7 lutego 2016

#25 Bucky

N: Dodaję notkę i szybciutko biegnę schować się w jakiejś ciemnej norze, bo wiem, że pewna osoba będzie miała ochotę zabić mnie za to, co napisałam.

Następna notka pojawi się także w niedziele - 14 lutego, później najpewniej będzie tygodniowa przerwa, potem znowu publikować będę je w poniedziałki.

***
7 lutego 2016


/Coś jest nie tak.

/Przez te kilka tygodni zdążyłem poznać wiele z jej małych dziwactw i codziennych zwyczajów. Łapię się na tym, że wiem już jaką herbatę pija najczęściej (z limonką, nigdy z cytryną, czasem mocny czaj), że każdy dzień zaczyna od mocnej kawy, że lubi oglądać durny serial o kobietach z amerykańskiego przedmieścia, siedząc nie na kanapie, a na jej oparciu, że kilka razy w tygodniu uprawia jogę, i że medytuje niemal każdego ranka. Wiem już, jak wygląda jej poranny rytuał, i że zawsze przebiega on identycznie.
/Wiem już, że jeśli w dany dzień wstaje o trzy kwadranse  prędzej, w południe wyjdzie z mieszkania i wróci za równe trzy godziny – i ani minuty później – i że jeśli podkręca włosy przed wyjściem, spotka się z kobietą imieniem Valentina.

/A dziś coś jest nie tak.

/Opierając się biodrem o oparcie kanapy, nerwowo podważam paznokciem jedną z łusek protezy. Wiem, że miałem tego nie robić, ale to pozwala mi choć trochę się uspokoić, zająć czymś ręce, gdy staram się nie patrzeć na drzwi wejściowe, snując czarne scenariusze. W czym, nie ukrywając, jestem prawdziwym mistrzem. Nie, żeby było to coś, z czego jestem dumny. Wolałbym to zmienić, jasne, że bym wolał, ale mimo wszelkich starań, nadal na jedną pozytywną myśl przypadają trzy… no, powiedzmy, że mniej optymistyczne. 

/Odruchowo napinam mięśnie, gdy słyszę odgłos przyśpieszonych kroków na korytarzu. Skupiam się, starając dopasować je do kroków któregoś z mieszkańców piętra. Po takim czasie potrafię już to zrobić. Staram się wychwycić takie rzeczy, nasłuchuję ich niemal instynktownie. Rejestruję każde, nawet najcichsze skrzypnięcie, szurnięcie, czy pisk gumy na parkiecie, wiedząc, że mogę wykorzystać to do pozbawienia potencjalnego napastnika elementu zaskoczenia, dającego mu choć tę chwilową i minimalną przewagę. 
/Rozluźniam się nieznacznie, nie pozwalając sobie jednak na zupełne rozluźnienie, gdy udaje mi się dopasować kroki do Yeleny. Są ciche, niemal niesłyszalne, niezwykle miarowe. Zazwyczaj. Tym razem coś jest nie tak. Jej krok jest szybszy, nierówny, niemal nerwowy. 
 Odpycham się biodrem od kanapy, gdy słyszę brzdęk kluczy w zamku.

— Zgarniaj plecak, idź po torbę – lewa szafa, dolne drzwiczki, leży w zielonym kufrze, ja biorę papiery i spadamy — rzuca, ledwo przekraczając próg mieszkania. Zamyka drzwi kopnięciem i nie zatrzymując się nawet na sekundę, kieruje się w stronę sypialni. —Namierzyli nas.
/Czuję jeżące się na karku włoski, gdy ruszam za nią, by zabrać leżące w szafie bagaże.
/Namierzyli nas.
/Cholera.

— Hydra?

/Zakładam plecak na ramiona i po wyciągnięciu z szafy także małej, poręcznej torby, zamykam drzwiczki łokciem. Yelena wychodzi z sypialni, chowając dokumenty do wewnętrznej kieszeni kurtki.

— Najpewniej. Nie jestem pewna w stu procentach, ale wiem, że tutaj idą. Dwóch śledziło mnie już od wyjścia z biura, kolejny dołączył na Wasylkoskiej i jestem pewna, że jego nie udało mi się zgubić. — Bierze ode mnie torbę i przerzuca sobie jej pasek przez głowę, by trzymała się pewniej na ramieniu, kierując się w stronę wyjścia. — A skoro jeden wie już, gdzie jesteśmy, to już tylko kwestia czasu, aż będzie ich więcej.

