5 grudnia 2016

#61

N: Na samym chcę przeprosić za to, że w przyszłym tygodniu notka się nie pojawi, a na pewno nie w terminie. Ten tydzień będę mieć zawalony, mam spory referat do napisania, wiec zwyczajnie nie dam rady się wyrobić :( Ale od #62 zacznie się akcja, więc mam nadzieję, że wam to wynagrodzę.

***
grudzień 2016

Metalowe drzwi ustąpiły z oporem i głośnym skrzypnięciem. Wmontowana w nie szyba obserwacyjna była zaschnięta brudem, a zasłaniająca ją zasuwa wisiała naderwana, kołysząc się skrzypiąco.
Skierował światło latarki przed siebie, wchodząc do środka celi.  

Pomieszczenie pokryte było brudem i grzybem, a zaschnięta krew już dawno zabarwiła podłogę jak rozchlapana farba. Było zimno, duszno i mimo mrozu śmierdziało stęchlizną.
Zauważył, że tak naprawdę przez te wszystkie lata nie zmieniło się tutaj wiele. Było po prostu więcej pajęczyn. I cuchnęło trochę bardziej. I było znacznie zimniej ze względu na to, że baza nie była używana od dawna, przez co od dekad nie była ogrzewana. Przynajmniej tak sądził.

Obrócił się, kierując strumień światła na metalowe drzwi.

Od tej strony nie przypominały już gładkiej płyty metalu. Były powgniatane, wygięte, zniszczone.
Automatycznie przyłożył lewą pięść w miejscu jednego z wgnieceń. Pasowała niemal idealnie. Oczywiście, że pasowała. Nie mogłoby być inaczej, w końcu sam zrobił je wszystkie. Dawno temu, tak cholernie dawno temu, że czasem miał wrażenie, jakby działo się to w innym życiu. Gorszym czy lepszym – czasem ciężko było jednoznacznie stwierdzić.

Wyprostował palce, zabierając dłoń.
Pamiętał, że wtedy była inna.

Niemal bezwolnie przyłożył palce w miejsce przecinających bark blizn. Choć nie czuł ich przez materiał grubej kurtki, niemal intuicyjnie wiedział, gdzie dokładnie się znajdowały, które z nich zrobił sam, a które powstały przy montażu ramienia. Te jego były inne, cieńsze, jaśniejsze, bardziej poszarpane na krawędziach.
I bolały.
Bolały zawsze, kiedy na nie patrzył, kiedy o nich myślał. Za każdym razem.

— Znalazłeś coś?

Bucky pokręcił zaprzeczająco głową, nie spoglądając nawet na Sama. Zerknął na niego jednak, niemal słysząc jego drżenie, dygot jego zębów.

— Mówiłem, żebyś nie ruszał tyłka z bazy — powiedział, widząc, że Wilson był wyraźnie zziębnięty i pobladły, ocierając o siebie zakryte rękawicami dłonie. — To nie temperatury dla ciebie.

— Ta, mówisz? — spróbował zadrwić. — Za to ty trzymasz się znakomicie. Tylko czekam aż wyskoczysz z munduru i zaczniesz się opalać.

— Pseudonim zobowiązuje — zauważył, uśmiechając się krzywo. Wyminął Sama, wychodząc na wąski, niemal klaustrofobiczny korytarz. — Jestem przyzwyczajony do takich temperatur, ty nie. Dlatego to nie ja skończę z zapaleniem płuc czy czymś — rzucił jeszcze, ruszając przed siebie.

Światło latarki niewiele dawało, ale było to lepsze niż nic. Nie było szans na uruchomienie oświetlenia w bazie, więc musieli radzić sobie za pomocą półśrodków.

