15 czerwca 2016

Astrid Löfgren

N, wybranka by go przynajmniej rozumiała, a biedny wybranek? Ten to by miał dopiero problem.
Masz mnie. A już najbardziej to zazdroszczę mu figury. Ileż ja bym za taką dała! Każda z nas powinna robić wszystko, by dbać o siebie i wyglądać tak jak on.
Kusisz mnie i się zastanawiam, czy nie rzucić ci takiego wyzwania. To mogłoby być boskie <3 Pamiętajmy, że Bucky „panna w wiecznych opałach” Barnes potrzebuje opiekuna i obrońcy, więc idealnie nadaje się na Bellę, którą chyba z każdej strony coś atakowało, czyż nie? Steve jest bardziej staroświecki, więc choćby dlatego mógłby się wcielić w Edzia.
Na miejscu cmoka z Sharon powinien być Bucky i przytulas! Należałby się im po tylu latach rozłąki. Czekaj, bo nie wiem, czy dobrze pojęłam sens… Clint miałby pocieszać Natashę, bo zahipnotyzowana zabiła jego bliskich? WTF? 
/O, i to jest najlepszy argument za tym, by znaleźć mu dziewczynę. Biedy wybranek jego serca zwyczajnie nie potrafiłby zrozumieć targających nim emocji i tego, jak wielką katastrofą jest skończenie się ulubionego eyelinera czy odżywki do włosów.
/No ba, że figury najbardziej. Tylko na niego spójrz:
Te łydki! Ta talia! Ta postawa godna topmodelki! Która kobieta by o tym nie marzyła?
/Wiesz, Steve raczej nie posunąłby się do zepsucia silnika w samochodzie Bucky'ego, by ten nie pojechał na spotkanie z przyjacielem (Sam w roli Jacoba :P? Mógłby zmieniać się w sokoła...), bo jaśnie pan i władca sobie tego nie życzy. Nie, koniec. Dość z podrzucaniem pomysłów. 
/Tak, dobrze pojęłaś sens. Zahipnotyzowana Natasha miałaby zabić rodzinę Clinta, bo oni tylko przeszkadzają ich miłości, a Clint miałby ją pocieszać po tej strasznej traumie. Przecież to takie sensowne, prawda? Jest nawet wątek pt. "101 sposobów na zabicie rodziny Clinta".
Scott, przyzwyczajenie przyzwyczajeniem, ale wiadomo, że dzieciak nie jest na to obojętny. Mała pewnie się cieszy z każdej chwili, ale swoje przeżywa, kiedy chwila z tatą mija. No życzę, żeby nie trwało to długo. 
I ty pewnie robiłeś za Kapitana, co? E tam, on jest miły. Dobra, nie jest. Ale gdybyś był w wersji Giant pewnie z radością dałby się zamknąć w uścisku dłoni. 
/Wiem to wszystko, ale co mam mówić? Że jestem beznadziejnym ojcem, który znowu wpakował się w bagno zamiast zajmować się córką? Staram się jakoś usprawiedliwić, ale swoje i tak wiem.
/Nie, gdzie tam. Czasem byłem Montym Falsworthem, a czasem Buckym Barnesem, innym razem  Dernierem, bo potrafiłem naśladować jego akcent. Znaczy akcent, który miał w starej kreskówce, którą oglądaliśmy. To moje dzieciństwo w pigułce.
Steve, ale to w jakichś szczególnych sytuacjach, kiedy na przykład mówi się coś o nim w tv, czy wystarczy, że ktokolwiek powie „Bucky” wtedy, kiedy masz akurat gorszy dzień, i emocje biorą górę?
Bo jest wredny. To pewnie trochę inny rodzaj robienia na złość, niż było kiedyś, prawda?
/Zwłaszcza kiedy mam ciężki dzień. Wtedy każda wzmianka o Bucky'm powiedzmy, że... rusza mnie o wiele bardziej niż normalnie. To, co mówią o nim, o nas w telewizji, nauczyłem się ignorować. W większości przypadków to tylko steki bzdur.
/Nie da się ukryć, że tak. Trochę inny.
Bucky, nie drwię. Jesteś biedactwem, a wyciąganie z łóżka na siłę, kiedy nie ma się na wstawanie najmniejszej ochoty, to jest tortura. Wielce ci to raczej nie pomoże zechcieć coś robić. Co za niechcianą pomoc masz na myśli?
Chyba trudno by było znaleźć coś, czego dotąd świat nie znał. Próbujesz mnie teraz przekonać, że nic a nic cię to nie obchodzi? 
/Kiedy raz nie wyciągnęli mnie na siłę, nie ruszyłem się przez dwie doby. Zaciskałem tylko poduszkę wokół głowy i jak mantrę powtarzałem sobie "Nie myśl o niczym" i "Nie ma cię tam". O tym jakże... interesującym sposobie spędzania czasu im nie powiedziałem, ale raczej zorientowali się, że coś jest nie tak, Dlatego mam za nimi łazić i udawać, że interesuję się działaniami w sprawie Protokołu i uzdolnionych, mam próbować przypomnieć sobie jak najwięcej o Projekcie Zefir i jemu pokrewnych, i tak dalej, i tak dalej... Pasjonujące.
/Bo nie obchodzi. Nie znałem tych ludzi, nie ja ich zabiłem, więc za czym mam płakać? Mam swoje problemy, nie muszę znajdować sobie kolejnych.

1 komentarz:

  1. N, i jeszcze by na niego krzyczał, że histeryzuje. Dziewczyna to zdecydowanie lepsza opcja. Mogliby się łączyć w bólu humorków, razem jedliby całe pudła lodów na pocieszenie, a później narzekaliby, że rosną im tyłki, ale co tam, bo przecież cierpią, więc należy im się. Z facetem nie miałby tak dobrze.
    Nic, tylko płakać nad swoim niedoskonałym ciałem i zazdrościć.
    A nawet gdyby zepsuł to Bucky pognałby do Sama na piechotkę.
    Bardzo sensowne. Barton pokochałby ją całym serduszkiem za zlikwidowanie jego rodziny. Na pewno mu ciążyła gromadka dzieci z żonką na czele, tylko wstydził się przyznać, a rozwód i alimenty to przecież przestarzały sposób na rozstanie. Pozwól, że ostatniego zdania nie skomentuję.

    Scott, ale koniec końców nie uważasz się chyba za złego ojca? Robisz przecież, co możesz.
    No to już się nie dziwię twojemu zachwytowi, bo na początku było to dla mnie naprawdę dziwne, chociaż w sumie nie powinno.

    Steve, odreagowujesz jakoś te wybuchy emocjonalności? Uważasz to za coś złego, co nie powinno mieć miejsca?

    Bucky, ostatecznie co jest gorsze: takie leżenie dwie doby i walka z natłokiem myśli i wspomnień, czy całe te wyciąganie na siłę i wyszukiwanie dla ciebie bzdurnych aktywności?
    Jednak głównie na ofiarach skupiasz się w swoich wypowiedziach. To brzmi tak, jakbyś wcale nie był na nie całkowicie obojętny.

    OdpowiedzUsuń