***
Kilka lat
później
Steve wiedział, że Bucky potrafi być wyjątkowo uparty.
Bardzo, ale to bardzo uparty, jeśli
akurat w coś się wkręci. Przysłowiowe pół biedy, jeśli tym "czymś" była akurat jakaś trywialna
sprawa pokroju przesypywania wszelkiego zaopatrzenia kuchni do specjalnych,
oznaczonych pojemników czy układanie wszystkiego, co tylko da się ułożyć, w
porządku alfabetycznym. Tak, to naprawdę nikomu nie przeszkadzało, były to jedynie
niewinne dziwactwa, które nie wyrządzają nikomu krzywdy. Steve nie miał więc
większych obiekcji przed tym, żeby odkładać książki tylko w ich wyznaczone w
biblioteczce miejsca, nie gdziekolwiek indziej, czy żeby przesypywać ryż do
pudełka na ryż, a kawę do szklanego słoika na kawę, bo dlaczego by nie? To w
jakiś sposób uszczęśliwiało Bucky’ego. A jeśli Bucky był szczęśliwy, to on
także, przynajmniej w pewnym stopniu.
Schody zaczynały się jednak wtedy, kiedy małe obsesje
Bucky’ego były nieco bardziej… problematyczne.
Jak najnowsza.
Steve był naprawdę, naprawdę cierpliwym człowiekiem i
to z pokładami cierpliwości do Bucky’ego, jakimi nie mógłby pochwalić się nikt
inny, ale czasem naprawdę miał już dość. Ponieważ Bucky ubzdurał sobie, że
muszą mieć trzecie dziecko. Nie, nie mogą.
Muszą. A dlaczego było to tak ważne i
naglące? Cóż, tego nie potrafił poprzeć w pełni logicznymi argumentami. Dlatego
zamiast wdawać się ze Steve’m w dyskusje, podsyłał mu bardziej lub mniej
subtelne aluzje, które miałyby wspomóc Rogersa w zmianie zdania.
Jak się to objawiało? Różnie. Od podrzucania mu
całkowicie przypadkowo znalezionych zdjęć sprzed lat, zabawek czy części
ubrania – naprawdę, Steve nie żartował, raz znalazł w kieszeni munduru
skarpetkę Iana, tę w zielone dinozaury z pierwszej pary, jaką mu kupili – lub
podsyłania starych nagrań. Czasem był nieco…
bardzo nieco mniej subtelny, decydując się na podsuwanie mu niemal pod nos
artykułów czy dokumentów o sierotach. I to już Steve’a podirytowała. Był to w
końcu pewnego razu cios poniżej pasa, próba zagrania mu na emocjach. Ale Steve
był opanowany jak nikt, w końcu byli razem już kupę czasu, i oddawał mu
wszystko z pełnym spokojem.
Był dorosły, wiedział, na ile mogą sobie pozwolić.
Czasem już miewał wyrzuty sumienia, że poświęcali dzieciakom zbyt mało czasu i
zdecydowanie zbyt często mijali się w drzwiach, niemal wymieniając się dyżurami
w opiece nad dziećmi. Musieli myśleć racjonalnie i mierzyć siły na zamiary.
Sukcesem nie byłoby przecież adoptowanie trzeciego dziecka, a zadbanie o nie
jak najlepiej by potrafili. A to nie była najlepsza chwila, by podjąć się
takich obowiązków. Grace zaczynała gimnazjum i wchodziła w etap dorastania, Ian
znów przechodził przez – lekką, bo lekką, ale jednak – fazę buntu młodego
geniusza, więc tym powinni się zająć. I na całe szczęście Bucky to wiedział.
Choć czasem sprawiał wrażenie kogoś, kto naprawdę wolałby tego nie wiedzieć.
—
To kubek od Grace? — zagadnął do niego, wchodząc do kuchni.
Bucky
siedział przy wysepce kuchennej, z wyraźnie znudzoną miną przeglądając
wiadomości na tablecie.
Na
dźwięk głosu Steve’a wyrwał się ze swojego porannego marazmu i spojrzał
najpierw na niego, a później na niebieski kubek w gwiazdki z lekkim uśmiechem.
—
Tak, wiesz, że go lubię. Ale wolę nie używać go nazbyt często, jeśli nie chcę
szybko się go pozbyć — powiedział, wyraźnie pijąc do tego, że dawne działa
Grace bywały jednak mało wytrzymałe. Od tamtego czasu zrobiła dla nich wiele
wszelkiej maści kubków, ale jednak te pierwsze… cóż, miały w sobie coś bardziej
wyjątkowego. Przez swoją dziecięcą niedoskonałość.
—
Zawsze mógłbyś dać mu drugie życie, robiąc z niego kubek na długopisy —
zaproponował, nalewając sobie kawy do własnego kubka, tego z motywem
amerykańskiej flagi. — Albo pojemnik na pozostałości innych kubków.