 — Och, jak ty się o mnie troszczysz. Co bym bez ciebie zrobił? — mruknął pod nosem Sam, przesuwając palcem po ekranie zamontowanym w przedramieniu munduru. A raczej zbroi, choć nie przywykł do nazywanie go w ten sposób. Był żołnierzem, a żołnierze noszą mundury, nie jakieś zaawansowanie technicznie zbroje, prawda? — Krążymy w kółko, szukając niewiadomo czego. Odczyty musiały być błędne. Redwing skanuje teren z zewnątrz i niczego nie wyłapał. Zmarnowaliśmy tylko czas — dodał jeszcze, ponownie opuszczając ręce wzdłuż ciała.

Tutaj także nic — wtrąciła się Wanda.

Bucky parsknął pod nosem.
Wylądowali na pieprzonym końcu świata, odmrażając sobie tyłki, ponieważ Rogers ubzdurał sobie, że satelity SHIELD przechwyciły odczyty podobne do tych, które pojawiały się w Nowym Meksyku czy Nowym Jorku, kiedy w jakieś incydenty wplątywali się Asgardczycy. Tym razem było to na tyle niepokojące, że według informatora – Bucky’emu wypadło z głowy o kogo chodziło, ale póki brak tej informacji w żaden sposób mu nie zagrażał, miał to gdzieś – w sprawę zamieszać miała się Hydra. Od czasu incydentu z Synthią Schmidt aka Sin, który najpewniej pozbawił Hydrę najważniejszej głowy, nie mieli żadnych wieści o jej krętactwach czy jakichkolwiek akcjach. Wyjścia były więc dwa – Hydra podkuliła ogon i wycofała się do kąta, czekając aż odrośnie choć jedna z jej głów, albo dowodzenie objął ktoś na miarę Alexandra Pierce’a – ktoś, kto potrafił utrzymać w tajemnicy nawet największe akcję. A to byłby już problem. Jak jasna cholera.

— Mówiłem, że będziemy odmrażać sobie tyłki na marne — mruknął, bardziej do siebie niż do Wilsona, ale wiedział, że ten to usłyszy.

— Tak? A przed chwilą słyszałem, że ktoś tutaj jest ponad nami, bo niskie temperatury mu niestraszne. Wielki Zimowy Żołnierz, a straszne mu zrobienie bałwana — burczał pod nosem tonem, który wskazywał, że sam doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jakie bzdury wygaduje. — Nie Sam, nie ulepimy dziś bałwana. Bo jest cholerne minus dziewięćdziesiąt stopni*. Wymówki.

— Przymknij się, co? Przynajmniej nie odmrozisz sobie zębów.

— Chciałbyś… — zaczął, jednak urwał w pół zdania, słysząc głos Wandy w komunikatorze:

Mamy… coś — dodała niepewnie, samej nie wiedząc zapewne na co patrzy.

— Dobra, przyjąłem. — Sam przesunął palcem po ekranie monitora zamontowanego w przedramieniu munduru, przełączając obraz rejestrowany przez Redwinga, na namierzanie nadajników. — Będziemy za kilka minut, mamy pół bazy do przejścia. Jeden z głównych korytarzy się zawalił — wyjaśnił.

Bucky przeklął pod nosem, ruszając za Samem cofającym się w stronę przejścia prowadzącego do bloku wschodniego. Obejrzał się jednak tylko przez ramię, pamiętając doskonale, że zmierzali w stronę starych biur. Była szansa na to, że znaleźliby tam coś, co nadawałoby się do poskładani do kupy, dając im przy tym kilka mniej lub bardziej istotnych informacji. Nie mógł jednak znów postawić na samowolkę, oddalając się w swoją własną stronę i chrzaniąc to, co przydzielono mu do zrobienia.
Następnym razem.

