***
24 maja
2016
/Zaciskam zęby i masuję skroń
okrężnymi ruchami.
/Mam wrażenie, że głowa za chwilę mi
eksploduje, tak bardzo upierdliwy jest ten ból. Staram się jednak choć udawać,
że słucham tego, co Rogers ma do powiedzenia. Tak naprawdę nie potrafię się
skupić, choćbym nie wiedzieć jak bardzo tego pragnął.
/Może znów mówi o czymś związanym z
Protokołem? Często o tym mówi. Gęba czasem mu się nie zamyka. Momentami mam
ochotę mu w tym pomóc. Najlepiej pięścią. Ale się hamuję. To dobrze. Chyba.
/Staram się skupić na tym, co mówi, ale nie
potrafię. Cholerna migrena. Ostatnio dręczą mnie coraz dłużej i coraz częściej.
Może klimat mi nie służy? Nie ta strefa czasowa? Dorzucają mi coś do jedzenia?
Cóż, coś w tym może być. W dwóch pierwszych opcjach, znaczy. Chociaż nie byłbym
też jakoś szczególnie pewny co do odrzucenia ostatniej z nich.
/Unoszę nieznacznie głowę, kiedy na
pokrywającej taras posadzce rozlega się miarowy stukot obcasów. Tak jak się
spodziewałem, od razu dostrzegam moją ulubioną strażniczkę – Są strażniczkami?
Agentkami? Ochroniarzami (Ochroniarkami?)? Zresztą, nie ważne – która najczęściej
kręci się w pobliżu. Może przegrała jakiś zakład? Wyciągnęła najkrótszą słomkę?
/Najdziwniejsze w niej jest to, że mimo wygolonej,
wytatuowanej głowy – i dość przerażającej aury, którą wokół siebie rozsiewała –
wciąż prezentuje się wystarczająco elegancko, by niczym nie odbiegać od innych
ludzi kręcących się w otoczeniu Pantery.
/Mrużę oczy i zasłaniam je dłonią przed
wściekłym słońcem, przekrzywiając głowę w jej stronę, gdy staje obok nas.
— Król cię oczekuje —
zaczyna tonem tak miłym, że aż włoski na karku mają ochotę stanąć mi dęba. —
Doktor Swann jest już na miejscu.
/Pocieram
szczękę dłonią i z trudem powstrzymuję się przed wymierzeniem sobie
otrzeźwiającego policzka.
— Kto jest gdzie?
— Doktor Swann czeka —
powtarza tym samym monotonnym tonem i odwraca się, by odejść. Spogląda jednak na
mnie przez ramię i czeka. — A ty, Kapitanie Rogers — dodaje, widząc, jak Steve
zgarnia rozłożone na stoliku papiery, chcąc ruszyć za mną i uroczą Amazonką. —
Jesteś oczekiwany w skrzydle B. Ty i twoi przyjaciele macie gościa.
— Gościa? — pyta, wstając.
Ściąga brwi, jakby zastanawiając się chwilę nad czymś. — Coś związanego z
SHIELD?
/Kobieta
– jej imię wypadło mi z głowy, ale było jakieś długie, pokręcone i zaczynające
się na „N” – skina głową i kolejny raz spogląda na mnie.
— Rusz się lub sama cię
ruszę.
/Powstrzymuję się przed przewróceniem oczami i
wstaję, zapierając się ręką o oparcie jednego z foteli. Dzięki temu mam
pewność, że się nie zachwieję.
/Ruszam
za kobietą, rzucając jeszcze za siebie:
— Złapiesz mnie później,
Rogers. Jak zawsze — dodaję już bardziej do siebie, niż do niego, kiedy szklane
drzwi prowadzące na taras bezgłośnie się za mną zasuwają. Zerkam za siebie,
natrafiając spojrzeniem na odprowadzającego nas wzrokiem Rogersa, który ruszył
w stronę drugiego wejścia. — Dowiem się chociaż o co chodzi? — pytam, wbijając
spojrzenie w plecy idącej przede mną kobiety.
— Dowiesz się na miejscu —kwituje,
przystając przed jedną ze szklanych wind. Panel na ścianie rozsuwa się, a urocza
Amazonka wstukuje kod na dotykowej klawiaturze, dotąd pod nim ukrytej. Nie
staram się go nawet podpatrzeć, jest tu zbyt wiele zabezpieczeń, by coś mi to
dało.
