24 kwietnia 2017

#73

***
24 kwietnia 2016

— Każda placówka SHIELD ma pomnik dla agentów poległych na służbie. Na takich ścianach można prześledzić całą historię SHIELD.

Ava obejrzała się przez ramię, kiedy za jej plecami odezwał się czyjś głos.
Młoda kobieta, niewiele starsza od niej. Ciemnobrązowe włosy, lekko falowane włosy do brody, nieco orientalne rysy. Skądś ją znała.

— Kiedy pierwszy raz ją zobaczyłam… — kontynuowała, stając obok. — Pomyślałam sobie „Wow, ściana walecznych. Ściana chwały. Muszą być z tego dumni. Chciałabym być jak oni” — mówiła, zdając się przy tym parodiować własny ton. — Teraz już tak tego nie widzę. To nie ściana chwały, to… Nasza ściana płaczu.

Przesunęła palcami po wypukłościach tworzących jedno z nazwisk.
Ava odwróciła jednak wzrok, czując, że to zbyt intymny moment, w który nie powinna się wtrącać. Przebiegła więc jedynie wzrokiem po ścianie, przechodząc wzdłuż niej i starając się sprawdzić czy wśród setek nazwisk odnajdzie się jakieś znajome. Spędziła z SHIELD wiele lat, ale nie znała nazwisk agentów, którzy przydzieleni zostali do opieki nad nią w 7B – odciętego od świata bunkra wojskowego, w którym umieścili ją po przybyciu do USA. Nie znała nawet nazwy tej placówki, więc ochrzciła ją mianem 7B, od numeru, który widniał na żelbetonowych drzwiach jej pokoju.
Przez pięć długich lat jej jedynymi towarzyszami byli nieustannie zmieniający się nauczyciele i ochroniarze, starannie wybrane przez SHIELD kanały w kablówce i podłe jedzenie z mikrofalówki. Dlatego zdecydowała się uciec, co nie rozeszło się bez echa, o czym przypomniała jej kobieta.

— Ava Orlova — powiedziała, podchodząc do niej w kilku pewnych krokach. — Dziecko, które wykiwało oddział wyszkolonych, uzbrojonych agentów i uciekło z supertajnej, strzeżonej placówki, wynosząc sprzęt SHIELD. I to mając przy sobie tylko stary plecak. Jestem pod wrażeniem. — Uśmiechnęła się do niej nieco zadziornie.

Tak, to było… imponujące, Ava musiała przyznać to sama przed sobą. Nie każda czternastolatka byłaby w stanie dokonać. Tylko, że… Cóż, nie każda czternastolatka miała za sobą wspomnienia z Red Roomu. I to w większości nawet nie własne, a należące do jednej z Czarnych Wdów, działającej już wówczas SHIELD. A to zdecydowanie ułatwiło jej sprawę.
Ale nie było to coś, co chciała wspominać. To była już przeszłość. Teraz wszystko było w jej rękach i mogła polegać jedynie na własnych umiejętnościach.

— Daisy Johnson. — Wyciągnęła dłoń w jej stronę, przedstawiając się.

I dopiero wtedy zorientowała się z kim ma do czynienia.

— Quake… Jesteś Quake! — wydusiła z siebie, zanim głos uwiązł jej w gardle z wrażenia. Już dawno nie czuła czegoś takiego. To było… To było takie wow.

Brwi Daisy uniosły się w górę z zaskoczenia, kiedy pełnym zakłopotania uśmiechem spróbowała zamaskować zaskoczenie.

— Cóż, tak, ale… Poważnie? Przyprowadził cię tu sam Kapitan Ameryka, Szkarłatna Wiedźma jada z tobą lunch, a ekscytuję cię spotkanie mnie? — Wskazała na siebie palcem ze szczerym niedowierzeniem. — To jest…

— … super — dokończyła za nią, sięgając po jej rękę, żeby wreszcie ją uścisnąć. — Jestem wielką fanką.

— To… miłe… Au — jęknęła krótko, krzywiąc się. — Właśnie kopnęłaś mnie prądem, więc jeśli tylko mogłabyś…

Ava szybko zabrała dłoń, splatając palce za plecami. Tak było najbezpieczniej.

— Przepraszam. Czasem tak mam. Kiedy się denerwuję albo kiedy… — przerwała, widząc, że zbliża się do nich Steve.