***
Wanda nie była do końca pewna na co patrzy.

Stojąc na pierwszym piętrze, na skraju zniszczonej podłogi, widziała doskonale, że także wyższe piętra budynku i dach zostały zwyczajnie rozerwane. Znała ten widok. Jakby ktoś wrzucił pocisk do środka, jakby spadł on z nieba, torując sobie drogę najniższych pięter budynku, by w końcu nie wybuchnąć, a osiąść w ziemi, w zniszczonych fundamentach.
Znała ten widok. Poznała go dobrze, kiedy razem z Pietro zostali uwięzieni w gruzach własnego i tak przecież bezpiecznego zaledwie ten krótki moment przedtem domu, a jedynym, co widzieli przez dwa dni, była dziura pośrodku ich mieszkania, krater, w którym zniknęli ich rodzice i ich dom.

To miejsce wyglądało niemal identycznie.

Niemal.

Jedna ze ścian została wyburzona, a gdzieniegdzie dostrzec można było nieprzysypane śniegiem ślady gąsienic. Nie dostrzegli ich na zewnątrz, niedawna śnieżyca zakryła je wszystkie.
Ziemia wokół krateru była skuta, wypalona, a środek wraz z pociskiem musiał zostać wywieziony. Spóźnili się.

Wanda westchnęła i wpatrzona w swój zmieniający się w parę oddech, zastanawiała się nad tym, czym tak naprawdę mógł być tajemniczy pocisk, który wywołał odczyty podobne do tych, które pojawiały się przy każdej z wizyt Thora. Może postanowił pojawić się na Ziemi? Nie, nawet jeśli satelity przez zakłócenia błędnie odczytałyby źródło anomalii, nie miałoby to sensu. Nie zostawiłby Mjölnira, a była to jedyna rzecz, która przychodziła jej na myśl, a którą Hydra mogłaby spróbować przenieść w te sposób.
Wanda podeszła bliżej krateru, oświetlając sobie drogę własną magią. Mimowolnie przypomniała sobie słowa Izanami.

Nie jesteś jedyna, Wando Maximoff. Przez wieki wyszkolonych zostało setki takich, jak ty – manipulujących energią otaczającego nas multiwersum. Ich potęga to mandale i runy, uporządkowane i usystematyzowane zaklęcia, niepojęta dla nas wiedza. Ty masz potencjał, Wando, ale jesteś chaosem. A magia chaosu to niebezpieczeństwo, więc prędzej lub później, ktoś z nich stanie u twoich drzwi.

I miała rację. Wanda była niebezpiecznym chaosem.

— Co tu się do cholery stało?

Wanda obejrzała się przez ramię, mrużąc oczy, gdy poraziło ją światło latarki, które Barnes kierował gdzieś ponad jej głową. Przetarła oczy dłonią, zgarniając kryształki lodu ze swoich rzęs, i odwróciła wzrok.

— Nie jestem pewna. Ale czymkolwiek by to nie było, spóźniliśmy się.

Barnes minął ją bez słowa, kierując się w stronę wyrwy w zewnętrznej ścianie, gdzie przykląkł, oświetlając sobie odciśnięte na śniegu ślady gąsienic.

— Czyli jednak Hydra? — spytał Sam.

— Być może — odpowiedziała, nie będąc jednak pewną czy pytanie skierowane było do niej czy do Barnesa. — Redwing coś złapał? —spytała, widząc, że dron ponownie zajął swoje stałe miejsce na plecach Sama.

— Ostatnia śnieżyca zatarła wszystkie ślady. — Pokręcił przecząco głową.

— To chyba Yanmar. Najpewniej dwa — rzucił Barnes. — Do tego jeszcze jakiś mniejszy, pewnie opancerzony wóz. Nie wiem jednak jaki.   

— Rozczarowujesz nas — mruknęła pod nosem, niemal drżąc z zimna na widok jego rozwianych przez wiatr włosów i nagiej szyi. To podchodziło już pod masochizm.

Sam włączył główny komunikator, zamontowany w nadgarstku munduru i przyłożył go do ust:

— Okej, nic więc tu po nas. Nightmask, zabierz nas stąd, zanim odmrozimy sobie części ciała, których nie chcielibyśmy sobie odmrozić, proszę.

