Sam, jak żyjesz? Dużo się pozmieniało w twoim życiu?
Cóż, można powiedzieć, że mimo obrotu o 180⁰, nie jest źle. Kiedyś mój rozkład tygodnia był raczej monotonny, powiedzieć można, że nawet odrobinę nudny, bo skupiał się głównie na pracy i tonach wszelkiej maści papierzysk, a teraz jednego dnia bazę napada człowiek-mrówka, następnego trzeba złapać kilku nazistów z terrorystycznymi zapędami, a jeszcze innego... powypełniać papiery, więc to akurat się nie zmieniło.
A już myślałam, że naprawdę wszystko potrafisz. Ale to chyba dobrze, że jednak nie.Daj mi godzinę, a sprawdzę, czy jednak da się to zrobić.
Pochwalisz się, kiedy już taka sytuacja się zdarzy?
Jak się tak chwilę dłużej zastanowić to tak, masz sporo racji, ale wtedy, kiedy mówimy o relacji, w której występuje miłość. Jednak łatwiej zrezygnować, i ludzie rezygnują, kiedy jest to tylko i wyłącznie zawód zmieszany z nutą sympatii do danej sympatii. Wydaje mi się, że mało kto w sytuacji wypalenia zawodowego, będzie dalej w tym tkwił, bo sam zauważy, że to nie ma sensu. A jeśli jest miłość - zrezygnować jest cholernie ciężko. Tak mi się wydaje, choć także mogę się mylić. Każdy przypadek jest inny.
Nie chodziło mi o nazewnictwo, a o wspólny mianownik, którego na dobrą sprawę nie dostrzegam. Jeśli cię to uraziło, przepraszam.
Raczej nie liczyłbym na to, że taka sytuacja zdąży zdarzyć się w tym stuleciu. Nie śpieszy mi się do tego. Chyba, że spadnie to na mnie jak przysłowiowy grom z jasnego nieba.
Myślałem, że chodzi ci właśnie o sytuacje, w których takie osoby nie robią tego, bo jest to ich pracą, a właśnie ze względu na bliskich. Jeśli byłby to ich zawód, to sprawa wyglądałaby jednak zupełnie inaczej. Jest różnica między zajmowaniem się chorym po wylewie przez kilka godzin dziennie i dostawaniem za to pieniędzy, a robieniem tego za darmo przez tak naprawdę cały czas. Choćby nie wiadomo, jak trudne to było, to poddanie się i oddanie chorego do ośrodka jest... no cholernie ciężkie, jak to ładnie ujęłaś.
Sądziłem, że słowa "Koniec tematu" są wystarczającą aluzją, że czas zakończyć temat, ale cóż, widocznie się myliłem. Kwestia tego, jak bardzo... inwazyjne były metody niektórych badań, nadal zaliczają się do listy rzeczy, o których nie mam najmniejszej ochoty rozmawiać. Zresztą, wystarczyłoby powiedzieć tylko "Lukin", bo nie bez powodu jego nienawidziłem najbardziej. Ale... jeszcze nie teraz. Zmień temat, proszę.
Sam, człowiek-mrówka, niezłe zaskoczenie, co? Wyrobiłeś sobie o nim jakieś zdanie?
OdpowiedzUsuńNo, przynajmniej jesteś w ruchu. Takie siedzenie w papierach to nie dość, że nuda, to jeszcze niewygoda.
James, emh, nie musisz.
Oby spadło, bo miło by było do tej chwili dożyć, a zwłaszcza wiedzieć, że jesteś szczęśliwy.
Za darmo też ludzie to robią jako wolontariusze, czy nawet pracownicy po godzinach. Mnóstwo jest takich osób. No ale teraz przynajmniej się rozumiemy i widzę, że mamy podobne zdanie. A gdybyś ty miał trafić do takiego ośrodka dla, dajmy na to, weteranów, gdzie próbowano by ci pomóc, to jak to sobie wyobrażasz? Czy nie wyobrażasz w ogóle?
Moje "przepraszam" było zgodą na zakończenie tematu, aluzję zrozumiałam.