N: Wiem, że niektóre fragmenty mogą wydawać się trochę dziwne, a Bucky może wyjść na dziwnie łatwowiernego, ale zostanie to niedługo wyjaśnione. Już w #28. Za którą pewnie nieźle mi się oberwie.
22
lutego 2016
/Stawałem się coraz mniej cierpliwy.
/Nadal potrafiłem spędzić godziny w bezruchu,
czekając na swój cel – oczywiście, że potrafiłem, jestem cholernym snajperem – ale
stawałem się przy tym coraz bardziej nerwowy.
Tak jak teraz.
/Odrzucam za siebie
zgniecioną puszkę po – kolejnym –
energetyku i ponownie w pełni skupiam się na broni. Puszka uderza z cichym
brzdękiem o ścianę. Irytujące.
/Poruszam się niespokojnie na blacie
dosuniętego do okna biurka i skupiam wzrok – skupiam się, muszę się skupić – na oknie pokoju hotelowego, w
którym zameldował się cel.
Brown, Arnold.
Członek
zarządu Hydry, finansujący sporą część jej arsenału.
/Pamiętam go.
/Był tam.
Nie raz. Dobijał targu z Pierce’m, z uśmiechem na cholernej twarzy płacił za wynajętą usługę. Pamiętam wszystko, co
kazał mi zrobić. Dokładnie. Z najdrobniejszymi szczegółami. Każde pociągnięcie
za spust, każdą podłożoną bombę, każde pchnięcie nożem, każdy cios. A także
każdy kolejny reset.
/Staram się zignorować skomlenie dobiegające zza
drzwi łazienki. Właściciel mieszkania pojawił się kilka godzin temu, choć
powinno nie być go przynajmniej do wieczora. Pomyliłem się, ale nie był to
jednak jakiś wielki problem. Wystarczyło go znokautować, obezwładnić i
zakneblować. W przypadku niewyszkolonego faceta w średnim wieku było to
prostsze, niż wyłamanie zamków. A kilka gróźb w kierunku dzieciaków z
powieszonych w przedpokoju zdjęć, skutecznie wyleczyło go z chęci wydawania
jakichkolwiek głośniejszych odgłosów i prób wzywania pomocy. Jednak wadą
czułego słuchu jest to, że słyszę jego każdy, nawet najcichszy i stłumiony jęk.
/I coraz
bardziej doprowadza mnie to do szału.
Jestem coraz mniej cierpliwy.
Znacznie łatwiej wyprowadzić mnie z równowagi.
To źle.
Jak cholera.
/Wiem,
że jedną z przyczyn – główną przyczyną
– może być zapijanie sympatykomimetyków – skąd w ogóle znam tę nazwę? –
rosyjską wódką albo litrami parszywych energetyków. A także to, że od dobrego
tygodnia niemal nie zmrużyłem oka, co dawało o sobie znać. Coraz trudniej było
mi powstrzymać drżenie mięśni, zachować trzeźwość umysłu, coraz trudniej było
mi wmuszać w siebie jakiekolwiek jedzenie.
Chciałem spać, chciałbym spać, chcę spać, do cholery, ale nie mogę.
Nie mogę, nie potrafię, nie dam
rady, nie…
Muszę się skupić.
Mrugam szybko, starając się odpędzić swędzenie
zmęczonych oczu i skupiam się – muszę się skupić
– na pokoju Browna.
/Po niedługim czasie cel pojawia się w asyście
ochrony. Nawet nie próbuję powstrzymać uśmiechu. Nie jest sam. Jego córka –
Brown, Laura – jest z nim.
/To zdecydowanie
ułatwia i przyśpiesza sprawę.
/Ze znużeniem przyglądam się ich kłótni. Brown
wskazuje w stronę drzwi, a dwóch osiłków wychodzi z pomieszczenia.
/Pięknie.
/Podchodzi bliżej córki, łapie ją za ramiona.
/To
idealny moment.
/Naciskam spust i zanim ciało Browna zdąży upaść,
posyłam kolejny strzał wprost w skroń jego córki. Mimo drżenia rąk, są niemal
idealnie celne.
