11 czerwca 2016

#41 Bucky + Powrót do teraźniejszości

***
11 czerwca 2016
/Nowe ramię jest… dziwne.

/Dzięki vibranium jest lżejsze, bardziej zręczne, o wiele bardziej wytrzymałe, temu nie można zaprzeczyć. Można też powiedzieć, że jest szybsze, bo sygnał zdawał się docierać do czujników w krótszym czasie niż w poprzedniej protezie. Jest też smuklejsze, znacznie bardziej pasujące rozmiarem do mojego prawdziwego ramienia, jakby ktoś zdjął z niego miarę, jak zapewne było. Wydawało się być też bardziej… estetyczne? Tak, to chyba dobre określenie. Jest zgrabniejsze, łuski wydają się być mniej odpychające, choć jednocześnie układem bardzo przypominają ten na starej protezie. Za wielki plus można uznać także to, że ramię nie wydawało żadnych dźwięków. No i już na mnie aż tak bardzo nie pasożytowało, ponieważ Swann zamontowała w nim oddzielny system ładowania. Wystarczy, że będę pamiętał o ładowaniu i wymianie akumulatora. Ba, mogę je nawet zdjąć, jeśli będę miał taki kaprys.
/Powinienem być więc zadowolony.
/Ale… jakoś nie jestem.

/Nie wiem dlaczego. Po prostu czuję, że to już nie to samo. Choć proteza wygląda dość podobnie, choć zachowano i podrasowano wszystkie dawne funkcje – a nawet dodano wiele nowych – choć to ramię jest bardziej funkcjonalne, to… Było tylko kupą żelastwa. Może drogą, ulepszoną, ale wciąż tylko nic nie znaczącą kupą żelastwa, mającą służyć za broń. Gdyby było inaczej, nie konstruowano by jej z tak mocnego metalu i wyrzucono by większość funkcji. To mówi wszystko o tym, czego oczekują ode mnie w zamian. Klarowny przekaz. Nic, czego bym się nie spodziewał. Nie to jest tutaj problemem, zupełnie nie. Chodzi o to, że choć nienawidziłem poprzedniego ramienia, choć miewało bolesne zwarcia i nie przywoływało miłych wspomnień – och, zdecydowanie nie – było niemal… fragmentem mnie. Można by powiedzieć, że była to tak naprawdę jedyna ręka, którą pamiętam. Cóż, nie licząc pierwszego prototypu, którego wspomnienie najchętniej zepchnąłbym gdzieś w odmęty mojego pochrzanionego umysłu.

/To jest tylko kawał metalu, który doczepiono mi do ciała.

/Przejeżdżam palcami po metalowym bicepsie.
/Teraz nie ma już zadrapanej gwiazdy. Jest tylko pusty metal.

/Kreśląc placem okręgi na jednej z łusek ramienia, przenoszę wzrok na stojącego za tarasową szybą Rogersa. Opiera się o barierkę, zaciskając na niej niemal zbielałe palce i najwyraźniej stara się zachować spokój, nie dając się wyprowadzić swojemu rozmówcy z równowagi. Aż dziwne, że jeszcze nie zmiażdżył komórki. Ja już dawno bym to zrobił.
/Nie wiem z kim rozmawia, ani o czym rozmawia, ponieważ pieprzone dźwiękoszczelne szyby uniemożliwiają jakiekolwiek podsłuchiwanie. Mógłbym tam wyjść i słyszeć wszystko doskonale, ale najzwyczajniej w świecie no… nie wypada? Jeśli Rogers będzie chciał, żebym wiedział o czym rozmawiał, sam mi o tym powie. A jeśli nie, to cóż, i tak w końcu to z niego wydobędę.
/Rogers najpewniej nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, że tu siedzę. Założenie protezy i pierwsze testy poszły sprawniej niż przypuszczałem, więc i szybciej mogłem się stamtąd wydostać. Niechęć do wszelkiej maści laboratoriów raczej nie przejdzie mi zbyt szybko, a Swann w tym nie pomaga. Nie to, że jest jakąś sadystką czy coś w ten deseń, zupełnie nie. Chodzi raczej o to, że… Często jakoś nie łapię, czego tak naprawdę ode mnie chce. W skrócie można więc powiedzieć, że często czuję się przy niej jak idiota, choć łatwo zauważyć można, że wpędzanie mnie w – kolejne – kompleksy nie jest jej zamiarem i nie robi tego z premedytacją. A przynajmniej zupełnie tego po niej nie widać. Można raczej odnieść wrażenie, że stara się to wszystko ułatwić. I tym denerwuje mnie jeszcze bardziej, ponieważ ja, do cholery, nie chcę być traktowany jak ktoś gorszy, potrzebujący specjalnego traktowania. Na dłuższą metę jest to nie do zniesienia i jest zwyczajnie… no, dobijające, ponieważ tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jestem kimś gorszym.

