***
24 kwietnia 2016
— Każda placówka
SHIELD ma pomnik dla agentów poległych na służbie. Na takich ścianach można
prześledzić całą historię SHIELD.
Ava obejrzała się
przez ramię, kiedy za jej plecami odezwał się czyjś głos.
Młoda kobieta,
niewiele starsza od niej. Ciemnobrązowe włosy, lekko falowane włosy do brody,
nieco orientalne rysy. Skądś ją znała.
— Kiedy pierwszy
raz ją zobaczyłam… — kontynuowała, stając obok. — Pomyślałam sobie „Wow, ściana
walecznych. Ściana chwały. Muszą być z tego dumni. Chciałabym być jak oni” —
mówiła, zdając się przy tym parodiować własny ton. — Teraz już tak tego nie
widzę. To nie ściana chwały, to… Nasza ściana płaczu.
Przesunęła
palcami po wypukłościach tworzących jedno z nazwisk.
Ava
odwróciła jednak wzrok, czując, że to zbyt intymny moment, w który nie powinna
się wtrącać. Przebiegła więc jedynie wzrokiem po ścianie, przechodząc wzdłuż
niej i starając się sprawdzić czy wśród setek nazwisk odnajdzie się jakieś
znajome. Spędziła z SHIELD wiele lat, ale nie znała nazwisk agentów, którzy
przydzieleni zostali do opieki nad nią w 7B – odciętego od świata bunkra
wojskowego, w którym umieścili ją po przybyciu do USA. Nie znała nawet nazwy
tej placówki, więc ochrzciła ją mianem 7B, od numeru, który widniał na
żelbetonowych drzwiach jej pokoju.
Przez
pięć długich lat jej jedynymi towarzyszami byli nieustannie zmieniający się
nauczyciele i ochroniarze, starannie wybrane przez SHIELD kanały w kablówce i
podłe jedzenie z mikrofalówki. Dlatego zdecydowała się uciec, co nie rozeszło
się bez echa, o czym przypomniała jej kobieta.
— Ava Orlova —
powiedziała, podchodząc do niej w kilku pewnych krokach. — Dziecko, które
wykiwało oddział wyszkolonych, uzbrojonych agentów i uciekło z supertajnej,
strzeżonej placówki, wynosząc sprzęt SHIELD. I to mając przy sobie tylko stary plecak.
Jestem pod wrażeniem. — Uśmiechnęła się do niej nieco zadziornie.
Tak, to było…
imponujące, Ava musiała przyznać to sama przed sobą. Nie każda czternastolatka
byłaby w stanie dokonać. Tylko, że… Cóż, nie każda czternastolatka miała za
sobą wspomnienia z Red Roomu. I to w większości nawet nie własne, a należące do
jednej z Czarnych Wdów, działającej już wówczas SHIELD. A to zdecydowanie
ułatwiło jej sprawę.
Ale nie było to
coś, co chciała wspominać. To była już przeszłość. Teraz wszystko było w jej
rękach i mogła polegać jedynie na własnych umiejętnościach.
— Daisy Johnson. —
Wyciągnęła dłoń w jej stronę, przedstawiając się.
I dopiero wtedy
zorientowała się z kim ma do czynienia.
— Quake… Jesteś
Quake! — wydusiła z siebie, zanim głos uwiązł jej w gardle z wrażenia. Już
dawno nie czuła czegoś takiego. To było… To było takie wow.
Brwi
Daisy uniosły się w górę z zaskoczenia, kiedy pełnym zakłopotania uśmiechem
spróbowała zamaskować zaskoczenie.
— Cóż, tak, ale…
Poważnie? Przyprowadził cię tu sam Kapitan Ameryka, Szkarłatna Wiedźma jada z
tobą lunch, a ekscytuję cię spotkanie mnie?
— Wskazała na siebie palcem ze szczerym niedowierzeniem. — To jest…
— … super —
dokończyła za nią, sięgając po jej rękę, żeby wreszcie ją uścisnąć. — Jestem
wielką fanką.
— To… miłe… Au — jęknęła krótko, krzywiąc się. —
Właśnie kopnęłaś mnie prądem, więc jeśli tylko mogłabyś…
Ava szybko
zabrała dłoń, splatając palce za plecami. Tak było najbezpieczniej.
— Przepraszam.
Czasem tak mam. Kiedy się denerwuję albo kiedy… — przerwała, widząc, że zbliża
się do nich Steve.
Choć znała go od
kilku miesięcy, wciąż czuła się nieco dziwnie w jego obecności. Miał w sobie
coś, co ją w jakiś sposób onieśmielało, czasem nawet krępowało. Nie wiedziała
dlaczego, Steve był w końcu taki… uprzejmy. Jednak… Może właśnie o to chodziło?
