N: Jak to się mówi - krótko, zwięźle i na temat.
***
styczeń 2017
Steve
jasno przedstawił sytuację doktorowi Inesowi. Nieważne co się wydarzy –
antidotum ma być w pełni skuteczne. Jeśli doktor twierdził, że tak właśnie
jest, Steve miło i kulturalnie prosił o przetestowanie go, by sam mógł się o
tym przekonać.
— Jest pan pewien, doktorze? — spytał, obracając w dłoniach zabezpieczoną próbkę z
zielonkawą substancją.
Poprawi
okulary, które zsunęły mu się na czubek nosa.
— Tak… Tak, oczywiście. Surowica jest
gotowa do przetestowania. Test na szczurach przebiegł w pełni poprawnie.
— Więc proszę to pokazać.
Steve
złapał kraniec probówki, wyciągając ją w stronę doktora. Ten złapał ją drżącą
dłonią, może nieco zbyt drżącą nawet jak na niego. Steve jednak w pełni to
rozumiał. Wystarczyło, że zerknąłby za siebie, a natknąłby się wzrokiem na
Bucky’ego siedzącego na jednym ze stołów laboratoryjnych.
Włosy
związał w wysoki kucyk na czubku głowy, ubrał się w zbyt dużą, rozciągniętą
bluzę od dresu i jasnoniebieskie, pasiaste spodnie od piżamy. Całości obrazka
dopełniały niedopasowane skarpety. Nie robił zupełnie niczego, prócz
podrzucania piłeczki antystresowej i patrzenia się wprost na Inesa. Niemal przy
tym nie mrugał.
Potrafił
zastraszyć kogoś nie robiąc kompletnie nic.
— Proszę — ponaglił go, dbając o to, żeby cały czas lekko się
uśmiechać. Chciał, by czuł się niepewnie.
Ines
odchrząknął, zaciskając palce wokół probówki.
— O-Ono działa, Kapitanie.
— Ależ wierzymy panu, doktorze.
Nalegamy jednak na małą demonstrację, prawda Bucky? — Spojrzał na niego, splatając ramiona na klatce piersiowej. — Prosimy się więc nie krępować.
Doktor Ines nie
odpowiedział, a jedynie pokiwał głową z rezygnacją. Wiedział doskonale, że
żadne sprzeczki, żadne negocjacje nie mają sensu. Wiedział, że jeśli nie będzie
współpracował, zmuszą go do tego siłą, a wszystko doprowadzi go do egzekucji
bez wyroku sądowego. Jeśli nie będzie próbował żadnych akcji – skończy się to
dla niego jedynie więzieniem
Wyjął z
zabezpieczonej szafki iniektor z surowicą, jednocześnie chwytając pustą
strzykawkę. Surowica mogła być rozpylana także jako gaz, jednak wtoczenie jej
do krwioobiegu było znacznie bezpieczniejszą opcją, jeśli przebywało się w
pobliżu takich osób jak dwójka super-żołnierzy. Zwłaszcza, że nie miał pewności
co do tego, jak zareagowaliby na działanie Dix-Septieme.
Pobrał równe dwadzieścia
milimetrów antidotum i odłożył probówkę na stojący na blacie statyw. Założył igłę na strzykawkę i
wstrzyknął antidotum wprost do żyły odłokciowej.
Wahał
się.
Wahał
i Steve doskonale to wiedział, ale nie zamierzał odpuszczać.
— Proszę —
powtórzył kolejny raz, tym razem z naciskiem.
Ines chwycił
strzykawkę z surowicą i z wyraźnym zawahaniem wycisnął wbudowaną w iniektor
igłę. Stevie odruchowo spiął mięśnie, widząc jak przykłada igłę do żyły,
drżącym palcem naciskając na tłok. Śledził wzrokiem jego ruch, rzucając jedno
szybkie spojrzenie Bucky’emu, zanim ponownie zwrócił wzrok na Inesa.
Bucky wychylił
się nieznacznie w przód, zaciskając dłonie na krańcach blatu. Był wyraźnie
gotowy na zareagowanie, jednak… nic się nie wydarzyło. Wszystko było całkowicie
w porządku.
Steve zauważył
drgnięcie jego powieki, jakby w wyrazie rozczarowania.
— Antidotum musi
być stosowane profilaktycznie? — spytał, widząc, że Ines nie drżał bardziej niż
zwykle i powoli doprowadzał się do porządku.
— Nie, nie,
antidotum może zostać wstrzyknięte lub rozpylone, by zneutralizować działanie
surowicy. Musi jednak zostać zastosowane jak najszybciej, ponieważ…
— Może być za
późno. Rozumiem — przerwał mu, odpychając się biodrem od szafki, o którą się
opierał. — Proszę zabrać się do pracy. Skontaktuję się z Nickiem Fury’m.