/Podważam łuskę paznokciem, przekręcając głowę, by móc lepiej przyjrzeć się Rogersowi. Teraz nie stoi już odwrócony do mnie plecami, a bokiem, więc mogę widzieć jego twarz. Ściągnięte brwi, napięte mięśnie twarzy. Cóż, widocznie zdenerwowanie.

/Odrywam spojrzenie od Rogersa i kątem oka zerkam na stającego obok Wilsona. Nauczyłem się już rozpoznawać jego kroki bez problemu.

— Ocho, czyżby Cap się zdenerwował? — Unosi brew spoglądając najpierw na niego, a potem na mnie. — Wiesz coś? — spytał, dopowiadając wyrazem twarzy to, czego nie powiedział na głos.

— To nie moja wina — wyjaśniam, patrząc na niego ostrym wzrokiem. — Nosiło go już zanim przyszedłem. Cały czas jest zajęty rozmawianiem… a raczej wysłuchiwaniem tego, co ktoś ma mu do powiedzenia. Nie wiem z kim rozmawia. Nie słyszę. — Wzruszam ramionami. Dwoma.

/Wilson skina potakująco głową i odsuwa jedno z krzeseł, by usiąść przy stole naprzeciwko mnie. Mierzę go wzrokiem, kiedy kopie – zapewne całkowicie przypadkowo – moje wyciągnięte łydki.

— Mógłbyś przesunąć te nogi?

/Uśmiecham się tak uprzejmie, jak tylko potrafię, kiedy mówię:

— Nie.  

/Mruży oczy, mierząc mnie wzrokiem.

— Facet, oficjalnie cię nie cierpię. — Mierzy we mnie palcem, na co parskam. — Ale pomijając moją olbrzymią niechęć do ciebie, jak tam nowe ramię?

/Podważam paznokciem kolejną łuskę, tym razem na nadgarstku, a potem zginam i prostuję palce. Nie wydają żadnego dźwięku, co wydaje się być… dziwne.

— Nie wiem. Jest dziwne — odpowiadam zgodnie z prawdą, nie mogąc znaleźć lepszego określenia.

— Dziwne…?

— No tak… dziwne. Niby jest takie samo, ale… to po prostu nie to samo — mówię, marszcząc brwi. Nie wiem jak to wytłumaczyć.

— Może musisz się po prostu przyzwyczaić? To spora zmiana, daj sobie trochę czasu. A jeśli się do niej nie przekonasz, zawsze możemy poobklejać ją nalepkami i magnesami, Steve maźnie ci tam jakieś mini-arcydziełko, i kto wie, może się przekonasz. — Uśmiecha się półgębkiem.

