2 maja 2017

#74

N: Rozwiązujemy sprawę kodów, zyskujemy poszlaki, a Bucky zapowiada, że będzie chciał zamienić kilka słów z jednym panem.
***
Wanda czuła, że nie jest odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Nie chodziło jednak nawet o to, że uważała swoje umiejętności za niewystarczające, a raczej o to, że… Czuła się nieco niedopasowana do towarzystwa.
Wiedziała, że Barnes za nią nie przepada. Od samego początku się z tym nie krył, a najprzyjaźniejszą relacją, na jaką mogła liczyć z jego strony zdawało się być chłodne tolerowanie jej obecności. Nie okazywał już tak jawnie swojej niechęci, nie próbował atakować jej w jakikolwiek sposób, a ograniczał się jedynie – a może aż – do ignorowania jej obecności na tyle, na ile mógł sobie na to pozwolić. Czasem nie wiedziała, co było gorsze.
Widziała jednak za to, że Barnes lubił Avę. Chociaż nie nazywał jej nigdy w taki sposób. Zawsze mówił na nią "Antalija", czasem zdarzało mu się nazwać ją "sestrą", rzadko użyć nazwiska, ale "Ava" jakoś nie chciało przejść mu przez gardło. Łatwo było jednak zauważyć, że do mało kogo zwracał się imieniem. Tak właściwie, robił tak chyba jedynie do Steve’a. Może w taki sposób wyrażał swoją sympatię? Stopniował to od wyzwisk, przez przezwiska i nazwiska, na imionach kończąc? Ciężko było stwierdzić. Wracając jednak do meritum – Wanda nie mogła nie dostrzec, że aktualnie była w tym pomieszczeniu jedyną osobą, z którą Barnes najchętniej nie miałby nic wspólnego. I mimo wszystko nie była to zbyt miła wiedza. Szczęściem było to, że i ona za nim nie przepadała.

Zerknęła jednak na niego kątem oka, słysząc jego głos:

— Polują na was?

Siedząca na krześle obok Daisy pokiwała głową, przełknęła łyk oranżady, który pociągnęła z trzymanej w dłoni butelki z częściowo zdrapaną etykietą, zanim odpowiedziała:

— Od dawna. Robili to nawet przed boomem terrigenowym, ale wtedy nie tak jawnie. Od czasu do czasu można było usłyszeć coś o czarnych autach, do których wciąga się ludzi na ulicach. Ale to brzmiało jak jakaś miejska legenda, prawda? Ale. — Zrobiła pauzę. — To nie były zwykłe czarne auta. To były dostawczaki z firm powiązanych…

— Niech zgadnę, z IGH? — dokończył za nią.

— Bingo. — Wskazała krótko palcem w jego stronę. — SHIELD stara się robić wszystko, by nie dopuszczać do takich sytuacji, ale nie zawsze damy radę pierwsi dotrzeć tam, gdzie ktoś może nas potrzebować.

— SHIELD ma plany, nie? Dobre plany —powiedział, jakby to miało coś zmienić, jakby chciał ją pocieszyć.

— Ale póki się nie zniszczą, my dalej będziemy umierać. O ile w ogóle się ziszczą — dodała jeszcze, pociągając kolejny łyk z butelki.

I zanim Bucky zdążył cokolwiek odpowiedzieć, odezwała się Ava:

— Nie pomagacie, wiecie? Wcale. Czuję się jak małpa w cyrku, którą ma zamiar podglądać pijana widownia. — Łypnęła na nich okiem.

Ava siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, z Wandą klęczącą u jej boku. Nie miała najmniejszej ochoty na to, co miało się wydarzyć, ale wiedziała, że nie ma wielkiego wyboru. Że musiała to zrobić, a mając do wyboru Wandę lub skomplikowaną maszynerię SHIELD opartą na sprzęcie Hydry, wybór wydawał jej się oczywisty.
Tylko Bucky i Daisy zdecydowanie nie pomagali. Chociaż sama Johnson została tu oddelegowana, by monitorować odczyty fal mózgowych Avy, które przesyłane są do jej tabletu za pomocą przyczepionych do jej głowy elektrod.

