21 lutego 2016

#27 Bucky

N: Wiem, że niektóre fragmenty mogą wydawać się trochę dziwne, a Bucky może wyjść na dziwnie łatwowiernego, ale zostanie to niedługo wyjaśnione. Już w #28. Za którą pewnie nieźle mi się oberwie.

***
22 lutego 2016

/Stawałem się coraz mniej cierpliwy.

/Nadal potrafiłem spędzić godziny w bezruchu, czekając na swój cel – oczywiście, że potrafiłem, jestem cholernym snajperem – ale stawałem się przy tym coraz bardziej nerwowy.

 Tak jak teraz.

/Odrzucam za siebie zgniecioną puszkę po – kolejnym – energetyku i ponownie w pełni skupiam się na broni. Puszka uderza z cichym brzdękiem o ścianę. Irytujące.
/Poruszam się niespokojnie na blacie dosuniętego do okna biurka i skupiam wzrok – skupiam się, muszę się skupić – na oknie pokoju hotelowego, w którym zameldował się cel.

 Brown, Arnold.
 Członek zarządu Hydry, finansujący sporą część jej arsenału.

/Pamiętam go.
/Był tam. Nie raz. Dobijał targu z Pierce’m, z uśmiechem na cholernej twarzy płacił za wynajętą usługę. Pamiętam wszystko, co kazał mi zrobić. Dokładnie. Z najdrobniejszymi szczegółami. Każde pociągnięcie za spust, każdą podłożoną bombę, każde pchnięcie nożem, każdy cios. A także każdy kolejny reset.
/Te wspomnienia wróciły do mnie już dawno. Takie zawsze wracają.

/Staram się zignorować skomlenie dobiegające zza drzwi łazienki. Właściciel mieszkania pojawił się kilka godzin temu, choć powinno nie być go przynajmniej do wieczora. Pomyliłem się, ale nie był to jednak jakiś wielki problem. Wystarczyło go znokautować, obezwładnić i zakneblować. W przypadku niewyszkolonego faceta w średnim wieku było to prostsze, niż wyłamanie zamków. A kilka gróźb w kierunku dzieciaków z powieszonych w przedpokoju zdjęć, skutecznie wyleczyło go z chęci wydawania jakichkolwiek głośniejszych odgłosów i prób wzywania pomocy. Jednak wadą czułego słuchu jest to, że słyszę jego każdy, nawet najcichszy i stłumiony jęk.
/I coraz bardziej doprowadza mnie to do szału.

 Jestem coraz mniej cierpliwy. Znacznie łatwiej wyprowadzić mnie z równowagi.

 To źle. 

 Jak cholera.



/Wiem, że jedną z przyczyn – główną przyczyną – może być zapijanie sympatykomimetyków – skąd w ogóle znam tę nazwę? – rosyjską wódką albo litrami parszywych energetyków. A także to, że od dobrego tygodnia niemal nie zmrużyłem oka, co dawało o sobie znać. Coraz trudniej było mi powstrzymać drżenie mięśni, zachować trzeźwość umysłu, coraz trudniej było mi wmuszać w siebie jakiekolwiek jedzenie.

 Chciałem spać, chciałbym spać, chcę spać, do cholery, ale nie mogę.
 Nie mogę, nie potrafię, nie dam rady, nie…

 Muszę się skupić.

 Mrugam szybko, starając się odpędzić swędzenie zmęczonych oczu i skupiam się – muszę się skupić – na pokoju Browna.

/Po niedługim czasie cel pojawia się w asyście ochrony. Nawet nie próbuję powstrzymać uśmiechu. Nie jest sam. Jego córka – Brown, Laura – jest z nim.
/To zdecydowanie ułatwia i przyśpiesza sprawę.

/Ze znużeniem przyglądam się ich kłótni. Brown wskazuje w stronę drzwi, a dwóch osiłków wychodzi z pomieszczenia.  
/Pięknie.
/Podchodzi bliżej córki, łapie ją za ramiona.

/To idealny moment.

