***
listopad
2016
Tony Stark spytany o to, czy
uważa się za złego człowieka, bez chwili wahania odpowiedziałby, że nie.
Wyprostowałby plecy, przygładził klapy marynarki, uśmiechnąłby się swoim
firmowym uśmiechem numer cztery, który zarezerwowany jest tylko dla wścibskich
ludzi i dziennikarzy, i powiedziałby, że jest dumny z tego, co udało mu się dokonać
dla Ameryki, dla świata.
Jednak ktoś znający rzeczywistego
mężczyznę, mężczyznę spod maski, wiedziałby, że odpowiedź wcale nie byłaby tak
prosta i jednoznaczna. Tony doskonale wiedział, że nie jest człowiekiem złym do
szpiku kości, oczywiście, że nie. W ciągu całego swojego życia spotkał ich zbyt
wielu na swojej drodze, zbyt często stawał z nimi twarzą w twarz, by móc sądzić
inaczej. Przez te wszystkie lata lubił wierzyć w to, że był od nich inny, lepszy, że nadal tliło się w nim
sumienie, które nie pozwoliło zatracić mu się przez te wszystkie lata, kiedy zbijał
grube miliony na sprzedaży broni, nie zawsze trafiającej tam, gdzie powinna
trafić. Przejrzał jednak na oczy i kiedy tylko zorientował się, co mogą zrobić
z jego bronią niewłaściwi ludzie, zamknął fabryki i przekierował produkcję na
elektronikę oraz odnawialne źródła energii, jak pragnęła Pepper. To miało być
coś dobrego, coś co nikogo nie zabije, co pomoże naprawić świat. Chciał
stworzyć Żelazny Legion, który w przyszłości zastąpiłby Avengers, broniąc świat
przed zagrożeniami, z którymi zwykli ludzie nie mieliby szans.
Tylko, że potem pojawił się
Ultron.
Tony starał się wszystko
naprawić, starał się odkupić winy, ale wiedział, że robi zbyt mało. Mógł
zapłacić za szkody, mógł wysłać swoją fundację do Johannesburga – choć
wiedział, że to nie on zawinił najbardziej, że to dlatego nigdy nie potrafił
choć spróbować zbliżyć się do Maximoff, która ponownie zrobiła z Bannera wroga
publicznego numer jeden, że to przez nią stracił jednego z tak niewielu
przyjaciół – mógł sfinansować odbudowę Sokovii, jednak nie potrafił cofnąć
czasu. Ludzie zginęli. Tego nie mógł już naprawić.
Doskonale wiedział też, że nie
może zatrzymać Protokołu. Nie był tak naiwny czy zapatrzony w siebie, by
wierzyć, że może zatrzymać coś pod czym podpisała się zatrważająca część
świata. Był jednak Tony’m Starkiem – jednym z najbardziej wpływowych ludzi
świata, facetem, który uratował prezydenta, Avengerem, cholernym geniuszem.
Wiedział, że jeśli pochyli głowę, jeśli okaże wystarczająco pokory i zaskarbi
sobie zaufanie Rossa, będzie mógł negocjować postanowienia Protokołu. To
właśnie tego potrzebują – zmian, negocjacji, załagodzenia ustawy. Nie rebelii.
Rebelii za którą to on musiał
świecić oczami. To on musiał tłumaczyć się z postępowania Rogersa przed setkami
fleszy błyskającymi mu wprost w twarz.
Co
z Kapitanem Ameryką, panie Stark? Jak podchodzi pan do jego dezercji?
Jak
potężni mogą być wasi Avengers bez Kapitana Ameryki?
Czy
Ameryka potrzebuje kogoś, kto przejąłby pałeczkę, walczył po naszej stronie?
Jakie
konsekwencje zostanę wyciągnięte w stosunku do Kapitana i jego towarzyszy,
panie Stark?
Jakie
działania zostaną wystosowane w sprawie Zimowego Żołnierza, panie Stark?
Tony miał wrażenie, że niedługo
znienawidzi własne nazwisko. Zresztą, już gardził nim coraz bardziej, co
przybrało na silę, gdy tylko uświadomił sobie, że ledwo wyrwawszy się z jednego
wyścigu zbrojeń, samemu wpędził się w kolejny. Tym razem jeszcze gorszy. Zbyt
długo produkował broń, by nie wiedzieć, że numery, które zastąpiły imiona i
nazwiska wszystkich zarejestrowanych, były numeracją arsenału. Ludzkiego
arsenału. Czyżby tak naprawdę zerwał z produkcją uzbrojenia tylko po to, żeby
odczłowieczać ludzi, siłą wpychając ich w tę rolę?
To nie było to, czego chciał. Nie
było tym, o co chciał walczyć. Mieli karać złych ludzi, mieli walczyć z
samowolką, która doprowadza do tragedii, to były ich cele. Nie mieli obdzierać
ludzi z podstawowych praw, nie mieli dostarczać rządom ludzkiej broni.
Zaciskał jednak zęby i czekał,
wiedząc, że obiera właściwą taktykę. Wiedział, że potrzebuje czasu, by zyskać
zaufanie i sojuszników, by przekonać ich do tego, że będzie odpowiednią osobą
na odpowiednim miejscu. Że jest wystarczająco kompetentny, by w pełni objąć
stanowisko, które miano mu powierzyć.
A potem pozbędzie się Rossa z
gry.
Tylko najpierw będzie musiał
wykluczyć z niej Rogersa, nieważne w jaki sposób. Nie jest Rossem, ma sumienie,
więc nigdy nie wyda rozkazu zabicia go, nieważne jaką szują się okazał, jednak
istniało przecież wiele innych sposobów na sprowadzenie go do pardonu. Musieli
to zrobić, nie mieli wyjścia. Rogers stawał się zbyt pewny siebie, a jego
ostatni wyskok cudem nie pogorszył sprawy.
Tony z trudem opanował kłucie
serca i drętwienie palców – zawał, czy on będzie miał zawał? – kiedy Friday
podrzuciła mu linki nagrań z wystąpienia Rogersa w Berlinie. Wiedział
doskonale, że choć Rogersowi daleko było do kłamcy doskonałego, to potrafił tak
manipulować prawdą w swoich podniosłych, patriotycznych przemówkach, by czarne
stało się białe. Potrafił też tak obierać w słowa wyświechtane slogany o
wolności, wyborze i wadze jednostki, że porywał nimi tłumy. Skurczybyk jeden.
Drzwi rozsunęły się
niespodziewanie, wpuszczając kogoś do środka. Tony spojrzał przed siebie,
wygaszając monitory.
— Nie powinieneś być u
prezydenta?
Tony uśmiechnął się swoim
uśmiechem numer dwa – tak niemrawym, że nie można było wyczytać z niego
kompletnie niczego – i z uwagą przyjrzał się Natashy.
Przebywanie wśród szpiegów wiele
go nauczyło.
— Zanim zacznie zadawać
jakiekolwiek pytania, wiesz, co masz zrobić.
Natasha spojrzała na niego ostrym
wzrokiem, jakby jednocześnie chciała go ostrzec i wpłynąć na jego sumienie,
jednak szybko odwróciła spojrzenie, wbijając je we własny nadgarstek. Zdjęła
Żądła, rzucając nimi w stronę Tony’ego, który pozwolił opaść im z brzdękiem na
blat biurka.
— Nadajnik. Znasz umowę —
upomniał ją.
Wyjęła cienką, metalową
bransoletę z kieszeni kurtki, przyłożyła opuszek kciuka do skanera linii
papilarnych i założyła ją na nadgarstek.
— Zadowolony?
— Bardzo. Choć miło by było,
gdybyś zaczęła stosować się do warunków naszej umowy sama z siebie, wiesz? —
Przesunął Żądła na kraniec biurka jednym z długopisów, a potem wskazał nim w
jej stronę. — I tak, powinienem, ale wyszedłem wcześniej. Nie miałem zbyt wiele
do powiedzenia, wiec przedłużanie tego tylko pogorszyłoby sprawę. — Skrzywił
się, masując lewy bark. — A ty? Jaka jest twoja diagnoza? Co zrobi następne?
Pracowałaś z Rogersem dłużej niż ja. I macie ze sobą wiele wspólnego. —
Spojrzał na nią znacząco, z trudem gryząc się w język, by zdusić w sobie
komentarz o dwulicowości.
Natasha wzruszyła ramionami,
patrząc gdzieś ponad głowę Tony’ego.
— Nie wiem. Na pewno coś
głośnego, wykorzystując uwagę, jaką zyskał. „Kapitan Ameryka” jest już w
światowych trendach Twittera, ludzie dowiedzieli się wreszcie, że żyje, i że
nie porzucił sprawy.
Tony westchnął.
— Ross wpadł w szał —
stwierdziła.
— Wie, że mimo wszystko ten
bucowaty hipokryta wciąż ma poparcie ludzi.
Natasha uśmiechnęła się, unosząc
brwi.
— Tak, jak i inny bucowaty
hipokryta z przerośniętym ego.
— Mówisz? Znamy go? Przydałby nam
się ktoś taki. — Odchylił się na krześle, poruszając ramieniem. — Może to jego
rzucilibyśmy hieną na pożarcie zamiast mnie.
— Czyżby Tony Stark miał dość
blasku fleszy?
— Tych, a i owszem. Jeśli usłyszę
choć jeszcze jedno „panie Stark”, to przysięgam, że rzucę w kogoś mikrofonem,
albo wybiorę się do baru. Albo zrobię jedno i drugie. Tak, to zdecydowanie
najlepsza opcja. — Uderzył otwartą dłonią w blat biurka i spoważniał. —
Wyłapaliśmy, że Wilson i Carter byli z nim. Langa z oczywistych przyczyn nie wyłapalibyśmy
nawet, gdyby stał tuż przed kamerą. Zero śladów Bartona i Maximoff.
— Słyszałam pogłoski… — zaczęła. —
Tony… Wiedziałeś, że Winter Soldier gdzieś tam był? I nie pomyślałeś o tym, by
wspomnieć o tym komukolwiek? — spytała, doskonale zdając odpowiedź.
— A ty, żeby wspomnieć, że było
coś między wami? Stąd ta akcja z T’Challą? Co…
— Nie atakuj mnie, Tony, to nie
ma sensu — przerwała mu spokojnie. — Doskonale wiesz, że nie to miałam na
myśli. I nie, nie zaatakowałam króla
z powodu człowieka, który trenował mnie kiedyś przez kilka tygodni. Zrobiłam to
dla Steve’a. I wiesz, że zrobiłabym to ponownie, dlatego każesz nosić mi to —
podniosła rękę, wskazując na nadajnik. — A teraz powiedz mi, proszę, co znów
wymyśliłeś. I jak głupie to jest.
— W sakli od „Wskoczę na własną
imprezę urodzinową w zbroi bojowej” do „Zbuduję morderczą sztuczną
inteligencję, nie pytając nikogo o zdanie”? Powiedzmy, że połowa. — Uśmiechnął
się półgębkiem. — Musimy ich wywabić. Wywabić na nasz grunt i rozdzielić.
Pokręciła głową.
— Rhodes jest niezdolny do
działania. Vision odmówi udziału w akcji, jeśli będzie miał zetrzeć się z
Maximoff. Spider-Man to dzieciak…
— Mamy swojego asa w rękawie.
Tony przekręcił jeden z ekranów w
jej stronę.
— Friday, zaprezentuj proszę
agentce Romanoff Carol Danavers…
***
Już zapewne to pisałam ale uwialbiam twój styl pisania. Najpierw przedstawiasz czytelnikowi to co się działo a potem zgrabnie przechodzisz do tego co jest teraz.
OdpowiedzUsuńI o co chodzi z tym żądłem i nadajnikiem bo nie do końca załapałam.
I dlaczego ten tydzień TIM (faktycznie super skrót) musi się skończyć? Wszystko jest lepsze od humorków Buckyego.
Przez tą notkę Steve jakoś stacił w moich oczach. Widzieć wszystko oczami zbiegów to jedno jednak patrzeć na tą sytuacje oczami kogoś kto chce pomóc ale nie może to jest zupełnie inna sprawa.
T, Co ten Steve znów wymyślił?
Wiadomo, że gdyby nie wprowadzenia to nikt by nie wiedział o co chodzi xD
OdpowiedzUsuńNiby Tony dobrze kombinuje ale nie nad każdym może zapanować xD miło że wybrnełaś i nie było wprost o romansach Nataszy xD