— Nie jesteśmy pijani. — Bucky przewrócił oczami. — To zwykła oranżada. Tu nawet nie mają alkoholu. — Skrzywił się. — Poza tym, wspieram cię mentalnie, doceń to.

— Właśnie widzę — mruknęła, łypiąc na niego okiem.

Bucky jedynie uniósł dłonie w obronnym geście.

Wanda wiedziała, dlaczego tutaj był. Sama myśl o tym, że Ava musiała obniżyć przed nią mentalną gardę, kolejny raz wpuścić kogoś do swojej głowy, musiała być dla niego czymś abstrakcyjnie-przerażającym.
Wiedziała, że łączy ich poniekąd wspólny etap w życiorysie. Że oboje mieli własnych Ivanów Somodorovów w swoim życiu, że nie sprowadzało się to tylko o więzień Hydry czy laboratoriów OPUS-u. Zimne szczypce Departamentu sięgały głębiej, nie pozwalając o sobie zapomnieć. I nawet jeśli uda się je wyrwać ze swojej skóry, na zawsze pozostaną blizny.

Ava długo myślała, że to klątwa, skazująca na wieczną samotność, nawet wśród ludzi. Że to blizny nie do ukrycia, klątwa nie do odwrócenia.
Długo tak myślała. Dopóki nie została częścią czegoś większego, nie zaczęła znaczyć dla ludzi coś więcej, nie przestała być tylko bezdomnym dzieckiem, numerem na liście rejestru SHIELD.

— Gotowa? — spytała ją Wanda, przesuwając się tak, by siedzieć naprzeciw niej.

Ava pokiwała głową. Nie zaprzestała tego gestu nawet wtedy, kiedy palce Wandy dotknęły jej skroni. Poddała się bólowi, nie próbowała mu się opierać, pozwalając przejąć mu się w całości. Nie mogła już odseparować tego, co bolesne, do tego, co bezbolesne. Tego, co teraźniejsze, od tego, co było zaledwie wspomnieniem. Przestała odróżniać jedno wspomnienie od drugiego, orientować się czy w ogóle należą do niej.

Wanda za to nie czuła niczego, lecz widziała wszystko. Była nimi obiema naraz.

Widziała wiele wspomnień. Moskwę. Avę trzymającą dłoń ojca. Avę bawiącą się porcelanową lalka na barwnym dywanie. Jej matkę otoczoną stertą papierów, ale wciąż spoglądającą na córkę z uwagą. Owiniętą flagą trumnę leżącą na śniegu.

Avę robiącą battement dégagé, wspierając się o oparcie krzesła jej matki w pozbawionym okien laboratorium.
Avę kręcącą piruety wokół lalki ze stłuczoną głową, która leży pośrodku ułożonego z kafelków słońca. Na centralnym kafelku widnieje liczba sześćdziesiąt dwa.
Ava wykręca piruety na parkiecie szkoły baletowej. Jej palce raz za razem uderzają w wykafelkowany numer sześć. Robi to tylko lewą stopą.
Ava wiruje na scenie moskiewskiego teatru, uderzając prawą stopą w cyfrę dwa. Powtarza lewe szóstki i prawe dwójki jak mantrę. Siedząca przy biurku pełnego piętrzących się stert papierów Yulija mówi:

Naucz się kroków, Avo. Kroki są kluczem. Recital już wkrótce.

— Taka przyjedzie? Z miasta z Błękitnym Meczetem?

— Tak, Avo. Właśnie stamtąd.

Ava pamięta, że Meczet ma sześć wież. Nie pamięta jednak ich nazwy.