/Naciskam spust i zanim ciało Browna zdąży upaść, posyłam kolejny strzał wprost w skroń jego córki. Mimo drżenia rąk, są niemal idealnie celne.
/Nie czekając ani chwili, wstaję i zgarniam leżący nieopodal plecak. Nie bawię się w składanie broni, nie mam na to czasu. Kierując się w stronę wyjścia, zwalniam przy drzwiach łazienki, ale wzruszam tylko nieznacznie ramionami, choć wiem, że nikt nie może tego zobaczyć i wychodzę z mieszkania. Nie zabije go to.

/Zakładam plecak na ramiona i schodzę w dół schodów, przeskakując po klika stopni naraz. Brown był szychą, nie zatrudniłby idiotów do ochrony. Szybko zorientują się, że nawalili z pilnowaniem szefa, i że nieźle za to… oberwą. Będą szukali człowieka, który pozbawił ich roboty, a ja wolę być wtedy jak najdalej. Zaoszczędzę dzięki temu nie tylko czas, ale i nerwy oraz amunicję.

/Pcham drzwi wyjściowe i wychodzę na zatłoczony chodnik, zakładając czapkę z daszkiem. Zamykam drzwi lekkim kopnięciem i chowając dłonie w kieszeni, ruszam w stronę zostawionego kilka ulic dalej samochodu.

/Już po przejściu kilkunastu stóp, zauważam podążającą za mną postać, która wyszła zza rogu pobliskiego budynku.
/Kobieta. Niewysoka. W odbiciach okien i witryn zauważam, że jest ubrana w ciemny płaszcz, z twarzą zakrytą przez zakręcony wokół szyi szalik. Spod czapki wystają jej pukle kręconych, rudych włosów.

/Skręcam w stronę inną od zamierzonej, o wiele bardziej wyludnioną o tej porze dnia i po przejściu odpowiednio długiego – a przynajmniej tak mi się wydaje, ciężko jednoznacznie stwierdzić – dystansu, wchodzę do zaułka pomiędzy budynkami, upewniając się, że jest pusty. Chwieję się nieznacznie na nogach, ale odpycham słabość, doprowadzając się do porządku. Przylegając do ściany, ściskam nóż w dłoni. Nie muszę czekać długo.

/Chwytam szyję kobiety lewą dłonią i pcham ją na ceglaną ścianę, nie siląc się na zbyteczną delikatność. Przyciskam ostrze do jej szyi, na tyle lekko, by przeciąć tylko skórę.
/Napieram na nią ciałem, starając się jak najbardziej zasłonić ją przed wzrokiem potencjalnego przechodnia.

/Ruda wydaje z siebie zbolały jęk, próbując zaczerpnąć powietrza. Spoglądam prosto w jej oczy i…

 Co… ?

 Poluźniam nieznacznie uścisk na jej szyi, pozwalając jej wziąć głęboki oddech.

— Kim ty, do cholery, jesteś? — pytam, spoglądając na nią z nieukrywanym zdziwieniem. Nie tego się spodziewałem, zupełnie nie.

/To jakiś dzieciak.

— Ava — wydusza, zezując na dociśnięty do jej szyi nóż. Zabieram go, chowając ostrze w rękawie.

— Co Ava?

— Nazywam się Ava. Ava Orlov. — Przełyka, zaciskając palce na moim nadgarstku. Próbuje odsunąć moją rękę od swojego gardła, ale nie udaje jej się to. Oczywiście, że nie. — Jestem córką Anatolija Pavlova.  

/Zabieram rękę, pozwalając jej stanąć na własnych nogach. Bierze kilka głębokich oddechów, a potem staje prosto, zadzierając brodę.

/Odsuwam się nieznacznie, stwarzając między nami więcej przestrzeni.

— Palvova? Tego fizyka maczającego palce w…? — Spoglądam na nią, starając się ocenić jej wiek i staram się wygrzebać wszystkie znane mi o nim informacje, gdy kiwa potakująco głową. Mimo wszystko, coś się nie zgadza, coś tu zgrzyta. Petra, Yulia, Palvov. Medvedev. Coś jest nie tak. Zaciskam palce na grzbiecie nosa, starając się zdusić zbliżający się ból głowy. — Pasierbica Dreykova*? — Spoglądam na nią kątem oka, a ona ponownie potakuje kiwnięciem. — Powiedzmy, że niby ci wierzę. Czego ode mnie chcesz i skąd wiedziałaś, gdzie mnie szukać?

