2 stycznia 2017

#62

N: Żegnamy więc naszą szczęśliwą rodzinkę i wracamy do mniej szczęśliwej gromadki.
***
styczeń 2017

Sam przełączył zamontowane w masce gogle na wykrywanie podczerwieni i skupił się na skanowaniu terenu wokół przejętego kompleksu magazynów utworzonego na terenie dawnego portu. Oficjalnie niedziałającego. Nieoficjalnie – przerzucającego towar w nocy z niedzieli na poniedziałek, równo co dwa tygodnie.
Podejrzewali, że za wszystkim stoi IGH – wojskowa organizacja testująca na żołnierzach leki nielegalne leki i maczająca palce w eksperymentach na ludziach. Usłyszeli ostatnio o "wzmacniaczach bojowych", czyli proszkach oddziałujących na nadnercze i wpływających na produkowaną przez nie ilość adrenaliny. Zwiększały siłę i odporność na ból, spowolniały zmęczenie, przyśpieszały metabolizm oraz regenerację sił. Miały jednak sporo skutków ubocznych, o których dowiedzieli się, kiedy część leków wyciekła, ruszając w obrót na czarnym rynku. Jej pojawienie się przyniosło spore żniwa zarówno wśród narkomanów, "fanów większych wrażeń", jak i ludzi próbujących dorównać coraz większej grupie Uzdolnionych. „Chcieli poczuć się bezpiecznie na własnym podwórku” – jak powiedział jeden dzieciak, którego kumpel kilka minut po zażyciu prochów i rzuceniu samochodem, zwyczajnie przestał oddychać. „Jakby jego płuca zapomniały, jak to robić” – powiedział.

 Sam kątem oka spoglądał na obraz z kamer Redwinga, którego wypuścił bliżej portowych pomostów i molo. Jego mały przyjaciel dzięki swoim gabarytom był znacznie trudniejszy do zauważenia przez wartowników, więc to jemu powierzył trudniejsze zadanie, samemu trzymając się bardziej na uboczu.
Spróbował skupić się na przechwyconym przez Redwinga dźwięku, przekazując go reszcie drużyny.

Surowica działa nawet lepiej, niż mi mówiono. Wezmę jej tyle, ile da pan radę zrobić.

Znakomicie. W takim razie kwestię transportu omówimy… — chrząkniecie — gdzieś indziej.

Sam ściągnął brwi.

— O jakiej surowicy mówią? Tego nie było w planie  — rzucił, mając nadzieję, że w grupie znajdzie się ktoś bardziej zorientowany od niego.

Na przykład Barnes, który naprawdę dużo wie, ale nie jest skory do dzielenia się tymi informacjami. Nawet przyparty pod ścianę.

Nie wiem, ale musimy się tego dowiedzieć — odpowiedział Steve. — Falcon, podeślij Redwinga tak blisko, jak będziesz w stanie. Wasp, spróbuj dostać się do środka.

— Tak jest Kapitanie, mój Kapitanie.

Wylądował na dachu jednego z oddalonych od portu budynków na skraju przemysłowego nabrzeża i składając skrzydła przykucnął, skupiając większość uwagi na zamontowanym w przedramieniu munduru ekranie. Sterował Redwingiem, próbując w jakiś sposób uchwycić sylwetki mężczyzn, którzy rozmawiali o surowicy. To nie mogło być nic dobrego.

— Mam coś jeszcze — zgłosił.

Tym razem jeden z głosów się zmienił.

Musi mnie pan wysłuchać. To spotkanie nie ma sensu, jeśli Ines nie jest skłonny do natychmiastowych negocjacji. Nie traćmy czasu. Stawką są wielkie pieniądze i…

— Możemy więcej zyskać niż stracić. A teraz znajdź mi jakieś wino.

— Ale musi pan przejrzeć…

— Zamknij się. Jeśli jeszcze raz przerwiesz mi swoim bezsensownym blekotem

Sam przerwał nasłuchiwanie, wykrywając ruch za swoimi plecami. Zerknął za siebie, wiedząc, że to sojusznik, nie wróg, i uśmiechnął się do Avy, składając gogle i odsłaniając twarz.
Miała na sobie zwężony, zapasowy strój Natashy, który znaleźli w jej dawnej szafce w Quinjetcie. Nie miała przy sobie jednak ani Żądeł, ani broni palnej, a jedynie swoje składane szable przymocowane przy pasie na biodrach.

Sam przyłożył palec wskazujący do komunikatora, słysząc głos Hope. Nie było to konieczne, był to raczej wyrobiony odruch, którego nie potrafił się oduczyć.

Wchodzę. Jestem w wentylacji.

Ant-Man, jak twoje mrówki? — spytał Steve.

