1 czerwca 2016

ASTRID LÖFGREN

N, tylko wspaniałej sukni i kryształowych pantofelków brak. Byłby piękną księżniczką!
Właśnie, i to jest zagadka, której tymczasowy brak rozwiązania niemalże boli.
Nie jest ważne, w końcu to żadna różnica czego jest więcej, a czego mniej. No przecież nie naciskam, skądże znowu. Ja i stresowanie Winniego? A w życiu.
Może to na lotnisku było? W sumie to chyba najbardziej prawdopodobna opcja. Poza tym z tego, co kojarzę, to trochę ciał tam leżało, tylko nie wiadomo, czy nieprzytomnych czy martwych.
Tak właściwie to ratowali światełkami tych, którzy do nich strzelali, bo nie chcieli nikogo skrzywdzić. Wszystko teraz ma sens, widzisz?
/Bucky to prawdziwa księżniczka Disney'a, którą wciąż trzeba ratować z tarapatów. Teraz tylko czekać, aż Steve przypomni sobie fabułę Śnieżki i postanowi jak ten książę z bajki cmoknąć Buckysia, żeby wybudzić go ze snu.
/Nic na to nie poradzę. Jak Bucky się zaprze, niczym nie zmusisz go do przyznania się jak jest naprawdę. Chyba, że go czymś przekupisz. Wiesz, daj mu śliwki w czekoladzie, a zacznie gadać. Że też jeszcze nikt na to nie wpadł!
/Naprawdę nie pamiętam, gdzie była ta scena. Ściągnęłam film, by móc wykroić z niego kilka gifów, ale jakoś nie miałam ochoty obejrzeć go ponownie, więc po prostu zerknę na wszystkie sceny, w których Tony mógł o tym mówić. I owszem, ciała leżały i było ich chyba całkiem sporo, ale ciężko stwierdzić czy tylko ich znokautował, czy powybijał.
/Ludzie tak narzekają na CA:TFA, a tak naprawdę nie zrozumieli tego filmu! Prawdziwym protagonistą jest Red Skull, który swoimi światełkami ratuje aliantów przed walką z wojskami Hitlera. A Zola? Toć Bucky trafił w niewolę z okropnym zapaleniem płuc, a ten go uleczył! 
Steve, tak myślę, że może wzruszanie ramionami w jego przypadku jest jak płacz niemowlęcia. Wiesz, ponoć z czasem matki rozpoznają po płaczu, czego dziecko chce. Podobnie jest z psami, przynajmniej z moim, który różnie szczeka przy różnych okazjach. To może i u niego dałoby się z czasem rozpoznawać po wzruszeniu ramion, czego tak właściwie chce i co myśli? Sam chyba stara się zrozumieć wszystkich. Złoty człowiek. A co w końcu z rodziną Clinta?
Tak, tylko chodzi o to, że samo nazewnictwo powoduje, że ludzie się boją. I mają prawo się bać. Może to wszystko nie jest jeszcze dla ludzi wystarczająco zrozumiałe, nie wiem. Mówiąc o zataczaniu historycznego koła miałam na myśli właśnie tego pana. To, co dzieje się teraz, niemal do złudzenia przypomina to, co było w tamtych czasach. Miejmy jednak nadzieję, że do katastrofy nie dojdzie. 
/Może kiedyś nauczę się to rozróżniać, kto wie. Póki co potrafię odczytać z tego "Nie wiem, przykro mi" i "Mówię, że nie wiem, więc daj mi spokój". To drugie pojawia się znacznie częściej i wbrew pozorom, różnica między nimi jest ogromna. Jeśli ponowię pytanie po wzruszeniu ramion numer jeden, Bucky stwierdzi, że nie wie albo nie pamięta. Jeśli zrobię to po wzruszeniu ramion numer dwa, Bucky się wkurzy. Właśnie dzięki temu nauczyłem się je rozróżniać.
/Jeśli chodzi o rodzinę Clinta - nie wiem gdzie dokładnie przebywają, ponieważ Clint chciał, by jak najmniej osób miało te informacje. Mówił jednak, że jest spokojny, i że są w bezpiecznym miejscu.
/Cóż mam powiedzieć? Nie ja wymyślałem to nazewnictwo, ale muszę przyznać, że nie należy do najmilszych. Nadludzi wymyśliło SHIELD, mutantów opinia publiczna, a Nieludzi sami Nieludzie, ponoć już bardzo dawno temu. Pierwsze przemiany pojawiały się już setki lat temu, ale dopiero teraz zaczęło to występować na tak wielką skalę. Zbyt wielką, by przypadkiem nie dochodziło do wypadków. A wypadki pociągają za sobą ofiary, więc zrozumiałe jest to, że ludzie mogą się bać. Tylko nie powinno być to okazywane w taki sposób.
Bucky, oczywiście, że dlatego, żeby popsuć ci humor. Tylko ja mogę używać swojego ulubionego argumentu, tobie nie pozwalam. Powiedzmy, że prawa autorskie. Czy coś. Nie no, dobra, nie chcesz przyznać dlaczego nie, to nie. Skąd ta pewność, że się znudzi?
Często ostatnio słyszę właśnie takie „Ty tak na poważnie?” i dosłownie, że durnieję. Skojarzyło mi się. Mogłeś pomyśleć, że jak głupia zadaję pytanie, na które odpowiedź jest najbardziej oczywista, i zresztą pewnie tak było. Pytałam o to, bo wcześniej powiedziałeś, że „jesteś tacy jak oni” i przez to nie możesz myśleć o sobie inaczej, niż jak o zagrożeniu. Nie byłam pewna, czy porównujesz do nich siebie obecnego, że tak powiem, czy to, co was ukształtowało i jaki byłeś, a to kolidowało mi z „jestem”. Ale okej, już wiem, co chciałam wiedzieć. Są ci obojętni, ale mówisz o nich tak, jakbyś trochę im współczuł tego, co może ich czekać. W każdym razie powiedziałeś o nich wesołej gromadce – gratuluję! – i co z tym fantem dalej? Pojawiają się jakieś pomysły co z nimi zrobić, kiedy już się dowiecie gdzie są? I właśnie, bo znów nie jestem pewna – w Rumunii natknąłeś się na Leo czy to jakiś inny stary znajomy był?
Znaleźliby się tacy, co by uwierzyli. Ale oni to pewnie mieliby cię zwyczajnie w dupie, więc w sumie nie wiem, czy się liczy.
/Wiedziałem, po prostu wiedziałem, że to wszystko po to, żeby popsuć mi humor. Że też od razu na to nie wpadłem. I o jakich prawach autorskich mówisz? Jestem starszy, moja droga, skąd wiesz, że nie używałem go prędzej? A co do Steve'a - może i jest zawzięty, ale z czasem każdy odpuszcza. Prędzej albo później.
/Mówię, że są mi obojętni, bo zwyczajnie jakoś szczególnie nie ciągnie mnie do tego, by ich szukać, by coś z tym zrobić. Można powiedzieć, że w pewien sposób im współczuję, bo możesz mi wierzyć na słowo, że przechodzenie przez coś takiego nie jest ani łatwe, ani przyjemne. To cholernie trudna rzecz. No i tak, powiedziałem o tym wesołej gromadce, jak uroczo ich nazwałaś, bo jednak wypadało. A co z tym zrobią? Nie wiem, nie moja sprawa. Nawet jeśli będą chcieli ich odnaleźć, nie będzie to proste. Wiedzą tylko, że kilka tygodni temu spotkałem Novokova w Rumunii. Niewiele im to daje, bo teraz może być już wszędzie. Nie wspominając o reszcie, która może być przechowywana gdziekolwiek.
/Skoro mieliby mnie w dupie, dlaczego mieliby w ogóle interesować się tym, czy dobrze się czuję? A skoro by nie pytali, nie mówiłbym o tym.