Choć znała go od kilku miesięcy, wciąż czuła się nieco dziwnie w jego obecności. Miał w sobie coś, co ją w jakiś sposób onieśmielało, czasem nawet krępowało. Nie wiedziała dlaczego, Steve był w końcu taki… uprzejmy. Jednak… Może właśnie o to chodziło? Nie lubiła zbyt uprzejmych ludzi, wydawali być się jej aż nierealni, fałszywi. A fałszywych ludzi także nie lubiła. Spotkała ich zbyt wielu w swoim życiu. Zdecydowanie zbyt wielu.

— Agentko Johnson. — Skinął głową w stronę Daisy.

— Kapitanie. — Odpowiedziała mu tym samym.

— Wystarczy Steve. — Uśmiechnął się. — Straciłem tytuł. Ale mniejsza z tym. — Machnął ręką. — Szukałem cię, Avo — zwrócił się do niej. — Widzę jednak, że poznałaś już agentkę…

Daisy.

— … Johnson — skończył niemal w tym samym momencie, w którym się wtrąciła.

— Tak, poznałyśmy się. — Daisy pokiwała głową. — Coulson mówił o niej. To… wyjątkowa dziewczyna. — Uśmiechnęła się do niej.

Ava spróbowała odpowiedzieć jej tym samym. Nie lubiła jednak, kiedy ludzie o niej mówili.

— Tak — zgodził się Steve. — Nawet bardzo. — Zerknął na nią w sposób, w którym było coś dziwnego. Szybko się jednak zreflektował. — A w związku z tym – mamy kilka informacji na temat eksperymentów Ivana i programu O.P.U.S. Powinnaś przy tym być, Avo. Właściwie, to jest to konieczne. — Spojrzał na nią poważnie, wskazując dłonią, że powinna pójść razem z nim.

— Właściwie, Coulson przysłał mnie po to samo — wtrąciła Daisy.

A Ava? A Ava już miała dość. Dość mówienia o Ivanie Somodorovie, dość słuchania o Ivanie Somodorovie, dość myślenia o Ivanie Somodorovie, dość… Bycia z nim w jakikolwiek sposób związaną. Nie łudziła się jednak, że śmierć Ivana wystarczyła, by całe to powiązanie, cały… ten temat zniknęły. Somodorova mogło już nie być, ale wszystko to, co zapoczątkował, dalej trwało. I musiało zostać zatrzymane.
Dlatego ruszyła za Daisy, cały czas czując na swoich plecach uważne spojrzenie Kapitana, który podążał kilka kroków za nimi. Przez chwilę chciała się obejrzeć, gapić się na niego równie intensywnie, ofuknąć go, ale zdusiła tę chęć w sobie, postanawiając udawać, że jest okej, że w żaden sposób jej to nie irytuje.
***
— O.P.U.S. został nazwany na cześć zespołu, który go stworzył. O – Yulia Orlova, jedyny znany nam astrofizyk, który zdołał rozwikłać zagadkę kwantowego stanu splątania. P – Anatolij Palvov – opracował pierwszą wersję interfejsu mózg-komputer. U – Piotr Usov, jeden wyżej postawionych członków Departamentu, który zadbał o to, by laboratorium zdołało się odrodzić i uzyskać środki na działanie. No i S – Ivan Somodorov. Dbał o… zasoby ludzkie — dodała Daisy. Siedziała na blacie stołu w sali konferencyjnej, w której się zamknęli, trzymając w dłoni jeden ze standardowych tabletów SHIELD. Na ekranie zajmującym niemal całą ścianę na wprost stołu wyświetlane były dokumentacje osób, o których mówiła.

Ava nie potrafiła odwrócić wzroku od ekranu, błądząc jedynie wzrokiem od zdjęcia matki, na zdjęcie ojca – nie potrafiła nazywać go ojczymem, był ojcem, był tatą, był тата – a później na wspólne zdjęcie całego zespołu, na którym znajdowali się obok siebie.
Może dlatego Kapitan tak na nią patrzył? Zastanawiał się, jak zareaguje? Nie widziała ich od dawna, od Odessy, od niemal dekady, nie miała ich zdjęć. Ale po tym wszystkim, po tym, jak dowiedziała się, gdzie pracowali i co robili… Całe nastawienie wobec nich się zmieniło.

— A to… — Wskazała na długą listę wyświetlaną w lewej kolumnie.

— To nazwiska uczestników… badań — odpowiedział Steve, siedzący kilka miejsc dalej, przy szczycie stołu.