— Jakiś czas temu… — zaczyna, prostując się i zadzierając głowę jeszcze wyżej. Jakby starała się zgrywać twardszą. — Jakiś czas temu uciekłam z SHIELD. Pomogła mi w tym pewna kobieta… — Spogląda na mnie znacząco, oczekując, że będę wiedział o kogo chodzi. Oczywiście, że wiem. Nie muszę się nawet zbytnio wysilać. Poganiam ją gestem dłoni, rozglądają się wokół. Marnuję czas. — Pomogła mi wrócić do domu, do Kijowa…

— A więc świetnie. — Silę się na uśmiech. — Wracaj do domu, rodzice muszą się martwić.

 Macham na nią ręką i próbuję odejść, nie spuszczając jej jednak z oczu. Potencjalnego przeciwnika nigdy nie należy lekceważyć.

— Problem w tym, że nie mam już ani jednego, ani drugiego. — Wzrusza ramionami. — Inaczej by mnie tu nie było. 

— Skąd wiedziałaś, że tu będę? — Ponawiam.

— Wiedziałam, kim jest Brown, i że będziesz chciał go wreszcie kropnąć. Wiedziałam też, że jesteś w Ukrainie… No co? Mam wrodzony talent. — Kolejny raz wzrusza ramionami, co zaczyna być już irytujące. — Więc łatwo domyśliłam się, że skoro gość, którego chcesz kropnąć, będzie w pobliżu, to wykorzystasz szansę. Kiedy dowiedziałam się, że zatrzyma się w tym hotelu, co wcale nie było takie trudne, bo hej, tylko spójrz na ten hotel, musiałam zdobyć numer pokoju. To też mi się udało, jak widzisz. Potem… - Bierze głębszy wdech. — Potem musiałam ustalić, z jakiego budynku będziesz strzelał, co też nie…

— Przestań. Tyle. Gadać. — Uciszam ją gestem dłoni, a potem przyciskam palce do skroni. — Zacznij się streszczać.

/Oglądam się za siebie, a potem chwytam jej ramię i zaczynam ciągnąć ją – Orlov, Ave – w przeciwną stronę. Zmarnowałem zbyt dużo czasu na bezsensowną pogawędkę z kimś, kto w każdej chwili może spróbować mnie zabić.
/Wiem, że to, co robię, jest głupie. Jest i to jak jasna cholera, ale coś każe postępować mi właśnie w taki sposób. Nie zabić jej na miejscu, nie ogłuszyć, a pozwolić dokończyć jej to, co ma do powiedzenia.
/Jest w niej coś takiego, co każe mi to zrobić.

— Gadaj. — Poganiam ją, nie zwalniając kroku, choć zdaje się ledwie za mną nadążać. — Czego chcesz?

— Odrobiny pomocy. — Wyrywa ramię, rozmasowując je lekko.

— Że co?

— Pomocy. Odrobinę.

/Duszę w sobie chęć przewrócenia oczami.

— I co strzeliło ci do tego, najwidoczniej pustego, łba, że postanowiłaś zwrócić się z tym do mnie? — parskam.

/Nawet nie wiem, dlaczego mnie to bawi. Ze względu na to, jak absurdalna jest to sytuacja, czy raczej z faktu, że brak snu powoli zaczyna pozbawiać mnie możliwości logicznego myślenia.
/Potrzebuję snu. Muszę zasnąć, choćbym sam musiał się znokautować.

— Mówiła, że ci… że ty pomożesz mi… Dała mi.. Czekaj! — Wyciąga z kieszeni złożony świstek papieru i pokazuje mi go z tryumfem w oczach. Wyrywam go spomiędzy jej palców i ruszam dalej, wpatrując się w kilka słów nabazgranych niedbałym, ale jednak nadal zadziwiająco równym i pochyłym pismem.

/To nie fałszywka. To samo pismo, zdaje się, że ten sam kod. To jest jakiś, kurwa, żart.

/Czy to jakiś kolejny, całkowicie nie śmieszny, Boży żart? Nie. Nie. To kara za to, co zrobiłem. Tak, to jedyne wyjaśnienie. Cały ten absurd to tylko element kolejnej kary.

/Pieprzona Belova.

— Dlaczego mam ci niby wierzyć? — rzucam za siebie, chowając kartkę do kieszeni.

