24 listopada 2016

#60 (Tony)

***
listopad 2016

Tony Stark spytany o to, czy uważa się za złego człowieka, bez chwili wahania odpowiedziałby, że nie. Wyprostowałby plecy, przygładził klapy marynarki, uśmiechnąłby się swoim firmowym uśmiechem numer cztery, który zarezerwowany jest tylko dla wścibskich ludzi i dziennikarzy, i powiedziałby, że jest dumny z tego, co udało mu się dokonać dla Ameryki, dla świata.

Jednak ktoś znający rzeczywistego mężczyznę, mężczyznę spod maski, wiedziałby, że odpowiedź wcale nie byłaby tak prosta i jednoznaczna. Tony doskonale wiedział, że nie jest człowiekiem złym do szpiku kości, oczywiście, że nie. W ciągu całego swojego życia spotkał ich zbyt wielu na swojej drodze, zbyt często stawał z nimi twarzą w twarz, by móc sądzić inaczej. Przez te wszystkie lata lubił wierzyć w to, że był od nich inny, lepszy, że nadal tliło się w nim sumienie, które nie pozwoliło zatracić mu się przez te wszystkie lata, kiedy zbijał grube miliony na sprzedaży broni, nie zawsze trafiającej tam, gdzie powinna trafić. Przejrzał jednak na oczy i kiedy tylko zorientował się, co mogą zrobić z jego bronią niewłaściwi ludzie, zamknął fabryki i przekierował produkcję na elektronikę oraz odnawialne źródła energii, jak pragnęła Pepper. To miało być coś dobrego, coś co nikogo nie zabije, co pomoże naprawić świat. Chciał stworzyć Żelazny Legion, który w przyszłości zastąpiłby Avengers, broniąc świat przed zagrożeniami, z którymi zwykli ludzie nie mieliby szans.

Tylko, że potem pojawił się Ultron.

Tony starał się wszystko naprawić, starał się odkupić winy, ale wiedział, że robi zbyt mało. Mógł zapłacić za szkody, mógł wysłać swoją fundację do Johannesburga – choć wiedział, że to nie on zawinił najbardziej, że to dlatego nigdy nie potrafił choć spróbować zbliżyć się do Maximoff, która ponownie zrobiła z Bannera wroga publicznego numer jeden, że to przez nią stracił jednego z tak niewielu przyjaciół – mógł sfinansować odbudowę Sokovii, jednak nie potrafił cofnąć czasu. Ludzie zginęli. Tego nie mógł już naprawić.
Doskonale wiedział też, że nie może zatrzymać Protokołu. Nie był tak naiwny czy zapatrzony w siebie, by wierzyć, że może zatrzymać coś pod czym podpisała się zatrważająca część świata. Był jednak Tony’m Starkiem – jednym z najbardziej wpływowych ludzi świata, facetem, który uratował prezydenta, Avengerem, cholernym geniuszem. Wiedział, że jeśli pochyli głowę, jeśli okaże wystarczająco pokory i zaskarbi sobie zaufanie Rossa, będzie mógł negocjować postanowienia Protokołu. To właśnie tego potrzebują – zmian, negocjacji, załagodzenia ustawy. Nie rebelii.

Rebelii za którą to on musiał świecić oczami. To on musiał tłumaczyć się z postępowania Rogersa przed setkami fleszy błyskającymi mu wprost w twarz.

Co z Kapitanem Ameryką, panie Stark? Jak podchodzi pan do jego dezercji?

Jak potężni mogą być wasi Avengers bez Kapitana Ameryki?

Czy Ameryka potrzebuje kogoś, kto przejąłby pałeczkę, walczył po naszej stronie?

Jakie konsekwencje zostanę wyciągnięte w stosunku do Kapitana i jego towarzyszy, panie Stark?

Jakie działania zostaną wystosowane w sprawie Zimowego Żołnierza, panie Stark?