/Idąc za nią, wyciągam broń z przymocowanej do pasa kabury i kiwam głową w niemej zgodzie, choć wiem, że tego nie widzi. Staram się nie myśleć o Hydrze, nie myśleć o tym, co może się stać jeśli nawalimy.
/Muszę się skupić. Skupić na broni, skupić na celu, skupić na tym, by wyeliminować każdego, kto stanie mi na drodze. Bez względu na wszystko.

/Wymijam Yelenę i zatrzymuję ją ruchem ręki, przystając przed drzwiami. Odbezpieczam broń i na kilka sekund staję w miejscu, nasłuchując każdego szmeru.
/Czysto.
/Uchylam drzwi i wysuwam się na korytarz, trzymając broń w gotowości. Pusto, żadnych ukrytych przeciwników, zero zagrożenia. Z pozoru. Powoli posuwam się naprzód, uważnie obserwując drzwi mieszkań i każdy róg, za którym ktoś mógłby się ukryć. Jest zbyt cicho, zbyt pusto.
/Drętwieję, słysząc przytłumiony głos, dobiegający z niższego piętra. Przylegam plecami do ściany i posuwam się wzdłuż niej, by wyjrzeć na klatkę schodową. Wiem, że Yelena jest tuż za mną. Zerkam na nią kątem oka i gestem dłoni każę zostać w miejscu. Wyglądając zza rogu, spoglądam przez barierkę na niższe piętro.
/Jest ich dwóch. Wysocy, napakowani, uzbrojeni. Nie stanowią żadnego wyzwania.
/Odwracam się i prostuję dwa palce, pokazując Yelenie liczbę zauważonych przeciwników i krótko kiwam głową w ich stronę. 
  
— Bierz ich, Bae — mruczy cicho, skinając głową.

/Chowając broń, wysuwam się zza rogu i, nie kłopocząc się schodzeniem schodami, przeskakuję przez barierkę. Chwytam dłońmi balustradę poniżej i podciągnąwszy się, przerzucam przez nią nogi, by wylądować na wyłożonej skrzypiącymi panelami podłodze.

/Uśmiecham się szeroko do spoglądających na mnie agentów.

— Tęskniliście?

/Kopnięciem wytrącam jednemu z nich broń, a potem łapię jego przedramię, gdy próbuje zaatakować i wyrzucam go przez barierkę. Po chwili słychać tylko głuche uderzenie spadającego na podłoże ciała.
/Żałosne. Naprawdę żałosne. Czy odpowiednie przeszkolenie agenta jest czymś aż tak trudnym?
/Przewracam oczami, spoglądając na drugiego mężczyznę i uchylam się przed uderzeniem pałki paraliżującej. Po wykonaniu kolejnego uniku chwytam kark agenta i rzucając go na ścianę, uderzam zaciśniętą w pięść dłonią protezy w jego potylicę. Osuwa się bezwładnie na podłogę, wypuszczając pałkę z dłoni.
/Prostuje się gwałtownie na dźwięk spadającego w dół schodów ciała i zaciskam palce na podniesionym paralizatorze. Przyglądam się wykrzywionej pod nienaturalnym kątem szyi agenta leżącego u podstawy schodów i nawet nie próbuję powstrzymać parsknięcia. Wiedziałem, że bez większego problemu jest w stanie skręcić komuś kark.
/Słysząc ciche, równe kroki na schodach, odwracam się, zerkam na schodzącą w dół Yelenę. Patrzymy na siebie przez chwilę, a potem odwracam wzrok, spoglądając wzdłuż odbiegającego pionowo od klatki korytarza.
/Drzwi na samym końcu są uchylone.

/Ponownie spoglądam na Yelenę, skinięciem wskazując na uchylone drzwi. Kiwa tylko potakująco głową i zabierając broń jednego z martwych agentów, rusza w tamtą stronę, próbując mnie wyminąć. Zatrzymuję ją jednak, chwytając jej przedramię.

— Nie chcę, żebyś pomyślała, że cię nie doceniam czy coś, wręcz przeciwnie, ale wiesz, z nas dwojga to ja jestem tym bardziej kuloodpornym — mówię przyciszonym głosem.

— Nie jesteś kuloodporny. — Unosi nieznacznie lewą brew.

