N: Żegnamy więc naszą szczęśliwą rodzinkę i wracamy do mniej szczęśliwej gromadki.
***
styczeń 2017
Sam przełączył zamontowane w masce gogle na wykrywanie
podczerwieni i skupił się na skanowaniu terenu wokół przejętego kompleksu magazynów
utworzonego na terenie dawnego portu. Oficjalnie niedziałającego. Nieoficjalnie
– przerzucającego towar w nocy z niedzieli na poniedziałek, równo co dwa
tygodnie.
Podejrzewali, że za wszystkim stoi IGH – wojskowa
organizacja testująca na żołnierzach leki nielegalne leki i maczająca palce w
eksperymentach na ludziach. Usłyszeli ostatnio o "wzmacniaczach
bojowych", czyli proszkach oddziałujących na nadnercze i wpływających na
produkowaną przez nie ilość adrenaliny. Zwiększały siłę i odporność na ból,
spowolniały zmęczenie, przyśpieszały metabolizm oraz regenerację sił. Miały
jednak sporo skutków ubocznych, o których dowiedzieli się, kiedy część leków
wyciekła, ruszając w obrót na czarnym rynku. Jej pojawienie się przyniosło
spore żniwa zarówno wśród narkomanów, "fanów większych wrażeń", jak i
ludzi próbujących dorównać coraz większej grupie Uzdolnionych. „Chcieli poczuć
się bezpiecznie na własnym podwórku” – jak powiedział jeden dzieciak, którego
kumpel kilka minut po zażyciu prochów i rzuceniu samochodem, zwyczajnie
przestał oddychać. „Jakby jego płuca zapomniały, jak to robić” – powiedział.
Sam kątem oka spoglądał na obraz z kamer Redwinga,
którego wypuścił bliżej portowych pomostów i molo. Jego mały przyjaciel dzięki
swoim gabarytom był znacznie trudniejszy do zauważenia przez wartowników, więc
to jemu powierzył trudniejsze zadanie, samemu trzymając się bardziej na uboczu.
Spróbował skupić się na przechwyconym przez Redwinga
dźwięku, przekazując go reszcie drużyny.
— Surowica
działa nawet lepiej, niż mi mówiono. Wezmę jej tyle, ile da pan radę zrobić.
— Znakomicie. W
takim razie kwestię transportu omówimy… — chrząkniecie — gdzieś indziej.
Sam ściągnął brwi.
— O jakiej surowicy mówią? Tego nie było w planie — rzucił, mając nadzieję, że w grupie znajdzie
się ktoś bardziej zorientowany od niego.
Na przykład Barnes, który naprawdę dużo wie, ale nie
jest skory do dzielenia się tymi informacjami. Nawet przyparty pod ścianę.
— Nie wiem, ale
musimy się tego dowiedzieć — odpowiedział Steve. — Falcon, podeślij Redwinga tak blisko, jak będziesz w stanie. Wasp,
spróbuj dostać się do środka.
— Tak jest Kapitanie, mój Kapitanie.
Wylądował na dachu jednego z oddalonych od portu
budynków na skraju przemysłowego nabrzeża i składając skrzydła przykucnął,
skupiając większość uwagi na zamontowanym w przedramieniu munduru ekranie.
Sterował Redwingiem, próbując w jakiś sposób uchwycić sylwetki mężczyzn, którzy
rozmawiali o surowicy. To nie mogło
być nic dobrego.
— Mam coś jeszcze — zgłosił.
Tym razem jeden z głosów się zmienił.
— Musi mnie pan
wysłuchać. To spotkanie nie ma sensu, jeśli Ines nie jest skłonny do
natychmiastowych negocjacji. Nie traćmy czasu. Stawką są wielkie pieniądze i…
— Możemy
więcej zyskać niż stracić. A teraz znajdź mi jakieś wino.
