***
Wanda czuła, że nie jest odpowiednią osobą na
odpowiednim miejscu. Nie chodziło jednak nawet o to, że uważała swoje
umiejętności za niewystarczające, a raczej o to, że… Czuła się nieco
niedopasowana do towarzystwa.
Wiedziała, że Barnes za nią nie przepada. Od samego
początku się z tym nie krył, a najprzyjaźniejszą
relacją, na jaką mogła liczyć z jego strony zdawało się być chłodne tolerowanie
jej obecności. Nie okazywał już tak jawnie swojej niechęci, nie próbował
atakować jej w jakikolwiek sposób, a ograniczał się jedynie – a może aż – do
ignorowania jej obecności na tyle, na ile mógł sobie na to pozwolić. Czasem nie
wiedziała, co było gorsze.
Zerknęła jednak na niego kątem oka, słysząc jego głos:
—
Polują na was?
Siedząca
na krześle obok Daisy pokiwała głową, przełknęła łyk oranżady, który pociągnęła
z trzymanej w dłoni butelki z częściowo zdrapaną etykietą, zanim odpowiedziała:
—
Od dawna. Robili to nawet przed boomem terrigenowym, ale wtedy nie tak jawnie.
Od czasu do czasu można było usłyszeć coś o czarnych autach, do których wciąga
się ludzi na ulicach. Ale to brzmiało jak jakaś miejska legenda, prawda? Ale. — Zrobiła pauzę. — To nie były zwykłe
czarne auta. To były dostawczaki z firm powiązanych…
—
Niech zgadnę, z IGH? — dokończył za nią.
—
Bingo. — Wskazała krótko palcem w jego stronę. — SHIELD stara się robić
wszystko, by nie dopuszczać do takich sytuacji, ale nie zawsze damy radę
pierwsi dotrzeć tam, gdzie ktoś może nas potrzebować.
—
SHIELD ma plany, nie? Dobre plany —powiedział, jakby to miało coś zmienić,
jakby chciał ją pocieszyć.
—
Ale póki się nie zniszczą, my dalej będziemy umierać. O ile w ogóle się ziszczą
— dodała jeszcze, pociągając kolejny łyk z butelki.
I
zanim Bucky zdążył cokolwiek odpowiedzieć, odezwała się Ava:
—
Nie pomagacie, wiecie? Wcale. Czuję się jak małpa w cyrku, którą ma zamiar podglądać
pijana widownia. — Łypnęła na nich okiem.
Ava
siedziała na łóżku ze skrzyżowanymi nogami, z Wandą klęczącą u jej boku. Nie
miała najmniejszej ochoty na to, co miało się wydarzyć, ale wiedziała, że nie
ma wielkiego wyboru. Że musiała to zrobić, a mając do wyboru Wandę lub skomplikowaną
maszynerię SHIELD opartą na sprzęcie Hydry, wybór wydawał jej się oczywisty.
Tylko
Bucky i Daisy zdecydowanie nie pomagali. Chociaż sama Johnson została tu
oddelegowana, by monitorować odczyty fal mózgowych Avy, które przesyłane są do
jej tabletu za pomocą przyczepionych do jej głowy elektrod.
—
Nie jesteśmy pijani. — Bucky przewrócił oczami. — To zwykła oranżada. Tu nawet
nie mają alkoholu. — Skrzywił się. — Poza tym, wspieram cię mentalnie, doceń to.
—
Właśnie widzę — mruknęła, łypiąc na niego okiem.
Bucky
jedynie uniósł dłonie w obronnym geście.
Wanda
wiedziała, dlaczego tutaj był. Sama myśl o tym, że Ava musiała obniżyć przed
nią mentalną gardę, kolejny raz wpuścić kogoś do swojej głowy, musiała być dla
niego czymś abstrakcyjnie-przerażającym.
Wiedziała,
że łączy ich poniekąd wspólny etap w życiorysie. Że oboje mieli własnych Ivanów
Somodorovów w swoim życiu, że nie sprowadzało się to tylko o więzień Hydry czy
laboratoriów OPUS-u. Zimne szczypce Departamentu sięgały głębiej, nie
pozwalając o sobie zapomnieć. I nawet jeśli uda się je wyrwać ze swojej skóry,
na zawsze pozostaną blizny.
Ava
długo myślała, że to klątwa, skazująca na wieczną samotność, nawet wśród ludzi.
Że to blizny nie do ukrycia, klątwa nie do odwrócenia.
Długo
tak myślała. Dopóki nie została częścią czegoś większego, nie zaczęła znaczyć
dla ludzi coś więcej, nie przestała być tylko bezdomnym dzieckiem, numerem na
liście rejestru SHIELD.
—
Gotowa? — spytała ją Wanda, przesuwając się tak, by siedzieć naprzeciw niej.
Ava
pokiwała głową. Nie zaprzestała tego gestu nawet wtedy, kiedy palce Wandy
dotknęły jej skroni. Poddała się bólowi, nie próbowała mu się opierać,
pozwalając przejąć mu się w całości. Nie mogła już odseparować tego, co
bolesne, do tego, co bezbolesne. Tego, co teraźniejsze, od tego, co było
zaledwie wspomnieniem. Przestała odróżniać jedno wspomnienie od drugiego,
orientować się czy w ogóle należą do niej.
Wanda
za to nie czuła niczego, lecz widziała wszystko. Była nimi obiema naraz.
Widziała
wiele wspomnień. Moskwę. Avę trzymającą dłoń ojca. Avę bawiącą się porcelanową
lalka na barwnym dywanie. Jej matkę otoczoną stertą papierów, ale wciąż
spoglądającą na córkę z uwagą. Owiniętą flagą trumnę leżącą na śniegu.
