N: Żegnamy naszych chłopców i wracamy do naszej "normy". Nie oczekujmy jednak cudów
po tej normie. I tak wszystko będzie pokręcone.
***
marzec 2017
Izanami Randall widziała wiele śmierci.
Za każdym razem, kiedy zamykała oczy, kiedy zasypiał,
nie będąc w stanie dłużej utrzymać się na nogach, nawiedzały ją obrazy śmierci.
Czasem były to wspomnienia, bardzo obrazowe, dokładne sceny, innym razem
jedynie niejasne, symboliczne wizje, których znaczenia musiała się domyślać.
Czasem były to wyraźne postaci, znajome twarze, innym razem rozmazane sylwetki
ludzi, których dopiero pozna.
Nienawidziła tego daru.
—
Nienawidziłam czerpać mocy z Mrocznego Wymiaru — przyznała. — Jednak, jak sama wiesz, czasem
warto jest złamać kila zasad, by osiągnąć nadrzędny cel… — Uśmiechnęła się nieznacznie, nieco
gorzko. — Nie żałuję tego, co zrobiłam. Choć dokonałam wielu wyborów, którymi
powinnam pogardzać… Wiele, wiele razy zaglądałam w otchłań czasu.
Widziałam pewne momenty, pewne wydarzenia, poza które zajrzeć już nie mogłam.
Udało mi się udaremnić wiele strasznych wyborów, złych przyszłości, ale na ich
miejsce zawsze przychodziły kolejne i kolejne… Rzeczy, które nie sposób było
zmienić, których nie sposób było uniknąć. Wiedziałam, że już niedługo czeka
mnie właśnie taka rzecz. Rzecz, do której prowadziły wszystkie obrane przeze
mnie ścieżki, które mimo prób zmienienia kierunku, zawsze prowadziły mnie w to
samo miejsce. Zdążyłam pogodzić się z tą myślą. — Przymknęła oczy, wystawiając twarz w stronę
słońca. Bolało. Bolało, jakby ktoś znów wypalał jej twarz. — Że życie definiuje
śmierć. Znam własną i wiem, kiedy to nastąpi. Jak niewiele czasu pozostało…
Miała dwadzieścia siedem lat i pogodziła się z tym, że
niedługo umrze, że przydzielono jej zadanie, któremu zdaje się nie podołać, że
to ją wybrano. Pogodziła się z tym, choć wciąż oddałaby wszystko, by wrócić do
życia sprzed Białego Incydentu, do San Francisco, do swojego sklepu. Do życia
bez zabijających ją mocy, bez Mrocznego Wymiaru.
—
Gdzie byłaś?
Uśmiechnęła
się jedynie nieco mniej gorzko, nie otwierając oczu i nie patrząc na Wandę.
Potrafiła doskonale wyobrazić sobie jej mimikę, jej gesty. Nawet to, jak wiatr
zarzucał włosami na jej twarz. Kosmyki zachodzące na oczy i drżące w grymasie
usta.
Nie
musiała na nią patrzeć, by ją widzieć.
—
Nie znam twojej przyszłości, Wando — powiedziała, nie odpowiadając na jej
pytanie. Śmierć Najwyższego Maga, atak Dormammu i aktywacja Kamienia
Nieskończoności były czymś, co jeszcze zdążą omówić. — Znam tylko jej możliwe wersje. Diametralnie
różne. To od ciebie zależy to, gdzie zajdziesz... Proszę, nie daj skusić się
nęcącej wizji poskromienia chaosu. To ściągnie katastrofę. Na nas wszystkich.
—
Nie… Nie rozumiem, co masz na myśli.
—
Zrozumiesz, kiedy przyjdzie pora. —
Uchyliła powieki. To także było bolesne. Niemal czuła, jak skóra na jej twarzy
kruszy się pod wpływem nawet najdelikatniejszego podmuchu. Nie potrafiła zgasić
już półksiężyca, który zdawał się palić jej twarz żywym ogniem. Siatka
jaskrawych, rażących się fioletem żyłek rozszerzała się i pulsowała z każdym
uderzeniem serca. — Wiesz, że nie mogę powiedzieć więcej.
— „Czasem
warto jest złamać kila zasad, by osiągnąć nadrzędny cel czasem warto jest
złamać kila zasad, by osiągnąć nadrzędny cel” — przytoczyła jej słowa,
przekręcając głowę nieco w lewo.
