10 kwietnia 2017

Astrid Löfgren

N, został. I jak zwykle beznadziejnie. Oni chyba w ogóle sobie tego nie wyobrażają ani nawet się nie zastanawiają nad stroną techniczną. Osobiście wolę angielski w polskiej rzeczywistości filmowej, niż wymuszony, sztuczny jak cholera i nijak niepasujący dubbing.
Dawno temu to oglądałam, ale chyba wiem o czym mówisz. W "Wołyniu" momentami tak jest, że brakuje napisów, choć i tak na ich brak narzekać nie można. Polskie filmy mają duży problem z dźwiękiem. Albo jest za głośno, albo za cicho i to jest wręcz notoryczne.
 Problemem dubbingu nie jest nie tylko nie dopasowanie głosów do aktorów (zwłaszcza w filmach stricte dla dzieci, a dubbingowane seriale z kanałów Disney'a to już prawdziwa makabra - piszące, dziecięce, niedopasowane, brrr), ale też to, że wtedy często fragmenty dubbingowane są ciche, a cała reszta głośna. Czasem naprawdę można oszaleć, bo wygląda to tak: cicho, cicho, cicho, jeszcze jeszcze ciszej... i BUM!, coś zaczyna się dziać, więc głośność zwiększa się kilkukrotnie. Okropieństwo, jeśli ogląda się taki film w słuchawkach. Wieczne podgłaśnianie, żeby usłyszeć, co mówią, i ściszanie, żeby nie ogłuchnąć od akcji. Polskie lub spolszczane produkcje mają z tym ogromny problem.
Steve, masz chyba trochę gorszy czas, co?
 Nie mogę zaprzeczyć. Choć jestem skłonny powiedzieć, że nawet bardziej niż trochę.
Bucky, nie. Wzrosły.
 Znowu coś zrobiłem, tak?

1 komentarz:

  1. N, ciekawe, z czego to wynika. Bo niby nasze filmówki czy inne kierunki związane z produkcją, są na dobrym poziomie, a tu takie kwiatki. A może tak ma być po prostu? Jakieś potęgowanie napięcia czy coś...

    Steve, coś się wydarzyło?

    Bucky, nie.

    OdpowiedzUsuń