— Wszystkie? — Ava spojrzała na niego z niemałym szokiem w spojrzeniu. — Przecież… Czy to możliwe? Tu jest ponad sto nazwisk! Ponad setka badanych! — Chciała wstać z krzesła, ale powstrzymała ją dłoń Bucky’ego, którą położył na jej ramieniu. Choćby chciała wstać, zdołałby utrzymać ją w miejscu. — To znaczy, że po świecie może chodzić…

— Sto morderczych, splątanych ze sobą telepatycznie zabójczych zombie — podsumował Sam, dotychczas w ciszy wpatrujący się w dokumentacje przed sobą. — Właśnie na tym polegać miał O.P.U.S. Miał stworzyć między adeptami psychiczną więź, która nie tylko pozwalałaby im na komunikację między sobą, ale też na zdalne wydawanie im rozkazów.

— Chciano przetestować na mnie, ale coś poszło bardzo nie tak… — Ava wbiła spojrzenie w blat stołu i własne dłonie. Po jej palcach przebiegła błękitna iskra.

— Czyli podsumowując: mamy szpiega z zacięciem do sadyzmu, na wpół inteligentnego goryla z wirusem śmierci, opłacanych zbirów na łasce świrniętej córci Red Skulla, kilku wiernych Mateczce Rosji emerytowanych psychopatów i setkę tajnych, uzdolnionych agentów rozmieszczonych Bóg wie gdzie i czekających Bóg wie na co. Więc w skali od jednego do dziesięciu, gdzie jeden to „zginiemy” a dziesięć „świat się rozpadnie”, jak bardzo mamy przejebane? — Bucky pozwolił na prychnięcie, nie wiedząc jak inaczej miałby zakończyć ten wywód, i wyczekująco spojrzał na Steve’a. — Czy może jeszcze o czymś zapomniałem?

— O ruchach przeciwko Uzdolnionym, ACTU i magicznym artefakcie, który wpadł w łapy Hydry? — rzuciła Daisy.

— O, dziękuję, to bardzo pomocne…

— W zależności od kontaktu, przy którym dorastały te dzieci, Ivan mógł ulokować każde z nich tak, żeby teraz znajdowały się dokładnie tam, gdzie jego Czerwona Komnata tego potrzebuje — powiedział Steve, krótko zerkając na ekran, zanim znów wbił spojrzenie w Avę. — Dzięki temu mógł utworzyć globalną sieć szpiegów.

— Do czego niby zmierzasz? — spytała głucho Ava.

— Do tego, że Ivan pozwolił uratować cię agentce Romanoff — powiedziała Daisy, jakby dopiero teraz orientując się, jak bardzo oczywiste to wszystko było. — Chciał umieścić cię w Stanach, planował uzyskać dostęp do SHIELD…

— Coś poszło jednak nie tak — wszedł jej w słowo Steve. — Ivan zakładał, że Natasha…

— Mnie nie porzuci?

—  Nawiąże z tobą jakiś kontakt, zważywszy na wspólny mianownik w waszej historii, jakim był on sam. Tak się jednak nie stało, SHIELD umieściło cię w odciętej placówce, a ty nie byłaś w stanie dotrzeć do jakichkolwiek informacji. Mógł więc spróbować kolejny raz… Może w jakiś sposób dotarł do Hydry, która infiltrowała SHIELD. Dlatego ta teraz współpracuje z Kronas.

— No to co robimy? — Ava, która naprawdę miała już tego wszystkiego dość, strąciła dłoń Bucky’ego ze swojego ramienia, kiedy uścisk stał się zbyt mocny.

Sam Barnes zdawał się wyłączyć, wpatrując się w tylko sobie znany punkt na przeciwległej ścianie, intensywnie nad czymś myśląc.

— O.P.U.S. stworzyła Yulia Orlova, twoja mama. To daje nam pewną przewagę.

— Jaką?

— To twoja mama — powtórzył. — Byłaś przy niej przez cały czas, prawda? Widziałaś, co robi, znałaś ją. Możesz więc wiedzieć o tym projekcie znacznie więcej, niż ci się wydaje.

— Nie jestem przekonana. — Pokręciła głową. — Nic nie wiem. Nawet dlaczego dla nich pracowała.

— Może tylko tak ci się wydaje? — spytał Sam, uśmiechając się przyjaźnie w jej stronę. — Może… trzeba tylko odrobiny pomocy?

— Mówiłaś, że uczyłaś się w szkole baletowej… — wtrącił Bucky, wyrywając się ze swojego chwilowego marazmu. — Tylko, że nic takiego nie miało miejsca. — Wskazał na tablet, a potem zerknął na Daisy. — SHIELD ma coś na ten temat?

