26 listopada 2015

#16 Bucky

***

/Był jeden z gorących dni pod koniec lipca tysiąc dziewięćset czterdziestego pierwszego roku.
/Było parno, więc wszystkie okna stały otwarte na oścież. Kuchnia znajdowała się na pierwszym piętrze kamienicy, co miało swoje zalety: kurz oraz uliczne zapachy opadały na dół, podczas gdy z góry, z nieba, wdzierały się od strony zatoki podmuchy otrzeźwiającego, chłodnego powietrza.

/Kimberly i Ida zajmowały się ostatnimi porządkami domu, przekrzykując się przy tym nad wyraz głośno, a Rebecca starała się utrzymać je w ryzach, gdy razem z ma przygotowywaliśmy cienkie paski ciasta na Kugiel.    
/Przetarłem spoconą twarz lewym przedramieniem, jednocześnie nabierając więcej mąki na palce, by zacząć skręcać ciasto w małe, cienkie wstążki.

— Robisz to lepiej niż którakolwiek z twoich sióstr —  mówi ma, starając się ukryć czającą się w głosie nutkę żalu. Powtarza to za każdym razem, gdy dziewczyny starają trzymać się tak daleko od kuchni, jak tylko są w stanie.

— Przynajmniej moja przyszła żona będzie prawdziwą szczęściarą! —  Uśmiecham się, a ona klepie mnie lekko w policzek, nie zważając na to, że brudzi go mąką.



— Przynajmniej —  podkreśla —  jeśli jakaś dziewczyna będzie miała pecha cię poślubić, będzie mieć z ciebie jakiś pożytek —  kwituje, ale nawet nie stara się ukryć uśmiechu, który czai się w kącikach jej ust. — A teraz proszę, uspokój siostry. Sam Proctor przychodzi dzisiaj na kolację i naprawdę nie chciałabym, by moje dzieci zachowywały się jak małe potwory. Żadne z moich dzieci —  podkreśla, patrząc na mnie znacząco, a ja przewracam oczami.

— Dobrze, będę starał się być dla niego miły — wzdycham. — Ale zwróć uwagę na to, że zaakcentowałem "starał się". Wiesz, że go nie lubię.

/— Wiem, wiem. —  Kiwa potakująco głową. Wyciera dłonie w ciemnozielony, kuchenny fartuszek, patrząc krytycznie na wiszące przy moich spodniach szelki. Naciąga je na moje ramiona i wygładza zagiętą przy kołnierzu koszulę. — Brakuje mi cię w domu.

— Wiem, ma. Ale jestem tu tak często, jak tylko mogę, prawda? 

— Jesteś. I nie waż się tego zmieniać. — Grozi mi palcem. — A teraz idź do sióstr — dodaje, gdy w tle słychać dudniący odgłos wbiegania na schody.

***

26 listopada 2015 r.

/Kobieta jest drobna, zgarbiona. Drżącą, pomarszczoną dłonią ściska kulę, która pozwala jej stać samotnie przed jednym z nagrobków. Przychodzi tutaj każdego tygodnia, przyprowadzana przez jedno z dzieci lub wnucząt, stoi przed grobem, opowiada, modli się i wolno odchodzi, pozostawiając drobny kamień po każdej ze swoich wizyt.
/Jej spojrzenie przemyka po mojej twarzy, gdy odchodzi, prowadzona pod ramię przez młodą kobietę, ale nie poznaje mnie. Oczywiście, że nie. Nie mogłaby. 

/Widzę jej siwe, niemal białe włosy związane w cienki kok, nadal łagodną, szczupłą twarz, naznaczoną niezliczonymi, drobnymi zmarszczkami i staram się dopasować je do twarzy młodej dziewczyny, którą tak dobrze znałem.
/Ma osiemdziesiąt dziewięć lat.
/Jest moją młodszą siostrą.

/Patrzę na nagrobek, doskonale wiedząc, co tam zobaczę, i nie ważne, jak bardzo się staram, nie mogę opanować płaczu.

***

2 komentarze:

  1. Nie myślałam, że się na to zdobędziesz.
    Można o tobie powiedzieć wiele, ale nie to, że jesteś bezduszny. Już nie.

    N, jesteś emocjonalnym katem. Ale jakież to było i jest dobre!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, James, jak dni mijają? Trzymasz się jakoś? Już wziąłeś się za przygotowania do planu, czy jeszcze odpoczywasz(o ile w ogóle odpoczywałeś)?

    N, moją opinię już znasz, ale powtórzę - bardzo przyjemnie wyszedł ten fragment z ma i w sumie nie obraziłabym się, jakbyś kiedyś jeszcze wróciła do jego przeszłości rodzinnej, wnosi trochę ciepła, nawet pomimo tej smutnej końcówki. I czekam niecierpliwie na #17 ;D

    OdpowiedzUsuń