N: Wiem, wiem, miała być akcja, ale po dłuższym zastanowieniu stwierdziłam, że zaczęcie teraz byłoby kiepskim pomysłem, ponieważ w następnym tygodniu wypadają świąteczne odwiedziny Stucky, więc byłaby spora przerwa. Na akcję musicie poczekać więc aż do przyszłego roku, ale obiecuję, że wtedy ruszymy już z kopyta. Teraz mamy tylko bardzo ogólny zarys jednego z wątków.
***
grudzień 2016
Wanda lubiła momenty, w których mogła być po prostu Wandą. Czasem miała wręcz ochotę wyjść na
środek Time Square i powiedzieć:
„Cześć, jestem Wanda. Mam dwadzieścia pięć lat, lubię
czerwony, krótkie spódniczki i cheeseburgery. Kocham się w Hugh Grantcie, mam
wszystkie płyty Michaela Buble. Płaczę, oglądając Titanica. Nie jestem tylko Szkarłatną Wiedźmą.”
Bo mimo wszystko, mimo Sokovii, mimo Lagos, mimo Berlina, wciąż pozostawała tą samą
Wandą. Prawie. Bez Pietro u boku była niepełna, czuła, jakby wydarto jej część
serca, część duszy. Starała się jednak wrócić do życia, do normalności,
zachowywać się jak typowa dziewczyna w jej wieku. Nie było to jednak wcale
takie proste, kiedy część świata zdecydowanie nie pałała do niej sympatią, a
ona sama żyła w większości odciętej od świata bazie, w otoczeniu ludzi, którzy
przez dłuższy czas nawet jej nie ufali. Z czasem się to zmieniło, ale wciąż tak
naprawdę pozostawała sama. Stark nigdy się do niej nie przekonał, pułkownik
Rhodes rzadko bywał w bazie, zajęty wojskowymi sprawami, Natasha trzymała
wszystkich na dystans, a Steve i Sam często byli nieobecni, latając po całym
świecie w poszukiwaniu zganionego wtedy Jamesa Barnesa. Pozostawał jej Vision,
który z czasem stał się jej bardzo bliski. Kamień w jego umyśle i odosobnienie
było tym, co ich połączyło, jednak… Wciąż czegoś
jej brakowało. Vis dopiero poznawał świat, uczył się życia, które znał tylko z
teorii i definicji. Czasem po prostu nie potrafił jej zrozumieć, nieważne jak
bardzo tego pragnął.
I pod tym jednym względem ostatnimi czasy zaczęło być
lepiej. Wszystko zaczęło się sypać po Lagos, po tym co zrobiła, po incydencie z
ONZ, ale starała się dostrzegać jakieś pozytywy w całej tej sytuacji.
Największym była dla niej Izanami.
Nigdy przedtem nie spotkała nikogo takiego, jak ona.
Tak podobnego do niej samej, choć… jednocześnie była zupełnie inna. Jeśli Wanda
miałaby być chaosem, ona byłaby porządkiem („Chaos jest najwyższą formą porządku”
– odpowiedziała jej wtedy) , ona byłaby harmonią, uporządkowaniem i
usystematyzowaniem. Dla niej wszystko miało swoje miejsce, swój cel. Dla Wandy
niekoniecznie. Nie potrafiła zrozumieć celu wielu rzeczy, może nawet nie
chciała go pojąć, przyjąć do świadomości, że na wiele rzeczy nigdy nie będzie
mieć wpływu, nie ważne jak bardzo będzie się starać. Że coś lub ktoś z góry wszystko zaplanował.
Nie Bóg, ale… Ktoś.
I to ją przerażało. Dopiero teraz docierało do niej,
jak mało wiedzą, jak mało potrafią. Że w końcu nadejdzie czas na starcie, przy
którym ich dotychczasowe bitwy okażą się być tylko dziecięcą sprzeczką.
Tak, to zdecydowanie nie napawało optymizmem. Starała
się jednak o tym nie myśleć, wierzyć, że jest to jedna z tych rzeczy na jakie
mają wpływ, których można uniknąć. Starała się myśleć pozytywnie, utrzymywać
pogodę ducha. Jak Izanami. Starała się być jak Izanami.
Zresztą, polubiła również Avę. Pokazywała jej jak
używać mocy, a ta pokazywała jej jak się bronić w razie przypadku, w którym nie
mogłaby użyć mocy. Ava miała figurę typowej nastolatki, była szczupła, niemal
chuda, więc tak jak Wanda nie dysponowała zbyt dużą siłą fizyczną.
