***
4 kwietnia 2016
/Rozglądam
się wokół, odbijając między dłońmi nadal pełną butelkę Mielnika. Odgłos szkła szurającego o drewniany blat jest irytujący,
ale nie mogę zmusić się do tego, by przestać to robić. Muszę zająć czymś ręce,
inaczej zrobię coś głupiego.
/Kątem
oka spoglądam w stronę drzwi prowadzących na zaplecze.
/To
nie tak, że się martwię, zupełnie nie. Po prostu ostatnimi czasy cierpliwość
zdecydowanie nie jest moją mocną stroną. Tak właściwie to nigdy nią nie była,
ale ostatnio jest z tym jeszcze gorzej.
/Kiedyś bez żadnego problemu mogłem spędzać
długie godziny w zupełnym bezruchu, odcinając się od wszystkiego i skupiając
się tylko na misji, tylko na celu. Teraz nie było to już tak proste. Myśli
zaczynały szaleć, błądzić własnymi torami, mięśnie zaczynały drżeć – nie ze
zmęczenia, mogły znieść o wiele wiele więcej, a zwykłej nudy. O ile można użyć tutaj tego stwierdzenia. Tak, chyba można,
w końcu kto mógłby mi zabronić?
/Stawałem
się coraz mniej cierpliwy, coraz szybciej się nudziłem. Potrzebowałem czegoś –
jakiegoś zajęcia, które uchroniłoby mnie przez bezczynnością, pozwoliło zająć
czymś ręce.
/A
teraz nudziłem się jak diabli.
/Gdzie
jest ta cholera? Dlaczego po raz kolejny musi być tak niepunktualna? Kwadrans
to pieprzony kwadrans, piętnaście minut – nie mniej, nie więcej. To takie trudne, tak wiele wymagam?
Najwidoczniej, u diabła, tak.
/Kieruję wzrok na zawieszony nad barem
telewizor i niemal od razu tego żałuję. Mam ochotę zwymiotować, naprawdę. Trują
o uroczystościach upamiętniających masakrę Helicarrierów w DC już od
wczorajszego ranka. Przywołują dawne kroniki wojenne, pieprzą o SHIELD i
Hydrze, porównują je do agencji terrorystycznych, rozliczają z grzechów,
debatują… I po co? Co tym osiągną? Co da im roztrząsanie Meksyku, Nowego Jorku,
Londynu, Waszyngtonu, czy Sokovii?
Nic. Niczego już tym nie zmienią.
/Momentalnie
przestaję bawić się butelką i zaciskam na niej palce protezy, gdy ktoś zajmuje
miejsce po mojej lewej.
/Siada tyłem, opierając przedramiona o blat
baru i zaczyna równo bębnić palcami o jego krawędź, rzucając za siebie
zamówienie, uprzejmym tonem prosząc o mocną Baltikę z wkładką.
/Znam ten głos.
/Co on tu robi, do cholery?
/Spoglądam
na niego kątem oka, napinając mięśnie, i ponownie zaczynam odbijać butelkę
między dłońmi, ale tym razem wkładam w to więcej siły.
/Spod
opadających na twarz włosów widzę, jak uśmiecha się, patrząc w moją stronę.
— Widać, że jesteś Amerykaninem — zaczyna, przyglądając się
trzymanej przeze mnie butelce. — Mogli nauczyć cię wiele, ale zamiłowania do
słabych sikaczy widocznie nie da się wyplenić. Dzięki — rzuca, spoglądając w
stronę barmana. Ten kwituje to tylko krótkim skinięciem i wraca do oglądania
wywiadu toczącego się na wizji. — Może spróbuj czegoś, co nie smakuje jak
kwaskowata lura? — Popycha kufel w moją stronę.
/Zatrzymuję
go dłonią i odpycham z powrotem, nie spoglądając na niego.
/Nie
mam na to najmniejszej, kurwa, ochoty.
— W co ty grasz?
— Ja? — pyta z przesadnym zdziwieniem, dotykając
rozczapierzonymi palcami mostka. — Skąd te wnioski? Jestem po prostu
szczęśliwy, mogąc ponownie spotkać się z moim starym przyjacielem. Szczególnie,
że nasze ostatnie spotkanie nie skończyło się zbyt
dobrze, musisz przyznać. — Skina głową w moją stronę.
— Jak wyszedłeś?
— Znalazłem nowych przyjaciół. A raczej to oni znaleźli mnie. — Kiwa głową w stronę
telewizora.
