N: Dzisiaj ogłoszenie króciutkie - Steve i Bucky wracają
na swoje miejsce.
***
22 sierpnia 2016
/Steve nienawidził szpitali.
/Mało
kto o tym wiedział, ale właśnie taka była prawda. Nienawidził miejsca, w którym
spędził większość dzieciństwa, które przyczyniło się do śmierci jego matki.
Charakterystyczny zapach medykamentów przyprawiał go o mdłości, widok
szpitalnej aparatury wzbudzał gęsią skórkę. Ale nie pokazywał tego po sobie.
Był Kapitanem Ameryką. Z szerokim uśmiechem odwiedzał szpitale, pozował do
zdjęć z pacjentami – często małymi dziećmi, w których widział siebie sprzed lat.
/Wiedział jednak, że między nim i
małymi pacjentami jest jedna, bardzo istotna różnica – on zyskał zdrowie,
niemal nowe i bardzo długie życie dzięki serum Erskine’a. Ich to nie spotka. W
optymistycznej wersji nie spotka to znaczniej większości z nich.
/Dlatego
kiedy tylko wykonano mu wszystkie badania i założono usztywnienie na rękę –
cóż, nazwał to usztywnieniem, ponieważ zdecydowanie nie był to gips – wydostał
się stamtąd jak najszybciej, zaszywając się w zajmowanym przez siebie pokoju.
/Po złamaniu nie było już śladu, ból
zbitych i nadłamanych żeber także minął, ale wciąż odczuwał bóle głowy, które
bywały tak silne, że czasem nie pozwalały mu się podnieść. Ale zagryzał zęby,
wstawał i robił wszystko, co postanowił zrobić danego dnia. Wyznaczał sobie
małe cele, do których dążył. To pozwalało zachowywać się normalnie.
/Choć od dawna już się tak nie czuł.
Był po prostu o wiele lepszym aktorem, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
Nauczyły go tego lata spędzone wśród agentów i szpiegów. Wśród kłamców.
/Ostatnie dwa lata momentami
doprowadzały go niemal na skraj.
/Waszyngton;
Bucky, Hydra, upadek SHIELD. A potem Ultron, Johannesburg, Sokovia, Lagos,
Berlin – tak wielu ludzi, którzy zginęli z ich winy.
/Nie potrafił się nie obwiniać, choć
wiedział, że to tak naprawdę nie jego wina i zrobił wszystko, co mógł.
Wiedział, bo tak mu mówiono. Sam uważał inaczej i był przekonany, że mógł i
powinien zrobić więcej. To było jego obowiązkiem – obowiązkiem, któremu nie podołał.
Powinien był złapać Bucky’ego, powinien prędzej zorientować się, że Hydra nie
wymarła, powinien był wiedzieć, że Tony i Bruce coś przed nimi ukrywają,
powinien był nie dać sprowokować się Rumlowowi… Powinien był zrobić wiele
rzeczy, ale nie zrobił żadnej z nich. Nie zdążył, nie pomyślał, nie przewidział
czegoś. Podjął złą decyzję.
/Podjął wiele złych decyzji, które
doprowadziły go do miejsca, w którym teraz był. Decyzji, których nie mógł
cofnąć, nie mógł zmienić, choć bardzo by chciał.
/Wziął głęboki oddech, wyprostował się
i starał się wyglądać jak naturalniej, przybierając na twarzy lekko
uśmiechniętą maskę, gdy tylko poczuł na sobie wzrok Bucky’ego. Nawet przez
oddzielająca ich szybę słyszał, jak ten przeklina na niego pod nosem.
/Bucky
stał, wciąż z szyną na prawej nodze, w gorsecie i zabandażowanym lewym barkiem.
Steve uśmiechnął się, może nieco zbyt gorzko, gdy na prośbę rehabilitanta o
uniesienie nóg, Bucky zareagował pełnym oburzenia „Sam je sobie podnieś, a
potem wsadź tam, gdzie słońce nie dochodzi”. Tylko oczywiście wypowiedzianym w
nieco bardziej… ordynarny i przyozdobiony wulgaryzmami sposób. Zrobił jednak
to, o co go proszono.
/Steve tego nie aprobował, oczywiście,
że nie, ale… Przynajmniej zaczynał zachowywać się jak to on. Nieznośnie, nieco
gburowato, ale przynajmniej już nie tak cicho jak jeszcze kilka dni temu.
