N: Jesteśmy
coraz bliżej komiksowego CW, tylko tyle powiem. No i spóźnionego wszystkiego najlepszego, Sam!
***
wrzesień
2016
/Ostatnie
dwa lata były najdziwniejszymi w jego życiu, bez wątpienia.
/Kiedy wrócił do Waszyngtonu
ze swojej ostatniej misji, jakoś doprowadził do porządku i przyhaczył się w
Biurze Weterana, myślał, że teraz wszystko będzie już okej i jakoś uda mu się
wkręcić w normalne życie. I był już nawet na całkiem dobrej drodze do tego,
poważne, tylko, że potem jakoś zboczył z kursu, by po jakimś czasie całkiem
zawrócić.
/A wszystko zaczęło się w dniu, w którym po raz
pierwszy uścisnął dłoń Steve’a Rogersa. Potem poszło już z górki, a jego życie
dziwaczało coraz bardziej. Ani się obejrzał, a skończył w świecie szpiegów i
superbohaterów, uganiając się wraz ze Steve’m po całym globie w poszukiwaniu
gościa, który miał ich pozabijać. Okazało się jednak, że to nie najdziwniejsza
rzecz, jaka miała go spotkać w najbliższym czasie. Później przyszły Ultron,
Sokovia i New Avengers, do których, nie wiedzieć nawet dlaczego, postanowił
dołączyć, przekreślając tym tę resztę normalności w swoim życiu, która uchowała
się po Waszyngtonie. A do tego ostatnie
wydarzenia, Lagos, Berlin, Rosja…
/Nie skarżył
się, nie obwiniał za to nikogo, to był jego wybór. Którego momentami żałował,
fakt, ale mając drugą szansę na podjęcie decyzji, postąpiłby tak samo. Choć
nie, kilka rzeczy, na które miał wpływ, postarałby się rozegrać inaczej.
Szybciej. Może dzięki temu chociaż Rhodes skończyłby lepiej? Na tę jedną rzecz
miał jakiś wpływ, ale zawalił.
/Tak
właściwie, każdy z nich zawalił wiele spraw w ostatnim czasie. Dlatego tak
dobrze do siebie pasowali… Okej, powinni dobrze do siebie pasować. W teorii. W
praktyce nie było już tak kolorowo. Przynajmniej nie ostatnimi czasy, nie od
czasu wypadku w fabryce. Od tamtego
czasu było coraz gorzej, pojawiało się coraz więcej napięć.
/Niechęć Bucky’ego do Wandy
była wręcz namacalna i coraz bardziej odwzajemniana. Sama Wanda wydawała się wciąż być w rozsypce. Trzymała się, ale jeszcze jeden incydent i nie dałaby już rady tego
udźwignąć. Śmierć Clinta uderzyła w nią najbardziej.
/Scott wahał się coraz
bardziej. Brakowało mu rodziny, a lęk przed tym, że może ich już nigdy więcej
nie zobaczyć, czasem wręcz go paraliżował. Wiedział, że zabezpieczenia w
Raftcie zostały zmodernizowane i zaostrzone, że nie wyciągnęliby go już
stamtąd, jeśli coś znów poszłoby nie tak.
/Steve… Cóż, jest taki, jak
zawsze. Bierze na siebie więcej, niż powinien, nie chce dać sobie pomóc,
obwinia się o rzeczy, na które nie miał wpływu – oraz za te, na które już go
miał, ale to mogło być jeszcze zrozumiałe – i wariował, nie potrafiąc pomóc
Bucky’emu jeszcze bardziej.
/Za to Sam
Bucky… Tu wyjaśnienia nie były chyba potrzebne. Było źle. Tak właściwie to było
coraz gorzej, a oni nie potrafili tego zatrzymać. Powinni zrobić coś, cokolwiek, ale nie potrafili, nie…
/Zbyt dużo myślał.
/Powinien skupić się na
słuchaniu Tic-Taca.
/Powinien…
—Pym jest wściekły — mówił. — Stark
i to całe ATCU…
— ACTU — poprawił go odruchowo, bo
zdążył już stać się specem od nazwanych skrótami, tajnych organizacji.
— Tak, oni też. Wzięli go pod lupę.
