***
11 czerwca
2016
/Nowe ramię jest…
dziwne.
/Dzięki vibranium jest
lżejsze, bardziej zręczne, o wiele bardziej wytrzymałe, temu nie można
zaprzeczyć. Można też powiedzieć, że jest szybsze, bo sygnał zdawał się
docierać do czujników w krótszym czasie niż w poprzedniej protezie. Jest też
smuklejsze, znacznie bardziej pasujące rozmiarem do mojego prawdziwego
ramienia, jakby ktoś zdjął z niego miarę, jak zapewne było. Wydawało się być
też bardziej… estetyczne? Tak, to chyba dobre określenie. Jest zgrabniejsze, łuski
wydają się być mniej odpychające, choć jednocześnie układem bardzo przypominają
ten na starej protezie. Za wielki plus można uznać także to, że ramię nie
wydawało żadnych dźwięków. No i już na mnie aż tak bardzo nie pasożytowało,
ponieważ Swann zamontowała w nim oddzielny system ładowania. Wystarczy, że będę
pamiętał o ładowaniu i wymianie akumulatora. Ba, mogę je nawet zdjąć, jeśli
będę miał taki kaprys.
/Ale… jakoś
nie jestem.
/Nie wiem
dlaczego. Po prostu czuję, że to już nie to samo. Choć proteza wygląda dość
podobnie, choć zachowano i podrasowano wszystkie dawne funkcje – a nawet dodano
wiele nowych – choć to ramię jest bardziej funkcjonalne, to… Było tylko kupą
żelastwa. Może drogą, ulepszoną, ale wciąż tylko nic nie znaczącą kupą
żelastwa, mającą służyć za broń. Gdyby było inaczej, nie konstruowano by jej z
tak mocnego metalu i wyrzucono by większość funkcji. To mówi wszystko o tym,
czego oczekują ode mnie w zamian. Klarowny przekaz. Nic, czego bym się nie spodziewał.
Nie to jest tutaj problemem, zupełnie nie. Chodzi o to, że choć nienawidziłem
poprzedniego ramienia, choć miewało bolesne zwarcia i nie przywoływało miłych
wspomnień – och, zdecydowanie nie –
było niemal… fragmentem mnie. Można by powiedzieć, że była to tak naprawdę
jedyna ręka, którą pamiętam. Cóż, nie licząc pierwszego prototypu, którego
wspomnienie najchętniej zepchnąłbym gdzieś w odmęty mojego pochrzanionego
umysłu.
/To jest tylko kawał metalu, który doczepiono mi do ciała.
/Przejeżdżam palcami po
metalowym bicepsie.
/Teraz
nie ma już zadrapanej gwiazdy. Jest tylko pusty metal.
/Kreśląc placem okręgi na
jednej z łusek ramienia, przenoszę wzrok na stojącego za tarasową szybą
Rogersa. Opiera się o barierkę, zaciskając na niej niemal zbielałe palce i
najwyraźniej stara się zachować spokój, nie dając się wyprowadzić swojemu
rozmówcy z równowagi. Aż dziwne, że jeszcze nie zmiażdżył komórki. Ja już dawno
bym to zrobił.
/Nie wiem z kim rozmawia, ani o czym rozmawia, ponieważ pieprzone
dźwiękoszczelne szyby uniemożliwiają jakiekolwiek podsłuchiwanie. Mógłbym tam
wyjść i słyszeć wszystko doskonale, ale najzwyczajniej w świecie no… nie wypada?
Jeśli Rogers będzie chciał, żebym wiedział o czym rozmawiał, sam mi o tym
powie. A jeśli nie, to cóż, i tak w końcu to z niego wydobędę.