/Wchodzę do windy tuż za nią i opieram się
plecami o szklaną ścianę. To, że nie muszę stale balansować ciałem, by utrzymać
równowagę, jest ogromną ulgą.
/Unoszę
rękę, przez chwilę zastanawiając się nad tym, czy pomasować bark, kark czy
skroń. Ostatecznie wybieram jednak to ostanie, bo ból głowy jest naprawdę
upierdliwy.
/Staram
się nie myśleć o tym, czego może chcieć Pantera. Po co robić sobie złudną
nadzieję?
/Kiedy drzwi windy się otwierają, duszę w
sobie jęk i ponownie ruszam za Amazonką. Gdyby nie pieprzona migrena, skupianie
się na utrzymaniu równowagi nie byłoby aż tak trudne. Zdążyłem się do tego
przyzwyczaić i coraz częściej robię to w pełni automatycznie.
/Kobieta
przystaje przed następnymi drzwiami, ale tym razem po wpisaniu kodu nie wchodzi
do pomieszczenia, a odsuwa się na bok, skinięciem głowy każąc mi wejść do
środka. Mijam ją, posyłając jej sztuczny uśmiech.
/Laboratorium jest przestronne, jasne,
zapełnione nowoczesnymi sprzętami, których nazw w większości nawet nie znam.
Nie mówiąc już o ich zastosowaniu. Zarówno wschodnia, jaki i południowa ściana
są w całości przeszklone – i mogę być pewien, że te szyby są niemal nie do
sforsowania – co pozwala zobaczyć otaczającą budynek dżunglę.
/Pantera
pochyla się nad jednym ze stołów, nad którym wyświetlony jest hologram
przedstawiający fragment dżungli i coś, co na pierwszy rzut oka kojarzy mi się
z kopalnią. Na mój widok prostuje się i uśmiecha przyjaźnie, ruchem dłoni
zmniejszając hologram i wykonuje gest, dzięki któremu wrzuca go z powrotem na
zamontowany w stole ekran.
— Witam cię, Bucky — akcentuje wyraźnie moje imię, co
zbywam parsknięciem. — Wybacz, że ściągnąłem cię tutaj bez wcześniejszego
uprzedzenia, ale doktor Swann chciała spotkać się z tobą natychmiastowo. Była
wręcz rozczarowana, że nie doszło do tego już na lądowisku. — Brzmi na
rozbawionego, a ja lustruję wzrokiem pomieszczenie, starając się zorientować o
kim, do diabła, mówi. Widząc to, T’Challa dodaje: — Zmiana strefy czasowej i
długa podróż odbiły się jednak na jej organizmie i zmuszona była udać się… —
przerywa, ponieważ drzwi rozsuwają się niemal bezgłośnie – niemal – a osoba, która wchodzi do
pomieszczenia, wchodzi mu także w słowo:
— Po trochę kawy, której pan
i władca tego przybytku nie był w stanie jej zagwarantować.
/Odwracam się, by przyjrzeć się kobiecie,
która przerwała Panterze. Jest dość młoda, powiedzieć by można, że zdecydowanie
zbyt młoda, jak na specjalistę, z którym konsultacja mogłaby mi cokolwiek dać. Ale
nie można oceniać wieku ludzi po tym, na ile lat wyglądają. Coś o tym wiem.
/Oprócz
tego zwracam uwagę na jej ciemnorude, niemal brązowe włosy, które związała w luźny kucyk. Dlaczego to zawsze są rude?
— Bucky, oto doktor Jennifer
Swann — wyjaśnia Pantera. — Jej wiedza i umiejętności mogą okazać się
niezastąpione w pracy nad próbą dezaktywacji twojego programowania. Jeszcze raz
to powtórzę, ale jesteśmy bardzo wdzięczni za twoją pomoc, doktor Swann. Wiem,
że w… obecnej sytuacji moja prośba o pomoc mogła wydać się dość niestosowna.
— Och, nie żartuj. Odkąd
dowiedziałam się, że to praca Zoli, marzyłam o tym by dobrać mu się to głowy… —
Unoszę brwi na dźwięk jej słów i odsuwam się o krok. Spogląda na mnie
zakłopotana i dodaje: — Niech nie zrozumie mnie pan źle, panie Barnes. Nie
miałam na myśli żadnej z tych rzeczy, o które pewnie w myślach mnie posądzasz.
