożywiając się lekko. — Tylko nie mów, że też wejdzie oknem! — Wskazuje wyprostowaną ręką w jego stronę, a ja zastanawiam się, o co jej chodzi.

/Dopiero po chwili coś do mnie dociera.

— Nie wiesz?

Nie wiem czego?

/Ona nie wie.

/Nie może wiedzieć.

/Przejeżdżam dłonią po nieogolonym policzku, a potem przenoszę ją na kark. Kurwa. Nie pomyślałem o niej. Nie pomyślałem o tym.
/Nie mogła się dowiedzieć. Nie miała skąd.
/Nie od razu uda im się dojść do Yeleny. Po drodze będzie jeszcze Oxana, Monique, Amanda, Alisha, Olga, Adela, Swietłana, Laura… Przez te wszystkie lata każda z nich pozostawiła po sobie więcej śladów i wydawała się być o wiele bardziej prawdziwa od Yeleny. Ale nawet jeśli udałoby im się ustalić jej tożsamość, nikt nie połączyłby jej z Medvedev. Niewiele osób wie o ich powiązaniach, a jeszcze mniej potrafiłoby ją znaleźć, szczególnie po ostatniej akcji.

/Pocieram kark, zastanawiając się nad tym, co powinienem teraz powiedzieć. Powinienem być delikatny czy lepiej powiedzieć prawdę prosto z mostu?
/Powinienem być delikatny.

— Twoja ciotka nie żyje.

/Tak, powinienem.

/Spogląda na mnie, jakby nie dopuszczała do siebie tej informacji.

Co?

— Jest martwa — stwierdzam, siląc się na mniej obojętny ton niż zazwyczaj. Choćby z szacunku. Choćby… — Sprzątnęli ją.

/Przyciska zaciśniętą w pięść dłoń do piersi, patrząc na mnie niedowierzającymi, powoli zapełniającymi się łzami oczyma. Z jej piersi wyrwał się dźwięk przypominający bezradne łkanie.
/Brawo, Barnes. Cóż za wyczucie – besztam się. – Jesteś wręcz stworzony do przekazywania złych wieści.

— Co? Kto…? Nie. Powiedz, że to jakiś chory, kurwa, żart —   mówi płaczliwie, z trudem panując nad łzami i patrzy na mnie wyczekująco.

— Posłuchaj, przykro mi, ale tak… taka jest prawda. Przychodząc tutaj, nie wiedziałem, że to ja będę tym, który będzie musiał ci to powiedzieć. Gdyby tak było, nie podjąłbym się tego, bo jestem w tym do niczego. — Wstaję, na co Medvedev cofa się o krok, chwytając się za nadgarstek przyciśniętej do piersi ręki. Unoszę dłonie, pokazując jej, że nie mam złych zamiarów, a potem odkładam torbę na stojący niedaleko niski stolik. Wskazuję na niego skinięciem głowy i cofam się pod okno. — Wiem, że Yelena ci pomagała. Byłaś dla niej ważna, ona dla ciebie też. Dla mnie te… To wszystkie pieniądze, do których udało mi się dojść — reflektuję się, posyłając jej krzywy, napięty – i sztuczny jak jasna cholera – uśmiech. — Roos… Yelena wolałaby żebyś je miała, da ci… zabezpieczy cię to na jakiś czas.

/Pociągam za linkę, odsłaniając zasłonę, a potem otwieram okno.

— Tak po prostu sobie pójdziesz?! Mówisz mi, że jedyna osoba, którą obchodziłam, nie żyje i tyle?! Nic więcej?! — krzyczy. — Może ciebie to nie rusza, może masz ją i wszystko co nie jest tobą w cholernej…

/Dławi w sobie dźwięk zaskoczenia, kiedy przyciskam dłoń do jej ust, popychając ją na ścianę. Może odrobinę zbyt mocno.

— Zamknij się — mówię, starając się przybrać jak najspokojniejszy ton. — Po prostu się, kurwa, zamknij i nie zwracaj niczyjej uwagi swoimi wrzaskami. Dobrze?

/Powoli kiwa potakująco głową, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Strach. Żadna nowość.
/Bierze głęboki oddech, gdy zabieram rękę i nie oglądając się w za nią, kieruję się w stronę okna. Staję na parapecie i posyłam jej ostanie spojrzenie.

— Zadbaj o siebie, Medvedev. Wyglądasz jak śmierć.

/Mierzę ją wzrokiem i nie czekając na jej odpowiedź, wyskakuję z okna, by wylądować na betonowym podłożu z głuchym uderzeniem.

/Nadal leje jak z cebra.

/Naciągam kaptur bluzy na głowę i chowam dłonie do kieszeni kurtki, kierując się w stronę samochodu. Nie muszę oglądać się za siebie, by wiedzieć, że Medvedev patrzy na mnie tak długo, aż nie znikam za rogiem sąsiedniego budynku.
/Droga, którą pokonuję nie jest długa. Nie, wręcz przeciwnie. Mimo to mam wrażenie, że przemokłem do suchej nitki. Bardziej niż przedtem. Cokolwiek to znaczyło.