— Ale musi
pan przejrzeć…
— Zamknij
się. Jeśli jeszcze raz przerwiesz mi swoim bezsensownym blekotem…
Sam przerwał nasłuchiwanie, wykrywając ruch za swoimi
plecami. Zerknął za siebie, wiedząc, że to sojusznik, nie wróg, i uśmiechnął
się do Avy, składając gogle i odsłaniając twarz.
Miała na sobie zwężony, zapasowy strój Natashy, który
znaleźli w jej dawnej szafce w Quinjetcie. Nie miała przy sobie jednak ani
Żądeł, ani broni palnej, a jedynie swoje składane szable przymocowane przy
pasie na biodrach.
Sam przyłożył palec wskazujący do komunikatora,
słysząc głos Hope. Nie było to konieczne, był to raczej wyrobiony odruch,
którego nie potrafił się oduczyć.
— Wchodzę.
Jestem w wentylacji.
— Ant-Man, jak
twoje mrówki? — spytał Steve.
— Zwarte, gotowe
i na stanowiskach, Kapitanie — odpowiedział. — Gotowe do kąsania. Będę kierować je na kostki i szyje. Znaczy, bardziej
na szyje, kostki będą mieć pewnie zakryte. Wiecie, przez buty, bo…
— Rozumiemy. — Sam wszedł mu w słowo, a potem dodał: —
Canary, jak pozycja? ― Odpowiedziała mu cisz. ― Nie rań mojego serca, Canary… ― przeciągnął, aż usłyszał na
linii zmielone przekleństwo.
― Spieprzaj,
Wilson.
― Wnioskuję więc, że wszystko jest w porządku.
Sam zamilkł, ponownie skupiając się na Redwingu.
Wokół głównego budynku zauważył sześciu strażników.
Patrzył z góry okiem Redwinga, jak gruby ochroniarz stoczniowy ruszył w
kierunku najbliższego magazynu. Broń wciąż miał przewieszoną przez plecy, a za
nim postępowało dwóch kolejnych strażników. Zdecydowanie nie należeli do
najemników Kronas. Ani do Hydry. Nie obniżyłaby lotów aż tak bardzo. Sam nie
wątpił jednak, że i tych gdzieś spotka. Ich praca nie była tak prosta, by tego
uniknąć.
Nakierował Redwinga na okna wbudowane we wschodnią
stronę budynku i – mając cichą nadzieję, że maskowanie nie zawiedzie – niemal
wbił się kamerą w szybę, próbując uchwycić twarz mężczyzny, którego uznał za
szefa tej szajki i głównego negocjatora.
― Sharon, Redwing przesyła ci twarzyczkę naszego
nowego znajomego ― poinformował ją Sam.
― Mam ―
odpowiedziała i dodała po chwili: ― Nie
ma go jednak w żadnych bazach, do których miało dostęp SHIELD czy CIA.
― Więc albo to
ktoś nowy, albo to nie on tym rządzi ― dopowiedział Steve. ― Wasp, jak blisko jesteś?
― Na ostatnim
zakręcie. Z takimi skrzydłami nie osiągnę zawrotnej prędkości.
Przez dłuższą chwilę – która równie dobrze mogła trwać
kilkanaście sekund lub kilka minut, bo Sam tracił czasem poczucie czasu w
takich sytuacjach – każde z nich skupiło się na swojej pozycji, patrolując swój
kwadrant i skupiając się na tym, by nie zostali zauważeni. To miało być proste
zadanie, mieli wejść, zrobić co trzeba i wyjść, nie zwracając na siebie
większej uwagi.
Przynajmniej taki był plan.
― Mały konwój
zbliża się do wschodniej bramy ― zgłosił Bucky. ― Dwa wzmocnione Jeepy. Po środku Royce Roll. Strzelam, że fałszywe
tablice. Czekać czy zająć się kierowcami?
― Czekaj ―
odpowiedział Steve. ― Falcon, podeślij
Redwinga bliżej nich. Wasp, jak pozycja?