/Rogers
najpewniej nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że tu siedzę. Założenie protezy
i pierwsze testy poszły sprawniej niż przypuszczałem, więc i szybciej mogłem się
stamtąd wydostać. Niechęć do wszelkiej maści laboratoriów raczej nie przejdzie
mi zbyt szybko, a Swann w tym nie pomaga. Nie to, że jest jakąś sadystką czy
coś w ten deseń, zupełnie nie. Chodzi raczej o to, że… Często jakoś nie łapię,
czego tak naprawdę ode mnie chce. W skrócie można więc powiedzieć, że często
czuję się przy niej jak idiota, choć łatwo zauważyć można, że wpędzanie mnie w
– kolejne – kompleksy nie jest jej
zamiarem i nie robi tego z premedytacją. A przynajmniej zupełnie tego po niej
nie widać. Można raczej odnieść wrażenie, że stara się to wszystko ułatwić. I
tym denerwuje mnie jeszcze bardziej, ponieważ ja, do cholery, nie chcę być
traktowany jak ktoś gorszy, potrzebujący specjalnego traktowania. Na dłuższą
metę jest to nie do zniesienia i jest zwyczajnie… no, dobijające, ponieważ
tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem kimś gorszym.
/Podważam
łuskę paznokciem, przekręcając głowę, by móc lepiej przyjrzeć się Rogersowi.
Teraz nie stoi już odwrócony do mnie plecami, a bokiem, więc mogę widzieć jego
twarz. Ściągnięte brwi, napięte mięśnie twarzy. Cóż, widocznie zdenerwowanie.
/Odrywam
spojrzenie od Rogersa i kątem oka zerkam na stającego obok Wilsona. Nauczyłem
się już rozpoznawać jego kroki bez problemu.
— Ocho, czyżby Cap się zdenerwował?
— Unosi brew spoglądając najpierw na niego, a potem na mnie. — Wiesz coś? —
spytał, dopowiadając wyrazem twarzy to, czego nie powiedział na głos.
— To nie moja wina — wyjaśniam,
patrząc na niego ostrym wzrokiem. — Nosiło go już zanim przyszedłem. Cały czas
jest zajęty rozmawianiem… a raczej wysłuchiwaniem tego, co ktoś ma mu do
powiedzenia. Nie wiem z kim rozmawia. Nie słyszę. — Wzruszam ramionami. Dwoma.
/Wilson
skina potakująco głową i odsuwa jedno z krzeseł, by usiąść przy stole
naprzeciwko mnie. Mierzę go wzrokiem, kiedy kopie – zapewne całkowicie przypadkowo – moje wyciągnięte łydki.
— Mógłbyś przesunąć te nogi?
/Uśmiecham
się tak uprzejmie, jak tylko
potrafię, kiedy mówię:
— Nie.
/Mruży oczy,
mierząc mnie wzrokiem.
— Facet, oficjalnie cię nie
cierpię. — Mierzy we mnie palcem, na co parskam. — Ale pomijając moją olbrzymią
niechęć do ciebie, jak tam nowe ramię?
/Podważam
paznokciem kolejną łuskę, tym razem na nadgarstku, a potem zginam i prostuję
palce. Nie wydają żadnego dźwięku, co wydaje się być… dziwne.
— Nie wiem. Jest dziwne —
odpowiadam zgodnie z prawdą, nie mogąc znaleźć lepszego określenia.
— Dziwne…?
— No tak… dziwne. Niby jest takie
samo, ale… to po prostu nie to samo — mówię, marszcząc brwi. Nie wiem jak to
wytłumaczyć.
— Może musisz się po prostu
przyzwyczaić? To spora zmiana, daj sobie trochę czasu. A jeśli się do niej nie
przekonasz, zawsze możemy poobklejać ją nalepkami i magnesami, Steve maźnie ci
tam jakieś mini-arcydziełko, i kto wie, może się przekonasz. — Uśmiecha się
półgębkiem.
/Przewracam oczami, a potem
zawieszam wzrok na Rogersie. Przez chwilę garbi się i opiera o barierkę,
zaciskając na niej dłonie z taką siłą, że bez problemu zauważyć można jego
zbielałe kłykcie. Potem prostuje się, rozluźnia i rusza w stronę wejścia,
wrzucając telefon do kieszeni spodni. Mógłbym założyć się o prawą rękę, że
obudowa była nadgnieciona.