Avę
robiącą battement dégagé, wspierając
się o oparcie krzesła jej matki w pozbawionym okien laboratorium.
Avę
kręcącą piruety wokół lalki ze stłuczoną głową, która leży pośrodku ułożonego z
kafelków słońca. Na centralnym kafelku widnieje liczba sześćdziesiąt dwa.
Ava
wykręca piruety na parkiecie szkoły baletowej. Jej palce raz za razem uderzają
w wykafelkowany numer sześć. Robi to
tylko lewą stopą.
Ava
wiruje na scenie moskiewskiego teatru, uderzając prawą stopą w cyfrę dwa. Powtarza lewe szóstki i prawe
dwójki jak mantrę. Siedząca przy biurku pełnego piętrzących się stert papierów
Yulija mówi:
—
Naucz się kroków, Avo. Kroki są kluczem.
Recital już wkrótce.
— Taka przyjedzie? Z miasta z
Błękitnym Meczetem?
— Tak, Avo. Właśnie stamtąd.
Ava
pamięta, że Meczet ma sześć wież.
Nie pamięta jednak ich nazwy.
Ava
siedzi na krześle w odeskim laboratorium. Jej ręce i szyja są skrępowane,
nadgarstki i głowę oplata plątanina kabli i elektrod. Nie wie, czym jest to
urządzenie, ale boi się go. Słyszy odliczający do zera głos Ivana Somodorova,
widzi zapłakaną twarz matki za szybą.
Ava
stoi na baczność obok dwudziestu siedmiu innych dzieci ustawionych w rzędzie.
Jej ciało jej posiniaczone i poparzone, nadgarstki ma obwiązane bandażami, a
oczy czerwone od płaczu. Ivan Somodorov uderza kolbą w jej głowę, kiedy słyszy,
że nuci Czajkowskiego.
Ava
płacze, wyje, krzyczy niezrozumiałe nawet dla siebie słowa. Wierzga nogami,
próbując odtrącić ręce trzymającego ją żołnierza. Widzi ojca leżącego w kałuży
krwi, dostrzega błysk metalu i…
Ava
otworzyła oczy, mrugając kilkukrotnie, by przyzwyczaić wzrok. Wspomnienia
ustąpiły miejsce ciemności, którą przerwała bolesna jasność światła.
Widzi
przed sobą twarz Bucky’ego, który kuca obok łóżka, przyglądając jej się
uważnie.
—
Wszystko okej? — spytał, choć wiedział, że tak nie jest.
—
Sześć, dwa, sześć, dwa, sześć — wyrecytowała, siadając z cichym jękiem. Głowa
jej pękała. Jak zawsze, kiedy tylko myślała o czymś związanym z Ivanem
Somodorovem. Jakby jej własny mózg chciał powstrzymać ją przed powracaniem do
wspomnień o tym bydlaku.
—
62626 — powtórzyła za nią Daisy, wpisując ciąg cyfr do wyszukiwarki. — Sprawdźmy, co podpowie nam tata Internet…
USA, Illinois. Carlinville. To także kod
rozłączników do zapewnienia izolacji podczas napraw i prac konserwacyjnych oraz
zatrzymywania lub impulsowania czy stosowania jako awaryjne wyłączniki
rozdziału mocy…
—
A po ludzku? — Bucky wszedł jej w słowo.
—
To kod Carlinville, a także kod rozłączników wspomagających prace na
urządzeniach pod wysokim napięciem — wyjaśniła. — Które produkowane były między
innymi w Carlinville. To nie może być przypadek.
—
Czyli to nie kod dezaktywacyjny, a lokalizacja — powiedziała głucho Ava, wciąż
nieco oszołomiona bólem. Zdjęła elektrody, rzucając je na materac swojego
łóżka. Nie lubiła elektrod.
—
Może jedno i drugie. — Daisy wzruszyła lekko ramionami. — Muszę powiadomić
Coulsona i złapać Rogersa. Musimy to zbadać. Może coś tam znajdziemy.
Ruszyła
w stronę drzwi, ale zatrzymał ją głos Bucky’ego.
—
Johnson, zaczekaj! — Wstał, rzucając w stronę Avy krótkie: — Zaraz wrócę.
Daisy
zerknęła na niego wyczekująco.
—
Mam do ciebie sprawę. Chciałbym pogadać z jednym więźniem….
—
Jakim? — Uniosła lekko brew.
—
Chcę pogadać z Novokovem.
Daisy
nie była zaskoczona tą odpowiedzią. Powinna się tego spodziewać.
—
On z nikim nie chce rozmawiać. Trudny przypadek. Jak mówi, to jedynie nic nie
warte bzdury — powiedziała jednak.
—
To sukinsyn, który lubi utrudniać innym życie, ale sporo wie. Może coś mi
powie. Wiesz, wy to wy, a ja to jednak… ja — dokończył, wiedząc, że nie
powinien dzielić tutaj nikogo na „my”, „wy” czy „oni”. Nie miało to sensu.
Daisy
pokiwała głową.
—
Zobaczę, co da się zrobić.
***
Wanda nie docenia bycia w blasku Bucky'ego.. Co za wstyd xD
OdpowiedzUsuńCzyli jednak Izanami zostawiła te wspomnienia, jedną sprawę mają ułatwioną to pewnie drugą pogorszoną xD takie życie xD
Bucky wyciąga pomocną dłoń! Tylko czy prawą, czy lewą xD
O tak, na rozmowę Bunia z Leo warto czekać i czekam z utęsknieniem <3
OdpowiedzUsuńPodoba mi się relacja Avy z Bucky'm. Są trochę na linii ojciec-córka, ale też brat-siostra. Buniu robi się nam opiekuńczym pyziem.