Zwarte, gotowe i na stanowiskach, Kapitanie  — odpowiedział. — Gotowe do kąsania. Będę kierować je na kostki i szyje. Znaczy, bardziej na szyje, kostki będą mieć pewnie zakryte. Wiecie, przez buty, bo

— Rozumiemy. — Sam wszedł mu w słowo, a potem dodał: — Canary, jak pozycja? ― Odpowiedziała mu cisz. ― Nie rań mojego serca, Canary… ― przeciągnął, aż usłyszał na linii zmielone przekleństwo.

Spieprzaj, Wilson.

― Wnioskuję więc, że wszystko jest w porządku.

Sam zamilkł, ponownie skupiając się na Redwingu.
Wokół głównego budynku zauważył sześciu strażników. Patrzył z góry okiem Redwinga, jak gruby ochroniarz stoczniowy ruszył w kierunku najbliższego magazynu. Broń wciąż miał przewieszoną przez plecy, a za nim postępowało dwóch kolejnych strażników. Zdecydowanie nie należeli do najemników Kronas. Ani do Hydry. Nie obniżyłaby lotów aż tak bardzo. Sam nie wątpił jednak, że i tych gdzieś spotka. Ich praca nie była tak prosta, by tego uniknąć.
Nakierował Redwinga na okna wbudowane we wschodnią stronę budynku i – mając cichą nadzieję, że maskowanie nie zawiedzie – niemal wbił się kamerą w szybę, próbując uchwycić twarz mężczyzny, którego uznał za szefa tej szajki i głównego negocjatora.

― Sharon, Redwing przesyła ci twarzyczkę naszego nowego znajomego ― poinformował ją Sam.

Mam ― odpowiedziała i dodała po chwili: ― Nie ma go jednak w żadnych bazach, do których miało dostęp SHIELD czy CIA.

Więc albo to ktoś nowy, albo to nie on tym rządzi ― dopowiedział Steve. ― Wasp, jak blisko jesteś?

Na ostatnim zakręcie. Z takimi skrzydłami nie osiągnę zawrotnej prędkości.

Przez dłuższą chwilę – która równie dobrze mogła trwać kilkanaście sekund lub kilka minut, bo Sam tracił czasem poczucie czasu w takich sytuacjach – każde z nich skupiło się na swojej pozycji, patrolując swój kwadrant i skupiając się na tym, by nie zostali zauważeni. To miało być proste zadanie, mieli wejść, zrobić co trzeba i wyjść, nie zwracając na siebie większej uwagi.
Przynajmniej taki był plan.

Mały konwój zbliża się do wschodniej bramy ― zgłosił Bucky. ― Dwa wzmocnione Jeepy. Po środku Royce Roll. Strzelam, że fałszywe tablice. Czekać czy zająć się kierowcami?

Czekaj ― odpowiedział Steve. ― Falcon, podeślij Redwinga bliżej nich. Wasp, jak pozycja?

Podczepiłam się pod jednego z nich. Wychodzimy z budynku.

Przyjąłem. Nightmask – spróbuj dostać się do jednego z magazynów na minusowych piętrach, może uda ci się coś znaleźć. Scarlet – jeśli konwój spróbuje coś stąd wywieźć, zamykasz im drogę ucieczki.

Sam śledził wzrokiem cienie i odbijające się w czarnej karoserii aut światła i przyćmiony, mdły poblask zakrytego ciemnymi chmurami księżyca. Teren był słabo oświetlony, nie wyróżniający się od pozostałych części portu, nierzucający się w oczy. Każdy jednak wiedział, że coś tutaj się dzieje, nikt jednak o tym nie mówił. Ludzie milczeli, a strach był dobrą motywacją, by nikt nie próbował tego zmienić.

Kane-Meyer’s ― powiedział głucho Bucky, nim ktokolwiek z nich zdążył choć zauważyć jakiekolwiek logo.

Nawet go nie było – zorientował się Sam. Jednak Bucky zawsze potrafił ich rozpoznać, odróżnić od innych służb czy Hydry. Bo choć Kronas współpracowało z Hydrą, Barnes zawsze mówił, że nie można ich łączyć, traktować na równi.
Hydra współpracowała z Kronas International. Kronas współpracował z IGH oraz odpowiadał za Kane-Mayer’s. Z usług Kane-Mayer’s korzystało wielu ludzi na wysokich stołkach. W tym Ross.
***
Podziemna część budynku okazała się być większa, niż Izanami przypuszczała, że będzie, jednak – na całe szczęście – nie była szczególnie rozległa i niewiele czasu zajęło jej znalezienie odpowiedniego sektora. Zwłaszcza, że nie musiała korzystać z drzwi, przenikając jedynie przez kolejne napotkane na drodze ściany i przeszkody.
Przystanęła przed kolejną ścianą, oblepioną znakami ostrzegawczymi i zakazami wstępu bez zezwolenia, i przymknęła oczy, starając się wyczuć, czy czeka ją za nią jakieś niebezpieczeństwo. Kiedy nic na to nie wskazało, zrobiła krok w przód, fazując przez ścianę.