Tylko w odróżnieniu do Wandy potrafiła walczyć. Ta
czasem miała wręcz wrażenie, że jest oporna na wszelkie nauki i nigdy nie
nauczy się nawet najbardziej podstawowych chwytów. Przez długi czas uważała, że
nie jest jej to do niczego potrzebne, w końcu przez długi czas bronił jej
Pietro, a później, kiedy zyskała już moce, nie potrzebowała ochrony. Dość
szybko zorientowała się jednak, że nie ma racji. Kiedy po starciu na lotnisku
założono jej obrożę dezaktywującą jej moc, nie była w stanie zrobić niczego. Była zupełnie bezsilna,
najbardziej bezbronna. Była największym problemem, dlatego postanowiła to
zmienić. Nie musiała szukać daleko, by znaleźć kogoś, kto by jej w tym pomógł.
Sharon uczyła ją kopać, Hope uderzać, a Ava unikać ciosów. I to jej pasowało,
czuła się o wiele lepiej niż podczas treningów z Natashą, którą często irytował
jej brak wrodzonego talentu do walki, czy Steve’a, który był… cóż, po prostu
Steve’m, co mówiło samo przez siebie.
Dziś Sharon miała własne sprawy ze Steve’m, Hope
męczyła Scotta, więc ćwiczyła z Avą.
— Naprawdę nie potrafię zrozumieć, jak możesz go
lubić. — Wadna wykrzywiła usta w grymasie, zerkając w stronę Avy. Ta tylko
wzruszyła ramionami, rozpuszczając związane gumką włosy.
— Nie jest taki zły. A czasem to nawet bywa miły —
dodała, przeczesując włosy rozczapierzonymi palcami lewej ręki, po czym
zerknęła w stronę wspartego o ścianę Bucky’ego.
Jedną nogę opierał o ścianę, ręce miał skrzyżowane na
klatce piersiowej, kiedy śledził wzrokiem ruchy Hope, uderzającej w łapki
bokserskie niemal kulącego się przed jej ciosami Scotta. Jasne było, że ten robi
to specjalnie, chcąc ich rozbawić.
— Jeśli jest coś komuś winien. Lub czegoś chce. Jak
jest z tobą? — spytała.
Siedziały obok siebie na leżących w kącie siłowni
materacach. Rozkładali je, jeśli chcieli stworzyć dodatkową asekurację na
matach do sparringu lub montowali w ściennych uchwytach, jeśli zaszła taka
potrzeba. Teraz były bezużyteczne, więc wykorzystały je, by chwilę odpocząć,
jak często miały w zwyczaju.
Ava podciągnęła kolana bliżej klatki piersiowej i
oparła na nich brodę.
— Nie wiem. To ja chciałam coś od niego, a później…
Może nie chciał być sam? — Wyprostowała plecy i oparła się o ścianę.
Wanda siedziała po jej prawej, ze skrzyżowanymi
nogami, wspierając się na wyciągniętych
w tył ramionach.
Uśmiechnęła się, spoglądając najpierw na Bucky’ego,
który odepchnął się stopą od ściany i stanął tyłem w ich stronę, a potem na Avę
spod uniesionej brwi.
— Ty go obczajasz.
— Co? Nie! — Potrząsnęła głową, prychając.
— Wiem, że tak. — Uśmiechnęła się szerzej. — Mnie nie
oszukasz. Już się nie da.
— Jasne — mruknęła. — Wykorzystaj to w innym celu, co?
— Ale poważnie, dlaczego on? — wtrąciła, nie zwracając uwagi na jej komentarz. — Przecież
on jest taki… — przerwała szukając odpowiedniego określenia. — Dobrze wiesz jaki. I jest za stary.
— Nie jest.
— Jest.
— Nie ma nawet trzydziestki, więc nie jest. I, o Boże,
przecież on nas słyszy. — Zakryła oczy dłonią. Nawet jeśli je słyszał, miał
tyle taktu, by tego po sobie nie pokazać i nie wtrącać się w ich rozmowę. Wciąż
stał jedynie odwrócony do nich tyłem, rozmawiając z Hope. Masował przy tym lewą
rękę – Wanda zauważyła, że już dawno wyrobił sobie ten nawyk, jakby zapominał,
że ręka nie jest prawdziwa – na której pojawiło się ostatnio więcej tatuaży. —
On zawsze wszystko słyszy — mruknęła jeszcze, wstając i ruszając w stronę
wyjścia.