/Cichy
Bucky był czymś, co go niepokoiło.
/Bucky nie był cichy. A już na pewno
nie wtedy, kiedy wszystko było z nim w porządku. Dlatego cieszył się, że wracał
do jako-takiej normy. Nawet jeśli tą normą było obrażanie wszystkich wokół i
wplatanie przekleństw w każde zdanie.
/Bywały
momenty, w których Steve wciąż czuł się winny za to, że czasem odczuwał
coś… jakby zawód, kiedy wręcz mimowolnie
porównywał Bucky’ego do… dawnego Bucky’ego? Wiedział, że nie powinien tego
czuć, że wręcz nie ma do tego prawa, ale gdzieś tam, w środku wciąż miał
nadzieję, że kiedyś, w przyszłości wydarzy się coś, co sprawi, że Bucky będzie
choć częściowo taki, jak dawniej. Że wróci Bucky z sercem na dłoni i urokiem,
którym zjednywał do siebie każdego. Tego chciało jego serce. Rozum wiedział, że
to niemożliwe. Tamtego Bucky’ego już nie było. Zmienili go, sam się zmienił.
Ale to wciąż był Bucky.
/A przynajmniej starał się zachowywać
jak on. Steve nie raz miał już okazję zauważyć, jak zmienia się jego
zachowanie, gdy najwyraźniej myśli, że nikt go nie widzi. Znikał kpiarski
uśmiech, milkły cyniczne komentarze i zostawał tylko przygaszony Bucky,
wpatrzony we własne dłonie lub gdzieś przed siebie.
/Steve
spiął nieznacznie ramiona, prostując się, kiedy zobaczył odbicie T’Challi w
szkle.
/Stanął obok, splatając palce za
plecami, i zagaił:
— Mówi się, że złamana kość staje się twardsza.
/Steve miał ochotę prychnąć.
— W takim razie dlaczego jego kości wciąż są w stanie się
łamać?
/T’Challa skinął głową, przyznając mu
rację, ale zmienił nieco temat.
— Muszę przyznać, że tempo w jakim wróciliście do zdrowia
jest imponujące.
/Uśmiechnął się krzywo na jego słowa.
— Zdaję sobie z tego sprawę. To dlatego spuściliście nam tyle
krwi?
/Lekki uśmiech T’Challi ani drgnął.
Nawet jeśli w jakikolwiek sposób go to poruszyło lub zaskoczyło, w żaden sposób
nie pokazał tego po sobie.
— Zdaję sobie sprawę z tego, jak może wyglądać to z twojej
perspektywy, Kapitanie, ale nie chodzi nam o odtworzenie serum — powiedział,
spoglądając na niego znacząco. — Mamy własne sposoby na osiągnięcie podobnych
efektów
— Jestem tego świadomy — zaczął, przenosząc wzrok na
Bucky’ego. Śledził wzrokiem jego ruchy, starając się przewidzieć, co próbuje
zrobić. Wydawał się być aż nadto skupiony na swoich szynach. — Jednak, z całym
szacunkiem, przechodziłem przez ten scenariusz zbyt wiele razy, by uwierzyć, że
taka ilość próbek może zostać wykorzystana w inny sposób.
— Nie próbujemy odtworzyć serum. Przynajmniej nie w całości —
dodał, nie tracąc pełnego opanowania nawet na moment. — Nie dążymy do
powielenia waszej siły czy szybkości. Dążymy do odkrycia klucza do tak
przyśpieszonego czynnika regeneracyjnego, który mógłby stać się punktem wyjścia
do utworzeniu wielu szczepionek na choroby, które wciąż uważane są za
nieuleczalne, za śmiertelne.
/Steve
już otworzył usta, chcąc przeprosić, chcąc uznać, że tak, jest to szlachetne i
jest to coś, do czego nie poczuwało się ani SSR, ani SHIELD, ale wtedy
dostrzegł jak Bucky rozrywa szynę na swojej prawej nodze.
/Przeprosił szybko T’Challę i wszedł
do pomieszczenia przez przeszklone drzwi, niemal zderzając się z rehabilitantem
– którego nazwiska nie dane było mu poznać, inaczej by je pamiętał, pamiętał
przecież wszystko – który najpewniej chciał poprosić go o reakcję. Właśnie po
to stał tam za każdym razem. By powstrzymywać Bucky’ego przed zrobieniem czegoś
głupiego.