Skierował się w
stronę drzwi, kolejny raz zerkając na Bucky’ego. Ten zeskoczył z blatu,
rzucając piłeczkę antystresową w stronę Inesa, zanim ruszył za Steve’m,
wpychając dłonie głęboko do kieszeni bluzy.
Szli obok siebie
przez chwilę, nie odzywając się ani słowem. Nie była to jednak ta naturalna
cisza, w której pomimo nie mówienia niczego doskonale znało się intencje i
myśli tej drugiej osoby, w której porozumiewano się bez słów, a krępująca
cisza, która ciążyła i pokazywała, że nie wiedzą jak ze sobą rozmawiać.
— Znów masz…
doła? — zagadnął wreszcie Steve, pokazując na strój Bucky’ego, kiedy ten
zerknął na niego przez ramię.
Bucky uniósł
brwi.
— Nie? Skąd niby
ta myśl?
— Nie to, żebym
miał na myśli coś złego, ale… Zazwyczaj ubierasz się w ten sposób, kiedy coś
nie do końca jest w porządku.
Bucky wzruszył
ramionami.
— Nawet jeśli to
co? — Spojrzał na niego krzywo. — Mam zacząć spowiadać ci się z każdego dołka?
Może jeszcze zacznij chodzić ze mną do łazienki, co? Żebym nie podciął sobie
tętnicy przy goleniu albo nie zadławił się szczoteczką do zębów? Bo mam doła. — Przewrócił oczami. — Znajdź
sobie ciekawsze zajęcie, Rogers. Ja nie potrzebuję niańki.
— Nie chcia…
— Ależ
oczywiście, że nie chciałeś. Ty nigdy niczego nie chcesz. Jesteś w końcu taki
miły — uciął z uśmiechem.
Steve stanął na
środku korytarza, patrząc na niego nie do końca rozumnym wzrokiem.
— Co znowu
zrobiłem? Nie, chwila, co znowu niby
zrobiłem? Boczysz się na mnie od dawna, ostatnio jest to już niemal nie do
wytrzymania, a ja nawet nie wiem za co! Może oświeć mnie, z łaski swojej,
bardzo cię proszę. — Machnął na niego ręką.
Powieka Bucky’ego
drgnęła, niszcząc fasadę jego sztucznego, butnego opanowania. Ograniczył się
jednak jedynie do prychnięcia i wzniesienia oczu ku górze.
— Nie zachowuj
się jak szczeniak, Buck. Masz…
— Co? Mam prawie
setkę na karku?
— Nie do końca to miałem na myśli, ale
tak — potaknął. — Skoro masz jakiś
problem, zachowaj się jak dorosły i go ze mną omów. — Rozłożył ramiona. — Tak
to działa. I nie patrz na mnie w taki sposób — dodał, widząc jego ironiczne
spojrzenie.
— Moim szefem nie
jesteś i nie będziesz, więc nie zamierzam cię słuchać. I nawet nie muszę.
Chcesz wiedzieć dlaczego?
— Oświeć mnie. —
Skrzyżował ramiona na piersi.
Bucky uśmiechnął
się, przysuwając bliżej.
— Bo jesteś
pierdolonym hipokrytą, który przez większość życia robi wszystko pod publiczkę,
żaląc się na lewo i prawo, jak tego nienawidzi. Ale ty to lubisz, co? Kiedy
wszyscy postrzegają cię jako tego idealnego, szlachetnego bubka, który wszystko
zawsze robi najlepiej? Ale jesteś zakłamanym dupkiem. Uganiałeś się za mną,
pozując na bohaterskiego herosa, broniącego swojego przyjaciela — prychnął —
ale tak naprawdę robiłeś to tylko i wyłącznie dla siebie. Bo twoja panna miała
walnąć w kalendarz, a ty nie chciałeś być sam, huh? Gdybym kiedyś nie był kimś,
kogo znałeś, rozpieprzyłbyś mi łeb na tamtym moście, w dupie mając to, co, jak
i dlaczego. A tak liczyłeś na odnalezienie dawnego kumpla. A tu taki pech, bo
już ledwo możesz na mnie patrzeć, co? Taki zawód. — Pokręcił głową, wypychając
dolną wargę. — A wiesz co jest moim problemem?
— Nie.
— Ty. Ostatnio
większość moich problemów bierze się od ciebie. — Dźgnął go palcem w ramię. —
Gdyby nie ty i twoja kolorowa banda, z którą próbowałeś się powyrzynać jakiś
czas temu, nie byłoby mnie tu. Miałbym, cholera, święty spokój.
Bucky dziwił się
samemu sobie, że wciąż był w pełni spokojny, że nie podniósł głosu ani o ton.