/Otwieram samochód i opadam na siedzenie kierowcy, zatrzaskując za sobą drzwi.
/Wściekle zszarpuję kaptur z głowy i zaciskam powieki, uderzając kilkukrotnie tyłem głowy w oparcie fotela.
/Kątem oka spoglądam na puste siedzenie pasażera.

/Nie tak miało być.


***

3 komentarze:

  1. "Odszyfrowanie kodu, którym zapisała adres było bardziej czasochłonne, niż się spodziewałem, ale całkowicie zrozumiałe." - czyli to, że musiał odszyfrować było zrozumiałe, czy jednak to, że okazało się to czasochłonne?

    "Choć nadal mam wątpliwości co do tego, czy dla niej czasem sam się do niej nie zaliczałem." - słowo "niej" zastąpiłabym "tej/takiej grupy", bo wątpliwości dotyczą przecież grupy, w której łapy nie powinien wpaść adres Liki.

    "(...) wysiadając z samochodu zaparkowanego w jednej z bocznych uliczek niedaleko budynku w którym powinienem znaleźć Medvedev." - przecinek przed "w którym".

    "Przerzucam torbę przez głowę i odchylając głowę w górę, staram się zlokalizować odpowiednie mieszkanie." - powtórzenie. "Głowę" zastąpić można na przykład "patrząc w górę".

    "(...) i próbuję otworzyć okno, przykucając na parapecie, co przez wzgląd na to, jak wąski i ślizgi od deszczu jest (...)" - "śliSki".

    "(...) wielobarwnych skrzydłach, na których zatrzymuje (...)" - "zatrzymujĘ".

    "(...) nie oglądając się w jej stronę, kieruję się w stronę okna." - powtórzenie. "W jej stronę" zamieniłabym na proste "za nią".

    (...) by wylądować betonowym podłożu z głuchym uderzeniem." - "NA betonowym podłożu".

    "Nie musze oglądać (...)" - "muszĘ".

    "Droga, którą pokonuję nie jest długa. Nie, wręcz przeciwnie. Mimo to mam wrażenie, że przemokłem do suchej nitki." - powiem szczerze, że wydaje mi się to bezsensowne, zważywszy na fakt, że od samego początku lało jak z cebra: kiedy dotarł pod kamienicę, poszukiwał właściwego mieszkania i w końcu wspinał się do niego. Chyba, że zdążył wyschnąć będąc w mieszkaniu, więc jeśli tak, to cofam uwagę.

    "Wiem, że Yelena ci pomagała. Byłaś dla niej ważna, ona dla ciebie też. Dla mnie te…" - Barnes, do cholery, powiedz to w końcu!

    "Może ciebie to nie rusza, może masz ją i wszystko co nie jest tobą w cholernej…" - celne. Mądra dziewczyna. Jamesie Buchananie Barnesie, ucz się.

    Nasz Bucky jak zwykle taktowny, nie zawiodłam się, ale muszę powiedzieć, że naprawdę ładnie wybrnął, choć nieco nieudolnie. A najlepszy jest wewnętrzny monolog i wypowiedzi zupełnie z nim sprzeczne. Nie dało się nie uśmiechnąć mimo powagi sytuacji.
    Aż jestem ciekawa reakcji Jamesa, gdyby Lika na jego "Dobrze?" wrzasnęła "Nie, kurwa, nie dobrze".
    Pytanie na koniec: Lika jeszcze wróci?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przeczytałam początek jeszcze raz i cofam uwagę nr jeden. Poranne godziny zdecydowanie nie ułatwiają logicznego myślenia :P

      Usuń
  2. Bucky wspinając się i skacząc tak bardzo przypomniał mi Spidey'a. ;) Ale to oznacza że nie wyszedł z formy.
    Szurnięty chłopak ciotki Leny. Zombie. - ten tekst mnie podbił. Nie wyszczekana co Barnes?
    ,,Powinienem być delikatny.
    — Twoja ciotka nie żyje." - nie wytrzymałam. Roześmiałam się w głos. Wiem powaga sytuacji, ale to co James myśli, a to co mówi to zupełnie dwa inne światy! No delikatne to to akurat w żadnym stopniu nie było.
    ,,Dla mnie te..." - to niedokończone zdanie było bardzo dyskretne i nikt się nie domyślił, że tak na serio cholernie ci na niej zależało. Ale nie, nie mówmy o tym bo przecież po co?
    ,,— Tak po prostu sobie pójdziesz?! Mówisz mi, że jedyna osoba, którą obchodziłam, nie żyje i tyle?! Nic więcej?! — krzyczy. — Może ciebie to nie rusza, może masz ją i wszystko co nie jest tobą w cholernej… " - dziewczyna igra z ogniem, ale robi to bardzo dobrze. Podziw dla ciebie Lika! Polubiłam ją przez ten fragment. Myślałam że Jamie coś jej zrobi, ale dobrze że wyszło jak jest.
    Rozdział ogółem bardzo dobry, więc lecę czytać 27! ^^

    OdpowiedzUsuń