N: Najbliższe
notki będą pojawiać się nie co tydzień, a co dwa tygodnie. Niestety :( Nie
wiem, jak długo będzie utrzymywał się taki stan rzeczy, ale nie dam rady
dodawać ich co tydzień, jeśli doba nie zacznie trwać czterdzieści osiem godzin.
***
22 maja 2017
Każdy kolejny budynek wyglądał na niedawno opuszczony.
Wszędzie walały się porozrzucane dokumenty i sprzęt
laboratoryjny, wyrzucone z szafek archiwum szuflady, porzucone wyposażenie, ale
nigdzie nie było żywej duszy. Hydra za każdym razem była o krok przed nimi i
Steve coraz bardziej wierzył w to, że musi mieć kreta w SHIELD. Jak inaczej
wytłumaczyć to, że zawsze wiedzą, kiedy należy się ewakuować?
Najważniejszym było dla nich odnalezienie ofiar
eksperymentów, a nie pustych cel. W najlepszym przypadku. W gorszym –
znajdowali tam trupa. Każdy z nich należał do tej nieszczęśliwej grupy Nieludzi,
której wygląd przybliżał ich bardziej do wyobrażeń na temat kosmitów niż do
zwykłych ludzi. Porośnięci futrem, z łuskami lub kościami przebijającym skórę,
ze zniekształconymi twarzami, bez oczu, zmutowanymi kończynami… W większości były
to dzieci, maksymalnie nastolatkowe, czasem nawet niemowlęta.
I Steve zaczął zauważać po sobie, że reagował na to
znacznie gorzej, niż jeszcze te kilka miesięcy temu.
Wciąż zachowywał jednak tę pewną dozę profesjonalizmu,
która powstrzymywała go przed robieniem głupot, których nie tylko by żałował,
ale których konsekwencje miałyby wpływ nie tylko na niego. Nie mógł myśleć
tylko o sobie i to pomagało. Wiedział doskonale, że kiedy zakłada mundur, że
kiedy jest w pracy, to wkłada w bycie
Kapitanem Ameryką całe serce, całą duszę. I wciąż bał się, że te tytuł, o który
tak walczył, kiedyś mu je zabierze. Że znów zatraci się w tym za bardzo, tym
razem nieodwracalnie.
Ale udawało mu się trzymać w ryzach, znajdować złoty
środek. Musiało mu się udawać. Ale i tak się bał. Ostatnimi czasy bał się
bardziej, niż kiedykolwiek przedtem, a cała sytuacja była tak kuriozalna przez
to, że nie bał się przeciwników, nie bał się śmierci, a bał się… Sam nie do
końca wiedział, czego dokładnie się bał.
A raczej wiedział, ale nie chciał się do tego
przyznawać.
Wiedział, że czuje się winny, że poniósł porażkę, że
czas mijał, a on wciąż nie zrobił wystarczająco dużo, by można uznać to choć za
cząstkę sukcesu. Zrobił wręcz karygodnie mało.
Wiedział, że w pojedynkę nie zdoła naprawić świata, że
nie można zrobić tego w kilka miesięcy, ale…
—
Steve, znam tę minę. Znowu dramatyzujesz?
Oderwał
wzrok od raportu – nawet już go nie czytał, po prostu ślepo wpatrywał się w
litery – i obejrzał się przez ramię, spoglądając na Sharon.
—
Można tak powiedzieć. — Uśmiechnął się do niej półgębkiem, wygaszając ekran
tabletu. Nawet nie próbował ukrywać czy zatajać przed nią tego, czym się
zajmują. Szanował ją, doceniał jej doświadczenie, ale jednocześnie starał się
dawkować pewne fakty czy obrazy, wiedząc, że teraz stres jest dla niej
niewskazany. A może dla nich. Wciąż nie wiedział, jak powinien to nazywać.
—
Oddaj mi to — zakomendowała, wyciągając rękę, by ten oddał jej tablet. — Wiem,
co robisz. I wiem, że znowu obwiniasz się za coś, na co nie miałeś wpływu.
—
Mo… — chciał zaprotestować, ale Sharon weszła mu w słowo:
—
Nie, nie mogłeś. Starałeś się, robiłeś wszystko, co mogłeś, żeby pomóc tym
dzieciakom. Więcej nie mogłeś zrobić. — Zabrała tablet z jego ręki, żeby
odłożyć go na jedną z półek, na tyle daleko, by nie miał mógł dosięgnąć do
niego ręką, bez wstawania z krzesła. — Nie obwiniaj się — powtórzyła. — To
toksyczne, zatruwasz się tym. A jeśli się zatrujesz, już nie pomożesz nikomu.
Nie
mógł się z nią nie zgodzić. Miała zupełną rację, znała go i wiedziała, jak
poczucie winy działa w jego przypadku, ale nawet pomimo tego nie potrafił
przestać obwiniać się za wszystko wokół w mniejszym lub większym stopniu.