Ava siedzi na krześle w odeskim laboratorium. Jej ręce i szyja są skrępowane, nadgarstki i głowę oplata plątanina kabli i elektrod. Nie wie, czym jest to urządzenie, ale boi się go. Słyszy odliczający do zera głos Ivana Somodorova, widzi zapłakaną twarz matki za szybą.
Ava stoi na baczność obok dwudziestu siedmiu innych dzieci ustawionych w rzędzie. Jej ciało jej posiniaczone i poparzone, nadgarstki ma obwiązane bandażami, a oczy czerwone od płaczu. Ivan Somodorov uderza kolbą w jej głowę, kiedy słyszy, że nuci Czajkowskiego.
Ava płacze, wyje, krzyczy niezrozumiałe nawet dla siebie słowa. Wierzga nogami, próbując odtrącić ręce trzymającego ją żołnierza. Widzi ojca leżącego w kałuży krwi, dostrzega błysk metalu i…

Ava otworzyła oczy, mrugając kilkukrotnie, by przyzwyczaić wzrok. Wspomnienia ustąpiły miejsce ciemności, którą przerwała bolesna jasność światła.
Widzi przed sobą twarz Bucky’ego, który kuca obok łóżka, przyglądając jej się uważnie.
— Wszystko okej? — spytał, choć wiedział, że tak nie jest.

— Sześć, dwa, sześć, dwa, sześć — wyrecytowała, siadając z cichym jękiem. Głowa jej pękała. Jak zawsze, kiedy tylko myślała o czymś związanym z Ivanem Somodorovem. Jakby jej własny mózg chciał powstrzymać ją przed powracaniem do wspomnień o tym bydlaku.

— 62626 — powtórzyła za nią Daisy, wpisując ciąg cyfr do wyszukiwarki.  — Sprawdźmy, co podpowie nam tata Internet… USA, Illinois. Carlinville.  To także kod rozłączników do zapewnienia izolacji podczas napraw i prac konserwacyjnych oraz zatrzymywania lub impulsowania czy stosowania jako awaryjne wyłączniki rozdziału mocy…

— A po ludzku? — Bucky wszedł jej w słowo.

— To kod Carlinville, a także kod rozłączników wspomagających prace na urządzeniach pod wysokim napięciem — wyjaśniła. — Które produkowane były między innymi w Carlinville. To nie może być przypadek.

— Czyli to nie kod dezaktywacyjny, a lokalizacja — powiedziała głucho Ava, wciąż nieco oszołomiona bólem. Zdjęła elektrody, rzucając je na materac swojego łóżka. Nie lubiła elektrod.

— Może jedno i drugie. — Daisy wzruszyła lekko ramionami. — Muszę powiadomić Coulsona i złapać Rogersa. Musimy to zbadać. Może coś tam znajdziemy.

Ruszyła w stronę drzwi, ale zatrzymał ją głos Bucky’ego.

— Johnson, zaczekaj! — Wstał, rzucając w stronę Avy krótkie: — Zaraz wrócę.

Daisy zerknęła na niego wyczekująco.

— Mam do ciebie sprawę. Chciałbym pogadać z jednym więźniem….

— Jakim? — Uniosła lekko brew.

— Chcę pogadać z Novokovem.

Daisy nie była zaskoczona tą odpowiedzią. Powinna się tego spodziewać.

— On z nikim nie chce rozmawiać. Trudny przypadek. Jak mówi, to jedynie nic nie warte bzdury — powiedziała jednak.

— To sukinsyn, który lubi utrudniać innym życie, ale sporo wie. Może coś mi powie. Wiesz, wy to wy, a ja to jednak… ja — dokończył, wiedząc, że nie powinien dzielić tutaj nikogo na „my”, „wy” czy „oni”. Nie miało to sensu.

Daisy pokiwała głową.

— Zobaczę, co da się zrobić.

***

2 komentarze:

  1. Wanda nie docenia bycia w blasku Bucky'ego.. Co za wstyd xD
    Czyli jednak Izanami zostawiła te wspomnienia, jedną sprawę mają ułatwioną to pewnie drugą pogorszoną xD takie życie xD
    Bucky wyciąga pomocną dłoń! Tylko czy prawą, czy lewą xD

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, na rozmowę Bunia z Leo warto czekać i czekam z utęsknieniem <3

    Podoba mi się relacja Avy z Bucky'm. Są trochę na linii ojciec-córka, ale też brat-siostra. Buniu robi się nam opiekuńczym pyziem.

    OdpowiedzUsuń