***
/Gail śmieje się głośno, gdy
okręcam ją wokół, a potem przyciągam do siebie. Jej starannie ułożone, idealnie
pofalowane włosy roztrzepały się lekko, ale to tylko dodaje jej uroku.
/Jej oddech jest lekko przyśpieszony, gdy odsuwa się o
krok wraz z ostatnimi taktami piosenki. Rumieni się uroczo, gdy całuję jej
nadgarstek, i trzepie mnie dłonią w ramię, każąc mi przestać.
/Jest
piękna.
/Poprawia fryzurę, patrząc na mnie roziskrzonymi oczyma.
/Smutnieje,
zakładając kosmyk włosów za ucho.
— Tata będzie wściekły, gdy zorientuje się, że nie ma mnie w domu.
— Wiem. — Uśmiecham się szeroko. — Ale co poradzę na to, że uwielbiam
wykradać mu cię sprzed nosa?
— Bucky.
***
/Carter całkowicie mnie
ignoruje. To żaden problem, naprawdę.
/Problemem jest to, że
pierwszy raz w życiu Steve także mnie ignoruje. Jestem dla niego jak powietrze.
/Przez
chwilę mam ochotę chwycić go za ramiona i krzyknąć, że ma na mnie patrzeć,
wytłumaczyć mi co się tutaj, u diabła, dzieje, dlaczego wszystko musiało się
tak zmienić. Że ma mi pomóc zrozumieć, co się ze mną dzieje.
/Ale
nie robię tego.
/Zaciskam tylko zęby i spuszczam wzrok, starając się
wsłuchać w muzykę w tle, kątem oka obserwować tańczące pary, nie zwracać uwagi
na Steve’a i Carter.
/
— Jestem niewidzialny — mówię, starając się zdusić w sobie gorycz.
/Uśmiecham
się, gdy Steve klepie mnie po ramieniu.
— Nie przejmuj się, może ma koleżankę.
/Nie rozumie, że zupełnie nie o to chodzi.
***
— Dawaj rękę Gabe.
— Dlaczego ja? — Spogląda na mnie proszącym wzrokiem, odsuwając się tak
daleko, jak tylko jest wstanie.
— Dawaj. — Poganiam go gestem dłoni, a ten przewraca oczami i podchodzi
bliżej. — Patrz i ucz się, Rogers. Z twoimi nowymi gabarytami lepiej byłoby
gdybyś nie deptał damom po stopach.
/Steve opiera się o drewnianą
kolumnę podtrzymującą strop stodoły i przyciska zaciśniętą w pięść dłoń do ust,
starając się zamaskować uśmiech. Jest w tym beznadziejny. Jak zawsze.
/Posyłam
mu krzywy, sztuczny uśmiech i przyciągam Gabe’a do siebie, chwytając jego
nadgarstek.
— Łapy przy sobie, Barnes. — Gabe wije się, gdy kładę dłoń na jego
biodrze.
/Słyszę,
jak Steve parska z rozbawieniem.
— Na twoim miejscu nie śmiałbym się, Rogers. Za chwilę zostanę twoją partnerką.
/Unosi brwi i odchrząkuje.
— Dzięki, Buck. Właśnie o tym marzyłem.
***
/Lukin ogląda balet.
/Staram się wyciszyć na wszystkie dźwięki, obrazy, skupić się na otartych
do krwi kolanach, na nierównościach betonowej podłogi wbijających się w nagą
skórę.
/Nie jestem wstanie powstrzymać drżenia, mimo wyraźnego rozkazu – ni drignij! – jest zbyt zimno.
Zbyt boli.
/Jest zimno.
/Łańcuch ociera kostki i nadgarstki do krwi.
— Prekrasne, prawda? Spójrz tylko na to.
/Posłusznie unoszę wzrok, by spojrzeć na wyświetlane na projektorze
przedstawienie.
/Muzyka przyprawia mnie o mdłości.
— To Shchelkunchik*.
/Posklejane od brudu i krwi włosy opadają na oczy, częściowo zakrywając
sceny rozgrywające się na ekranie.
/Lukin chwyta dłonią moje włosy, zmuszając mnie do podniesienia głowy.
Niemal automatycznie opuszczam wzrok, by nie patrzeć mu w oczy.
/Lukin cmoka niedozwolony, przyglądając się mojej twarzy.
/Kulę się, gdy zaciska palce na mojej szczęce, by móc obrócić moją głowę.
— Zostawiłem cię z nimi na moment i spójrz, co z tobą
zrobili. Nie mogę spuszczać cię z oka, kotyonok. Ale nie martw się, moy drogoy,
zadbam o ciebie. — Przejeżdża kciukiem po mojej szczęce.
/Powstrzymuję się, by nie zwymiotować.
***
/Komandir Isayev każe czekać.
/Staję w miejscu i przez przeszklone drzwi przyglądam się toczącemu się
tam treningowi.
/Jest dziwny.
/Nie znam tej techniki, ale nie może być efektywna.
/Dziewczęta poruszają się w idealnej synchronizacji, utrzymując ciężar
ciała na palcach stóp. Unoszą ramiona nad głowy, tworząc zaokrąglone linie tak,
by dłonie stykały się czubkami palców.
/Skądś to znam…
/Balet.
/Marszczę brwi.
/To szkolenie jest bezsensowne.
/Słyszę, jak komandir Isayev staje obok. Kątem oka widzę, jak podąża za
moim wzrokiem.
— Poszimu? — pytam. Mogę pytać. Komandir zezwala na to.