W tym pomieszczeniu, w otoczeniu maszyn, lodówek i probówek, był ktoś jeszcze.

― Doktor Ines jak mniemam? ― Przechyliła głowę, przyglądając się uważnie mężczyźnie.

Był niewysoki, najpewniej koło pięćdziesiątki, z brzuszkiem i łysiną na czubku głowy. Słysząc jej głos za plecami, podskoczył zaskoczony, niemal gubiąc okulary wsparte na czubku nosa.

― Uch… T-tak.

― Nazywają mnie Nightmask ― powiedziała, wchodząc do pomieszczenia. Dotychczas jej lewa noga cały czas znajdowała się w ścianie, co wyraźnie peszyło doktora. ― Jestem zainteresowana surowicą ― dodała, uważnie obserwując emocje przenikające przez jego twarz. ― To jest surowica? ― Wskazała w stronę fiolki w dłoni doktora. Ściskał ją zbyt mocno, jego wzrok zbyt często uciekał w jej stronę, by nie była niczym ważnym. ― Ma jakąś nazwę?

― T-tak, ale to tylko próbka. Zbyt słaba dla człowieka. ― Poprawił okulary, podsuwając fiolkę w jej stronę. ― Nazywa się „Dix-Septieme”, choć sam wolę nazywać ją „La Frenesie Immortel”. „Nieśmiertelna furia” ― wytłumaczył. ― M-mogę zademonstrować. ― Wskazał w stronę klatki z białymi szczurami, stojącej na jednym z blatów. ― Chcę współpracować, naprawdę. To… To wszystko nie jest moją winą, naprawdę. Ja…

― Proszę pokazać ― weszła mu w słowo.

Śledziła ruchy doktora, patrząc jak chwyta w dłoń strzykawkę i pobiera kilka mililitrów zielonej cieczy z trzymanej przez siebie fiolki, po czym odkłada ją do statywu. Wyciągnął z klatki jednego z gryzoni i wstrzyknął zawartość strzykawki tuż pod kark. Zwierzę znieruchomiało na moment, po czym – ponownie włożone już do klatki – zadrgało niespokojnie i rzuciło się na swojego towarzysza.
Doktor Ines odsunął się o krok, pozwalając Izanami lepiej przyjrzeć się scenie toczącej się w klatce.

― Jak mógł pan nazwać to „Nieśmiertelną furią”? ― spytała, obserwując jak wrzucony do klatki szczur najpierw rzuca się do szyi przeciwnika, wygryza jego futro, a później zostaje powalony, niemal skrzecząc, kiedy drugi ze szczurów zaciska zęby na jego karku.

― Nie… Nie chodzi o to, że surowica ma chronić przed śmiercią. Nie ona… Sama furia jest silniejsza od lęku przed śmiercią, od chęci przetrwania… To szał jest nieśmiertelny.

Izanami wstrzymała oddech, odwracając wzrok od klatki.
Widziała wiele, naprawdę wiele, ale wciąż nie potrafiła bezczynnie patrzeć na śmierć w męczarniach, na to jak wpółżywy szczur – z wygryzionymi w ciele ranami, ze złamanym przez przeciwnika kręgosłupem, wciąż próbuje czołgać się w stronę przeciwnika, by zedrzeć z niego skórę, by zabić go za wszelką cenę.

Odwróciła się plecami w stronę klatki, przykładając palec do komunikatora.

― Kapitanie, musicie za wszelką cenę zapobiec wydostaniu się transportu. Nieważne jakim kosztem, musicie ich zatrzymać. Dołączę tak szybko, jak tylko dam radę ― dodała jeszcze, po czym odwróciła się  w stronę doktora, spoglądając na niego spod opadających na twarz włosów. Wiedziała jednak, że jarzący się półksiężyc na jej twarzy i błyszczący fiolet jej oczu będzie doskonale widoczny. ― Nie potrafię nawet wyobrazić sobie, doktorze, co skłoniło pana do stworzenia czegoś tak odrażającego. Nie mówiąc już o sprzedaży. Nie oszuka mnie pan, doskonale wiem, że to pan jest pomysłodawcą, nikt inny. Myślał pan jedynie o zyskach, nie dopuszczając do siebie myśli o tym, jak pana koszmarne dzieło zostanie wykorzystane. Spokojnie, nie zabiję pana ― dodała jeszcze, widząc lęk w jego spojrzeniu. ― Ale niech nie pan nie dziękuje jeszcze Bogu. Pójdzie pan z nami. Przed panem dużo pracy.