Właśnie.

/Uśmiecham się krzywo i mijam Yelenę przy akompaniamencie jej ciężkiego westchnięcia.
/Podrzucam pałkę w powietrzu, kątem oka śledząc wykonane przez nią obroty i chwytam ją pewnym ruchem dopiero wtedy, gdy drzwi otwierają się szerzej, ukazując wychodzącego przez nie mężczyznę. Włączając paralizator, wymierzam agentowi mocny prawy sierpowy i chwytając go za kurtkę, uderzam jego ciałem o ścianę, dociskając pałkę paraliżująca do jego szyi. Kiedy opada na ziemię, odrzucam pałkę i kopię go w skroń. Tak dla pewności.

— Bae!

/Uchylam się, gdy Yelena dwoma celnymi strzałami eliminuje kolejną dwójkę. Wyciągam broń z kabury i odbezpieczając ją, wchodzę do mieszkania. Połączony z kuchnią salon jest pusty. Nie opuszczając broni podchodzę do drzwi prowadzących – najprawdopodobniej – do sypialni i otwieram je kopnięciem. Pusto.

/Wycofuję się z powrotem do salonu, szukając wzrokiem Yeleny. Stoi w pobliżu drzwi z Glockiem w jednej dłoni i zabranym agentowi Skorpionem w drugiej.
 
— Tam też jest pusto — mówi, wskazując w stronę drzwi za nią. — Bawimy się w sprawdzanie reszty mieszkań, czy ulatniamy się stąd?

— Wynosimy się. Nie mam dziś nastroju na zabawę. — Stwierdzam, patrząc w jej stronę, gdy ruszam w stronę wyjścia z mieszkania. Drgam, słysząc ruch za sobą i odwracam się w stronę potencjalnego niebezpieczeństwa. Zbyt późno. — Kurwa — syczę, gdy pulsujące ukłucie bólu rozchodzi się po moim prawym barku. Jakiś sukinkot mnie postrzelił. Zaciskam zęby z wściekłości, spoglądając na stojącego w progu agenta. Nim jednak zdążę wykonać jakikolwiek ruch, rejestruję odgłos kolejnego wystrzału, a facet bezwładnie pada na wyłożoną jasnym dywanem podłogę.

/Przez moment przyglądam się barwiącej wykładzinę krwi, a potem ponownie spoglądam na Yelenę.

— I co, panie jestem lepszy od ciebie? — pyta, nie starając się ukryć czającej się w głosie kpiny.

— Jesteś podła, kobieto — kwituję, wskazując na nią palcem. — Niemal tu umarłem, a ty co? Zero współczucia, zero empatii.

— A co, mam pocałować, żeby nie bolało?  parska.

— Nie powiem nie —mruczę, pocierając bark, na co tylko parska w odpowiedzi i mija mnie, by wyjść z mieszkania. — Och, wiem, że to nie pusta propozycja, nie wstydź się! — mówię głośniej niż powinienem i ruszam za nią.

— Skończ, proszę cię. — Kręci głową, ale uśmiecha się, gdy spogląda w moją stronę, oglądając się przez ramię.  — Wrócimy do tego później, dobrze? — Obraca się, stając plecami w stronę balustrady.

— Teoretycznie czy już w prak…

/Gwałtownie odwracam głowę na dźwięk przytłumionego huku i towarzyszącego mu cichego świstu przecinającej powietrze kuli.

/Przez krótką chwilę mam wrażenie, że czas spowalnia, a każda sekunda niemiłosiernie się wydłuża. Jakby Bóg chciał mnie ukarać, każąc patrzeć, każąc zapamiętać nawet najdrobniejszy szczegół, nie pozwalając wykonać dostatecznie szybkiego ruchu, by móc temu zapobiec.
/Mogę tylko patrzeć, jak kula wbija się wprost w jej szyję, przebijając tchawicę i aortę. Jej oczy otwierają się szerzej, spoglądając wprost na mnie z szokiem i bólem, gdy chwieje się, zachłystując się wypełniającą gardło krwią.

/Nie

/Łapię jej ramię, powstrzymując ciało przed upadkiem i na oślep strzelam do stojącego na półpiętrze agenta, a potem odrzucam broń.