Był wściekły, kiedy dowiedział się, że wmieszałem się w… to wszystko, ale
trochę odpuścił, jak dowiedział się też, że poobijałem Starka – on nie cierpi
Starków — wtrącił, chociaż Scott powtarzał to już tyle razy, że doskonale to
pamiętał. — I że udało mi się zniszczyć kostium, zanim ten typ położył na nim
łapy. Ale teraz… — Podparł czoło o dłoń i uderzył się nią kilka razy. — No,
stary piernik mnie zabije, jak coś na niego znajdą. A Hope mu pomoże. Albo na
odwrót.. Jej to chyba nawet bardziej się boję… O, hej, Kapitanie!
/Sam
obejrzał się za siebie, by zerknąć na Steve’a. Nie mógł nie unieść brwi,
zauważając, że ten paraduje półnagi, ubrany jedynie w dresy do kolan i trampki.
— Nie wstyd ci? — spytał. — A gdyby
tak była tu Wanda? Zgorszyłbyś tę młodą damę swoim widokiem, bezwstydniku…
— Bucky zwymiotował na mnie podczas
sparingu — rzucił tylko, nawet nie zwalniając kroku.
— Chwila. Co? —spytał Scott,
prostując się, ale Steve mówił dalej:
— Uderzył tyłem głowy w matę i
kiedy pomogłem mu wstać, zbladł i… cóż, na mnie zwymiotował. — Odwrócił się, by
iść tyłem. — I tak nie mogłem przy nim zostać, więc… — Ruchem dłoni zakreślił
okrąg przed swoją klatką piersiową. — Chciałem doprowadzić się do porządku,
zanim wrócę — dodał jeszcze, zanim zniknął im z oczu.
/Sam
westchnął tylko, pocierając skroń i zerknął na Scotta, zanim mruknął:
— Muszę się napić mocnej kawy.
Bardzo mocnej. Zapowiada się długi dzień…
***
/Punktualnie o piątej po
południu Steve posadził Bucky’ego przy kuchennym stole, stawiając przed nim
wysoką szklankę z koktajlem z odżywką białkową i otrębami. Niezbyt smakowity
zestaw, ale uzupełniający braki i będący jednym z niewielu kompromisów, do
jakich udało im się dojść. Zawiera witaminy, uzupełnia braki i kalorie, ale
jednocześnie jest płynem.
/Steve zostawił
go przy stole z nakazem wypicia wszystkiego do dna – i z prośbą do Sama i
Scotta o to, by tego dyskretnie
przypilnowali – i pobiegł przedyskutować ze Swann zmiany w najnowszych wynikach
badań Barnesa.
/Sam nie był
głupi, wiedział, że to nie skończy się dobrze. Już Barnes o to zadba. Mógł
uchodzić za niewinnego, siedząc tak grzecznie przy stole, pisząc coś w swoim
notatniku i ze zmarszczonym nosem popijając swojego znienawidzonego szejka
przez słomkę, no ale hej, Sam wiedział, że "uchodzić" jest tutaj
kluczowe.
— Robisz listę rzeczy do zrobienia?
— zagadnął go Scott. — Do spamiętania? Ważnych faktów czy coś?
/Sam zerkał
na kartkę, nie chcąc robić tego jednak nazbyt nachalnie. Chciał przyjrzeć się
jedynie charakterowi jego pisma, który zdawał się nieustannie zmieniać. Niemal
każdy punkt zapisany był inaczej – jedne były staranne i nieco pochyłe, inne
zapisane drukowanymi literami, a jeszcze inne przypominały pismo dziecka, które
pierwszy raz trzyma w dłoni długopis i nie jest pewne tego, jak wyglądają
niektóre z liter.
/Bucky
spojrzał na niego nieco nierozumnie, a potem odłożył długopis i ściągnął brwi,
zastanawiając się nad czymś przez chwilę, nim znów na niego zerknął.
— Nie. Robię listę…
— To akurat zauważyłem. — Lang się
uśmiechnął. — Mogę spytać czego?
— Ludzi, których zabiłem.
Poprzednia została w… w Bukareszcie. — Wzruszył ramionami. — Tych, których
pamiętam. Co, chcesz zobaczyć?
