Ot tak sobie dawali ci luzy? No, to nawet ludzkie. Chyba choć trochę Ruscy darzyli cię zaufaniem.
Właśnie o twoje wędrówki mi chodziło. Czułeś, że masz akurat w tym kierunku zmierzać? Znaczy w kierunku domu, ale pewnie działo się to jakoś tak instynktownie.
Przy tym całym programowaniu nawet szlaki nigrostriatalne czy tuberoinfundibularne nie brzmią skomplikowanie. Chyba zaprzestanę próbom zrozumienia tego czegoś. To nie na moje nerwy.
Cholernie mnie jednak ciekawi co by było, gdyby tak te draństwo wywalić i jakimś cudem byś przeżył.
No w sumie racja, co nie zmienia faktu, że te zabawy były bez sensu. Tak zdroworozsądkowo na to patrząc.
Cóż, kto by wstydu nie czuł wśród obcych ludzi. Do tego wtedy, kiedy się boi i właściwie nie ogarnia za bardzo, co się dzieje. Upokorzenie. Chyba się rozumiemy.
Ale jak już ten nagi i przerażony człowiek stanął na nogi to kuźwa no, strach się bać samego bania się.
Już chyba nie raz mówiłem, że czas, w którym to Isayev był moim dowódcą, można było nazwać... nie aż tak złym. Może i tym, że traktował mnie niemal jak zwykłego żołnierza, próbował zagłuszyć swoje sumienie, a może nie. Ważne, że dawał normalne jedzenie, próbował mnie upić, dawał wolne chwile i uczył grać w karty. Co i dlaczego mało mnie tak w sumie obchodzi.
I cóż, Ruscy nie zauważyli, że przez ładny kawał czasu wymykałem się na schadzki z Romanową, więc albo dawali mi luz, albo byli kompletnymi kretynami. Wybierz, co wolisz.
Chyba podświadomie coś mnie tam ciągnęło. To było w 53 albo 54, więc wtedy ich techniki były dalekie od doskonałości i mogły zdarzać się dziury w programowaniu. Wiedziałem, że mam jechać na Brooklyn, ale nie wiedziałem po co i gdzie konkretnie.
Albo jakimś cudem by się to udało i programowanie by usunięto, albo skończyłbym jako niekontaktujące warzywko. Kończenie jako warzywko nie bardzo mi się widzi, więc wolałbym mieć choć minimalną pewność, że może się udać, zanim spróbuję.
Sens, zdrowy rozsądek, logika i Hydra to słowa które raczej się ze sobą nie łączą. Przykład? Hydra czekała sobie aż znajdą Steve'a, rozmrożą go, wypuszczą w świat i pozwolą dowodzić grupą herosów. Zamiast zwyczajnie pozbyć się go, albo zgarnąć go i mieć dwóch super żołnierzy, gdy był w lodzie. Wystarczający przykład?
To stawanie na nogi wcale nie było takie proste. Kriokomora to nadal cholernie niedoskonały sprzęt. Wyciąganie z komory można by porównać... choćby i do porodu. Wyciągają cie nagiego, nie wiesz, co się dzieje ani gdzie jesteś, chcesz wrócić z powrotem tam, skąd przyszedłeś, nie potrafisz powiedzieć słowa czy ustań na nogach, masz ochotę płakać i jesteś cały brudny od klejącej się mazi. Zanim moje ciało przypominało sobie, jak się chodzi i mówi, to mijało jednak trochę czasu. Byłem też zawsze diabelnie zmęczony, bo w krio się nie spało. To był jeden wielki bieg bez chwili odpoczynku. A do tego odmarzanie za każdym razem bolało jak cholera.
Mówię o ogóle, nie o samym Isayewie.
OdpowiedzUsuńWybieram dwie opcje. Jedno nie wyklucza drugiego i vice versa.
Od początku mówiłam, że hydrowicze to zgraja debili na pseudonaukowych podwalinach. A się utwierdziłam jeszcze bardziej w tym przekonaniu, jak powiedziałeś o tych nieszczęsnych żołnierzach/agentach biegających za tobą w mundurach. Oni są parodią własnej parodii.
Ta, wiem co to za trudność. No, fajne porównanie. Trochę piękny akt narodzin, a trochę bardziej ból nie do zniesienia. Ile czasu mijało?
I pomyśleć, że mnóstwo ludzi na świecie marzy o zamrożeniu - tyle że po śmierci - by w takiej komorze doczekać nieśmiertelności.
Nie próbuję sobie nawet tego wyobrażać.