― Podczepiłam
się pod jednego z nich. Wychodzimy z budynku.
― Przyjąłem.
Nightmask – spróbuj dostać się do jednego z magazynów na minusowych piętrach,
może uda ci się coś znaleźć. Scarlet – jeśli konwój spróbuje coś stąd wywieźć, zamykasz
im drogę ucieczki.
Sam śledził wzrokiem cienie i odbijające się w czarnej
karoserii aut światła i przyćmiony, mdły poblask zakrytego ciemnymi chmurami
księżyca. Teren był słabo oświetlony, nie wyróżniający się od pozostałych
części portu, nierzucający się w oczy. Każdy jednak wiedział, że coś tutaj się
dzieje, nikt jednak o tym nie mówił. Ludzie milczeli, a strach był dobrą
motywacją, by nikt nie próbował tego zmienić.
― Kane-Meyer’s
― powiedział głucho Bucky, nim ktokolwiek z nich zdążył choć zauważyć
jakiekolwiek logo.
Nawet go nie było – zorientował się Sam. Jednak Bucky
zawsze potrafił ich rozpoznać, odróżnić od innych służb czy Hydry. Bo choć
Kronas współpracowało z Hydrą, Barnes zawsze mówił, że nie można ich łączyć,
traktować na równi.
Hydra współpracowała z Kronas International. Kronas
współpracował z IGH oraz odpowiadał za Kane-Mayer’s. Z usług Kane-Mayer’s
korzystało wielu ludzi na wysokich stołkach. W tym Ross.
***
Podziemna część budynku okazała się być większa, niż
Izanami przypuszczała, że będzie, jednak – na całe szczęście – nie była
szczególnie rozległa i niewiele czasu zajęło jej znalezienie odpowiedniego
sektora. Zwłaszcza, że nie musiała korzystać z drzwi, przenikając jedynie przez
kolejne napotkane na drodze ściany i przeszkody.
Przystanęła przed kolejną ścianą, oblepioną znakami
ostrzegawczymi i zakazami wstępu bez zezwolenia, i przymknęła oczy, starając
się wyczuć, czy czeka ją za nią jakieś niebezpieczeństwo. Kiedy nic na to nie
wskazało, zrobiła krok w przód, fazując przez ścianę.
W tym pomieszczeniu, w otoczeniu maszyn, lodówek i
probówek, był ktoś jeszcze.
― Doktor Ines jak mniemam? ― Przechyliła głowę,
przyglądając się uważnie mężczyźnie.
Był niewysoki, najpewniej koło pięćdziesiątki, z
brzuszkiem i łysiną na czubku głowy. Słysząc jej głos za plecami, podskoczył
zaskoczony, niemal gubiąc okulary wsparte na czubku nosa.
― Uch… T-tak.
― Nazywają mnie Nightmask ― powiedziała, wchodząc do
pomieszczenia. Dotychczas jej lewa noga cały czas znajdowała się w ścianie, co
wyraźnie peszyło doktora. ― Jestem zainteresowana surowicą ― dodała, uważnie obserwując emocje przenikające przez
jego twarz. ― To jest surowica? ―
Wskazała w stronę fiolki w dłoni doktora. Ściskał ją zbyt mocno, jego wzrok
zbyt często uciekał w jej stronę, by nie była niczym ważnym. ― Ma jakąś nazwę?
― T-tak, ale to tylko próbka. Zbyt słaba dla
człowieka. ― Poprawił okulary, podsuwając fiolkę w jej stronę. ― Nazywa się
„Dix-Septieme”, choć sam wolę nazywać ją „La Frenesie Immortel”. „Nieśmiertelna
furia” ― wytłumaczył. ― M-mogę zademonstrować. ― Wskazał w stronę klatki z
białymi szczurami, stojącej na jednym z blatów. ― Chcę współpracować, naprawdę.