— Ym, okej? — potaknął, jakby
starając się nie przejmować tym, że ta rozmowa brzmi, jakby rozmawiali o
pogodzie, i przesunął zeszyt w swoją stronę. — To tylko dwie kolumny… Na dwóch
kartkach… Zapisanych z dwóch stron. O, tu to są trzy kolumny. A w niektórych
podpunktach są liczby…
/Sam miał
ochotę walnąć albo jego, by się zamknął, albo siebie, by nie musieć dłużej tego
słuchać. Zamiast tego mruknął jednak:
— Lang, nie jesteś może potrzebny
gdzie indziej, co?
/Ten na szczęście zrozumiał.
/Zamrugał
szybko, a potem uderzył dłońmi w stół, wstając.
— Muszę zadzwonić do Pyma.
Koniecznie. Właśnie teraz — oznajmił, wycofując się. — Ale twoja lista jest
świetna, Bucky… Znaczy nie jest, jest zła i w ogóle. Ale twoja, więc jest su…
To ja już może pójdę, co? — Wskazał za siebie, uśmiechając się nerwowo, a Sam
pokręcił głową.
/Bucky w
żaden sposób nie skomentował tego, że Scott się wycofał, a jedynie przesunął
notatnik z powrotem w swoją stronę.
— Chcesz o tym pogadać? — zagadnął
go, znacząco zerkając na jego listę.
— A co tu jest do gadania? —
Wzruszył ramionami. — Spisuję ludzi, których zabiłem. Tyle.
— A ta duża, trzycyfrowa liczba? O
tutaj, na samym początku?
/Bucky
spojrzał na niego ostrzej, ale trwało to ledwie kilka sekund, uspokoił się niemal
momentalnie.
— Z dopiskiem
"plus/minus" na końcu? — dodał jeszcze.
— Nie znam dokładnej liczby… —
odpowiedział po chwili. — To ci, których zabiłem dla Amerykanów. Wiesz, wtedy,
jeszcze na wojnie. — Znów ściągnął brwi, zastanawiając się nad tym, co mówi. —
Zabiłem wtedy naprawdę wielu ludzi. Inaczej nie dawaliby mi tylu medali. —
Uśmiechnął się cierpko.
— A czujesz potrzebę ponownego
zapisania tego, ponieważ…?
/Kolejne
wzruszenie.
— Nie wiem. Chcę... Pamiętać… Wiedzieć, o co będą mnie oskarżać. Jakby co
— zaznaczył, widząc, że Wilson chce się odezwać, pewnie zaprzeczyć i
powiedzieć, że przecież go obronią. Bucky nie był przecież naiwny. — Jak sobie
coś przypominam, spisuję to... Żeby później nie wmawiali mi, że posłałem na
tamten świat kogoś, kogo tam nie posłałem. Bo jak już mnie dorwą, skorzystają z
tego, że mają kozła ofiarnego, nie?
— Tego nie wiemy.
/Prychnął.
— A ja myślę, że wiemy. Do
teraz wierzą, że to byłem ja. W… — Chwila zastanowienia. — W tym, w Wiedniu.
Skoro tego nie odkręcili, jasne jest, że zamierzają to wykorzystać, kiedy tylko
znów mnie dorwą. Już za samego Kennedy’ego i za… Starków, dostanę ładny wyrok.
Dolicz sobie jeszcze do tego resztę, same większe lub mniejsze szychy. Nie
potrzebuję, by zwalali jeszcze na mnie coś, czego nie zrobiłem. — Zakręcił
słomką, po czym włożył ją sobie do ust. Wciąż brzmiał, jakby rozmawiał o
pogodzie.
— Może od czasu do czasu
spróbowałbyś posnuć trochę mniej
pesymistyczne scenariusze? — Uśmiechnął się. Bucky za to się skrzywił,
siorbając. — Mógłbyś spróbować. — Kolejne, głośniejsze siorbnięcie. — Wiesz, ze
nie pozwolilibyśmy im cię wsadzić.
— Ta, mielibyście wiele do
gadania.
/Siorbnięcie.
— Mógłbyś… — Siorbnięcie. —
Mógłbyś wreszcie przestać?! To
denerwujące.
/Uśmiechnął
się półgębkiem.
— Wiem.
/Kolejne
siorbnięcie, tylko jeszcze głośniejsze.
— Ktoś tu odzyskuje humor,
co?
— Trochę. Ale to coś… —
Potrząsnął resztką koktajlu. — Wciąż jest tak wstrętne, że mi go psuje.