Jestem po prostu zafascynowana dziełami Arnima Zoli. Dokonał wielu znakomitych
odkryć, a jego wynalazki wyprzedzały ówczesne czasy o całe dekady. Były co
prawda bardzo wątpliwe moralnie, nie da się ukryć — kontynuuje, podchodząc do
jednego z blatów. Ostawia na niego trzymany w dłoniach kubek kawy i przez chwilę
wpatruje się w zamontowany w blacie ekran. — Jednak wciąż były genialne i
fascynujące. Okiełznanie Tesseractu? To coś czego świat nie zdołał powtórzyć
przez następne dziesięciolecia.
/Ból
głowy staje się jeszcze trudniejszy do zniesienia przez jej paplaninę.
— Możemy nie rozmawiać o Zoli?
— pytam przez zaciśnięte zęby i zaczynam masować skroń.
— Ależ oczywiście. Zdecydowanie
nie z tego powodu byłeś tutaj potrzebny. — Pantera okrąża blat biurka i staje
przy jednej z maszyn. — Będę musiał was opuścić, ale zostawiam cię w rękach
doktor Swann. Mógłbym prosić cię jednak jeszcze o to, żebyś się tutaj położył?
/Szklana szyba rozsuwa się, a ja czuję
narastającą w gardle gulę, która sprawia, że niemal nie mogę oddychać.
/Nie
dam rady tego zrobić. Zdołałem przetrwać jedną tomografię, ale tylko dlatego,
że byłem w półprzytomny, a Steve stał kilka kroków dalej. Nie dam jednak zrobić
tego ponownie. Nie dam się im tam wpakować.
/Pantera
zdaje się dostrzegać moje rozedrganie, ponieważ wyłącza urządzenie.
— Możemy jednak wykorzystać
wcześniejsze odczyty.
— Zdecydowanie. — Swann
potakuje. — Przyjrzałam się im podczas podróży i nie zmieniłyby się jakoś
znacząco przez tak krótki okres. Prosiłabym cię jednak, żebyś usiadł. —
Wskazuje dłonią na jedno z krzeseł, a ja z ulgą robię to, o co prosiła. Staje naprzeciw
i łapie moją brodę, żeby móc spojrzeć mi prosto w oczy — i w jej spojrzeniu
jest coś takiego, jakby potrafiła prześwietlić człowieka na wylot — a potem
przygląda się moim skroniom, przekręcając moją głowę. Marszczę brwi,
zastanawiając się, co ona, u diabła, właśnie wyprawia. — Och, teraz już
wszystko jest jasne. — Uśmiecha się, puszczając moją brodę. Odsuwa się i
kieruje z powrotem blatu, na którym odstawiła kubek kawy. Którą powoli popija,
nie kwapiąc się do żadnych wyjaśnień, więc spogląda pytająco najpierw na nią, a
później na Panterę. — Cała sprawa z hasłami sprowadza się do szeregu
sterowanych za pomocą komend głosowych nanoczipów wszczepionych do mózgu pana
Barnesa w strategicznych miejscach. Są tak mikroskopijne, że nawet tak
doskonały sprzęt, do jakiego ma dostęp Wakanda, miał problem z ich prawidłowym
wykryciem i sklasyfikowaniem ich działania. Najpewniej pomylone zostały z
czipami odpowiedzialnymi za działanie protezy. — Nad zamontowanym w szklanym blacie
ekranem pojawia się holograficzny obraz przedstawiający mózgu. — To twój mózg,
panie Barnes — wyjaśnia. — Przyciemnione obszary to te, które uległy
uszkodzeniom. Hipokamp, ciało migdałowate, płat czołowy, kora przedczołowa — wymienia, a
każdy z fragmentów po kolei się podświetla. — Nanooczipy znajdują się w
sąsiedztwie każdego z tych obszarów. Tak samo jak koło prążkowia, móżdżka i
kory ruchowej. Zostają aktywowane za sprawą haseł i wysyłają impuls o
odpowiednio dużym… — przerwa, patrząc na mnie z uniesioną brwią, a potem
wzdycha. — Wyjaśnić coś?
— Ta, moglibyście wyjaśnić o
co tak naprawdę tu biega i czy dacie radę wyciągnąć to cholerstwo z mojej
głowy?
/Zerkam
w stronę Swann, później przenoszę wzrok na Panterę, a później ponownie na
Swann.
— To wymagałoby inwazyjnego
zabiegu, który w twoim przypadku jest niewykonalny — wyjaśnia Pantera. — Taka
operacja na w pełni świadomym pacjencie byłaby zbyt niebezpieczna. Szczególnie,
że rozwiązałby to tylko sprawę haseł, nie wciąż działających resztek
programowania immersyjnego, o których wspominałeś.