/Czuję
dziwny ucisk w gardle na widok czarnobiałego, żałobnego zdjęcia Aleksandra
Pierce’a. Ludzie nadal nie wierzą w to, że taki
człowiek mógłby okazać się zdającą – Sekretarz Obrony, członek Rady
Bezpieczeństwa, były dyrektor SHIELD, noblista, człowiek rodzinny, grywający w
weekendy w golfa z wiceprezydentem. Tacy ludzie nie okazują się źli. Nie
działają w pieprzonej Hydrze.
/Najwidoczniej
w odróżnieniu do byłych radzieckich agentów. Chociaż powinienem to przecież
wiedzieć z autopsji. Przynajmniej w pewnym sensie.
— Nie oponowałem długo, gdy
przedstawili mi swoją ofertę. Uświadomiłem sobie, że trzeba iść z duchem czasu,
że może jedna wojna, nasza wojna już
się skończyła, ale na jej podwalinach rozpoczęła się nowa. Znacznie bardziej
interesująca.
— Nie boję się ciebie, Leo —
przerywam mu, zaciskając palce na butelce.
/Odwracam
głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy.
— Kłamiesz. To oczywiste. — Parska,
obracając kuflem w dłoni. — Nie bałeś się kiedyś,
teraz… — Kiwa głową w moją stronę i krzywi się nazbyt teatralnie. — Nie jesteś
w stanie niczego mi zrobić, mój stary druhu. Tylko na siebie spójrz. — Okręca
się na stołku, by usiąść przodem w stronę baru. — Smutny widok, stoczyłeś się
trochę.
/Zaciskam palce protezy w pięść.
— Ciężko spaść poniżej poziomu niczego — burczę w odpowiedzi.
/Nie
mogę dać mu się sprowokować, nie mogę z nim tutaj walczyć.
/To
mały bar, na uboczu, ale nie przeszkadza to w niczym temu, by był pełen ludzi. Jeśli
tylko dojdzie do starcia, będę musiał wyciągnąć Novokova – i zapewne nie tylko
jego, nie przyszedłby tu sam – na zewnątrz jak najszybciej. Co wcale nie będzie
tak proste, jak byłoby kiedyś. W pewnym sensie miał rację – nie jestem już tak
silny jak dawniej. Straciłem część mięśni, jestem wiecznie wymięty, i nawet
starcie z nim samym mogłoby dać mi w kość. A tego zdecydowanie wolę uniknąć.
— Czego ode mnie chcesz, do cholery? Nie przyszedłeś tu na
przyjacielską pogawędkę, więc skończ z tą gierką, i przejdź do rzeczy. Jeśli
chcesz mnie zabić, spróbuj wreszcie, bo to lepsze od twojego monologu. —
Pochylam się bliżej niego, obniżając głos. — Jeśli nie, spieprzaj.
/Błądzi tylko wzrokiem po mojej twarzy,
nadal się uśmiechając.
— Gdybyśmy spotkali się w innych okolicznościach, moglibyśmy
zostać dobrymi kumplami.
— Nie, nie moglibyśmy — kwituję. — Chyba, że przestałbyś być
takim chujem.
—
Awykonalne. — Unosi kufel w geście toastu, a ja zastanawiam się nad tym, co tu
się właśnie, u diabła, dzieje.
/I
gdzie jest pieprzona Orlova.
— Nie przyszedłem z tobą walczyć, Barnes. Nie jesteś w tym momencie żadnym wyzwaniem, więc nie
miałbym żadnej satysfakcji z wgniecenia cię w ziemię. To może poczekać. — Macha
lekceważąco dłonią, a ja mam ochotę mu ją oderwać i wepchnąć do gardła. — Mam za
to dla ciebie pewną informację. Prośbę,
można by rzec. — Pochyla się w moją stronę, na co automatycznie się odsuwam. — Przestań
wpieprzać się w sprawy, które cię nie dotyczą, bo niektórym ludziom się to nie
podoba. A nie chcę, by ktoś cię sprzątnął, zanim ja to zrobię. Także odpuść — dodaje, kiwając głową w stronę
wychodzącej z zaplecza Orlovej. Widzę, jak przystaje, przyglądając się nam.
— Nie wiem o czym mówisz.
/Novokov spogląda na mnie tylko z
politowaniem i wstaje, kładąc pieniądze na barową ladę. Gdyby sytuacja była
inna, przewróciłbym na to oczami.
— Och, i jak plecy? — pyta, poklepując mój bark w miejscu,
gdzie skóra łączy się z metalem. — Mam nadzieję, że dobrze cię połatała. Nikt
nie chciałby, żebyś dostał tężca. Na twoim miejscu bym to sprawdził.