Nie lubiła zbyt uprzejmych ludzi, wydawali być się jej aż nierealni, fałszywi. A
fałszywych ludzi także nie lubiła. Spotkała ich zbyt wielu w swoim życiu.
Zdecydowanie zbyt wielu.
— Agentko
Johnson. — Skinął głową w stronę Daisy.
— Kapitanie. —
Odpowiedziała mu tym samym.
— Wystarczy
Steve. — Uśmiechnął się. — Straciłem tytuł. Ale mniejsza z tym. — Machnął ręką.
— Szukałem cię, Avo — zwrócił się do niej. — Widzę jednak, że poznałaś już
agentkę…
— Daisy.
— … Johnson —
skończył niemal w tym samym momencie, w którym się wtrąciła.
— Tak, poznałyśmy
się. — Daisy pokiwała głową. — Coulson mówił o niej. To… wyjątkowa dziewczyna. —
Uśmiechnęła się do niej.
Ava spróbowała
odpowiedzieć jej tym samym. Nie lubiła jednak, kiedy ludzie o niej mówili.
— Tak — zgodził
się Steve. — Nawet bardzo. — Zerknął na nią w sposób, w którym było coś dziwnego.
Szybko się jednak zreflektował. — A w związku z tym – mamy kilka informacji na
temat eksperymentów Ivana i programu O.P.U.S. Powinnaś przy tym być, Avo. Właściwie,
to jest to konieczne. — Spojrzał na nią poważnie, wskazując dłonią, że powinna
pójść razem z nim.
— Właściwie, Coulson
przysłał mnie po to samo — wtrąciła Daisy.
A Ava? A Ava już
miała dość. Dość mówienia o Ivanie Somodorovie, dość słuchania o Ivanie
Somodorovie, dość myślenia o Ivanie Somodorovie, dość… Bycia z nim w
jakikolwiek sposób związaną. Nie łudziła się jednak, że śmierć Ivana
wystarczyła, by całe to powiązanie, cały… ten temat zniknęły. Somodorova mogło
już nie być, ale wszystko to, co zapoczątkował, dalej trwało. I musiało zostać
zatrzymane.
Dlatego ruszyła
za Daisy, cały czas czując na swoich plecach uważne spojrzenie Kapitana, który
podążał kilka kroków za nimi. Przez chwilę chciała się obejrzeć, gapić się na
niego równie intensywnie, ofuknąć go, ale zdusiła tę chęć w sobie,
postanawiając udawać, że jest okej, że w żaden sposób jej to nie irytuje.
***
— O.P.U.S. został
nazwany na cześć zespołu, który go stworzył.
O – Yulia Orlova, jedyny znany nam astrofizyk, który zdołał rozwikłać
zagadkę kwantowego stanu splątania. P
– Anatolij Palvov – opracował pierwszą wersję interfejsu mózg-komputer. U – Piotr Usov, jeden wyżej postawionych
członków Departamentu, który zadbał o to, by laboratorium zdołało się odrodzić
i uzyskać środki na działanie. No i S
– Ivan Somodorov. Dbał o… zasoby ludzkie — dodała Daisy. Siedziała na blacie
stołu w sali konferencyjnej, w której się zamknęli, trzymając w dłoni jeden ze
standardowych tabletów SHIELD. Na ekranie zajmującym niemal całą ścianę na
wprost stołu wyświetlane były dokumentacje osób, o których mówiła.
Ava nie potrafiła
odwrócić wzroku od ekranu, błądząc jedynie wzrokiem od zdjęcia matki, na
zdjęcie ojca – nie potrafiła nazywać go ojczymem, był ojcem, był tatą, był тата – a później na
wspólne zdjęcie całego zespołu, na którym znajdowali się obok siebie.
Może dlatego
Kapitan tak na nią patrzył? Zastanawiał się, jak zareaguje? Nie widziała ich od
dawna, od Odessy, od niemal dekady, nie miała ich zdjęć. Ale po tym wszystkim,
po tym, jak dowiedziała się, gdzie pracowali i co robili… Całe nastawienie
wobec nich się zmieniło.
— A to… —
Wskazała na długą listę wyświetlaną w lewej kolumnie.
— To nazwiska
uczestników… badań — odpowiedział Steve, siedzący kilka miejsc dalej, przy
szczycie stołu.