Kiedy za plecami doktora utworzył się portal prowadzący do ich bazy, kopnęła jego podbrzusze, wpychając go do środka.
Musi zabezpieczyć wszystkie próbki i zająć się resztą transportu.
***
Zajęcie się transportem szło im wzorowo, nawet pomimo tego, że strażników okazało się być więcej, niż zakładali, i że okazali się być oni przeszkoleni lepiej, niż się spodziewali.

Wanda zajęła się ciężarówkami próbującymi opuścić teren portu.
Barnes ze swojego gniazda snajperskiego bez problemu radził poradził sobie z załogą zacumowanego transportowca.
Do całej reszty należało zajęcie się ochroną.

I szło im znakomicie, naprawdę. Do momentu aż przestało.

Sam przybił do ściany broń jednego z agentów pociskiem z twardego światła i kiedy wykonywał w powietrzu obrót, by ruszyć w stronę Wandy, coś strąciło go na ziemię. Przez moment poczuł jak cała rama skrzydeł, jak cały mundur drży, nim runął na ziemię, zasłaniając głowę rękoma. Widział jeszcze jak biegnący w jego stronę Steve zostaje odrzucony w tył, wypuszczając tarczę z dłoni.
Wszystko wokół zatrzęsło się w posadach, a kolejny wstrząs powalił z nóg każdego w porcie, przewracając na bok zaparkowanego w zatoczce tira.

― Steve, błagam, powiedz, że to Coulson i ta jego agentka ― sapnął Sam, nie podnosząc się z ziemi. Wiedział, że wstrząsy powaliłyby go z powrotem.

Słyszał jak Steve stęknął przeciągle, najpewniej próbując podciągnąć się na przedramionach.

Chciałbym, ale nie.

To kim ona, do cholery, jest? ― spytał Bucky. ― Musi być od Kronasu.

Sam podniósł głowę, by spojrzeć na kobietę, która była za to odpowiedzialna.

Młoda, z czarnymi, krótko obciętymi włosami, z w czarnym kostiumie, który przy bliższym przyjrzeniu okazywał się być body. Jej nogi, od połowy ud w dół, zastąpione byłby czarnymi, połyskującymi protezami. Jej przedramiona pokrywały potężne, czarne karwasze, z których wysuwały się długie ostrza, które dotykały ziemi, gdy miała ręce opuszczone wzdłuż ciała. Podbierała się na nich, stojąc na palcach niczym balerina. I to one wywoływały wstrząsy, kiedy się poruszała. Nie chodziła, nie – poruszała się jak baletnica, tańcząc po placu niczym scenie.

― Kolejna devuška Ivana? ― spytał z przekąsem Sam, dźwigając się do pozycji siedzącej.

Poderwał się do lotu, próbując wystrzelić pocisk w jej stronę, jednak upadł szybciej, niż wzbił się w powietrze.

― Jakieś pomysły?

Tarcza i kule odpadały. Scott i Hope byli uziemieni, a…

Ja mam ― odezwała się Ava. ― Ale ktoś będzie musiał mnie podrzucić. Falcon?

Kolejny wstrząs.

― Jestem uziemiony.

Podnoszę się ― zakomunikowała Wanda. ― Daj mi chwilę, za moment cię przerzucę.

Cała akcja trwała moment.
Wanda podrzuciła Avę na kilkanaście stóp w górę, nakierowując ją tuż nad dziewczynę. Nim ta zdążyła zareagować, Ava opadła na jej plecy i oplotła nogi wokół jej ramion i tali, blokując ruchy jej rąk i przycisnęła dłonie do jej skroni, wysyłając impuls elektryczny, a później kolejny, który powalił ją na kolana. Wanda zajęła się resztą, blokując jej ręce i nogi.

Kiedy Sam dźwignął się z ziemi, wokół niego rozbłysł portal, przez który przeszła Izanami.

― Ominęło mnie coś, tak?

Sam spojrzał na nią spode łba.

***

2 komentarze:

  1. I szło im dobrze do czasu - tym zdaniem można określić całe ich życie tutaj xD
    Prędzej czy później ktoś inny by wymyślił podobną surowicę, więc pewnie jeszcze Izanami się na takie rzeczy napatrzy xD Choć mogłaby być tam, gdzie była potrzebna :D ale za to było komediowo w końcówce xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Bucky przekręcił nazwę samochodu niczym przysłowia?
    Izanami <3 Pojawi się zawsze, kiedy trzeba.
    No i niepokojąco brzmi sprawa z surowicą. Wiadomo, takie wspomagacze istnieją od zawsze, ale tutaj to bardzo, ale to bardzo urosło, nawet trudno nadać temu rangę.

    OdpowiedzUsuń