Izanami doskonale widziała, co Maximoff próbuje
zrobić.
—
Nie wejdziesz do mojego umysłu, Wando. — Pokręciła głową. — I wiedz, że nie
każde zasady można złamać. Istnieje nieograniczona liczba alternatywnych
rzeczywistości, tworzących się przy każdej podjętej przez nas decyzji. Nawet
najmniejszy wybór każdego człowieka ma wpływ nie tylko na jego życie, ale też
na życie wszystkich wokół. Jednak istnieją rzeczy niezmienne. Jeśli powiem ci,
co się wydarzy, możesz naruszyć ten porządek.
—
Ty to robisz…
—
Wiem, co i kiedy mogę zrobić. Ty nie — zauważyła. — To zasadnicza różnica.
Wanda
była zdolna i uparta, ale wciąż mało wiedziała. A czasem to teoria i wiedza zwyciężają
nad pustą praktyką. Nie mogła więc pozwolić, żeby podjęła się wyzwań, które ją
przerosną, a których konsekwencje odcisnąć mogą się na wielu. Bardzo wielu.
—
Gdzie byłaś? — Wanda powtórzyła pytanie, patrząc na nią wyczekująco.
—
Na Ziemi jest jeszcze jeden Kamień Nieskończoności, bardzo dawno temu
okiełznany przez pierwszego Najwyższego Maga – Agamotto. Został aktywowany.
Pierwszy raz od setek lat. Z tego, co wiem — wyjaśniła, opierając przedramiona
o barierkę tarasu. — To Kamień Czasu. Bardzo potężny artefakt, zaginający
czasoprzestrzeń.
—
To on wywołał tamte dziwne odczyty?
—
Tak. Rozmawiałam już o tym z królem T’Challą, kiedy mnie zatrzymano.
Cóż,
to nie było nic zaskakującego, prawda? Z nikąd pojawiła się na terenie wyspy,
na której znajdował się pałac, więc momentalnie została odeskortowana przez
Dora Milaje na przesłuchanie. Uniknęła choćby tymczasowego aresztu dzięki
interwencji króla. Nie dziwiło ją to, że T’Challa wolał stosować bardziej…
przyjacielskie metody. Wiedziała wiele, miała dostęp do wielu miejsc, więc
współpraca mogła być korzystna dla obu stron. Bardzo.
—
Czemu wróciłaś dopiero teraz?
—
Miałam pewne zobowiązania, których nie mogłam porzucić. Porozmawiamy o tym
później. — Uśmiechnęła się, mając nadzieję, że Wanda zgodzi się odsunąć nieco w
czasie tę rozmowę.
Znów
przymknęła oczy, wystawiając twarz w stronę słońca i wiatru.
Nie
musiała nawet uchylać powiek, by wiedzieć, że to Kapitan Rogers pojawił się na
tarasie, niemal na drugim jego krańcu, rozmawiając przez telefon tak cicho, że
zwykły człowiek nie był w stanie usłyszeć, rozróżnić jego słów. Izanami jednak na
tym nie zależało, nie chciała podsłuchiwać jego rozmowy. Chciała jedynie…
—
Coś się zmieniło… — powiedziała po chwili, otwierając oczy, by móc przyjrzeć mu
się uważniej.
—
Sporo. — Pokiwała głową. — Nawet bardzo. Sharon jest w ciąży. — Uśmiechnęła się
lekko, mówiąc to. — Dlatego Steve chodzi taki… podenerwowany.
Dziecko?
Może właśnie o to chodziło?
Znała
jego przyszłość, koniec jego drogi, jednak ostatnio wszystko zaczęło być
jeszcze bardziej niejasne. Wiedziała, że cały świat będzie patrzeć, jak upada, z
wrogiem za plecami, przyjacielem trzymającym broń i ze swoim sercem w dłoni. Wiedziała,
że serce było metaforą jak masa innych rzeczy, które dostrzegała, ale… Nie była
w stanie tego rozszyfrować. Co było dla niego tak ważne, tak istotne, by
uchodzić za jego serce?
—
Coś jeszcze. — Pokręciła głową. — Ale nie rozmawiajmy o tym. — Odsunęła się od
barierki, chcąc wrócić do budynku. Słońce stawało się zbyt rażące.
Nim
zdążyła jednak zrobić choć kilka kroków, zatrzymał ją głos Wandy.
—
Co oznacza serce w dłoni?
Izanami
obejrzała się, spoglądając na nią ze zdziwieniem. Jak…?