To… To wszystko nie jest moją winą, naprawdę. Ja…
― Proszę pokazać ― weszła mu w słowo.
Śledziła ruchy doktora, patrząc jak chwyta w dłoń
strzykawkę i pobiera kilka mililitrów zielonej cieczy z trzymanej przez siebie
fiolki, po czym odkłada ją do statywu. Wyciągnął z klatki jednego z gryzoni i
wstrzyknął zawartość strzykawki tuż pod kark. Zwierzę znieruchomiało na moment,
po czym – ponownie włożone już do klatki – zadrgało niespokojnie i rzuciło się
na swojego towarzysza.
Doktor Ines odsunął się o krok, pozwalając Izanami
lepiej przyjrzeć się scenie toczącej się w klatce.
― Jak mógł pan nazwać to „Nieśmiertelną furią”? ― spytała, obserwując jak wrzucony do klatki
szczur najpierw rzuca się do szyi przeciwnika, wygryza jego futro, a później
zostaje powalony, niemal skrzecząc, kiedy drugi ze szczurów zaciska zęby na
jego karku.
― Nie… Nie chodzi o to, że surowica ma chronić przed śmiercią. Nie ona… Sama furia jest silniejsza od lęku przed
śmiercią, od chęci przetrwania… To szał jest
nieśmiertelny.
Izanami wstrzymała oddech, odwracając wzrok od klatki.
Widziała wiele, naprawdę wiele, ale wciąż nie
potrafiła bezczynnie patrzeć na śmierć w męczarniach, na to jak wpółżywy szczur
– z wygryzionymi w ciele ranami, ze złamanym przez przeciwnika kręgosłupem,
wciąż próbuje czołgać się w stronę przeciwnika, by zedrzeć z niego skórę, by
zabić go za wszelką cenę.
Odwróciła się plecami w stronę klatki, przykładając
palec do komunikatora.
― Kapitanie, musicie za wszelką cenę zapobiec
wydostaniu się transportu. Nieważne jakim kosztem, musicie ich zatrzymać. Dołączę tak szybko, jak tylko dam radę ―
dodała jeszcze, po czym odwróciła się w
stronę doktora, spoglądając na niego spod opadających na twarz włosów.
Wiedziała jednak, że jarzący się półksiężyc na jej twarzy i błyszczący fiolet
jej oczu będzie doskonale widoczny. ― Nie potrafię nawet wyobrazić sobie, doktorze, co skłoniło pana do stworzenia
czegoś tak odrażającego. Nie mówiąc już o sprzedaży. Nie oszuka mnie pan,
doskonale wiem, że to pan jest pomysłodawcą, nikt inny. Myślał pan jedynie o
zyskach, nie dopuszczając do siebie myśli o tym, jak pana koszmarne dzieło
zostanie wykorzystane. Spokojnie, nie zabiję pana ― dodała jeszcze, widząc lęk
w jego spojrzeniu. ― Ale niech nie pan nie dziękuje jeszcze Bogu. Pójdzie pan z
nami. Przed panem dużo pracy.
Kiedy za plecami doktora utworzył się portal
prowadzący do ich bazy, kopnęła jego podbrzusze, wpychając go do środka.
Musi zabezpieczyć wszystkie próbki i zająć się resztą
transportu.
***
Zajęcie się transportem szło im wzorowo, nawet pomimo
tego, że strażników okazało się być więcej, niż zakładali, i że okazali się być
oni przeszkoleni lepiej, niż się spodziewali.
Wanda zajęła się ciężarówkami próbującymi opuścić
teren portu.
Barnes ze swojego gniazda snajperskiego bez problemu
radził poradził sobie z załogą zacumowanego transportowca.
Do całej reszty należało zajęcie się ochroną.
I szło im znakomicie, naprawdę. Do momentu aż
przestało.