— Nie przesadzaj, nie jest
aż takie złe. Nie dzięki — dodał, kiedy ten wyciągnął szklankę w jego stronę. —
Jest po prostu… trochę mdłe. Ale przypomnę, że sam tego chciałeś. Miało być bez
smaku, więc jest… I tylko spróbuj siorbnąć jeszcze raz, a zadbam o to, by
następnym razem dosypano ci tam całą zawartość solniczki! — dodał, widząc, że
Barnes znów przykłada słomkę do ust.
/Zmrużył oczy, patrząc na niego wyzywająco.
Uśmiechnął się jednak, wyjmując słomkę i przechylając szklankę, by wypić
resztkę tego przeklętego koktajlu.
/Trzy szklanki. Półtora litra.
Bucky codziennie musi wypijać półtora litra tego szajsu. Ale nie ma tego złego,
teraz przynajmniej jedzenie było bardziej znośne. Nie cierpiał afrykańskiej
kuchni.
/Ale teraz
jest już lepiej. I będzie, bo jakoś ogarną cały ten szajs w jego głowie. Tak właśnie próbował sądzić Bucky. Tak
będzie.
/Przynajmniej
tak myślał, dopóki blada jak ściana Maximoff nie wyłoniła się ze swojego
pokoju, szukając czegoś rozbieganym wzorkiem.
— Wiecie… Czy wiecie gdzie jest
Steve?
— Wanda, wszystko w porządku? — Sam
przyjrzał się jej uważnie, starając się zorientować, co mogłoby się wydarzyć,
doprowadzając ją do takiego rozedrgania. — Coś się stało.
/Jej dolna
warga zadrgała.
— Oglądałam wiadomości. Ustawa
zostanie zaostrzona, po tym jak… Grupa nastolatków z mocami próbowała
powstrzymać przestępcę i… — Zamrugała szybko. — Tam była szkoła.
/Sam zaczął
rozumieć.
— O Boże…
— Nie żyje sześćset osób… Niektóre
źródła mówią nawet o dziewięciuset*. Większość to dzieci.
/Spojrzał na
rozdygotaną Wandę, na posępnego Bucky’ego, który przejechał tylko dłonią po
twarzy, zacisnął palce na grzbiecie nosa.
/O Boże.
/Sześćset,
może nawet dziewięćset osób. W większości dzieci.
/Chryste
Panie.
— Mówili, że powstają grupy
anty-rejestracyjnych buntowników… Gdzieniegdzie wybuchają zamieszki.
— Będzie wojna — skwitował Bucky, a
Sam nie mógł się z tym nie zgodzić.
/Naprawdę
szykowała się wojna.
***
*Marvel sam nie jest tego pewny. W
jednym komiksie w Stamford miało zginąć 600 osób, w drugiej dziewięćset.
Podoba mi się, że jest humorystycznie, by później człowieka zatkało. Ale Bucky mógłby robić też listę dobrych rzeczy, nie tylko, że komuś pomógł, ale takich przyziemnych też.
OdpowiedzUsuńOch i czy przy wymiotowaniu była wyznana miłość? <3
Będzie wojna i Steve umrze? :( Bucky'ego nikt nie wsadzi, ci którzy będą chcieli to zrobić to zginął xD O, idealny scenariusz xD
O, mamy z Bucky'm wspólny sposób na irytowanie wszystkich wokół. Tak wiele nas łączy <3
OdpowiedzUsuńPodobnie jak Stuckyholiczce podoba mi się zręczne przejście z dość humorystycznej części do tej tragicznej wręcz. Takie to było... płynne, że tak powiem.
Wojna jest oczywista, ale dobro zwycięża, nie? Pytanie tylko czym to dobro jest.
No i biedny Bucky :( Najbardziej to mu tych szejków "owsiankowych" współczuję. Nie dziwne, że wymiotuje...
Ughh, współczuje Stevowi i jego bluzce.
OdpowiedzUsuńUśmiałam się przy tym plątaniu Scotta. On się chyba jeszcze nie przyzwyczaił do charakteru Buckyego, takie mam wrażenie.
W przyszłości gdyby Buckyego naprawdę osądzali to ta lista by im tylko pomogła. Więc ja bym na jego miejscu jej nie robiła.
Z tym siorbaniem to genialnie opisałaś relacje Bucky-Sam.
I mam pytanie. W jakiej szkole może być 900-set dzieci? U mnie w szkole jest może ledwie 600-set.