Tak
już był. Taki… dramatyczny, jak ludzie często go nazywali. Zdecydowanie zbyt
często, by móc to ignorować, ale jakoś nie potrafił wyzbyć się tej cechy.
—
Wiem. Ale… Po prostu nie wiem, co powinienem robić — przyznał, przy okazji
zastanawiając się nad tym, czy powinien wstać, skoro ona stoi, czy powinien
spróbować namówić ją do tego, by usiadła na jego miejscu. Strofowała go za to
ostatnimi razy, każąc przestać mu się wydurniać.
—
Większość ludzi tego nie wie, Steve. Nie ma sprawdzonej receptury ani
instrukcji. Niestety. — Uśmiechnęła się, przysiadając na podłokietniku jego
krzesła. — Przydałaby się.
—
Najlepiej w wyjątkowo drobiazgowo opisanej, kilkutomowej wersji — zgodził się. —
To by pomogło.
Zmarszczył
brwi, sięgając do jej włosów, kiedy na jednym z kosmyków dostrzegł coś
zielonego, o konsystencji przypominającej nie do końca zblenderowaną papkę.
Zdjął
to, patrząc na nią nieco nierozumnie, czekając na historię tej zieleniny.
—
Jeszcze? — jęknęła, zabierając się do przeczesywania włosów. — Robiłam koktajl
z jarmużem i poprosiłam Bucky’ego, by włączył blender i pomógł, skoro tak
śmiertelnie się nudzi. Pomógł. Tylko zapomniał go zamknąć.
Cóż,
to zdecydowanie nie była tak zła wiadomość, jakiej mógł się spodziewać, słysząc
imię Bucky’ego.
—
Szukając pozytywów… — zaczął, chcąc zażartować. — Dzięki niemu zyskujesz
doświadczenie?
Parsknęła
w odpowiedzi.
—
Modlę się do każdego bóstwa, żeby nasze dziecko nie wdało się w wujka.
Steve
chciał odpowiedzieć, ale nim zdążył choć otworzyć usta, rozległ się dźwięk jego
komunikatora.
Sięgnął
do kieszeni, żeby odczytać wiadomość.
—
Na jednym ze sprzętów zidentyfikowano formułę opartą na Dix-Septieme — powiedział,
znów przenosząc spojrzenie na Sharon.
—
Wciąż pracują nad wzmacniaczami bojowymi.
—
Nie. — Pokręcił głową. — To coś zdecydowanie więcej. Wiemy, jak działają
wzmacniacze bojowe, to…
—
U większości Nieludzi, na których eksperymentowała Hydra, identyfikowano moce czysto
fizyczne. Siła, szybkość, regeneracja… — wymieniała. — Chcą wznieść to na
wyższy poziom. Tylko dlaczego…
—
Dix-Septieme wywoływała w ludziach niekontrolowany, niepowstrzymany szał, który
kazał zabić każdego, kto stanie im na drodze, bez względu na jakiekolwiek
przeszkody.
—
Sądzisz, że chcą to… ukierunkować? — Zerknęła na niego.
—
Najpewniej. — Pozwolił sobie na ciężkie westchnięcie. — Potrzebują wzmocnionych
żołnierzy…
—
Raczej armii posłusznych, wzmocnionych zombie — wtrąciła.
—
W gruncie rzeczy, to tak. Masz rację. — Kiwnął głową. — A my wciąż nie wiemy,
co dokładnie planują. I jeszcze ten młot… Przeszukujemy wszelkie archiwa,
szukamy informacji, analizujemy odczyty… Wciąż nic. Przydałby się Thor —
powiedział, a w jego glosie musiało być coś takiego, co przekonało ją do
gładzenia jego karku w uspokajającym geście.
—
Niepokoi cię jego nieobecność? — zagadnęła.
—
Oczywiście — odpowiedział niemal natychmiast. — Thor mówił, że jego nieobecność
będzie krótka. Minęły ponad dwa lata, a teraz jeszcze ten młot… Thor nie był
nieśmiertelny, dlatego mogę się obawiać.
Sharon
nie odpowiedziała, a jedynie zakręciła wokół palca włoski na jego karku,
wiedząc, że ten gest go uspokaja.
Nie
mogła mu w końcu powiedzieć, że na pewno nic się nie wydarzyło, że wszystko będzie
w porządku. Nie chciało go okłamywać.
***
Steve ty królu dramy! Tak to jest, gdy nasze ideały przerastają rzeczywistość, gdy zderzają się z nią jak ze ścianą. I smutne, Steve umrze przez armie zombie xD
OdpowiedzUsuńThor ma wyczucie czasu i pewnie sobie z Hulkiem walczy xd
A Bucky zrobił to, co został poproszony. Miał włączyć to włączył xD