Sam przybił do ściany broń jednego z agentów pociskiem
z twardego światła i kiedy wykonywał w powietrzu obrót, by ruszyć w stronę
Wandy, coś strąciło go na ziemię. Przez moment poczuł jak cała rama skrzydeł,
jak cały mundur drży, nim runął na ziemię, zasłaniając głowę rękoma. Widział
jeszcze jak biegnący w jego stronę Steve zostaje odrzucony w tył, wypuszczając
tarczę z dłoni.
Wszystko wokół zatrzęsło się w posadach, a kolejny
wstrząs powalił z nóg każdego w porcie, przewracając na bok zaparkowanego w
zatoczce tira.
― Steve, błagam, powiedz, że to Coulson i ta jego
agentka ― sapnął Sam, nie podnosząc się z ziemi. Wiedział, że wstrząsy
powaliłyby go z powrotem.
Słyszał jak Steve stęknął przeciągle, najpewniej
próbując podciągnąć się na przedramionach.
― Chciałbym, ale
nie.
― To kim ona, do
cholery, jest? ― spytał Bucky. ― Musi
być od Kronasu.
Sam podniósł głowę, by spojrzeć na kobietę, która była
za to odpowiedzialna.
Młoda, z czarnymi, krótko obciętymi włosami, z w
czarnym kostiumie, który przy bliższym przyjrzeniu okazywał się być body. Jej
nogi, od połowy ud w dół, zastąpione byłby czarnymi, połyskującymi protezami.
Jej przedramiona pokrywały potężne, czarne karwasze, z których wysuwały się
długie ostrza, które dotykały ziemi, gdy miała ręce opuszczone wzdłuż ciała.
Podbierała się na nich, stojąc na palcach niczym balerina. I to one wywoływały
wstrząsy, kiedy się poruszała. Nie chodziła, nie – poruszała się jak baletnica,
tańcząc po placu niczym scenie.
― Kolejna devuška
Ivana? ― spytał z przekąsem Sam, dźwigając się do pozycji siedzącej.
Poderwał się do lotu, próbując wystrzelić pocisk w jej
stronę, jednak upadł szybciej, niż wzbił się w powietrze.
― Jakieś pomysły?
Tarcza i kule odpadały. Scott i Hope byli uziemieni,
a…
― Ja mam ―
odezwała się Ava. ― Ale ktoś będzie
musiał mnie podrzucić. Falcon?
Kolejny wstrząs.
― Jestem uziemiony.
― Podnoszę się
― zakomunikowała Wanda. ― Daj mi chwilę,
za moment cię przerzucę.
Cała akcja trwała moment.
Wanda podrzuciła Avę na kilkanaście stóp w górę,
nakierowując ją tuż nad dziewczynę. Nim ta zdążyła zareagować, Ava opadła na
jej plecy i oplotła nogi wokół jej ramion i tali, blokując ruchy jej rąk i
przycisnęła dłonie do jej skroni, wysyłając impuls elektryczny, a później
kolejny, który powalił ją na kolana. Wanda zajęła się resztą, blokując jej ręce
i nogi.
Kiedy Sam dźwignął się z ziemi, wokół niego rozbłysł
portal, przez który przeszła Izanami.
― Ominęło mnie coś, tak?
Sam spojrzał na nią spode łba.
***
I szło im dobrze do czasu - tym zdaniem można określić całe ich życie tutaj xD
OdpowiedzUsuńPrędzej czy później ktoś inny by wymyślił podobną surowicę, więc pewnie jeszcze Izanami się na takie rzeczy napatrzy xD Choć mogłaby być tam, gdzie była potrzebna :D ale za to było komediowo w końcówce xD
Bucky przekręcił nazwę samochodu niczym przysłowia?
OdpowiedzUsuńIzanami <3 Pojawi się zawsze, kiedy trzeba.
No i niepokojąco brzmi sprawa z surowicą. Wiadomo, takie wspomagacze istnieją od zawsze, ale tutaj to bardzo, ale to bardzo urosło, nawet trudno nadać temu rangę.