— Zazwyczaj to głównie to, czego nie ma — dodała
głośniej. — To, co powinien słyszeć często mu umyka.
Ruszyła za Avą, czując na sobie odprowadzający ją
wzrok Barnesa.
Znalazła Avę opierającą się o ścianę korytarza kawałek
dalej.
— Nie mów, że tak cię to ruszyło? Przecież on wie, że…
— Nie, nie. Nie o to chodzi. — Potrząsnęła głową,
zaczesując opadającą na twarz grzywkę do tyłu. — Zupełnie nie. Chodzi o to, że…
Jest tak nie dlatego, że ja tego chcę czy coś, a… Czasem pamiętam rzeczy,
których nie powinnam, bo nigdy się nie wydarzyły. Wiedziałam, jak wygląda,
chociaż nigdy nie widziałam go na oczy. Wiedziałam, jak brzmi jego głos, a
nigdy go nie słyszałam. Wiesz, co mam na myśli?
Wanda ściągnęła brwi, opierając się o ścianę obok
niej.
— Nie do końca.
— Ostatnio jest gorzej… Lepiej? Znaczy, im więcej
czasu z nim spędzam, tym więcej dziwnych rzeczy pamiętam. Nie moich.
— Masz nie swoje wspomnienia?
— To najsensowniejsza opcja. Drugą jest to, że
oszalałam i dopowiadam sobie rzeczy, których nigdy nie było. — Wzruszyła
ramionami.
— Do kogo miałyby należeć?
Kolejne wzruszenie.
— Nie mam pojęcia. Do kogoś, kto kiedyś go znał. I nie
tylko jego. To nie jedyny taki przypadek.
—Mogłaś powiedzieć. Jakoś byśmy to rozgryźli, jak z
Barnesem.
— Z nim to coś innego. — Wykręciła palce. — Myślałam,
że przejdzie.
— Ale nie przeszło. Musisz porozmawiać z Izanami, może
ona to rozgryzie albo pomoże ustalić czy te wspomnienia są czyjeś, czy są
sztuczne, czy…
— Jakie wspomnienia są sztuczne?
Niemal równocześnie zerknęły w stronę Bucky’ego, który
wsparł się prawą dłonią o framugę drzwi prowadzących do siłowni, spoglądając na
nie wyczekująco.
— Rozmawiałyście o mnie, więc mam chyba prawo
wiedzieć, czy obrabiacie mój tyłek. Jeśli tak, lojalnie uprzedzam, że będę zły.
— Wykrzywił usta w grymasie, który nazwać można jego firmowym uśmiechem numer
jeden.
— Nie, nie chodzi o ciebie. — Ava westchnęła. — Chodzi
o mnie.
Przeklął pod nosem.
— Mówiłaś komuś?
— Nie.
— Powiedziałbym, że kompletnie idiotyczne zachowanie,
ale sam robię tak samo, więc to przemilczę. —Odepchnął się od framugi, ruszając
w ich stronę. — Albo nie, powiem – kretyńskie i gówniarskie zachowanie, i to
jak cholera. A teraz zbieraj tyłek.
— Po co?
— Idziemy odciągnąć Rogersa z Carter… Znaczy od Carter, a potem coś wymyślimy. To może
wyjaśnić nam kilka z pozoru bezsensownych spraw z papierzysk Somodorova —
wyjaśnił szybko, po czym dorzucił jeszcze: — Rusz się, Maximoff. Przydasz się.
— Izanami… — zaczęła, ale jej przerwał.
— Nie zrzucaj wszystkiego na nią, bo nie wiedzieć
dlaczego zaczęłaś bać się samej siebie. Rusz się.
Wanda zawahała się przez chwilę, ale ruszyła za nim.
***
Biedna Ava, ale ktoś jej serce złamać musi xD
OdpowiedzUsuńZagiął mnie fragment odnośnie podobieństwa Wandy i Izanami. Bardzo filozoficznie to według mnie brzmiało. W pozytywnym sensie.
OdpowiedzUsuń"Przejęzyczenie" Barnesa, celowe czy nie, brzmi jak iście freudowska pomyłka.
Zauroczenie Avy Bucky'm jest dziwnie zabawne. Takie niewinne. Poczekajmy jeszcze trochę, a Barnes zacznie się czerwienić na samo wspomnienie jej imienia.