/Nie, nie, nie

— Hej, hej, nie odpływaj mi tutaj. Zostań ze mną, słyszysz mnie? — Łapię jej szczękę prawą ręką, nakierowując twarz Yeleny w swoją stronę, a potem przenoszę dwa palce na jej pokrytą krwią szyję. Charczy ciężko, spoglądając na mnie załzawionymi, gasnącymi oczami. — Rooskaya, proszę, nie rób tego, do cholery. — Przełykam ciężko, starając się pozbyć tworzącej w gardle guli.

/Nie.

/To nie tak miało być.

/Nie czuję pulsu pod palcami.

 — Yelena?

/To nie tak miało się skończyć. Nie tak, nie teraz, nie w ten sposób.
/Powinienem pójść pierwszy, powinienem nie marnować czasu na bezsensowne, cholerne bzdury. Powinienem nigdy tu nie przychodzić, powinienem…

/Wypuszczam ciężko powietrze.

/Muszę się uspokoić.

/Staram się jak najdelikatniej ułożyć jej ciało na pokrytej krwią podłodze. Przerywam pasek torby i odkładam ją na bok, a potem wyjmuję dokumenty z wewnętrznej kieszeni jej kurtki i wkładam je do tylnej kieszeni swoich dżinsów.
 Kucam obok niej, starając zmusić się do nie myślenia, wstania i odejścia.

/Nie mogę o tym myśleć. Nie teraz.

/Odgarniam jeden z zabrudzonych krwią kosmyków z jej twarzy, a potem sięgam po torbę i powoli wstaję.
/Spoglądam na nią ostatni raz i ruszam w stronę schodów, zatrzymując się jednak u ich szczytu. Dopiero teraz dociera do mnie bolesny jęk leżącego na półpiętrze sukinsyna.

 Nie zdechł.
 Świetnie.

 Pokonuję schody w kilku krokach i rzucam torbę na ziemię. Zaciskam palce protezy na czaszce rzężącego agenta i gwałtownym ruchem pociągam jego głowę w górę, wyginając jego kręgosłup pod niemal nienaturalnym kątem.

— Kto cię przysłał?

 Cisza, przerywana tylko rzężeniem.

— Nazwisko.

 Zwiększam siłę ucisku.

— Sch… Schmidt.

 Czuję, jak jego czaszka pęka pod naciskiem moich palców. Odrzucam ciało agenta, które spada w dół schodów i ze wstrętem patrzę na ubrudzoną krwią protezę. Obrzydliwe.
 Wycieram dłoń o spodnie, chwytam torbę i wolnym krokiem ruszam w dół schodów, wsłuchując się w przytłumiony, dochodzący z oddali dźwięk syren policyjnych.

 Proszę cię, Boże, wybacz mi.

 Przystaję na półpiętrze i przekrzywiam głowę, spoglądając na stojącego niżej, przerażonego chłopca. Był tu najpewniej przez cały ten czas, a teraz, zwabiony nagłą ciszą, wyszedł z kryjówki. Zapewne w poszukiwaniu pomocy.
 Otwiera usta, ale nie mówi niczego. Spogląda tylko raz na mnie, raz na leżące u podstawy schodów martwe ciało.
 Mijam go, robiąc krok nad zwłokami i schodzę w dół, przeskakując po dwa stopnie.

 Nie za to, co zrobiłem…

 Uchylam się przed ciosem kolejnego agenta i uderzam go w potylicę, wyrywając nóż z dłoni. Jednym, pewnym ruchem przebijam ostrzem jego szyję, przybijając go do ściany.

… lecz za to, co dopiero zamierzam zrobić.
***


4 komentarze:

  1. To jakiś kiepski i podły żart, jak ten o Stevie, który nie potrafi łapać? Prawda? PRAWDA?
    Tego to się nie spodziewałam. Słowo :(!

    OdpowiedzUsuń
  2. Ożeż ty! Myślałam, że co najwyżej mieszkanie skończy swój żywot, ale cholera, Yelena?! Nie, nie, nie, nie zgadzam się. Nie.
    Teraz to dopiero Jamie podchwyci melodię pt. "To wszystko moja wina".
    Nie wiem, co powiedzieć.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nope. Nope. Nope.
    Wredny, wredny człowieku ty! Przecież nie miało tak się stać, no!
    Bucky ma przechlapane z tobą.
    Nie mam słów.

    ... - Trzy kropki smutku.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ostatnie słowa Barnesa, te kursywą, przypominają mi Daredevila...

    OdpowiedzUsuń