— Jakbym chciała cię zabić, to już bym cię czymś dźgnęła albo coś, no nie?

/Staję i odwracam się w jej stronę. Robię to na tyle szybko i gwałtownie, że Orlov nie udaje zatrzymać się na czas i zderza się z moim ramieniem.

— To się nazywa mięśnie za stali. — Krzywi się, rozmasowując rękę.

— Dobra. Chodź za mną, ale najpierw gadaj, gdzie twój nadajnik?

— Nadajnik?

— Proszę cię. — Parskam. — Byłaś w SHIELD. Możesz mi powiedzieć po dobroci, gdzie jest, albo zaciągnę cię za te drzwi. — Wskazuję w bok. — I potnę w najbardziej prawdopodobnych miejscach. A jeśli tam go nie znajdę, rozkroję cię bardziej, jasne?

/Przewraca oczami i odwraca się, by pokazać mi bliznę na swoim karku – zabliźnioną całkiem nie tak dawno temu, lekko poszarpaną na krawędziach.

— Nie mam nadajnika.

/Ponownie spogląda mi w twarz, zadzierając brodę.
/Zaczynam się śmiać – i muszę brzmieć przy tym jak cholerny wariat – gdy wreszcie dostrzegam symbol na jej czapce.

Co?

— Zwracasz się do mnie, a jesteś fanką tej kolorowej bandy, bohaterów od siedmiu boleści? I do tego wybrałaś sobie za wzór Romanową? — Potrząsam głową, doprowadzając się do porządku. Muszę się uspokoić. — Znakomity wybór idola, gratuluję.

/Patrzy na mnie z wściekłością, a potem zrzuca czapkę z głowy, depcząc ją podeszwą buta.

— To tylko zwykła pomyłka. I nic więcej.

/Unoszę brwi, ale nie komentuję tego.

— Chodź. Pogadamy gdzie indziej.
***
*"Dreykov's daughter? São Paulo? The hospital fire?"

2 komentarze:

  1. "(...) skupiam się – musze się skupić – na pokoju Browna." - "muszĘ".

    "Wyrywam go spomiedzy jej palców (...)" - "spomiĘdzy".

    "To się nazywa mięśnie za stali." - brakuje mi "mieć".

    "I potne w najbardziej prawdopodobnych miejscach." - "potnĘ".

    "I do tego wybrałaś sobię (...)" - "sobiE".

    Noo, faktycznie czasem Bucky zachowuje się tu jak niedoświadczone i łatwowierne niemowlę, ale skoro będzie wszystko wyjaśnione, to nie ma się o co czepiać.
    Orlov czy Orlova? Nigdy nie jestem takich rzeczy pewna.
    Miłosierny samarytanin się, kurczę, znalazł. Nic tylko czekać, aż dostanie po tyłku.

    OdpowiedzUsuń
  2. N błagam nie rozwalaj mi psychiki 28, dobrze? Parę notek temu zastrzeliłaś Yelenę, i dobrze wiedziałaś że ci się oberwie, a teraz na samym wstępie mówisz że oberwie ci się znowu? N, no weź.
    Rosyjska wódka i energetyki to przecież świetnie dobrany duet! James a ty się dziwisz że się cały trzęsiesz.
    Najpierw mówisz że lepiej żeby ochroniarze cię nie złapali, ale następnie gadasz sobie z jakąś rudą nastolatką? Dobra, dobra nie wnikam.
    ,,Przestań. Tyle. Gadać." Zawsze wszyscy do mnie tak mówią. A szczególnie mój psor od akordeonu: ,,Przestań tyle gadać. Zacznij w końcu grać!" :D
    ,,Potrzebuję snu. Muszę zasnąć, choćbym sam musiał się znokautować." Jakbym słyszała swojego chłopaka.
    ,,Pieprzona Belova." Jak ty ją uwielbiałeś, Jamie...
    Błagam nie. Nie Natasha. Ona jest trująca. I jej nie lubię. A mogę się założyć że maczała w tym swoje palce (pazury). Ta Ava nie wzbudza we mnie zaufania. A Bucky zapewne będzie chciał jej pomóc. co się oczywiście źle skończy. N zlituj się nad tym 28. Prooszę.
    Rozdział ogółem wyśmienity! ^^

    OdpowiedzUsuń