30 maja 2017

#76

N: Najbliższe notki będą pojawiać się nie co tydzień, a co dwa tygodnie. Niestety :( Nie wiem, jak długo będzie utrzymywał się taki stan rzeczy, ale nie dam rady dodawać ich co tydzień, jeśli doba nie zacznie trwać czterdzieści osiem godzin.
***
22 maja 2017
Każdy kolejny budynek wyglądał na niedawno opuszczony.
Wszędzie walały się porozrzucane dokumenty i sprzęt laboratoryjny, wyrzucone z szafek archiwum szuflady, porzucone wyposażenie, ale nigdzie nie było żywej duszy. Hydra za każdym razem była o krok przed nimi i Steve coraz bardziej wierzył w to, że musi mieć kreta w SHIELD. Jak inaczej wytłumaczyć to, że zawsze wiedzą, kiedy należy się ewakuować?
Najważniejszym było dla nich odnalezienie ofiar eksperymentów, a nie pustych cel. W najlepszym przypadku. W gorszym – znajdowali tam trupa. Każdy z nich należał do tej nieszczęśliwej grupy Nieludzi, której wygląd przybliżał ich bardziej do wyobrażeń na temat kosmitów niż do zwykłych ludzi. Porośnięci futrem, z łuskami lub kościami przebijającym skórę, ze zniekształconymi twarzami, bez oczu, zmutowanymi kończynami… W większości były to dzieci, maksymalnie nastolatkowe, czasem nawet niemowlęta.

 I Steve zaczął zauważać po sobie, że reagował na to znacznie gorzej, niż jeszcze te kilka miesięcy temu.

Wciąż zachowywał jednak tę pewną dozę profesjonalizmu, która powstrzymywała go przed robieniem głupot, których nie tylko by żałował, ale których konsekwencje miałyby wpływ nie tylko na niego. Nie mógł myśleć tylko o sobie i to pomagało. Wiedział doskonale, że kiedy zakłada mundur, że kiedy jest w pracy, to wkłada w bycie Kapitanem Ameryką całe serce, całą duszę. I wciąż bał się, że te tytuł, o który tak walczył, kiedyś mu je zabierze. Że znów zatraci się w tym za bardzo, tym razem nieodwracalnie.
Ale udawało mu się trzymać w ryzach, znajdować złoty środek. Musiało mu się udawać. Ale i tak się bał. Ostatnimi czasy bał się bardziej, niż kiedykolwiek przedtem, a cała sytuacja była tak kuriozalna przez to, że nie bał się przeciwników, nie bał się śmierci, a bał się… Sam nie do końca wiedział, czego dokładnie się bał.

A raczej wiedział, ale nie chciał się do tego przyznawać.

Wiedział, że czuje się winny, że poniósł porażkę, że czas mijał, a on wciąż nie zrobił wystarczająco dużo, by można uznać to choć za cząstkę sukcesu. Zrobił wręcz karygodnie mało.
Wiedział, że w pojedynkę nie zdoła naprawić świata, że nie można zrobić tego w kilka miesięcy, ale…

— Steve, znam tę minę. Znowu dramatyzujesz?

Oderwał wzrok od raportu – nawet już go nie czytał, po prostu ślepo wpatrywał się w litery – i obejrzał się przez ramię, spoglądając na Sharon.

— Można tak powiedzieć. — Uśmiechnął się do niej półgębkiem, wygaszając ekran tabletu. Nawet nie próbował ukrywać czy zatajać przed nią tego, czym się zajmują. Szanował ją, doceniał jej doświadczenie, ale jednocześnie starał się dawkować pewne fakty czy obrazy, wiedząc, że teraz stres jest dla niej niewskazany. A może dla nich. Wciąż nie wiedział, jak powinien to nazywać.

— Oddaj mi to — zakomendowała, wyciągając rękę, by ten oddał jej tablet. — Wiem, co robisz. I wiem, że znowu obwiniasz się za coś, na co nie miałeś wpływu.

— Mo… — chciał zaprotestować, ale Sharon weszła mu w słowo:

— Nie, nie mogłeś. Starałeś się, robiłeś wszystko, co mogłeś, żeby pomóc tym dzieciakom. Więcej nie mogłeś zrobić. — Zabrała tablet z jego ręki, żeby odłożyć go na jedną z półek, na tyle daleko, by nie miał mógł dosięgnąć do niego ręką, bez wstawania z krzesła. — Nie obwiniaj się — powtórzyła. — To toksyczne, zatruwasz się tym. A jeśli się zatrujesz, już nie pomożesz nikomu.