— Bucky… — zaczął, stając dwa małe kroki od niego. Odległość
była na tyle niewielka, by nie czuć było zbytniego dystansu, ale na tyle duża,
by niechcący nie przytłoczył Bucky’ego. — Co robisz? Nie możesz tego zdjąć,
wiesz, że…
/Bucky spojrzał na niego spode łba,
mamrotając „Chrzań się.” i zajął się
próbą ściągnięcia szyny.
— Buck, nie zachowuj się jak dziecko — westchnął, starając
się być jak najspokojniejszym. Co wcale nie było takie proste, kiedy podobne
rozmowy przeprowadza się każdego dnia. — Co robisz?
/Wzruszył ramieniem.
— Ściągam to cholerstwo, nie widać?
— To akurat sam zauważyłem, ale dziękuję, że podzieliłeś się
ze mną tą informacją. Mogę jednak wiedzieć dlaczego? I czy mógłbyś przestać, proszę? — Bucky prychnął, ale posłuchał
prośby. — Dziękuję — dodał, spoglądając na niego wyczekująco.
— Ściągam je, bo chce się tego pozbyć? — parsknął,
spoglądając na niego w taki sposób, że Steve miał wrażenie, jakby właśnie
wzięto go za idiotę.
— Bucky… — zaczął, ale ten mu przerwał.
— Co Bucky? Co niby
mam ci powiedzieć? Że chcę się tego pozbyć, bo jeszcze jeden dzień z tym
cholerstwem na nogach i kompletnie mi odwali?
/Steve westchnął, kręcąc głową.
— To dla twojego dobra, nie demonizuj tego. Wiem, że…
/Bucky zaśmiał się, a Steve miał
ochotę się wzdrygnąć. Nienawidził tego śmiechu – pustego, wręcz suchego, jakby
samym dźwiękiem ranił gardło Bucky’ego do krwi.
— Gówno wiesz, Rogers — stwierdził tylko.
— O niczym mi ostatnio nie mówisz, więc jak mogłoby być
inaczej?
/Bucky zmroził go spojrzeniem, a potem
uśmiechnął się pochmurnie.
— Mam więc zwierzyć ci się z tego, co leży mi na duszy?
/Głos Bucky’ego brzmiał tak…
przymilnie, że Steve przez chwilę bał się odpowiedzieć. Wykrztusił jednak „Tak”, patrząc na Bucky’ego z uwagą.
/Bucky jednak nie odpowiedział.
/Zabrał
tylko rękę, której palce zaciskał wokół łydki i przeniósł je na zabandażowany
bark. Powoli zaczął odwijać bandaż, nawet nie zerkając przy tym na Steve’a. Nie
sposób nie było jednak zauważyć nerwowości jego ruchów.
/Kiedy bandaż znikał, odkrywając
kolejne fragmenty jego barku, Steve poczuł tworzącą się w gardle gulę.
/Jeden
z prętów wbił się w bark Bucky’ego tak niefortunnie, że przechodząc pomiędzy
łuskami barkowej, niewymienionej przez Swann części protezy, uszkodził
połączenia nerwowe i by go bezpiecznie wyjąć, konieczne było zdemontowanie
ostatniego fragmentu dawnego ramienia, czyli pokrywających bark Bucky’ego
metalowych płyt. Zamontowanie ich z powrotem nie będzie prostym zabiegiem, więc
postanowiono dać Bucky’emu nieco czasu na odpoczynek. A skórze jego barku czas
na zagojenie się. Tak naprawdę pierwszy raz od siedemdziesięciu lat.
/Bark Bucky’ego wyglądał… Sam widok
ziejącego pustką stawu barkowego nie należał do najprzyjemniejszych, ale to…
Bark Bucky’ego był jedną, wielką, poszarpaną blizną, otaczającą puste gniazdo
protezy, z której gdzieniegdzie wystawały zabezpieczone przewody i cienkie
rurki. Miejsce, w którym metal został przyspawany do jego ciała wciąż było
widoczne, to obramowanie pozostało, sprawiając, że cały obraz prezentował się
jeszcze bardziej… makabrycznie.
/Choć
czuł, że Bucky na niego patrzy, odwrócił wzrok.
— Steve…
/Steve
drgnął, ponieważ coś w głosie Bucky’ego zabrzmiało tak, jak nie brzmiało już
dawno.