/Nie
czekając ani chwili, wstaję i zgarniam leżący nieopodal plecak. Nie bawię się w
składanie broni, nie mam na to czasu. Kierując się w stronę wyjścia, zwalniam
przy drzwiach łazienki, ale wzruszam tylko nieznacznie ramionami, choć wiem, że
nikt nie może tego zobaczyć i wychodzę z mieszkania. Nie zabije go to.
/Zakładam plecak na ramiona i schodzę w dół
schodów, przeskakując po klika stopni naraz. Brown był szychą, nie zatrudniłby
idiotów do ochrony. Szybko zorientują się, że nawalili z pilnowaniem szefa, i
że nieźle za to… oberwą. Będą szukali człowieka, który pozbawił ich roboty, a
ja wolę być wtedy jak najdalej. Zaoszczędzę dzięki temu nie tylko czas, ale i
nerwy oraz amunicję.
/Pcham
drzwi wyjściowe i wychodzę na zatłoczony chodnik, zakładając czapkę z daszkiem.
Zamykam drzwi lekkim kopnięciem i chowając dłonie w kieszeni, ruszam w stronę
zostawionego kilka ulic dalej samochodu.
/Już
po przejściu kilkunastu stóp, zauważam podążającą za mną postać, która wyszła
zza rogu pobliskiego budynku.
/Kobieta. Niewysoka. W odbiciach okien i witryn
zauważam, że jest ubrana w ciemny płaszcz, z twarzą zakrytą przez zakręcony
wokół szyi szalik. Spod czapki wystają jej pukle kręconych, rudych włosów.
/Skręcam w stronę inną od zamierzonej, o wiele
bardziej wyludnioną o tej porze dnia i po przejściu odpowiednio długiego – a
przynajmniej tak mi się wydaje, ciężko jednoznacznie stwierdzić – dystansu,
wchodzę do zaułka pomiędzy budynkami, upewniając się, że jest
pusty. Chwieję się nieznacznie na nogach, ale odpycham słabość, doprowadzając
się do porządku. Przylegając do ściany, ściskam nóż w dłoni. Nie muszę czekać
długo.
/Chwytam szyję kobiety lewą dłonią i pcham ją na
ceglaną ścianę, nie siląc się na zbyteczną delikatność. Przyciskam ostrze do
jej szyi, na tyle lekko, by przeciąć tylko skórę.
/Napieram na nią ciałem, starając się jak
najbardziej zasłonić ją przed wzrokiem potencjalnego przechodnia.
/Ruda
wydaje z siebie zbolały jęk, próbując zaczerpnąć powietrza. Spoglądam prosto w
jej oczy i…
Co… ?
Poluźniam nieznacznie uścisk na jej szyi,
pozwalając jej wziąć głęboki oddech.
— Kim ty, do cholery, jesteś? — pytam,
spoglądając na nią z nieukrywanym zdziwieniem. Nie tego się spodziewałem,
zupełnie nie.
/To
jakiś dzieciak.
— Ava — wydusza, zezując na dociśnięty do
jej szyi nóż. Zabieram go, chowając ostrze w rękawie.
— Co Ava?
— Nazywam się Ava. Ava Orlov. — Przełyka,
zaciskając palce na moim nadgarstku. Próbuje odsunąć moją rękę od swojego
gardła, ale nie udaje jej się to. Oczywiście, że nie. — Jestem córką Anatolija
Pavlova.
/Zabieram rękę, pozwalając jej stanąć na
własnych nogach. Bierze kilka głębokich oddechów, a potem staje prosto,
zadzierając brodę.
/Odsuwam się nieznacznie, stwarzając między
nami więcej przestrzeni.
— Palvova? Tego fizyka maczającego palce
w…? — Spoglądam na nią, starając się ocenić jej wiek i staram się wygrzebać
wszystkie znane mi o nim informacje, gdy kiwa potakująco głową. Mimo wszystko,
coś się nie zgadza, coś tu zgrzyta. Petra, Yulia, Palvov. Medvedev. Coś jest nie tak. Zaciskam palce na grzbiecie nosa, starając
się zdusić zbliżający się ból głowy. — Pasierbica Dreykova*? — Spoglądam
na nią kątem oka, a ona ponownie potakuje kiwnięciem. — Powiedzmy, że niby ci wierzę. Czego ode mnie chcesz i
skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?