Tony miał wrażenie, że niedługo znienawidzi własne nazwisko. Zresztą, już gardził nim coraz bardziej, co przybrało na silę, gdy tylko uświadomił sobie, że ledwo wyrwawszy się z jednego wyścigu zbrojeń, samemu wpędził się w kolejny. Tym razem jeszcze gorszy. Zbyt długo produkował broń, by nie wiedzieć, że numery, które zastąpiły imiona i nazwiska wszystkich zarejestrowanych, były numeracją arsenału. Ludzkiego arsenału. Czyżby tak naprawdę zerwał z produkcją uzbrojenia tylko po to, żeby odczłowieczać ludzi, siłą wpychając ich w tę rolę?
To nie było to, czego chciał. Nie było tym, o co chciał walczyć. Mieli karać złych ludzi, mieli walczyć z samowolką, która doprowadza do tragedii, to były ich cele. Nie mieli obdzierać ludzi z podstawowych praw, nie mieli dostarczać rządom ludzkiej broni.

Zaciskał jednak zęby i czekał, wiedząc, że obiera właściwą taktykę. Wiedział, że potrzebuje czasu, by zyskać zaufanie i sojuszników, by przekonać ich do tego, że będzie odpowiednią osobą na odpowiednim miejscu. Że jest wystarczająco kompetentny, by w pełni objąć stanowisko, które miano mu powierzyć.
A potem pozbędzie się Rossa z gry.

Tylko najpierw będzie musiał wykluczyć z niej Rogersa, nieważne w jaki sposób. Nie jest Rossem, ma sumienie, więc nigdy nie wyda rozkazu zabicia go, nieważne jaką szują się okazał, jednak istniało przecież wiele innych sposobów na sprowadzenie go do pardonu. Musieli to zrobić, nie mieli wyjścia. Rogers stawał się zbyt pewny siebie, a jego ostatni wyskok cudem nie pogorszył sprawy.
Tony z trudem opanował kłucie serca i drętwienie palców – zawał, czy on będzie miał zawał? – kiedy Friday podrzuciła mu linki nagrań z wystąpienia Rogersa w Berlinie. Wiedział doskonale, że choć Rogersowi daleko było do kłamcy doskonałego, to potrafił tak manipulować prawdą w swoich podniosłych, patriotycznych przemówkach, by czarne stało się białe. Potrafił też tak obierać w słowa wyświechtane slogany o wolności, wyborze i wadze jednostki, że porywał nimi tłumy. Skurczybyk jeden.

Drzwi rozsunęły się niespodziewanie, wpuszczając kogoś do środka. Tony spojrzał przed siebie, wygaszając monitory.

— Nie powinieneś być u prezydenta?

Tony uśmiechnął się swoim uśmiechem numer dwa – tak niemrawym, że nie można było wyczytać z niego kompletnie niczego – i z uwagą przyjrzał się Natashy.
Przebywanie wśród szpiegów wiele go nauczyło.

— Zanim zacznie zadawać jakiekolwiek pytania, wiesz, co masz zrobić.

Natasha spojrzała na niego ostrym wzrokiem, jakby jednocześnie chciała go ostrzec i wpłynąć na jego sumienie, jednak szybko odwróciła spojrzenie, wbijając je we własny nadgarstek. Zdjęła Żądła, rzucając nimi w stronę Tony’ego, który pozwolił opaść im z brzdękiem na blat biurka.

— Nadajnik. Znasz umowę — upomniał ją.

Wyjęła cienką, metalową bransoletę z kieszeni kurtki, przyłożyła opuszek kciuka do skanera linii papilarnych i założyła ją na nadgarstek.

— Zadowolony?

— Bardzo. Choć miło by było, gdybyś zaczęła stosować się do warunków naszej umowy sama z siebie, wiesz? — Przesunął Żądła na kraniec biurka jednym z długopisów, a potem wskazał nim w jej stronę. — I tak, powinienem, ale wyszedłem wcześniej. Nie miałem zbyt wiele do powiedzenia, wiec przedłużanie tego tylko pogorszyłoby sprawę. — Skrzywił się, masując lewy bark. — A ty? Jaka jest twoja diagnoza? Co zrobi następne? Pracowałaś z Rogersem dłużej niż ja. I macie ze sobą wiele wspólnego. — Spojrzał na nią znacząco, z trudem gryząc się w język, by zdusić w sobie komentarz o dwulicowości.

Natasha wzruszyła ramionami, patrząc gdzieś ponad głowę Tony’ego.