/Przewracam oczami, a potem zawieszam wzrok na Rogersie. Przez chwilę garbi się i opiera o barierkę, zaciskając na niej dłonie z taką siłą, że bez problemu zauważyć można jego zbielałe kłykcie. Potem prostuje się, rozluźnia i rusza w stronę wejścia, wrzucając telefon do kieszeni spodni. Mógłbym założyć się o prawą rękę, że obudowa była nadgnieciona.
/Wymieniamy z Wilsonem znaczące spojrzenia, kiedy Steve wchodzi do środka. Uśmiecha się pokrzepiająco i boleśnie zarazem. Tak, jak ostatnio ma w zwyczaju.

— Chcemy wiedzieć co cię tak dobiło, czy lepiej mamy nie psuć sobie humoru? — Wilson odchyla się na krześle, krzyżując ramiona na piersi. — Czym tym razem chcą w nas uderzyć?

— Nie, to nic z tych rzeczy. Dzwoniła Sharon — mówi i nie sposób jest nie usłyszeć drgnięcia w jego głosie, gdy wypowiada jej imię. — Natasha wróciła do Starka. — Siada na jednym ze stojących niedaleko czarnych foteli i przez chwilę masuje kark.

— Myślałem, że w końcu jest po naszej stronie.

/Steve uśmiecha się do niego cierpko.

— Ja także.

— Barton wie?

— Nie, jeszcze nie. Tak przynajmniej sądzę. — Kręci głową.

— A Carter? — pytam, chcąc odwrócić jego uwagę od Romanowej. — Co z nią?

— Zaszyła się u Coulsona. Jego oddział nie popiera ustawy, więc SHIELD przeżywa kolejny rozłam. Niepokoi mnie też to, że za nic nie mogę złapać kontaktu z Fury’m. Dobrze byłoby wiedzieć co sądzi o tym wszystkim.

— O ile jeszcze jest wstanie sądzić cokolwiek — wtrąca Wilson. — No co? — dodaje pod naporem karcącego spojrzenia Steve’a. — Facet mógł być niewygodny dla "nowych władz", więc nigdy nic nie wiadomo. Poza tym, ma już wprawę w umieraniu.

— Jak dwie trzecie osób w tym pomieszczeniu. — Uśmiecham się do niego krzywo. — Ale nie czuj się gorszy, my nie mieliśmy szansy zwiać z więzienia. Właśnie, miałeś jakąś więzienną ksywkę? Och, pewnie coś z ptakiem? — plotę, starając się zmienić temat. — Blackbird? Blackwing? Choć nie, czy to nie byłoby nieco rasistowskie?

— Steve, chodź tutaj i mnie przytrzymaj, bo nie ręczę za siebie. Albo nie, czekaj. Lepiej przytrzymaj jego. — Wskazuje palcem w moją stronę, podłapując grę.

/Kątem oka spoglądam na Steve’a, który kręci tylko głową z lekko uniesionymi brwiami.

— Nie możecie ze sobą przebywać.

— Popieram — potakuję. — Odstawmy go z powrotem.

/Steve spogląda na nas – a raczej na mnie – proszącym wzrokiem. Wciąż nie jest mu do śmiechu. Ani trochę.
/Ale może…?

— Steve? — zaczynam, czekając aż ten podniesie na mnie wzrok. — Mógłbyś namalować coś na moim ramieniu? — pytam, poruszając protezą.

— Tak, jasne. Oczywiście. — Unosi się lekko w fotelu. — Coś konkretnego?

/Wzruszam ramionami.

—Coś wymyślimy.
***

2 komentarze:

  1. Trochę głupio, że Nat nagle "zdradziła", no ale kobieta zmienną jest. Ha, Steve narysuje coś Bucky'emu! Może to jakieś wspomnienia przywoła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiedziałam, że będzie zemsta za garbusik <3
    „Coś wymyślimy” brzmi trochę jakby nie chodziło tylko o malunek – swoją drogą trzymam kciuki za autoportret Steve’a – ale o wszystko, co jest do naprawienia i przezwyciężenia.

    OdpowiedzUsuń