— Nie. — Pokręciła głową. — Nigdy nie chodziłaś do żadnej szkoły, miałaś nauczanie domowe. Do żadnej szkółki także.

— W tych wspomnieniach… — Bucky dalej drążył temat. — Gdzie tańczysz? Kto i co jest wokół?

— A co, zostałeś właśnie specem od baletu? — spytał Sam, ale Bucky go zignorował.

— Jesteś tam sama?

— Tak. Nie było tam innych tancerzy. To było… — Ava zamrugała, zaskoczona tym, jak zaczyna patrzeć na własne wspomnienia. — To nie była szkoła, to było… laboratorium. To była podłoga w laboratorium. Był na niej jakiś wzór… Cyfry. To chyba były cyfry. — Przetarła twarz dłońmi, próbując się skupić. — „Naucz się kroków, kroki są kluczem”. To mówiła moja mama, a na kafelkach były cyfry.

— Jaka była muzyka?

— Co?

— Jaka grała muzyka? — Bucky dalej drążył temat.

— To było „Jezioro łabędzie”. Moja mama zawsze śpiewała mi tę piosenkę przed snem i…

— To balet.

— Tak, to balet. Bardzo sławny i bardzo rosyjski. Co z tego wynika? — rzuciła Daisy.

— To, że uważa się go za opus Czajkowskiego. Wiem to, bo jedna chrzaniona baletnica z Red Roomu ciągle mnie nim nękała. Ta sama, która dała Avie namiary na mnie, i ta sama, która miała wytatuowany identyczny symbol, co Somodorov.

— Co to oznacza? — spytał Steve, nie spuszczając wzroku z Bucky’ego, od kiedy ten się odezwał.

— „Kroki są kluczem” — przypomniał Sam.

— Właśnie. Kluczem. Może dosłownie kodem-kluczem. Hasłem aktywacyjnym lub dezaktywacyjnym. — Daisy przeglądała nagrania z „Jeziora Łabędziego” wystawianego w Teatrze Bolszoj. Niewiele jednak mogło jej to dać, skoro nie znała danego fragmentu. — Ten kod może… Sama nie wiem, może obrazować sekwencję matematyczną zależną od kodu genetycznego Avy. W końcu to jej DNA mogło być punktem wyjścia, to na niej testowano O.P.U.S.

— I to właśnie dlatego maszyna mogła zadziałać nie tak, jak powinna — dodał Steve. — Bo taki był plan Yuliji Orlvej. Twoja mama była geniuszem.

— Tak, jak tata. On też pracował dla Somodorova — przypomniała Ava. — Tak mówiła mama. Pracował i zginął w Miście z Błękitnym Meczetem.

W Stambule — powiedział powoli Bucky. — Tam mogła być jedna z siedzib Red Roomu… I… Cholera, pieprzona Belova — parsknął krótko pod nosem. — Łgała cały czas, ale… Wciąż próbowała przekazać mi coś ważnego. Zaplanowała to wszystko. — Spojrzał na Avę. — Dlatego chciała, żebym pamiętał „Jezioro Łabędzie” i Stambuł, chociaż cała reszta, którą próbowała mi wcisnąć, to tylko kit. — Mimo wszystko, Bucky nie mógł zdusić lekkiego uśmiechu, który wkradł się na jego usta.

— Więc… co z tego wszystkiego wynika? — spytała Ava.

— Tego musimy się dowiedzieć — odpowiedział jej Steve.

Ich spojrzenia na moment się spotykały. Ava jednak szybko odwróciła wzrok.

***

3 komentarze:

  1. Steve nie jest fałszywy xD ma stare zasady! Takiego jak on już się nie spotka xD
    Scenka żywcem z serialu <3 podoba mi się ;)
    Ja to bym kazała Avie tańczyć cały układ i czekała co się stanie, bo to co poszło nie tak mogło właśnie pójść idealnie. Ideolo jak to mawia podstawówka.
    Steve wpatrzony w Bucky"ego a dziecko to co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. D: Witaj na pokładzie. Jak współpraca z Kapem, Bucky'm i Samem?
      S,B: Więcej pytań czy odpowiedzi?

      Usuń
  2. Zastanawia mnie, co takiego jest w Stevie, że tak wyraźnie peszy Avę.
    No i jestem pod wrażeniem konkluzji Bunia. Łapie wszystko lepiej, niż kiedykolwiek wcześniej. Chyba mu sprzyja delikatna zmiana klimatu.

    OdpowiedzUsuń