/Wymieniamy
z Wilsonem znaczące spojrzenia, kiedy Steve wchodzi do środka. Uśmiecha się
pokrzepiająco i boleśnie zarazem. Tak, jak ostatnio ma w zwyczaju.
— Chcemy wiedzieć co cię tak
dobiło, czy lepiej mamy nie psuć sobie humoru? — Wilson odchyla się na krześle,
krzyżując ramiona na piersi. — Czym tym razem chcą w nas uderzyć?
— Nie, to nic z tych rzeczy.
Dzwoniła Sharon — mówi i nie sposób jest nie usłyszeć drgnięcia w jego głosie,
gdy wypowiada jej imię. — Natasha wróciła do Starka. —
Siada na jednym ze stojących niedaleko czarnych foteli i przez chwilę
masuje kark.
— Myślałem, że w końcu jest
po naszej stronie.
/Steve
uśmiecha się do niego cierpko.
— Ja także.
— Barton wie?
— Nie, jeszcze nie. Tak
przynajmniej sądzę. — Kręci głową.
— A Carter? — pytam, chcąc odwrócić
jego uwagę od Romanowej. — Co z nią?
— Zaszyła się u Coulsona. Jego
oddział nie popiera ustawy, więc SHIELD przeżywa kolejny rozłam. Niepokoi mnie
też to, że za nic nie mogę złapać kontaktu z Fury’m. Dobrze byłoby wiedzieć co
sądzi o tym wszystkim.
— O ile jeszcze jest wstanie sądzić
cokolwiek — wtrąca Wilson. — No co? — dodaje pod naporem karcącego spojrzenia
Steve’a. — Facet mógł być niewygodny dla "nowych władz", więc nigdy
nic nie wiadomo. Poza tym, ma już wprawę w umieraniu.
— Jak dwie trzecie osób w tym
pomieszczeniu. — Uśmiecham się do niego krzywo. — Ale nie czuj się gorszy, my
nie mieliśmy szansy zwiać z więzienia. Właśnie, miałeś jakąś więzienną ksywkę?
Och, pewnie coś z ptakiem? — plotę, starając się zmienić temat. — Blackbird?
Blackwing? Choć nie, czy to nie byłoby nieco rasistowskie?
— Steve, chodź tutaj i mnie
przytrzymaj, bo nie ręczę za siebie. Albo nie, czekaj. Lepiej przytrzymaj jego.
— Wskazuje palcem w moją stronę, podłapując grę.
/Kątem oka
spoglądam na Steve’a, który kręci tylko głową z lekko uniesionymi brwiami.
— Nie możecie ze sobą przebywać.
— Popieram — potakuję. — Odstawmy
go z powrotem.
/Steve spogląda na nas – a
raczej na mnie – proszącym wzrokiem.
Wciąż nie jest mu do śmiechu. Ani trochę.
/Ale
może…?
— Steve? — zaczynam,
czekając aż ten podniesie na mnie wzrok. — Mógłbyś namalować coś na moim
ramieniu? — pytam, poruszając protezą.
— Tak, jasne. Oczywiście. —
Unosi się lekko w fotelu. — Coś konkretnego?
/Wzruszam
ramionami.
—Coś wymyślimy.
***
Trochę głupio, że Nat nagle "zdradziła", no ale kobieta zmienną jest. Ha, Steve narysuje coś Bucky'emu! Może to jakieś wspomnienia przywoła :)
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że będzie zemsta za garbusik <3
OdpowiedzUsuń„Coś wymyślimy” brzmi trochę jakby nie chodziło tylko o malunek – swoją drogą trzymam kciuki za autoportret Steve’a – ale o wszystko, co jest do naprawienia i przezwyciężenia.