— Wszystkie? —
Ava spojrzała na niego z niemałym szokiem w spojrzeniu. — Przecież… Czy to
możliwe? Tu jest ponad sto nazwisk! Ponad setka badanych! — Chciała wstać z
krzesła, ale powstrzymała ją dłoń Bucky’ego, którą położył na jej ramieniu.
Choćby chciała wstać, zdołałby utrzymać ją w miejscu. — To znaczy, że po
świecie może chodzić…
— Sto
morderczych, splątanych ze sobą telepatycznie zabójczych zombie — podsumował
Sam, dotychczas w ciszy wpatrujący się w dokumentacje przed sobą. — Właśnie na
tym polegać miał O.P.U.S. Miał stworzyć między adeptami psychiczną więź, która
nie tylko pozwalałaby im na komunikację między sobą, ale też na zdalne
wydawanie im rozkazów.
— Chciano
przetestować na mnie, ale coś poszło bardzo nie tak… — Ava wbiła spojrzenie w
blat stołu i własne dłonie. Po jej palcach przebiegła błękitna iskra.
— Czyli
podsumowując: mamy szpiega z zacięciem do sadyzmu, na wpół inteligentnego
goryla z wirusem śmierci, opłacanych zbirów na łasce świrniętej córci Red
Skulla, kilku wiernych Mateczce Rosji emerytowanych psychopatów i setkę
tajnych, uzdolnionych agentów rozmieszczonych Bóg wie gdzie i czekających Bóg
wie na co. Więc w skali od jednego do dziesięciu, gdzie jeden to „zginiemy” a
dziesięć „świat się rozpadnie”, jak bardzo mamy przejebane? — Bucky pozwolił na
prychnięcie, nie wiedząc jak inaczej miałby zakończyć ten wywód, i wyczekująco
spojrzał na Steve’a. — Czy może jeszcze o czymś zapomniałem?
— O ruchach
przeciwko Uzdolnionym, ACTU i magicznym artefakcie, który wpadł w łapy Hydry? —
rzuciła Daisy.
— O, dziękuję, to
bardzo pomocne…
— W zależności od
kontaktu, przy którym dorastały te dzieci, Ivan mógł ulokować każde z nich tak,
żeby teraz znajdowały się dokładnie tam, gdzie jego Czerwona Komnata tego
potrzebuje — powiedział Steve, krótko zerkając na ekran, zanim znów wbił
spojrzenie w Avę. — Dzięki temu mógł utworzyć globalną sieć szpiegów.
— Do czego niby
zmierzasz? — spytała głucho Ava.
— Do tego, że
Ivan pozwolił uratować cię agentce Romanoff — powiedziała Daisy, jakby dopiero
teraz orientując się, jak bardzo oczywiste to wszystko było. — Chciał umieścić
cię w Stanach, planował uzyskać dostęp do SHIELD…
— Coś poszło
jednak nie tak — wszedł jej w słowo Steve. — Ivan zakładał, że Natasha…
— Mnie nie
porzuci?
— Nawiąże z tobą jakiś kontakt, zważywszy na wspólny
mianownik w waszej historii, jakim był on sam. Tak się jednak nie stało, SHIELD
umieściło cię w odciętej placówce, a ty nie byłaś w stanie dotrzeć do
jakichkolwiek informacji. Mógł więc spróbować kolejny raz… Może w jakiś sposób
dotarł do Hydry, która infiltrowała SHIELD. Dlatego ta teraz współpracuje z
Kronas.
— No to co
robimy? — Ava, która naprawdę miała już tego wszystkiego dość, strąciła dłoń
Bucky’ego ze swojego ramienia, kiedy uścisk stał się zbyt mocny.
Sam Barnes zdawał
się wyłączyć, wpatrując się w tylko sobie znany punkt na przeciwległej ścianie,
intensywnie nad czymś myśląc.
— O.P.U.S.
stworzyła Yulia Orlova, twoja mama. To daje nam pewną przewagę.
— Jaką?
— To twoja mama —
powtórzył. — Byłaś przy niej przez cały czas, prawda? Widziałaś, co robi,
znałaś ją. Możesz więc wiedzieć o tym projekcie znacznie więcej, niż ci się
wydaje.
— Nie jestem
przekonana. — Pokręciła głową. — Nic nie wiem. Nawet dlaczego dla nich
pracowała.
— Może tylko tak
ci się wydaje? — spytał Sam, uśmiechając się przyjaźnie w jej stronę. — Może…
trzeba tylko odrobiny pomocy?
— Mówiłaś, że
uczyłaś się w szkole baletowej… — wtrącił Bucky, wyrywając się ze swojego
chwilowego marazmu. — Tylko, że nic takiego nie miało miejsca. — Wskazał na
tablet, a potem zerknął na Daisy. — SHIELD ma coś na ten temat?