/Jak nie brzmiało od 1945 roku.
/Martwił się o Steve’a, choć to on
powinien martwić się o niego. Scenariusz powtarzający się dziesiątki razy
podczas ich życia.
— Słuchaj, durniu — zaczął, ale ton jego głosu w żaden sposób
nie wskazywał na to, że chciałby go obrazić. Wskazywał raczej na… troskę? — Skoro
nie potrafisz nawet spojrzeć na to, jak mam mówić ci o czymś więcej? Żeby potem
Wilson musiał wysłuchiwać twoich stęków? — Spojrzał na niego, znacząco unosząc
brew.
— Bucky to nie… — spróbował zaprotestować, ale ten mu
przerwał.
— Rogers, powiedz „To nie tak”, a zaśmieję ci się prosto w
twarz i będzie to najbardziej sarkastyczny śmiech jaki słyszałeś w swoim życiu —
zaznaczył, starając się uśmiechnąć. Wyszedł mu jednak nieco smutny grymas.
— To nie jest aż tak straszny widok. Widziałem w swoim życiu
gorsze rzeczy.
/Kłamał. W pewnym sensie. Widział
wiele rzeczy, ale ten sam widok związany z obcą osobą a kimś, kogo zna, robił
całkowicie inne wrażenie.
— Ta, a chcesz zobaczyć mój tyłek? Lewy pośladek wygląda jak zmielone
mięso, które ktoś ubił w odpowiedni kształt. — Wygiął się odpowiednio, klepiąc
lewe udo. — Wytrzymasz pół minuty bez odwracania wzroku, a wyśpiewam wszystko.
/Steve nawet nie próbował powstrzymać
parsknięcia.
— Bucky, znam cię zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że później
przez kilka dni rzucałbyś sugestywnymi komentarzami — powiedział, starając się
go nieco rozbawić.
/Buck pokręcił tylko głową,
uśmiechając się nieco mniej grymaśnie.
— Bo, stary, to byłoby pedalskie. — Przetarł twarz dłonią.
— Ciągle to
powtarzasz.
— Bo ciągle robimy coś pedalskiego — powiedział, brzmiąc
jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie, a potem się zaśmiał, choć
po oczach wciąż widać było, że jest to nieco wymuszony śmiech. Po chwili jednak
spoważniał, spoglądając to na swój lewy bark, to na szynę. — Steve… — zaczął.
— Tak?
— Potrafisz bandażować na ślepo? — spytał, a potem dodał,
widząc jak Steve ściąga brwi: — Bo o ile odwijanie tego bandaża to prościzna, o
tyle założenie go jak trzeba jest już dla mnie drobnym problemem. Więc z łaski
swojej zamknij oczy, rusz tyłek i pomóż mi zawinąć do z powrotem.
/Steve pokiwał głową, uśmiechając się
kącikiem ust.
/Dadzą radę.
***
Gorset i szyny, kocham <3
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy to moje niedopatrzenie czy wkradła się jakaś nieścisłość, ale chodzi o szyny właśnie. Mianowicie kiedy Bucky stoi i Steve obserwuje go zza szyby, szyna jest na prawej nodze, a kiedy zrywa ją, to z nogi lewej. Jeśli coś mieszam i czegoś zwyczajnie nie zrozumiałam albo przeoczyłam, to przepraszam, ale wolę się upewnić.
Z tego wpisu aż kipi poczuciem winy. Nie dziwię się wcale Steve’owi, ale ten jego krytycyzm jest aż przytłaczający. I on sam siebie nim przytłacza. To przykre zważając na to, jak bardzo się stara.
Żarciki Barnesa… Bucky w formie, więc tak, dadzą radę. Chociaż cholera wie, co się za nimi kryje.
I jak ja im zazdroszczę tej regeneracji. Chyba nigdy nie przestanę.
Dobrze, że Steve zauważył, że sam też się zmienił. Bucky ani nie wymaga ani nie myśli o Steve z przeszłości, by nagle stanął obok niego.
OdpowiedzUsuńA robienie ciągle pedalskich rzeczy jest podejrzane.. A teraz jeszcze wspólne zawijanie bandażu.. Takie podchody ma Bucky? :p
I ciekawe czy T'Challa serio ich krew pod względem szczepionek tylko pobrał xd