1 komentarz:

  1. N, wiele się zgadza w obu historiach – taka szklana trumna chociażby - więc mogłoby tak być. To przeznaczenie. Ktoś musi podsunąć Steve’owi pod nos tę bajkę.
    Dałabym mu je, a on by się nimi przejadł i nadal by nic nie powiedział, jednocześnie chcąc więcej śliwek, tylko po to, żeby zrobić na złość i uzbierać zapas na później. Śliwki to może być za mało. W końcu tani nie jest, nie? Może gdybym mu dała kwiatka to coś by mu się wymsknęło.
    Już wiem. Właśnie na lotnisku powiedział coś w stylu „Twój kumpel zabił wczoraj niewinnych ludzi”, więc rzeczywiście wygląda na to, że mowa o Berlinie. Obejrzałam fragmentami, i oprócz Tony’ego jeszcze Cap i Ross mówili, że zginęli ludzie, mam wrażenie, że znów chodziło o Berlin, więc chyba naprawdę WS zaszalał.
    I nie zapominajmy, że Zola w swoim geniuszu po prostu nie mógł być zły. Dążył do rozwoju, pokoju na świecie, miał wielkie ideały. Ktoś taki nie mógł przecież działać po złej stronie. Cała ta historia już nie ma przed nami tajemnic.

    Steve, no chociaż tyle. Fajny kanał komunikacji macie. W sumie chyba nie miałabym do niego cierpliwości, gdybym musiała zacząć rozróżniać wzruszenia ramion, ale ty chyba jesteś bardziej cierpliwy, więc trzymam kciuki.
    Mnie osobiście przeraża właśnie ta nazwa. Gdyby to było coś w stylu uzdolnionych albo obdarzonych, tak jak ty ich nazywasz, to od razu brzmi to mniej groźnie i nie tak stygmatyzująco. Ale czego można wymagać? Niby dobrze nazywać rzecz, w tym wypadku ludzi, po imieniu, ale kiedy zestawi się to ze „skutkami ubocznymi”, to naprawdę brzmi strasznie i budzi ogromny strach.

    Bucky, a myślisz, że po co w ogóle z tobą rozmawiam? Tylko po to, żeby psuć ci notorycznie humor, na niczym innym mi nie zależy. A ja jestem kobietą i mam pierwszeństwo i pewnie jeszcze jakieś przywileje… No dobra, niech ci będzie, z wiekiem nie wygram, więc możemy się prawami podzielić. Raczej powiedziałabym, że przestanie nad tobą skakać dopiero wtedy, kiedy będzie miał ku temu dobry powód, którym z pewnością nie byłoby zrezygnowanie. Chociaż kto wie, może rzeczywiście zwątpi wcześniej.
    Są ci obojętni, z drugiej strony nie, co dobitnie wyjaśniłeś. Trochę jesteś w kropce. Wierzę. Przechodzenie czegoś, co jest całkowicie nieznane, jest prawdziwą katorgą. Podwójną, kiedy nikt ci nie pomaga chociażby zrozumieć, co się dzieje. Prawda, że uroczo? Od razu milej na sercu, kiedy nie mówi się o nich „zgraja”. Pokićkały mi się terminy – spotkałeś go wtedy, kiedy dostarczył ci dokumenty, czy jakoś przypadkiem? Mam wrażenie, że coś mi umknęło. A gdyby ich znaleźli, chcieli się do nich dostać, poszedłbyś z nimi? Tak na tu i teraz, w końcu różnie może być.
    No właśnie dlatego mówię, że nie wiem, czy się liczy.

    OdpowiedzUsuń