— Nie. —
Pokręciła głową. — Nigdy nie chodziłaś do żadnej szkoły, miałaś nauczanie
domowe. Do żadnej szkółki także.
— W tych
wspomnieniach… — Bucky dalej drążył temat. — Gdzie tańczysz? Kto i co jest
wokół?
— A co, zostałeś
właśnie specem od baletu? — spytał Sam, ale Bucky go zignorował.
— Jesteś tam
sama?
— Tak. Nie było
tam innych tancerzy. To było… — Ava zamrugała, zaskoczona tym, jak zaczyna
patrzeć na własne wspomnienia. — To nie była szkoła, to było… laboratorium. To
była podłoga w laboratorium. Był na niej jakiś wzór… Cyfry. To chyba były
cyfry. — Przetarła twarz dłońmi, próbując się skupić. — „Naucz się kroków,
kroki są kluczem”. To mówiła moja mama, a na kafelkach były cyfry.
— Jaka była
muzyka?
— Co?
— Jaka grała
muzyka? — Bucky dalej drążył temat.
— To było „Jezioro
łabędzie”. Moja mama zawsze śpiewała mi tę piosenkę przed snem i…
— To balet.
— Tak, to balet.
Bardzo sławny i bardzo rosyjski. Co z tego wynika? — rzuciła Daisy.
— To, że uważa
się go za opus Czajkowskiego. Wiem
to, bo jedna chrzaniona baletnica z Red Roomu ciągle mnie nim nękała. Ta sama,
która dała Avie namiary na mnie, i ta sama, która miała wytatuowany identyczny
symbol, co Somodorov.
— Co to oznacza? —
spytał Steve, nie spuszczając wzroku z Bucky’ego, od kiedy ten się odezwał.
— „Kroki są
kluczem” — przypomniał Sam.
— Właśnie.
Kluczem. Może dosłownie kodem-kluczem. Hasłem aktywacyjnym lub dezaktywacyjnym.
— Daisy przeglądała nagrania z „Jeziora Łabędziego” wystawianego w Teatrze
Bolszoj. Niewiele jednak mogło jej to dać, skoro nie znała danego fragmentu. —
Ten kod może… Sama nie wiem, może obrazować sekwencję matematyczną zależną od
kodu genetycznego Avy. W końcu to jej DNA mogło być punktem wyjścia, to na niej
testowano O.P.U.S.
— I to właśnie
dlatego maszyna mogła zadziałać nie tak, jak powinna — dodał Steve. — Bo taki
był plan Yuliji Orlvej. Twoja mama była geniuszem.
— Tak, jak tata.
On też pracował dla Somodorova — przypomniała Ava. — Tak mówiła mama. Pracował
i zginął w Miście z Błękitnym Meczetem.
— W Stambule — powiedział powoli Bucky. —
Tam mogła być jedna z siedzib Red Roomu… I… Cholera, pieprzona Belova —
parsknął krótko pod nosem. — Łgała cały czas, ale… Wciąż próbowała przekazać mi
coś ważnego. Zaplanowała to wszystko. — Spojrzał na Avę. — Dlatego chciała,
żebym pamiętał „Jezioro Łabędzie” i Stambuł, chociaż cała reszta, którą
próbowała mi wcisnąć, to tylko kit. — Mimo wszystko, Bucky nie mógł zdusić
lekkiego uśmiechu, który wkradł się na jego usta.
— Więc… co z tego
wszystkiego wynika? — spytała Ava.
— Tego musimy się
dowiedzieć — odpowiedział jej Steve.
Ich spojrzenia na
moment się spotykały. Ava jednak szybko odwróciła wzrok.
***
Steve nie jest fałszywy xD ma stare zasady! Takiego jak on już się nie spotka xD
OdpowiedzUsuńScenka żywcem z serialu <3 podoba mi się ;)
Ja to bym kazała Avie tańczyć cały układ i czekała co się stanie, bo to co poszło nie tak mogło właśnie pójść idealnie. Ideolo jak to mawia podstawówka.
Steve wpatrzony w Bucky"ego a dziecko to co?
D: Witaj na pokładzie. Jak współpraca z Kapem, Bucky'm i Samem?
UsuńS,B: Więcej pytań czy odpowiedzi?
Zastanawia mnie, co takiego jest w Stevie, że tak wyraźnie peszy Avę.
OdpowiedzUsuńNo i jestem pod wrażeniem konkluzji Bunia. Łapie wszystko lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Chyba mu sprzyja delikatna zmiana klimatu.