13 maja 2016

Astrid Löfgren

N, ja tam nie narzekam, przynajmniej nie trzeba się szczególnie głowić nad drugim dnem.
On chyba miał taką samą kiedyś. Radził sobie, więc fakt, pajęczynka nie byłaby potrzebna.
Tak samo jak pogawędka o Dolores, czy jak jej tam było. Przecież każdy wie, że to tylko odwrócenie uwagi.
Tak, dokładnie tak musiało być. Oprócz tego pewnie wygrał w totka. Niesamowite ma chłopak szczęście. 
/To jest Bucky. Zawsze jest jakieś drugie dno, czasem po prostu łatwiej je dostrzec.
/A faktycznie, zapomniałam, że w CA:WS zepsuł nią Samowi skrzydełka. Czyli ma już wprawę w jej używaniu.
/Zamiast wprowadzać Dolores, mogli wspomnień o Connie, z którą Bucky był na Stark Expo. Przynajmniej nie byłaby to pusta postać, która raz została wspomniana i tyle. I która robiła za odwrócenie uwagi od Stucky, jak biedna Sharon, która zasługuje na więcej.
/Spotkało go już tyle pecha w życiu, że teraz ciągle ma szczęście, żeby się to wyrównało. Tak, to logiczne wyjaśnienie.
Steve, zastanawiam się, jak sobie radzisz z tak wielkim obciążeniem. Rozumiem, że jesteś liderem, a liderzy biorą na siebie odpowiedzialność, ale ty chyba wziąłeś na siebie dodatkowo wszystko, co krąży wokół.
A w ogóle z kimkolwiek chce rozmawiać? Nie wiem, może zapewniono mu jakąś pomoc psychiatryczną/psychologiczną i z kimś obcym łatwiej przychodzi mu rozmawiać. Albo na odwrót.
Ten Ross to dziwny człowiek. Niby taki wszechstronny, obeznany, a wydaje się, że ma częściowo zamknięty umysł, choć jednak też trochę racji. 
/Jestem... Byłem dowódcą, więc wszystko, co wydarzyło się na mojej warcie i do czego przyczynili się członkowie mojej drużyny, jest także moją winą. Taki już jestem, że nie potrafię zignorować takich rzecz, choć czasem bym chciał.
/Czasem rozmawia ze mną, czasem z T'Challą. Zdarzyło mu się wymienić kilka słów z Samem. Kategorycznie odmówił rozmowy z jakimkolwiek lekarzem, bo twierdzi, że dość się już narozmawiał z cytuję - "takimi popaprańcami". Przynajmniej dopóki T'Challa nie wykasuje jego programowania.
/Naprawdę nie dziwię się temu, że Ross objął w tej sprawie takie, nie inne stanowisko. Ścigał Bruce'a latami, próbował dotrzeć do niego przez Tony'ego. Dlatego dziwię się, że ten zawiązał z nim sojusz.
Bucky, popacz czasem na niego smutnym wzrokiem a załatwi ci wycieczkę, zobaczysz. Pytanie czy to faktycznie byłoby zgrywanie. Co znaczy, że nie uciekniesz? Przejdziesz się i wrócisz?
Sęk w tym, że nie musisz. Czego się boisz? Bólu? Równolegle można by te dwie sprawy załatwić. Przynajmniej tak mi się wydaje. Na cholerstwo mają jakieś pomysły?
Może i tak, ale chyba ktoś musiał cię kiedyś nauczyć, że nie wypada grymasić, skoro zwracasz na to uwagę, albo sam to wyłapałeś. Trudny do zniesienia? Pod jakimi względami?
Bo twój wzrok jeszcze tak daleko nie sięga, mój drogi, więc na razie wystarczy, że ja widzę.
Przez takie historie człowiek jeszcze bardziej ma ochotę ci przywalić. Serio.
/Już próbowałem, ale Rogers chyba nie załapał, o co mi chodzi. A raczej nie chyba, tylko na pewno, bo spytał, czy ręka mnie boli. Dobra, boli, bo od kiedy poszło zwarcie po połączeniach nerwowych, miewam coś podobnego do bólów fantomowych, ale zdecydowanie nie o to mi chodziło. I tak, nie ucieknę, bo byłoby to bez sensu. Zwieję i co dalej? Teraz zdjęcia mojej twarzy są w wiadomościach, internecie, gazetach, więc nie szukaliby mnie długo. Chcę po prostu na chwilę wyjść. To żadna zbrodnia.
/Nie chcę dać się znowu rozkroić, bo przechodziłem przez to już kilka razy. Już wolę nie mieć ręki, dam radę tak walczyć. I nie, nie wiedzą jeszcze jak to ze mnie wyciągnąć.
/Moja ma mnie tego nauczyła. Kiedy jest się czyimś gościem, nie wypada narzekać. A że żyć bez narzekania nie potrafię, staram się chociaż nie grymasić w sprawie jedzenia. I tak jestem już wystarczająco upierdliwy ze swoim zachowaniem. Ale po prostu sprawdzam granice. To ważne.
/To było dwa lata temu! Byłem wtedy tak rozchwiany, że aż cud, że go wtedy nie zabiłem i nie porzuciłem zwłok na poboczu. Weź to doceń.

1 komentarz:

  1. N, teraz trzeba tylko mu wymyślić nowy pseudonim, tak żeby pasował do wszystkich talentów.
    Jak dla mnie to trochę spartaczyli potencjał Sharon. W ogóle tę ich dziwną relację, która wydaje mi się niepotrzebna, ale gdyby logiczniej wprowadzona, mogłaby tak nie razić. A tak mamy Steve'a, który kiedy dowiedział się, że Sharon jest "z tych" Carterów, postanowił zaszaleć. I to bez żadnej kawy nawet. Brzydki Steve.
    I rozbroiła mnie ankieta z boku. Ciężki wybór!

    Steve, właśnie, "także moją winą" jest tu kluczowe, bo nie tylko ty jesteś odpowiedzialny, a kiedy o tym mówisz mam wrażenie, że upatrujesz winę tylko w sobie.
    Próbujecie go jakoś przekonać?
    A właśnie, zapomniałam o tym. Cóż, wydaje się, że Tony wybrał mniejsze zło. Nie chciał źle, o tym jestem przekonana.

    Bucky, nie możesz najzwyczajniej w świecie poprosić? Żebyś sobie kłopotów nie narobił, bo wiesz, wymkniesz się, a oni podniosą alarm i później na nic się zdadzą tłumaczenia. Chyba lepiej będzie grać fair. Albo przekonująco się popłacz i przemów piskliwym głosem, że brakuje ci powietrza w tych ścianach, a taras jest za mały jak na twoje potrzeby.
    A gdyby mieli środek znieczulający, który by działał, wtedy też nie?
    No to jest to element dobrego wychowania, więc nic nie powiedziałam na wyrost. I co, jak się przedstawiają granice?
    Nie krzycz. "Weź to doceń"? Nope.

    OdpowiedzUsuń