—
Nie. — Pokręcił głową, przeciągając nieco samogłoski. — Takie już mam. A
pojemnik na pozostałości innych kubków jest w piwnicy. A właściwie pojemniki,
bo…
—
Układasz je kolorami — dokończył za niego z uśmiechem.
Podszedł,
żeby zająć miejsce obok niego. Pocałował go przy tym przelotnie w skroń,
całkowicie, ale to całkowicie przypadkiem zerkając na to, co czyta.
—
Spokojnie, to nie kolejny artykuł z serii „Dlaczego warto mieć trójkę dzieci?”
— uspokoił go Bucky, zerkając na niego kątem oka, kiedy usiadł po jego prawej.
— Przeglądam wiadomości.
—
Coś ciekawego? Świat wciąż istnieje? Jakaś inwazja?
—
Niestety nie — mruknął z udawanym rozczarowaniem. — Nie będzie premii. Chyba,
że do kataklizmów zaliczymy wyciek porno fotek jakiejś podrzędnej celebrytki.
—
E, nie. — Machnął ręką. — Walka z Internetem, to walka przegrana już na
starcie. Dlatego Tony wciąż nie wykasował stamtąd wszystkich zdjęć ze swojego
przyjęcia urodzinowego, które tam wyciekły.
—
A tak, to była fajna impreza. — Pokiwał głową, z krzywym uśmieszkiem na ustach.
—
Nie przypominaj mi o tym, błagam — jęknął, krzywiąc się na samo wspomnienie. —
Obiecałeś, że nie będziemy rozmawiać o tym nigdy więcej. — Machnął dłonią,
jakby chciał uciszyć go samym gestem.
Bucky
zaśmiał się tylko, kręcąc lekko głową, ale zgodził się z nim. Są pewne rzeczy,
o których lepiej nie mówić.
Nie
kontynuował tego wątku głównie dlatego, że usłyszał kroki zbiegającej po
schodach Grace. A imprezy Starka zdecydowanie nie były czymś, o czym powinna
słuchać.
—
Grace, podrzucić cię? — krzyknął Bucky, wychylając się lekko, by móc spojrzeć
przez nią przez kuchenny łuk.
—
Nie dzięki! — odkrzyknęła, wyraźnie szamocząc się z kurtką przy drzwiach. — Dam
sobie radę sama! Amy po mnie przyjedzie, wezmę rower. Zadzwonię później, pa! —
Później słychać było już tylko zamykane drzwi i uderzenia gumowych podeszw
trampków o drewno werandy.
—
I widzisz? — Bucky zwrócił się do Steve’a, pokazując dłonią w stronę drzwi. —
Nie potrzebuje mnie już.
Steve
pokręcił głową z lekkim uśmiechem. Bucky i jego czarne scenariusze, dramatyczne
teorie…
—
Nie ma już pięciu lat, robi się coraz bardziej niezależna. Musisz się
przyzwyczaić…
—
Ale ja nie chcę — jęknął niemal cierpiętniczo. — Miała zostać mała na zawsze.
Złamała obietnicę.
Steve
zdusił parsknięcie, zasłaniając usta kubkiem.
—
Przykro mi, ale to tak nie działa.
—
Wiem — mruknął.
—
Naprawdę tak uważasz? — zagadnął po chwili. — Że przestaniesz być im potrzebny?
Że nie będą już nas potrzebować, bo dorosną?
Bucky
przygryzał przez chwilę wnętrze policzka, zastanawiając się nad odpowiedzią.
—
Trochę tak — przyznał w końcu.
—
Bucky, naprawdę cię kocham, ale czasem jesteś prawdziwym idiotą — skwitował. —
Wiesz, że gadasz trochę od rzeczy.
—
Wiem — zgodził się. — Ale nie byłbym sobą, gdybym zrezygnował z dramatyzowania,
co?
—
Nie, nie byłbyś. Więc dzięki Bogu, że wciąż dramatyzujesz. — Trącił ramieniem
jego ramię, posyłają mu uśmiech.
Nie
kłamał.
Bucky
naprawdę bywał czasem nieco… irytujący ze swoimi dziwactwami i skłonnością do
dramatyzowania, ale Steve kochał go w takim wydaniu i nie chciałby go w żadnym
innym.
Taki
był idealny.
***
W pierwszym akapicie brakuje chyba "się"? Że Bucky w coś się wkręci, czy sobie coś wkręci? ;p i Grace poradzi sobie sama a nie sam :p
OdpowiedzUsuńNo i oczywiście wiesz, że nie ma pytań po "lepiej o tym nie mówić" xD toż to od razu nasuwa myśli by o to spytać xD
S: A do jakich twoich dziwactw musiał przyzwyczaić się Bucky? Wiesz, zawsze możecie jednak intensywnie próbować osiągnąć to ze soba drogą naturalna. Przynajmniej Bucky będzie zajęty czymś innym niż czarnymi chmurami.
B: ja mogę zostać twoim trzecim dzieckiem
Nieidealny ideał. Takie są najlepsze. Słodko <3
OdpowiedzUsuń