Bucky. Steve: Co sądzisz o Stucky? Śmieszy cię? Oburza? Odrzuca? Masz je zupełnie w poważaniu?Steve:
/Na początku przyznaję, oburzało mnie, ale teraz? Nauczyłem się podchodzić do tego z odpowiednią rezerwą.
Bucky:
/Um, to nie tak, że mnie to odrzuca. Ja po prostu… czasem jest tak, że znasz kogoś całe życie, jesteście przyjaciółmi, żyjecie razem, wspieracie się i… kochasz tego kogoś, jasne, że tak. Rodzajów miłości jest przecież naprawdę wiele. Kochasz jak przyjaciela, jak brata i wiesz, że powinno ci to wystarczyć, ale… tak nie jest. Chcesz czegoś więcej, chcesz tej prawdziwej miłości, choć wiesz, że tak nie powinno być, że to jest zwyczajnie złe, ale nie możesz nic na to poradzić. Więc tkwisz u jego boku przez te wszystkie lata i milczysz, bo wiesz, że przyznanie się do tego, jak popieprzony jesteś, zrujnowałoby waszą przyjaźń. Żartujesz, bo lubisz, gdy się uśmiecha, robisz wszystko, by był szczęśliwi, dbasz o niego i próbujesz udawać, że wszystko z tobą jest dobrze. Potem przychodzi wojna, a ty zaczynasz modlić się do każdego istniejącego kiedykolwiek boga o to, by nie pozwolono mu na nią wyjechać, bo chcesz by był bezpieczny. Siedząc w okopach i patrząc na ciała tych wszystkich, tak młodych ludzi pocieszasz się myślą, że jest w domu, że nic mu się nie stanie, że wszystko będzie dobrze… Ale tak nie jest. Lądujesz na stole jakiegoś psychola, w samym środku piekła i nagle… myślisz, że to już musi być koniec, bo inaczej Bóg nie zesłałby po ciebie anioła, który wygląda jak on, bo nie możesz, nie chcesz wierzyć w to, że to może być realne. Ale jest. Przyszedł po ciebie, bo Boże, tak bardzo bał się, że cię straci. Zabiera cię stamtąd, martwi się o ciebie, traktuje jak jakieś cholerne jajko, a ty cieszysz się z tego, bo może, może czuje to samo, co ty. Obiecujesz sobie, że wreszcie zaryzykujesz, że powiesz mu prawdę, ale... okazuje się, że były to tylko bzdurne marzenia, bo on kocha kogoś innego. Uśmiechasz się, gratulujesz, cieszysz się razem z nim, bo jesteście przyjaciółmi i właśnie tak zachowują się przyjaciele, ale wewnątrz... wewnątrz wrzeszczysz, bo to boli, boli jak diabli. Chcesz wrócić do domu, znaleźć się jak najdalej, ale nie potrafisz go zostawić, musisz go chronić. Taka już jest miłość. Zostajesz więc i nadal udajesz, że wszystko jest dobrze, choć twój uśmiech pęka coraz częściej. Zawsze jesteś u jego boku, nieważne, jak bardzo jest to bolesne. Robisz wiele złych rzeczy, ale wiesz, że dla niego było warto. A potem... potem wydaje ci się, że umierasz, ale w pewnym sensie cieszysz... cieszysz się z tego, że umierasz dla niego, bo był tego wart.
/Ale jednak nie umierasz. Dzieje się coś o wiele gorszego, ale... ale pocieszasz się tym, że on na pewno cię znajdzie, pomoże ci raz jeszcze, bo przecież nie może cię stracić, więc walczysz, walczysz dla niego aż... aż pokazują ci nagranie. Wtedy wiesz, że jego już nie ma i... już nie masz o co walczyć. Poddajesz się. A potem nadchodzi dzień, który pokazuje ci, że on naprawdę nie może cię stracić. Krzywdzisz go, a on mówi, że nie będzie z tobą walczył, bo… bo miłość jest cholernie nieracjonalna i...
/Nie no, jaja sobie robię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz