N: Wiem, że
notka jest haniebnie krótka, ale pisanie jej przychodziło mi z dziwnym trudem,
szczególnie części pierwszej. Ale obiecuję poprawę i kolejna będzie dłuższa!
***
styczeń 1946
/Myślał, że
zna głód.
/Nieraz bywało, że pracował
po dwanaście, czasem nawet po szesnaście godzin dziennie, ciągnąc na kilku
kromkach chleba i lurowatej kawie, rzadko pozwalając sobie na coś więcej.
Czynsz, opłaty, leki – wszystko to nie należało do tanich, zwłaszcza, gdy na
opłacenie ich pozostawała mu tylko połowa wypłaty. Musiał pomagać swojej ma,
nie mógł zostawić jej samej z trójką dorastających dziewcząt. Był za nie odpowiedzialny.
/Wiedział, że nie może długo tak
ciągnąć, że wykańczając siebie, pociągnie za sobą też innych – swoją rodzinę i
chorowitego Steve’a, który nie przeżyłby bez niego zimy – więc nauczył się
zdobywać pieniądze też z innych źródeł.
To pozwalało mu czasem nieco odsapnąć i być w formie, nie stracić mięśni, bez
których straciłby również pracę. Jednak przez większość czasu i tak nie
dojadał, chodził głodny, wciąż odczuwał nieznośnie ssanie w żołądku, które z
czasem nauczył się ignorować.
/Tak,
myślał, że zna głód.
/Musiał
jednak zweryfikować swoje poglądy.
/Nie wiedział co zrobił tym
razem, za co go ukarali, dlaczego Lukin znowu go zostawił.
/Starał
się być posłuszny, nie sprawiał większych problemów, nawet już nie krzyczał.
Nie był ani głupi, ani naiwny, wiedział, że w ten sposób tylko pogarszałby
swoją sytuację. Nie współpracował z nimi, ale też nie walczył. Już nie. Był po
prostu bierny.
/Może właśnie to ich rozsierdziło?
/Powinien był się domyślić.
/Bawiło ich to, jak próbował z nimi
walczyć. Nawet mimo osłabienia był silny, ale oni potrafili sobie z tym
poradzić i przypomnieć mu, kto tak naprawdę jest tym silniejszym. I zdecydowanie nie był to on. A kiedy przestał
walczyć, a zabawa minęła – przestał być już im potrzebny. Wyśpiewał im już
wszystko, więc nie miał żadnej wartości.
/Nikt
już po niego nie przyjdzie. Był martwy.
/Dlatego postanowili się go pozbyć.
/I
robili to. Systematycznie. Każdego dnia było go coraz mniej, mógł zobaczyć
niemal każdą kość odznaczającą się na pożółkłej, obrzękniętej skórze. Kiedy
tylko dociskał do niej palce o szponiastych paznokciach, pozostawiał na niej
wyraźne wgłębienia. Ostatnio nie miał już jednak sił nawet na to.
/Poznał już czym jest prawdziwy głód.
Nie pozwalał mu myśleć, nie pozwalał mu spać, nie pozwalało mu żyć, ale nie
pozwalał mu również umrzeć. Jego ciało buntowało się przeciw niemu, nie dając
mu umrzeć i pozostawiając go zawieszonego gdzieś między egzystowaniem a
śmiercią.
/Ziemskie szczątki. Tak mógł się
nazwać.
/Nie
wiedział co takiego zrobił, że postanowili skazać go na taką śmierć.
/Nie był głupi, wiedział, co się z nim
dzieje. Wiedział, że zaczyna umierać, że jego organizm zaczął trawić samego
siebie.
/Wiedział, że śmierć z głodu następuje
powoli.
/Dlaczego
nie mogli go po prostu zabić? Zabawić się zbyt mocno, uszkodzić choć tak, by
stwierdzili, że nie warto im trzymać go przy życiu? Może wtedy zlitowaliby się
nad nim, strzelili by mu w głowę, wstrzyknęli coś w serce, wreszcie pozwalając
mu zaznać spokoju.
/Co zrobił nie tak? Starał się, robił
niemal wszystko, by Lukin znów nie go nie zostawił, ale mu się nie udało.
Wszystko tylko pogorszył. Niemal…
Zrobił zbyt mało. Był zbyt niewdzięczny. Tak, tak właśnie. To dlatego.
/Mocniej
przycisnął czoło do betonowej, zimnej podłogi, gdy drzwi do celi się otworzyły,
wpuszczając do środka światło. Nie było ostre, raczej mdłe i przytłumione, ale
i tak go oślepiło.
/Zwymiotowałby, gdyby tylko mógł.
/Nie
podniósł głowy, nie spojrzał w górę, nawet mimo wyraźnego rozkazu. Nie miał
siły poruszyć głową, nie zmotywowała go do tego nawet wisząca nad nim wizja
kary.
/Może jeśli go pobiją, umrze szybciej?
/Uchylił
jednak powieki i zdrętwiał widząc zbliżające się do niego nogi, spodnie z
kantami jak brzytwa i buty – czarne, lśniące, wypastowane i znajome buty.
/To majak?
/Poczuł
jak ktoś chwyta jego twarz i przekrzywia ją, nakierowuje w swoją stronę. Nie
walczył z tym, nie sprzeciwiał się. Nie miał siły na protesty.
/Czuł jak jego oczy otwierają się
szerzej w szoku i miał ochotę zacząć szlochać jak dziecko, kiedy tylko zobaczył
przed sobą twarz Lukina.
/Wrócił.
/Wrócił, wybaczył mu i wyciągnie go stąd, nie
pozwalając mu się strawić, umierać, zgnić tutaj. Wrócił i mówił do niego, choć
nie potrafił zrozumieć jego słów, wciąż go nie rozumiał, wychwytując zaledwie coś dwóch miesiącach i głośne, żywe fascynujące. Może dlatego go porzucił?
Dlatego, że wciąż nie potrafił go zrozumieć, zmuszając go do używania języka,
którego nienawidził, którym gardził?
/Jak mógł być tak samolubny?
— Och, kotyonok, i
widzisz co z tobą robią, gdy tylko cię zostawiam? — spytał, gdy jakieś ręce
poderwały go w górę, posadziły, opierając jego plecy o zimny beton. Nagły ruch
sprawił, że zakręciło mu się w głowie, że z trudem powstrzymał torsje,
targające jego pustym żołądkiem. — Jesteś głodny?
/Nie
odpowiedział, nie patrzył mu w oczy. Nie patrzył na niego, nie patrzył na
nikogo.
/Nie
może znów zrobić czegoś nie tak. Inaczej Lukin znów go zostawi, zostawi go z
nimi samego.
/Znów go tutaj zostawią.
— Nie mogę ci pomóc, nie wiedząc czego potrzebujesz. Wiesz,
że możesz mi zaufać, mój drogi. Jestem tutaj by ci pomóc. Wiesz to.
/Przejechał językiem po spękanych
wargach.
/Nie może popełnić błędu.
— Będę jeść, jeśli zdecydujecie, że powinienem jeść — wyrecytował,
dławiąc się przy ostatnim słowie.
/Pomylił się. To nie było tak, to nie…
/Lukin poklepał go jednak po boku
głowy, najwyraźniej będąc zadowolonym z odpowiedzi.
— Bardzo dobrze, kotyonok,
wreszcie zaczynasz mądrzeć. Może uda nam się wyplenić z ciebie całą tę amerykańską
zgniliznę — niemal splunął z obrzydzenia.
/Lukin
klepnął jego skroń jeszcze raz, nim się odsunął, ale zanim zdążył choć zareagować,
popełnić błąd, rzucając się za nim w panice, wciśnięto mu coś w rękę, rzucono
coś obok niego z brzdękiem. Miał wrażenie, że żołądek podchodzi mu do gardła na
sam zapach.
/Trzymanym w ręku przedmiotem okazało
się być naczynie z wciąż ciepłą kawą – kawą, kawą,
prawdziwą kawą – które przycisnął do
piersi, w ochronnym geście, nim choć zerknął na rzuconą obok tacę. Miska
czegoś, co przypominało gulasz, i chleb, mniej więcej jedna czwarta bochenka,
jak oszacował.
/Nie rozumiał.
/To test? Tak, to test, to musi być test.
/Ale jest głodny.
/Nie.
— Musisz nabrać masy, bez tego nie wyrobisz sobie mięśni… Soldat — powiedział jeszcze Lukin, nim
zamknęły się za nim drzwi.
/Przez kilka godzin nie miał odwagi dotknąć
jedzenia.
***
sierpień 2016
/Bucky wpatrywał się we wciąż
nietknięte jedzenie na stojącym przed nim talerzu.
/Nie
miał apetytu, nie chciał tego jeść. Od dobrych kilku dni nic nie chciało
przejść mu przez gardło. A jeśli już udało mu się coś w siebie wdusić, zbierało
mu się na wymioty.
/Nie
rozumiał co się dzieje.
/Od
dobrych dwóch tygodni chodził wymięty, a ostatnio zaczynało być jeszcze gorzej.
Miał wrażenie, że ktoś wpakował mu do czaszki cholerny młot pneumatyczny, że za
chwilę rozsadzi mu czaszkę. Jakby ktoś oplótł jego mózg nieszczelnymi
przewodami, które wciąż go raziły. Nie było to silne, ale za to skuteczne.
/Nie rozumiał tego, nie wiedział czym
to jest. Wiedział tylko, że to nic dobrego.
/Było
z nim źle, było coraz gorzej i wiedział, że nie będzie mógł już tego wiecznie
ukrywać. Steve wreszcie się zorientuje, już spogląda na niego podejrzliwie.
Wilson tak samo.
/Z coraz większym trudem przychodziło
mu udawanie, że wszystko jest w porządku, że wszystko jest okej.
— Kiedy ty ostatnio coś jadłeś, co? — zagadnął go Sam,
siadając na jednym z wolnych krzeseł, odkręcając butelkę wody. Drugą postawił
na blacie przed sobą. — Widuję cię grzebiącego w talerzu, ale rzadko robisz z
jedzeniem cokolwiek poza bawieniem się nim.
— Jadłem śniadanie.
/To nie było kłamstwo. Jadł je, co z tego,
że nie dzisiaj. Bez problemu wytrzyma bez jedzenia nawet dwa miesiące, więc
kilka dni go nie zabije. Musi tylko pilnować, by nie stracić zbyt dużo wagi, bo
będzie to zbyt podejrzane.
— Yhym. —Wziął duży łyk wody, nim odstawił butelkę na stół. —
Człowieku, myślałem, że tam umrę — zmienił temat, odchylając się na krześle. —
Nigdy więcej treningów z tym tam! — Wskazał palcem gdzieś za Bucky’ego,
najpewniej na wchodzącego do pomieszczenia Steve’a.
/Bucky nie musiał się odwracać, by to
wiedzieć. Nauczył się rozpoznawać kroki każdego w drużynie.
— Nie przesadzaj, nie było aż tak źle.
— Och, mówisz? — Rzucił w jego stronę postawioną na blacie
butelkę. — Nie wszyscy są tutaj super-żołnierzami. Dręcz jego.
/Bucky
uniósł głowę, orientując się, że Sam mówi o nim.
/Musiał jednak wyglądać na zbyt
zdezorientowanego, na zbyt zmieszanego, by nie wzbudzić w Steve’ie żadnych podejrzeń.
— Bucky, wszystko jest porządku?
/Podszedł bliżej, zachowując jednak
dystans jednego, dużego kroku. To komfortowy dystans.
— Ta, wszystko jest okej. — Uśmiechnął się, ale Steve’a najwyraźniej
to nie przekonało.
/Nie był aż tak głupi, by to chwycić.
— Na pewno? — dopytał. — Nie wyglądasz najlepiej.
/Bucky
pochylił głowę, ściągając brwi i na moment utkwił spojrzenie w swojej dłoni, rozluźniając
i zaciskając palce.
/A potem uniósł głowę i uśmiechnął się
swoim krzywym uśmiechem.
— Poważnie, jest dobrze, Steve.
Nie zachowuj się jak moja niańka — parsknął, zaciskając dłoń w pięść.
/Miał nadzieję, że nikt nie zauważył
koślawego "Steve" zapisanego na wewnętrznej stronie jego dłoni.
***
Gdzie jest Wanda?! Albo Swann?! One by wiedziały jak pomóc.. I na przestrzeni tylu lat Steve wciąż jest jego kotwica.. Nic tylko chcieć Bucky'ego wepchnąć w jego ramiona no i by Steve nie był taki świętoszkowaty.. Ktoś serio potrzebuje dozy czułości i jedzenia,mimo że to mało męskie
OdpowiedzUsuńSteve zbyt szybko i łatwo odpuszcza, nie lubię go za to. Przecież Bucky ma wypisane na czole, jak bardzo źle z nim jest. Sam zresztą też wydaje się taki... Nie wiem, nadto pobłażliwy? Dystans dystansem, zrozumienie zrozumieniem, ale zaczyna dramatycznie brakować im stanowczości.
OdpowiedzUsuńI zdecydowanie nie lubię faktu, że Bucky zaczyna tracić pamięć.