— Nie wiem. Na pewno coś głośnego, wykorzystując uwagę, jaką zyskał. „Kapitan Ameryka” jest już w światowych trendach Twittera, ludzie dowiedzieli się wreszcie, że żyje, i że nie porzucił sprawy.

Tony westchnął.

— Ross wpadł w szał — stwierdziła.

— Wie, że mimo wszystko ten bucowaty hipokryta wciąż ma poparcie ludzi.

Natasha uśmiechnęła się, unosząc brwi.

— Tak, jak i inny bucowaty hipokryta z przerośniętym ego.

— Mówisz? Znamy go? Przydałby nam się ktoś taki. — Odchylił się na krześle, poruszając ramieniem. — Może to jego rzucilibyśmy hieną na pożarcie zamiast mnie.

— Czyżby Tony Stark miał dość blasku fleszy?

— Tych, a i owszem. Jeśli usłyszę choć jeszcze jedno „panie Stark”, to przysięgam, że rzucę w kogoś mikrofonem, albo wybiorę się do baru. Albo zrobię jedno i drugie. Tak, to zdecydowanie najlepsza opcja. — Uderzył otwartą dłonią w blat biurka i spoważniał. — Wyłapaliśmy, że Wilson i Carter byli z nim. Langa z oczywistych przyczyn nie wyłapalibyśmy nawet, gdyby stał tuż przed kamerą. Zero śladów Bartona i Maximoff.

— Słyszałam pogłoski… — zaczęła. — Tony… Wiedziałeś, że Winter Soldier gdzieś tam był? I nie pomyślałeś o tym, by wspomnieć o tym komukolwiek? — spytała, doskonale zdając odpowiedź.

— A ty, żeby wspomnieć, że było coś między wami? Stąd ta akcja z T’Challą? Co…

— Nie atakuj mnie, Tony, to nie ma sensu — przerwała mu spokojnie. — Doskonale wiesz, że nie to miałam na myśli. I nie, nie zaatakowałam króla z powodu człowieka, który trenował mnie kiedyś przez kilka tygodni. Zrobiłam to dla Steve’a. I wiesz, że zrobiłabym to ponownie, dlatego każesz nosić mi to — podniosła rękę, wskazując na nadajnik. — A teraz powiedz mi, proszę, co znów wymyśliłeś. I jak głupie to jest.

— W sakli od „Wskoczę na własną imprezę urodzinową w zbroi bojowej” do „Zbuduję morderczą sztuczną inteligencję, nie pytając nikogo o zdanie”? Powiedzmy, że połowa. — Uśmiechnął się półgębkiem. — Musimy ich wywabić. Wywabić na nasz grunt i rozdzielić.

Pokręciła głową.

— Rhodes jest niezdolny do działania. Vision odmówi udziału w akcji, jeśli będzie miał zetrzeć się z Maximoff. Spider-Man to dzieciak…

— Mamy swojego asa w rękawie.

Tony przekręcił jeden z ekranów w jej stronę.

— Friday, zaprezentuj proszę agentce Romanoff Carol Danavers…

***

2 komentarze:

  1. Już zapewne to pisałam ale uwialbiam twój styl pisania. Najpierw przedstawiasz czytelnikowi to co się działo a potem zgrabnie przechodzisz do tego co jest teraz.
    I o co chodzi z tym żądłem i nadajnikiem bo nie do końca załapałam.
    I dlaczego ten tydzień TIM (faktycznie super skrót) musi się skończyć? Wszystko jest lepsze od humorków Buckyego.
    Przez tą notkę Steve jakoś stacił w moich oczach. Widzieć wszystko oczami zbiegów to jedno jednak patrzeć na tą sytuacje oczami kogoś kto chce pomóc ale nie może to jest zupełnie inna sprawa.

    T, Co ten Steve znów wymyślił?

    OdpowiedzUsuń
  2. Wiadomo, że gdyby nie wprowadzenia to nikt by nie wiedział o co chodzi xD
    Niby Tony dobrze kombinuje ale nie nad każdym może zapanować xD miło że wybrnełaś i nie było wprost o romansach Nataszy xD

    OdpowiedzUsuń