28 listopada 2016

Tydzień tematyczny - Stucky i notka

N: Zgodnie z kalendarzem dziś rozpoczynam comiesięczny tydzień Stucky, który rozpoczniemy taką oto drobinką: 
***
Bucky nie cierpiał być wzywany do szkoły. Wymigiwał kiedy tylko mógł, zrzucał ten obowiązek na Steve’a, robił wszystko, by nie wylądować na tym przeklętym dywaniku w gabinecie dyrektorki. Nie czuł się przez to wyrodnym rodzicem, zupełnie nie. Wiedział, że choć nie jest najlepszym ojcem tego świata, zdecydowanie nie, to nie łapał się nawet do pierwszej setki tych najgorszych. Choć czasem miał wrażenie, że według szanownej pani dyrektor powinien zajmować miejsce na podium za sam fakt istnienia. Nie cierpiał tego babsztyla i to z wzajemnością, jednak szkoła, którą się zajmowała, była dobrą placówką z doskonałym położeniem. Zaciskał więc zęby i starał się być tak miły, jak tylko potrafił, czego babka zdecydowanie mu nie ułatwiała. Dlatego wolał wysyłać do jej gabinetu Steve’a, który zdecydowanie lepiej radził sobie z utrzymaniem nerwów na wodzy, a do tego słuchając jej nie wyobrażał sobie przebijania jej opon nożem.
Dlatego kiedy tylko odsłuchał wiadomość ze szkoły, miał ochotę się znokautować i wylądować na piętrze szpitalnym bazy razem ze Steve’m, który zafundował sobie wyciąganie szkieł z tyłka – dobra,  z ud, ale co za różnica? – i kilka szwów. Bucky wiedział, że któryś z nich miał pojawić się na dywaniku u Jefferson już dwie godziny tego, więc cmoknął Steve’a na pożegnanie, obiecując, że zadba o niego w domu, a potem szybko zrzucił z siebie cały swój mały arsenał i mundur, wskoczył w dżinsy – tak, wiedział, że powinny być nieco luźniejsze, ale co poradził, że właśnie takie lubił? – i ruszył w stronę St. Marks Avenue, przeklinając pod nosem korki, przez które nie mógł skoczyć jeszcze po kawę.

Bucky kochał kawę. Kawa kochała Bucky’ego.
Dlatego właśnie nie potrafili bez siebie żyć i potrzebowali siebie każdego ranka.

Bucky zaparkował SUV-a na parkingu przy skwerze, naciągnął kaptur bluzy niemal na oczy i zarzucił kurtkę na ramiona, niemal biegiem ruszając w stronę budynku szkoły, zamykając za sobą samochód. Lało jak z cebra, więc zwinnie ominął jadący samochód, unikając ochlapania, i wbiegając pod zadaszone wejście budynku, zrzucił kaptur z głowy i otrzepał mokre włosy. Uśmiechnął się do ochroniarza, skinając mu głową na powitanie – nie musiał się tłumaczyć, dobrze go już znali i wiedzieli po co w szkole ląduje on albo Steve – i ruszył w stronę gabinetu smoczycy.
Zapukał do drzwi sekretariatu, przez który wejść można było do gabinetu szanownej i nieomylnej pani dyrektor Jefferson, nietolerującej w swojej placówce łobuzów i aktów wandalizmu. Bucky także ich nie tolerował, ale wychodził jednak z założenia, że czasem skopanie tyłka komuś, do kogo nietrafianą żadne prośby, argumenty czy groźby, wcale nie było takie złe. A jego największym problemem było to, że wygłosił to twierdzenie na głos, co Ian szybko podłapał i czego nie mogli mu wyperswadować, ponieważ zawsze znajdował coś na swoją obronę. Dzieciak był czasem zbyt cwany.

Przywitał się z panną McCarthy, po czym przeszedł do sedna:

— Co znów narobił? — westchnął ciężko, znacząco kiwając głową w stronę Iana siedzącego na jednym z rzędu krzeseł stojących pod ścianą.

— To co zawsze. — Uśmiechnęła się.

Bucky pokiwał głową i podszedł do nadąsanego Iana, czochrając mu włosy.

— Cześć młody. — Usiadł obok niego i wykorzystując moment nieobecności sekretarki, która weszła do gabinetu smoczycy dodał: — Wiem, że mądry z ciebie dzieciak. Ja to wiem, ty to wiesz, wszyscy do wiedzą. Znasz sytuację. Więc proszę, powiedz mi, dlaczego ciągle się w coś wplątujesz? — Oparł łokcie na kolana i pochylił się, by lepiej móc patrzeć mu w twarz. — Wiesz, że kochamy ciebie i twoją siostrę, i nie chcemy was stracić. A wdawaniem się w bójki nam tego nie ułatwiasz.

Ian wydął dolną wargę.

— Wiem.

— Więc dlaczego sytuacja ciągle się powtarza?

— Naśmiewał się z Grace.

— Dlatego popchnąłeś go na kubeł na śmieci? — Bucky ściągnął brwi.

— Słabszych trzeba bronić, tak mówicie. — Ian uniósł brodę, patrząc mu w oczy tak hardo, jak tylko był w stanie siedmiolatek. — Grace jest słabsza, a ja jestem jej starszym bratem. Muszę jej bronić.

Bucky nie mógł się nie uśmiechnąć.

Hej! Znajdź sobie kogoś w swoim rozmiarze!

Poklepał Iana po głowie.

— Oficjalnie jestem wściekły. Nieoficjalnie… — Pochylił się, przyciszając głos. — Jestem dumny. I zły. Ale dumny, ty nasz rycerzu.

Nie ma co, trafił im się dzieciak.
***

3 komentarze:

  1. Starszy brat musi bronić siostrzyczki!
    Pod tym względem Grace ma się dobrze - trójka zapatrzonych w nią rycerzy zawsze będzie gotowa jej pomóc <3 Dobre im wpoili "zasady", choć z praktyką nieco trudniej xD Dobrze, że Steve u dyrektorki nie ląduje na dywanie z powodu Bucky'ego xD

    S: Lubisz, gdy Bucky zamienia się w twoją pielęgniarkę? Jak rozpatrujesz zachowanie Iana?
    B: Jaką nagrodę zafundowałeś Ianowi?

    OdpowiedzUsuń
  2. Strasznie ciężko czyta się na raty i pierwszy raz się cieszę, że to jeden z krótszych tekstów :P
    Go Ian, go Ian! Aż mi się przypomniało, jak obrywałam za brata a brat za mnie. Chciałoby się mieć takiego tatka jak Bucky. Chociaż chyba na miejscu Iana byłabym nieco zbita z tropu słysząc raz, że tata jest dumny, a za chwilę, że zły, właściwie bez wyjaśnienia dlaczego tak, a dlaczego tak, ale na szczęście Ian jest nad wyraz inteligentny, emocjonalnie pewnie też, więc musiał załapać, o co chodzi. Sielanka, lubię bardzo <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Oooo to jest takie urocze kiedy starsze rodzeństwo chroni młodsze. Dlaczego moja siostra taka nie była😦
    Bardzo dobrze nauczyli Iana odpowiednich wartości, tylko społeczeństwo raczej nie pozwala na takie zachowania.
    Szczerze to też bym była dumna gdyby moje dziecko broniło słabszych.

    OdpowiedzUsuń