/Mruga do mnie, po czym wkłada dłonie
do kieszeni kurtki i odwraca się, by skierować się w stronę wyjścia z baru. Po
prostu odchodzi.
/I wtedy coś do mnie dociera.
/Nie
musiałam cię znajdować, bo nigdy cię nie zgubiłam.
/Butelka pęka pod naciskiem moich
palców.
***
/Odwracam się przez ramię, by spojrzeć
na majaczące w lustrze odbicie swoich pociętych pleców.
/Palce ślizgają się we krwi, gdy wreszcie udaje mi się wyciągnąć z rany to pieprzone cholerstwo.
/Nadajnik jest mały, wielkością nie przekracza kilku milimetrów.
/Palce ślizgają się we krwi, gdy wreszcie udaje mi się wyciągnąć z rany to pieprzone cholerstwo.
/Nadajnik jest mały, wielkością nie przekracza kilku milimetrów.
/Dlatego
nie wyczułem go pod skórą. Nawet nie przypuszczałem, że mógłby tam być. Dałem
się omotać i wmówić sobie, że wszystko będzie już, kurwa, dobrze. Jak jakiś
naiwny dureń. Którym byłem, wierząc w te bajki.
/Zgniatam
nadajnik w palcach i wrzucam go do umywalki, a potem przyciskam zakrwawiony już
ręcznik w miejsce najgłębszej rany.
/Gdyby
Belova tu była, rozerwałbym ją na strzępy.
/Nie.
/Nie zrobiłbym tego. Nie mam po co się okłamywać. Nie ma po co tego roztrząsać, nic już tym nie wskóram.
/Nie zrobiłbym tego. Nie mam po co się okłamywać. Nie ma po co tego roztrząsać, nic już tym nie wskóram.
/Posyłam wściekłe spojrzenie swojemu odbiciu i
wychodzę z łazienki, rzucając ręcznik za siebie. Rany i tak zaraz zaczną się
goić, znikną w ciągu godziny.
/Siedząca
na łóżku Orlova posyła mi zdziwione spojrzenie.
— Coś ty sobie zrobił?
— Nic — kwituję tylko,
naciągając na siebie sweter. Nawet jeśli się zakrwawi, nie będzie problemu. I
tak będę mieć na sobie jeszcze kilka warstw. — Gdzie w ogóle teraz jedziesz? —
zagajam, wciągając bluzę przez głowę. — Wracasz do Ameryki?
/Wzrusza
lekko ramionami.
— Tak, muszę coś załatwić. A
poza tym, najciemniej jest zawsze pod latarnią, co nie? — Uśmiecha się krzywo,
przyglądając się temu, jak w kilku ruchach związuję włosy. Może i wyglądam jak
idiota, ale przynajmniej nic nie nachodzi mi na oczy.
— Jakieś konkretne miejsce?
/Zgarniam rozłożone na łóżku papiery i wrzucam
je do plecaka, a potem rozglądam się wokół. Wszystko? Wszystko.
— Przychaczę pewnie o Nowy
Jork.
— Brooklyn — mówię,
zakładając kurtkę, a potem narzucam plecak na ramiona. — Musisz skoczyć na
Brooklyn.
— Coś szczególnie
interesującego? — Wstaje, wygładzając materiał spodni i uśmiecha się,
zadzierając brodę. Irytujący gest.
— Nie wiem jak teraz, ale
kiedyś byli tam najlepsi mężczyźni — mówię i posyłam jej krzywy uśmiech, na co
parska w odpowiedzi. — Trzymaj się tam, cholero — dodaję po chwili, na co
spogląda na mnie oburzona.
— Mogłeś darować sobie tę
cholerę.
— Mogłem. — Przytakuję, a
potem wciskam dłonie do kieszeni i przygryzam kącik dolnej wargi, kiwając się
lekko na piętach.
— A ty?
/Wzruszam
ramionami i ruszam w stronę drzwi. Po co przeciągać to na siłę?
— Muszę wpieprzyć się w
kilka spraw, które mnie nie dotyczą.
/Marszy brwi, nie do końca rozumiejąc
o co może mi chodzić.
/Otwieram drzwi i wychodzę, na
pożegnanie posyłając jej tylko krzywy salut.
— Jeszcze może kiedyś się spotkamy, Antalija.
— Jeszcze może kiedyś się spotkamy, Antalija.
***
No to Leo pojechał po bandzie z całkiem oczywistą zagadko-wskazówką. Mam wrażenie, że kroi się coś grubego i że niestety nasz ulubieniec znów dostanie po tyłku. Może nawet mocniej niż zwykle.
OdpowiedzUsuń