— Distsiplina — mówi tylko i
wskazuje dłonią kierunek, w którym każe mi iść.
***
/Yelena porusza się gładko, jakby nie stąpała, a sunęła po
brązowym dywanie.
/Bierze głęboki wdech, wciągając brzuch i prostując plecy,
gdy złącza pięty. Ramiona wyciąga przed siebie, wyginając je niemal w półkole.
Gładkim, wyuczonym, ale lekkim ruchem rozstawia stopy, palcami zwróconymi na
zewnątrz, i rozkłada ramiona na boki.
/Uśmiecha się do mnie krzywo, stając na palcach.
/Obchodzę ją wkoło, chcąc móc obejrzeć ją z każdej strony.
— Nadal
nie rozumiem, dlaczego wciąż lubisz ten taniec.
— I nie
zrozumiesz. — Staje luźno. — Przestań tak krążyć. Żaden z ciebie drapieżnik.
/Rozciąga się, łapiąc wygiętą w tył nogę.
/Uśmiecham się pod nosem, łapiąc jej kostkę i przyciągając
do siebie. Chwieje się lekko, ale nie traci równowagi. I wcale nie dziwi mnie
to, że momentalnie zaciska palce wokół mojego gardła.
—
Puszczaj — cedzi, mierząc mnie wzrokiem. W odpowiedzi uśmiecham się tylko
szerzej. — Jimmy, nie żartuję.
/Przekrzywiam głowę i puszczam jej kostkę, jednocześnie
łapiąc jednak jej nadgarstek. Jej brwi podjeżdżają w górę, wyginając się w
łuki, gdy patrzy na mnie pytająco. Pozwala jednak okręcić się wokół.
— Co ty
robisz, do diabła?
/Wzruszam ramionami, po czym przyciągam ją bliżej.
/Sam do końca nie wiem.
—
Jimmy. — Uśmiecha się, przekrzywiając głowę. — Zabierał łapy albo zaraz wgniotę
ci pewne części ciała pod nerki. — Znacząco spogląda w dół.
/Puszczam ją i odsuwam się, unosząc ręce.
***
/Opieram się plecami o
ceglaną ścianę i staram się wygłuszyć na wszystkie dźwięki. Dudniąca muzyka
dobiegająca zza ściany przyprawia mnie o cholerny ból głowy. Przez niemal
wzbudzające ścianę w drganie basy mam wrażenie, że wwiercone w dziąsła sztuczne
zęby zaraz zaczną się obluzowywać.
/Choć w tym przypadku to pewnie tylko moja
paranoja. Dobrze je zamontowano, przetrwały wiele, więc nie mają prawa wypaść
ot tak. Musiałbym je sobie wybić. Lub wyrwać. Nie, żebym chciał próbować. Bycie
bezzębnym nie jest czymś, o czym marzę.
/Wzdycham zirytowany czekaniem i odpycham się
nogą od ściany, by ruszyć w stronę wejścia do klubu.
/Gdzie jest ta cholera? Miało jej nie być góra
pięć minut, nie dobry kwadrans. W naszym przypadku to zbyt wielka różnica, by
ją zignorować. Przez ten czas mogło wydarzyć się zbyt wiele. Wiem z autopsji.
Doskonale pamiętam, jak skończyło się moje wybycie na kwadrans.
/Ściągam brwi, słysząc podniesione głosy
dobiegające z zaułka za klubem. Przez dudniącą muzykę nie jestem w stanie
rozpoznać głosów czy zrozumieć słów, ale głośny, agresywny ton z czymś mi się
kojarzy. Kierowany przeczuciem ruszam w tamtą stronę i po kilku krokach staję w miejscu, by przyjrzeć
się rozgrywającej tam scenie.
/Orlova bez problemu uderza ciałem jednego z
mężczyzn o brudną, ceglaną ścianę, by za chwilę doprawić go także mocnym
uderzeniem kolanem w krocze.
/Kolejny próbuje uciec, kierując się w moją
stronę, ale zanim zdążę zareagować, upada kilka stóp dalej, wijąc się jak
wyrzucona z wody ryba.
— Trochę chyba przesadziłaś. Zalatuje
spalenizną. — Uśmiecham się, spoglądając na chłopaka
leżącego niedaleko. — Zbyt duże napięcie.
/Prycha i mija mnie, zadzierając brodę.
Przez chwilę ze zdziwieniem przyglądam się młodej dziewczynie, wciśniętej w róg uliczki. Łatwo się domyśleć, co miało tutaj zajść.
/Z trudem powstrzymuję się, by nie rozerwać żadnej z tych gnid na strzępy.
***
* Щелкунчик/ Shchelkunchik/ Dziadek do orzechów
"(...) muzykę w tle, kontem oka obserwować tańczące pary, nie zwracać uwagi na Steve’a i Carter." - "kątem".
OdpowiedzUsuń"Powstrzymuje się, by nie zwymiotować." - "powstrzymujĘ".
"Ściągam brwi, słysząc podniesione głosy dobiegające z zaułka klubem." - "klubu".
"(...) by za chwilę doprawić do także mocnym uderzeniem kolanem w krocze." - "doprawić je", jeśli ciało (ewentualnie uderzenie) lub "doprawić go", jeśli mężczyznę.
Następnie fragment "Przez chwilę z(...)" jest w kolorze tła.
"Z trudem powstrzymuje się (...)" - "powstrzymujĘ".
Życiorys Barnesa w okrojonej pigułce. Nie przypadkowo wybrane fragmenty, czyż nie?