Nim się obejrzeli, powietrze przed nimi rozbłysło odcieniami fioletu promieniującego od wykreślonego przez Izanami portalu w kształcie potężnego, jaśniejącego półksiężyca, mającego doprowadzić ich do hangaru w bazie.
Sam przepuścił Wandę przodem, oglądając się jeszcze przez ramię na Bucky’ego, który ociągając i szurając nogami ruszył w ich stronę.

Przechodząc przez portal, Sam miał ochotę krzyknąć ze szczęścia. Mimo, że w hangarze temperatura była znacznie niższa niż w pozostałych częściach bazy, poczuł się, jakby wchodził do raju, w którym ogrzewany mundur i puchowe czapki czy rękawice nie były koniecznym minimum, by przetrwać. No, chyba, że było się Barnesem. Jego z trudem zmusili do założenia choć dodatkowego płaszcza, przekonując go, że lepiej dmuchać na zimne i nie zdawać się tylko na trzymający ciepło mundur i siłę własnego organizmu.
Ale Sam już dawno przyzwyczaił się do tego, że Barnes jest gościem, któremu przyjemność sprawia sypanie soli na rany. Własne lub czyjeś.

Izanami zamknęła portal tuż za Barnesem, niemal przycinając mu końcówki włosów.

— Wiem, że są zbyt długie. — Spojrzał na nią ostro. — Więc następnym razem dawaj mi subtelniejsze aluzje — dodał, przygładzając włosy na karku, a potem ruszył w stronę schodów, nie oglądając się za siebie i nie przejmując się za bardzo potrzebą złożenia raportu.

— Znalazłaś coś? — Sam spojrzał pytająco na Izanami, która w odpowiedzi wzruszyła ramionami, kręcąc głową.

— Ślady prowadziły na północ… Musieli więc skorzystać z jednego z portów. Jeśli dowiemy się, jakie statki odpływały z okolicy w ciągu kilku ostatnich dni…

— Dowiemy się kim byli. Mówiłaś o tym Steve’owi?
— Nie, jeszcze nie. Miałam przeczucie co do tego, że niedługo mnie wezwiecie, więc poczekałam.

— Musisz nauczyć mnie tej sztuczki z teleportacją. To znacznie ułatwiłoby sprawę — westchnęła Wanda.

Izanami uśmiechnęła się w odpowiedzi.

— W swoim czasie.

Sam klasnął w dłonie, przywołując powrotem ich uwagę.

— Okej, najpierw obowiązki, potem przyjemność. Rozgrzejcie się, ja zagadam Steve’a i spróbuję przekonać Barnesa, że to nie był zamach na jego włosy. Jasne?

— Jak słońce, panie kapitanie.

— Co najwyżej zastępco kapitana. — Sam uśmiechnął się, wskazując palcem w stronę Randall.

— A Redwing to drużynowa maskotka. Wiemy — Wanda dokończyła za niego, na co Sam zmierzył ją wzrokiem.

Och, robił się zbyt przewidywalny.

***

*Fahrenheita oczywiście :P

2 komentarze:

  1. Huhu Sam chyba wylatuje z roli śmieszka drużyny :( Zła Wanda! ;p
    Dziwne, że Steve nie chciał być w takim miejscu przy Barnesie, ale może to i lepiej za "ojojojowałby" się?

    S: Gdzie byłeś i co robiłeś?
    B: Dlaczego jednak nie sięgnąłeś po papiery i jak się chodziło po starych śmieciach?
    I: Coś o sobie nam przybliżysz?

    OdpowiedzUsuń
  2. Fucky <3

    Robi się poważnie. Czuć atmosferę grozy, że tak powiem. No i intryguje mnie Izanami. W ciekawy sposób budujesz jej postać i mówię to mimo tego że jest jej tu niewiele.
    No i ja się z Samem nie zgadzam, bo to był okrutny zamach.

    OdpowiedzUsuń