— Jakiś czas temu… —
zaczyna, prostując się i zadzierając głowę jeszcze wyżej. Jakby starała się
zgrywać twardszą. — Jakiś czas temu uciekłam z SHIELD. Pomogła mi w tym pewna
kobieta… — Spogląda na mnie znacząco, oczekując, że będę wiedział o kogo
chodzi. Oczywiście, że wiem. Nie muszę się nawet zbytnio wysilać. Poganiam ją
gestem dłoni, rozglądają się wokół. Marnuję
czas. — Pomogła mi wrócić do domu, do Kijowa…
— A więc świetnie. —
Silę się na uśmiech. — Wracaj do domu, rodzice muszą się martwić.
Macham na nią ręką i próbuję odejść, nie
spuszczając jej jednak z oczu. Potencjalnego przeciwnika nigdy nie należy
lekceważyć.
— Problem w tym, że nie
mam już ani jednego, ani drugiego. — Wzrusza ramionami. — Inaczej by mnie tu
nie było.
— Skąd wiedziałaś, że
tu będę? — Ponawiam.
— Wiedziałam, kim jest
Brown, i że będziesz chciał go wreszcie kropnąć. Wiedziałam też, że jesteś w
Ukrainie… No co? Mam wrodzony talent. — Kolejny raz wzrusza ramionami, co
zaczyna być już irytujące. — Więc łatwo domyśliłam się, że skoro gość, którego
chcesz kropnąć, będzie w pobliżu, to wykorzystasz szansę. Kiedy dowiedziałam
się, że zatrzyma się w tym hotelu, co wcale nie było takie trudne, bo hej,
tylko spójrz na ten hotel, musiałam zdobyć numer pokoju. To też mi się udało,
jak widzisz. Potem… - Bierze głębszy wdech. — Potem musiałam ustalić, z jakiego
budynku będziesz strzelał, co też nie…
— Przestań. Tyle.
Gadać. — Uciszam ją gestem dłoni, a potem przyciskam palce do skroni. — Zacznij
się streszczać.
/Oglądam się za siebie, a potem chwytam jej
ramię i zaczynam ciągnąć ją – Orlov, Ave
– w przeciwną stronę. Zmarnowałem zbyt dużo czasu na bezsensowną pogawędkę z
kimś, kto w każdej chwili może spróbować mnie zabić.
/Wiem, że to, co robię, jest głupie. Jest i to
jak jasna cholera, ale coś każe postępować mi właśnie w taki sposób. Nie zabić
jej na miejscu, nie ogłuszyć, a pozwolić dokończyć jej to, co ma do
powiedzenia.
/Jest w niej coś takiego, co każe mi to zrobić.
— Gadaj. — Poganiam ją,
nie zwalniając kroku, choć zdaje się ledwie za mną nadążać. — Czego chcesz?
— Odrobiny pomocy. —
Wyrywa ramię, rozmasowując je lekko.
— Że co?
— Pomocy. Odrobinę.
/Duszę
w sobie chęć przewrócenia oczami.
— I co strzeliło ci do tego, najwidoczniej
pustego, łba, że postanowiłaś zwrócić się z tym do mnie? — parskam.
/Nawet
nie wiem, dlaczego mnie to bawi. Ze względu na to, jak absurdalna jest to
sytuacja, czy raczej z faktu, że brak snu powoli zaczyna pozbawiać mnie
możliwości logicznego myślenia.
/Potrzebuję snu. Muszę zasnąć, choćbym sam
musiał się znokautować.
— Mówiła, że ci… że ty pomożesz mi… Dała
mi.. Czekaj! — Wyciąga z kieszeni złożony świstek papieru i pokazuje mi go z
tryumfem w oczach. Wyrywam go spomiędzy jej palców i ruszam dalej, wpatrując
się w kilka słów nabazgranych niedbałym, ale jednak nadal zadziwiająco równym i
pochyłym pismem.
/To
nie fałszywka. To samo pismo, zdaje się, że ten sam kod. To jest jakiś,
kurwa, żart.
/Czy to jakiś kolejny,
całkowicie nie śmieszny, Boży żart? Nie. Nie.
To kara za to, co zrobiłem. Tak, to jedyne wyjaśnienie. Cały ten absurd to
tylko element kolejnej kary.
/Pieprzona Belova.
— Dlaczego mam ci niby wierzyć? — rzucam za
siebie, chowając kartkę do kieszeni.