—
Skąd o tym wiesz?
Wanda
wygięła palce w nieco nerwowym geście, zanim przyznała:
—
Wykorzystałam moment twojej dekoncentracji. Nie zobaczyłam wiele, od razu się
wycofałam — zaznaczyła. — Chciałam tylko sprawdzić, czy potrafię to zrobić.
Izanami
podeszła do niej, by zacisnąć dłoń na jej ramieniu.
—
Nie rób tego więcej.
Przez
chwilę patrzyły sobie w oczy, a Izanami pogładziła jej ramię, zanim zabrała
dłoń.
—
Nigdy więcej.
***
—
Jesteś tego pewien, Tic-Tac?
Scott
pokiwał głową, może nawet nieco zbyt energicznie niż było to konieczne,
przełykając kawałek słonego placka – dziwnego ciastka, którego nazwy nie
pamiętał.
—
W stu procentach. Sprawa nieco przycichła, ACTU ma inne sprawy na głowie, a ten
stary piernik Pym obiecał, że pomoże mi się ukryć. Brzmi dobrze, nie? — spytał,
a potem dopowiedział, nie czekając na jego odpowiedź: — Dzięki kombinezonowi i
cząsteczką będę mógł odwiedzać Cassie. Schowam się choćby i w domku dla lalek,
pijąc herbatę z Malibu Barbie.
Sam
zaśmiał się, kiwając głową.
—
Tak, to genialny plan.
—
Hope nie będzie musiała się ukrywać, nikt nie wie, że to ona, mogą jedynie
podejrzewać. Będzie więc mogła zadziałać coś więcej niż teraz, tak? Sprawa
nieco przycichła — powtórzył.
—
Fakt, wydarzyło się więcej syfu. — Potarł skroń, przypominając sobie o
wszystkim od Stamford, przez "wzmacniacze bojowe", po „Nieśmiertelną
furię”, którą rozpylono podczas jednego z protestów w Berlinie. Gdyby SHIELD
nie było na miejscu wbrew rozkazom Talbota… Nawet nie chciał myśleć, jakby się
to skończyło. Dzięki nim ludzie wyszli z zadrapaniami, kilkoro wylądowało w
szpitalu, ale to i tak był sukces… — Kiedy chcecie ruszyć?
—
Jak najprędzej. Ale, ale! — zaznaczył. — Zawsze wrócę, jeśli tylko będę
potrzebny.
—
Ta praca jest jak uzależnienie — podsumował Sam. — Nawet jeśli wiesz, że to, co
robisz jest niebezpieczne i może cię zabić, to zamiast odpuścić, bierzesz na
siebie więcej i więcej, aż dochodzisz do momentu, w którym nie potrafisz
zrezygnować, choćbyś chciał. I albo ktoś cię z tego wyciągnie, albo wydarzy się
coś, co wreszcie otworzy ci oczy i każe zrezygnować. Albo w tym utkniesz.
—
Chcesz zrezygnować?
—
Nie wiem. Znaczy… tak. — Pokiwał nieznacznie głową. — Nie teraz, nie zaraz, ale…
Chciałbym kiedyś wreszcie odpuścić i wrócić choć po części do tego, co było.
Ale póki co, to raczej nie jest możliwe.
—
Za to, żeby było możliwe? — Wzniósł toast kubkiem kawy.
—
Za to, żeby było na tyle dobrze, by było to możliwe.
***
Dla Steve serce to albo dziecko, albo Sharon albo Bucky albo wszystko to w co wierzył xD jego ideologia, która nie pasuje do współczesnego świata xD
OdpowiedzUsuńSzkoda że Wanda nie weszłw głębiej, że tego zakazu w jakiś sposób posłuchała a pewnie w momencie gdy będzie ściągać na nich chaos to nie posłucha rady o tak to zrobi i tak xD
I nie dziwię się że Sam chce zrezygnować.. Powoli dosiega kryzysu wieku średniego xD
Po tym wpisie mam rozkminę, czy ze śmiercią faktycznie da się pogodzić. To znaczy z myślą o niej, wiedzą, że nastąpi tego i tego dnia, w taki i taki sposób.
OdpowiedzUsuńIch "uzależnienie od pracy" skojarzyło mi się z uzależnieniem żołnierzy od wojny.
No, i tyle mam rozkmin, że nie wiem, cóż mogłabym więcej napisać, więc zamilknę już w tym temacie.