— Nie możesz mieć
mi wszystkiego za złe. To nie moja wina, że…
— To dlatego
możesz spać po nocach? — prychnął. — A czyja? — Przekrzywił głowę z trudem
powstrzymując się od nie spojrzenia na niego jak na idiotę. Doszedł jednak do
wniosku, że najlepszym wyjściem będzie odejście, zanim powie o to jedno słowo
za dużo. — Jakbyś był takim wspaniałym przyjacielem, na jakiego się kreujesz,
to pojawiłbyś się wtedy, kiedy cię potrzebowałem. Teraz już nie potrzebuję —
dodał, może nieco zbyt oschło. — Zostawiłeś mnie, bo zachciało ci się zgrywać
bohatera. Szkoda, że jakoś mnie nie udało ci się uratować wtedy, kiedy trzeba
było. — Odwrócił się, by skierować się w stronę schodów.
— Bucky,
przecież… to nie tak. Próbowałem cię uratować, ale… — Przez moment otwierał
tylko i zamykał usta, nie potrafiąc dobrać słów. — Udało się, jesteś tu
przecież.
— Udało? Szkoda
tylko, że o siedemdziesiąt lat za późno — stwierdził gorzko.
Steve nie
odpowiedział, rozplatając tylko ramiona i opuszczając wzdłuż ciała.
Stali przez
chwilę w ciszy, którą przerywało jedynie drżenie metalowego palca Bucky’ego na
metalowej barierce przyspawanej do ściany.
Steve odezwał się
pierwszy:
— Masz rację,
zawiodłem cię. — Opuścił głowę. — I wciąż uczę się z tym żyć. Więc wybacz mi,
że jestem czasem zbyt nadgorliwy, ale po prostu nie wiem, jak powinienem się
zachować, co powinienem zrobić. Nie potrafię cofnąć czasu, Buck, choćbym
chciał. Nie potrafię już zgadywać o czym myślisz, nie potrafię porozumieć się z
tobą bez słów, a ty o niczym mi nie mówisz. Nie chcesz ze mną rozmawiać, a ja
nawet nie wiem, co robię nie tak.
— Wszystko —
mruknął w odpowiedzi.
— Dzięki, Bucky,
to wyjaśniło wszystko. — Uśmiechnął
się półgębkiem, bez werwy.
Bucky obrócił
się, opierając się biodrem o barierkę.
— Co mam niby
jeszcze powiedzieć?
Steve potrząsnął nieznacznie
ramionami.
— Nie wiem. I to
jest właśnie ten problem.
Bucky wypchnął
policzek językiem, kiwając głową.
— Problem.
Steve uśmiechnął
się nieco żywiej, choć uśmiechowi wciąż daleko było do radosnego.
Bucky jeszcze
przez chwilę wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, jakby było to coś trudnego,
przez co żuł wargę, próbując dobrać słowa. W końcu jednak odpuścił i wciskając
dłonie głęboko do kieszeni, ruszył w górę schodów, nie oglądając się za siebie.
— Chciałem po
prostu, żebyś wiedział, że nie mam ochoty z tobą rozmawiać, bo mam ci za złe
kilka dość istotnych rzeczy. Choć pewnie nie powinienem. — Przystanął na
półpiętrze. — Wiesz jakich.
Steve potaknął
ruchem głowy, choć wiedział, że Bucky tego nie zauważy. Nie czekał nawet na
odpowiedź, a ruszył w górę schodów, najpewniej by skierować się w stronę
pokoju, w którym się zaszyje.
Steve wiedział,
co Bucky miał na myśli, wiedział i nie musiał zadawać żadnych pytań. Choć sam
od początku obwiniał się o upadek Bucky’ego, miał skrytą, naiwną nadzieję, że
on z jakiegoś powodu patrzy na to inaczej. Jak widać – mylił się.
To miał być dobry
dzień.
***
No tak, Bucky uratował Steve z upadku.. A ten nie. Dobrze, że już sobie wyłożyli kawę na ławę. Lepiej się rozstać mając wszystko wyjaśnione
OdpowiedzUsuńLawina ruszyła. Mam takie poczucie, że Steve nie przeszedł żałoby i to mu przeszkadza. Jest przewrażliwiony, bo myśli, że Bucky to dalej tamten Bucky. Może mówić, że wie, że to nie ten sam człowiek, ale myślę, że gdzies głęboko w środku on dalej ma nadzieję, że odzyska straconego przyjaciela. To tak, jakby pominął rytuał pogrzebu, pożegnania - właściwie to właśnie tak było, a przez to, że Bucky żyje, nie potrafi zakończyć pewnego etapu, nie potrafi uporać się z poczuciem winy, bo właśnie zabrakło tego pożegnania.
OdpowiedzUsuń