— Jakbym chciała cię zabić, to już bym cię
czymś dźgnęła albo coś, no nie?
/Staję
i odwracam się w jej stronę. Robię to na tyle szybko i gwałtownie, że Orlov nie
udaje zatrzymać się na czas i zderza się z moim ramieniem.
— To się nazywa mięśnie za stali. — Krzywi
się, rozmasowując rękę.
— Dobra. Chodź za mną, ale najpierw gadaj,
gdzie twój nadajnik?
— Nadajnik?
— Proszę cię. — Parskam. — Byłaś w SHIELD.
Możesz mi powiedzieć po dobroci, gdzie jest, albo zaciągnę cię za te drzwi. —
Wskazuję w bok. — I potnę w najbardziej prawdopodobnych miejscach. A jeśli tam
go nie znajdę, rozkroję cię bardziej, jasne?
/Przewraca oczami i odwraca się, by pokazać mi
bliznę na swoim karku – zabliźnioną całkiem nie tak dawno temu, lekko
poszarpaną na krawędziach.
— Nie mam nadajnika.
/Ponownie spogląda mi w twarz, zadzierając
brodę.
/Zaczynam się śmiać – i
muszę brzmieć przy tym jak cholerny wariat – gdy wreszcie dostrzegam symbol na
jej czapce.
— Co?
— Zwracasz się do mnie, a jesteś fanką tej
kolorowej bandy, bohaterów od siedmiu boleści? I do tego wybrałaś sobie za wzór
Romanową? — Potrząsam głową, doprowadzając się do porządku. Muszę się uspokoić.
— Znakomity wybór idola, gratuluję.
/Patrzy na mnie z wściekłością,
a potem zrzuca czapkę z głowy, depcząc ją podeszwą buta.
— To tylko zwykła pomyłka. I nic więcej.
/Unoszę brwi, ale nie komentuję tego.
— Chodź. Pogadamy gdzie indziej.
***
*"Dreykov's daughter? São Paulo? The hospital fire?"
"(...) skupiam się – musze się skupić – na pokoju Browna." - "muszĘ".
OdpowiedzUsuń"Wyrywam go spomiedzy jej palców (...)" - "spomiĘdzy".
"To się nazywa mięśnie za stali." - brakuje mi "mieć".
"I potne w najbardziej prawdopodobnych miejscach." - "potnĘ".
"I do tego wybrałaś sobię (...)" - "sobiE".
Noo, faktycznie czasem Bucky zachowuje się tu jak niedoświadczone i łatwowierne niemowlę, ale skoro będzie wszystko wyjaśnione, to nie ma się o co czepiać.
Orlov czy Orlova? Nigdy nie jestem takich rzeczy pewna.
Miłosierny samarytanin się, kurczę, znalazł. Nic tylko czekać, aż dostanie po tyłku.
N błagam nie rozwalaj mi psychiki 28, dobrze? Parę notek temu zastrzeliłaś Yelenę, i dobrze wiedziałaś że ci się oberwie, a teraz na samym wstępie mówisz że oberwie ci się znowu? N, no weź.
OdpowiedzUsuńRosyjska wódka i energetyki to przecież świetnie dobrany duet! James a ty się dziwisz że się cały trzęsiesz.
Najpierw mówisz że lepiej żeby ochroniarze cię nie złapali, ale następnie gadasz sobie z jakąś rudą nastolatką? Dobra, dobra nie wnikam.
,,Przestań. Tyle. Gadać." Zawsze wszyscy do mnie tak mówią. A szczególnie mój psor od akordeonu: ,,Przestań tyle gadać. Zacznij w końcu grać!" :D
,,Potrzebuję snu. Muszę zasnąć, choćbym sam musiał się znokautować." Jakbym słyszała swojego chłopaka.
,,Pieprzona Belova." Jak ty ją uwielbiałeś, Jamie...
Błagam nie. Nie Natasha. Ona jest trująca. I jej nie lubię. A mogę się założyć że maczała w tym swoje palce (pazury). Ta Ava nie wzbudza we mnie zaufania. A Bucky zapewne będzie chciał jej pomóc. co się oczywiście źle skończy. N zlituj się nad tym 28. Prooszę.
Rozdział ogółem wyśmienity! ^^