Nie mógł się z nią nie zgodzić. Miała zupełną rację, znała go i wiedziała, jak poczucie winy działa w jego przypadku, ale nawet pomimo tego nie potrafił przestać obwiniać się za wszystko wokół w mniejszym lub większym stopniu.
Tak już był. Taki… dramatyczny, jak ludzie często go nazywali. Zdecydowanie zbyt często, by móc to ignorować, ale jakoś nie potrafił wyzbyć się tej cechy.

— Wiem. Ale… Po prostu nie wiem, co powinienem robić — przyznał, przy okazji zastanawiając się nad tym, czy powinien wstać, skoro ona stoi, czy powinien spróbować namówić ją do tego, by usiadła na jego miejscu. Strofowała go za to ostatnimi razy, każąc przestać mu się wydurniać.

— Większość ludzi tego nie wie, Steve. Nie ma sprawdzonej receptury ani instrukcji. Niestety. — Uśmiechnęła się, przysiadając na podłokietniku jego krzesła.  — Przydałaby się.

— Najlepiej w wyjątkowo drobiazgowo opisanej, kilkutomowej wersji — zgodził się. — To by pomogło.

Zmarszczył brwi, sięgając do jej włosów, kiedy na jednym z kosmyków dostrzegł coś zielonego, o konsystencji przypominającej nie do końca zblenderowaną papkę.
Zdjął to, patrząc na nią nieco nierozumnie, czekając na historię tej zieleniny.

— Jeszcze? — jęknęła, zabierając się do przeczesywania włosów. — Robiłam koktajl z jarmużem i poprosiłam Bucky’ego, by włączył blender i pomógł, skoro tak śmiertelnie się nudzi. Pomógł. Tylko zapomniał go zamknąć.

Cóż, to zdecydowanie nie była tak zła wiadomość, jakiej mógł się spodziewać, słysząc imię Bucky’ego.

— Szukając pozytywów… — zaczął, chcąc zażartować. — Dzięki niemu zyskujesz doświadczenie?

Parsknęła w odpowiedzi.

— Modlę się do każdego bóstwa, żeby nasze dziecko nie wdało się w wujka.

Steve chciał odpowiedzieć, ale nim zdążył choć otworzyć usta, rozległ się dźwięk jego komunikatora.
Sięgnął do kieszeni, żeby odczytać wiadomość.

— Na jednym ze sprzętów zidentyfikowano formułę opartą na Dix-Septieme — powiedział, znów przenosząc spojrzenie na Sharon.

— Wciąż pracują nad wzmacniaczami bojowymi.

— Nie. — Pokręcił głową. — To coś zdecydowanie więcej. Wiemy, jak działają wzmacniacze bojowe, to…

— U większości Nieludzi, na których eksperymentowała Hydra, identyfikowano moce czysto fizyczne. Siła, szybkość, regeneracja… — wymieniała. — Chcą wznieść to na wyższy poziom. Tylko dlaczego…

— Dix-Septieme wywoływała w ludziach niekontrolowany, niepowstrzymany szał, który kazał zabić każdego, kto stanie im na drodze, bez względu na jakiekolwiek przeszkody.

— Sądzisz, że chcą to… ukierunkować? — Zerknęła na niego.

— Najpewniej. — Pozwolił sobie na ciężkie westchnięcie. — Potrzebują wzmocnionych żołnierzy…

— Raczej armii posłusznych, wzmocnionych zombie — wtrąciła.

— W gruncie rzeczy, to tak. Masz rację. — Kiwnął głową. — A my wciąż nie wiemy, co dokładnie planują. I jeszcze ten młot… Przeszukujemy wszelkie archiwa, szukamy informacji, analizujemy odczyty… Wciąż nic. Przydałby się Thor — powiedział, a w jego glosie musiało być coś takiego, co przekonało ją do gładzenia jego karku w uspokajającym geście.

— Niepokoi cię jego nieobecność? — zagadnęła.

— Oczywiście — odpowiedział niemal natychmiast. — Thor mówił, że jego nieobecność będzie krótka. Minęły ponad dwa lata, a teraz jeszcze ten młot… Thor nie był nieśmiertelny, dlatego mogę się obawiać.

Sharon nie odpowiedziała, a jedynie zakręciła wokół palca włoski na jego karku, wiedząc, że ten gest go uspokaja.
Nie mogła mu w końcu powiedzieć, że na pewno nic się nie wydarzyło, że wszystko będzie w porządku. Nie chciało go okłamywać.

***

1 komentarz:

  1. Steve ty królu dramy! Tak to jest, gdy nasze ideały przerastają rzeczywistość, gdy zderzają się z nią jak ze ścianą. I smutne, Steve umrze przez armie zombie xD
    Thor ma wyczucie czasu i pewnie sobie z Hulkiem walczy xd
    A Bucky zrobił to, co został poproszony. Miał włączyć to włączył xD

    OdpowiedzUsuń