— Mogę jednak spróbować
zmienić już istniejące programowanie. Zastąpić obecnie zaprogramowane hasła na
inne. — Swann uśmiecha się pokrzepiająco. — To nie wymaga żadnych operacji, ani
żadnego sprzętu. Wszystko mam tutaj — dodaje, żartobliwie pukając się w skroń.
Widząc moje pytające spojrzenie, wyjaśnia: — Jestem technopatką. To coś jak
telepatia, ale zamiast czytać myśli innych ludzi, porozumiewam się w ten sposób
z otaczającymi nas cudami techniki.
/Kiwam
głową, marszcząc brwi.
— Ale taka zmiana wciąż
byłaby ryzykowna. Ktoś przypadkowo mógłby…
— Dlatego nie użylibyśmy
istniejących słów, a ciągów znaków, których złamanie byłoby wręcz niemożliwe.
/Ponownie
kiwam głową, starając się to wszystko przyswoić.
/Naprawdę
mógłbym się od tego uwolnić? Muszę przyznać, że nie sądziłem, że będzie to
kiedykolwiek możliwe. Nie już, nie tak szybko, nie zaraz. To… Nie potrafię
znaleźć odpowiednich słów.
— Kiedy… — Oblizuję wargi, ponieważ
z wrażenia zaschło mi w ustach. — Kiedy mogłabyś to zrobić?
— Potrzebuję kilku dni, żeby dopiąć
wszystko na ostatni guzik. Oczywiście wszystko z tobą uzgodnię, panie Barnes…
— Bucky.
— Oczywiście wszystko z tobą
uzgodnię. Obiecuję, że postaram wyrobić się jak najszybciej. Nie będzie to też
bolesne — zaznacza. — Przynajmniej tak sądzę, nigdy przedtem tego nie robiłam.
Jesteś pierwszym takim przypadkiem, z którym mam do czynienia.
— Muszę was opuścić — wtrąca
Pantera, splatając dłonie za plecami, i oddala się w stronę wyjścia. —
Obowiązki niestety wzywają, ale mam wielką nadzieję, że doktor Swann
zaprezentuje też inne owoce swojej pracy. Zgłaszaj do niej wszelkie obiekcje. —
Unosi kąciki ust w uśmiechu, wychodząc z laboratorium.
— Inne owoce? — Unoszę brew,
spoglądając w stronę zmieniającego się hologramu. W miejscu mózgu pojawia się
obraz ludzkiego ramienia.
— Pracowałam też nad twoją protezą.
Będzie zwinniejsza, bardziej dostosowana wagowo, o wiele wytrzymalsza. T’Challa
obiecał udostępnić mi nieco vibranium. Nie będzie potrzeba go wiele,
pokryjemy nim tylko zewnętrzną warstwę — mówi, gestem dłoni rozbierając
hologram protezy na części. — Pokryjemy ją też syntetyczną skórą, żeby…
— Nie.
/Spogląda na
mnie zdziwiona.
— Ramię nie będzie niczym
skrępowane, a dzięki temu wyglądać będzie jak praw…
— Nie. T’Challa mówił, że mogę
zgłosić obiekcje, więc to robię. Nie chcę, żeby proteza wyglądała jak prawdziwe
ramię, bo i tak nigdy nim nie będzie. Chcę, żeby była jak poprzednia.
Przynajmniej wtedy nie będę udawał bardziej ludzkiego, niż naprawdę jestem.
/Uśmiecham
się gorzko, zawieszając wzrok na pustym rękawie białego swetra.
***
Czytając o tomografie przypomniał mi się ff, który jakiś czas temu czytałam. W tamtym Tony przemalował sprzęt na różowo i oblepił uśmiechniętymi wizerunkami kotków albo jakichś buziek, nie pamiętam dokładnie. Tam zdało to egzamin, może tu też Winnie dałby się ponieść kolorom :P
OdpowiedzUsuńCiśnie mi się na usta, że Buckyś to ma jednak szczęście do rudowłosych. Dziwne, że po tych wszystkich przygodach jeszcze nie dostaje spazmów na widok tego koloru.
I chwilka na czepialstwo: płat mamy czołowy, a przedczołowa jest kora. O tym mówię: "Przyciemnione obszary to te, które uległy uszkodzeniom. Hipokamp, ciało migdałowate, płat przedczołowy (...)". Swoją drogą - gadatliwa ta Swann.