15 marca 2017

Notka Stucky

***
Steve wiedział, że Bucky miał lęk wysokości, że bał się gór, nienawidził śniegu. Że ten strach często go paraliżował, odbierał mu dech, wyciskał łzy z oczu. I choć z czasem, z upływem lat zaczęło być lepiej, to wciąż dostrzegał przerażenie w jego oczach.
I Steve obwiniał się o jego stan za każdym razem. Za każdym razem, kiedy widział go w takim stanie, nieważne ile lat minęło i ile zapewnień o tym, że to nie jego wina, usłyszał.

Dlatego bał się przyjechania tutaj, bał się przyjścia tutaj, ale niczego mu nie zabraniał, nie odwodził go od tego, bo Bóg mu świadkiem, że szanował każdą jego decyzję, wciąż za każdym razem był z niego dumny i podziwiał to, że zaszedł aż tu. Kiedy patrzył na niego w takich momentach, jak ten, miał przed oczami ten pierwszy raz, kiedy Bucky przyszedł do niego i patrząc mu w oczy powiedział, że nie chce zrobić tego, co mu zaproponował, że chce czegoś innego. Wciąż pamiętał tę gulę w gardle, to jak z trudem powstrzymywał płacz, bo och, Boże, był z niego wtedy taki dumny! Zresztą, wciąż był. Za każdym razem, kiedy Bucky podejmował dojrzałe decyzje, kiedy szukał jak najlepszego wyjścia, kiedy starał się znaleźć kompromisy – był z niego dumny.
Wiedział więc, że choć nie popiera w pełni tej decyzji, to uszanuje ją i pójdzie z nim. Pójdzie, choćby na koniec świata i będzie go wspierał, ponieważ zawsze próbował zrozumieć jego wybory. Ten rozumiał i choć miał wrażenie, że łamie mu to serce, pomógł wszystko zorganizować i poszedł razem z nim w znienawidzone góry, w miejsce, które nękało ich w koszmarach. Czasem miał wręcz wrażenie, że to on ma większy problem od Bucky’ego. Że to on jest tym, który bardziej się boi.

Bucky zdawał się trzymać zaskakująco dobrze. Był cichszy niż zwykle, ale nie była to ta zła cisza. Ta oznaczała, że Bucky jest po prostu zamyślony, skupiony na własnych myślach, ale nie odsunięty. To znaczyło, że było… w porządku. Nie do końca dobrze, ale w porządku.
Za to Steve czuł, że żołądek zaciska mu się w supeł, a serce niemal pęknie na pół, kiedy zobaczył w oddali zbyt znajome zbocze. Zerknął na Bucky’ego, zrównał się z nim, dotychczas trzymając się o krok w tyle, ale nim zdążył się choć do niego odezwać, Bucky zrzucił plecak na ziemię i opadł na niego, ciężko wypuszczając powietrze z płuc.

— Mam… trzymać się blisko, czy zostawić cię na moment? — spytał, nie do końca wiedząc, czego dokładnie Bucky potrzebuje w tym momencie. Wiedział, że chciał mieć go blisko, ale  mógł potrzebować też odrobiny samotności, intymności.

Bucky pokręcił głową, przyciskając pięść do ust.

— Potrzebuję tylko chwili. Zostań.

Steve przystanął obok, wciskając dłonie do kieszeni ciepłej kurtki. Nie było tak zimno, jak wtedy, choć wciąż wszędzie można było dostrzec śnieg.
Nic nie mówił, jedynie stał w pobliżu tak, jak Bucky tego chciał, i myślał. O wszystkim, o ostatnich latach, o tym jak daleko zaszli po kwietniu dwa tysiące czternastego roku, kiedy wszystko ponownie się zaczęło. Wtedy marzył jedynie o tym, by Bucky był bezpieczny, by nic mu nie groziło, a… Dostał więcej, niż choć odważył się marzyć.

— Mam ochotę krzyczeć — powiedział mu po chwili Bucky, pocierając uda. Steve zauważył, że ręce mu nie drżały. To dobrze. — Mam ochotę wykrzyczeć wszystko. To, jak bardzo się, cholera, wszyscy pomylili.

— Bardzo. — Pokiwał głową, przyklękając obok niego. — Jesteś kimś kompletnie innym, od tego, kim chcieli, żebyś był. — Zacisnął dłoń na jego kolanie. Stałeś się najgorszy w tym, co chcieli, żebyś robił jak najlepiej… A to cholernie duże osiągnięcie.

Bucky parsknął, pocierając twarz dłonią.

— Wiesz, myślałem, że kiedy znów tu będę, to… Przejdę jakieś chrzanione, ostateczne katharsis. Ale… Nie czuję nic szczególnego. — Wyprostował się. — To było tam. — Wskazał na wzgórze. Tor już dawno był nieczynny, po części zasypany, ale doskonale pamiętał to miejsce. — A ja nie jestem… Nie mam ochoty płakać, nie mam ochoty wpaść w szał. Chciałbym po postu… Wykrzyczeć im wszystkim, że się pomylili, że jestem szczęśliwy jak jeszcze nigdy i mam wszystko to, czego zawsze chciałem. Jedynie dotarłem do tego okrężną drogą.

Steve uśmiechnął się lekko, ściągając rękawiczkę z dłoni, by móc wsunąć palce pod rękaw jego kurtki i zacisnąć je wokół jego nadgarstka.

— Bardzo okrężną — potaknął. — I trwającą zdecydowanie zbyt długo.

— Moja wina, że jeden z nas postanowił dramatycznie odejść z tego świata, bo jego miłość zginęła, ale był takim idiotą, że nie potrafił tego zrobić porządnie?

Steve prychnął, klepiąc drugą dłonią w jego udo.

— Dzięki Buck, zawsze potrafisz zepsuć chwilę.

— I za to mnie kochasz.

Steve uśmiechnął się pod nosem, pochylając się na tyle, by móc oprzeć bok czoła o jego ramię.
— Tak, właśnie za to. I za masę innych rzeczy.

— Jesteś na mnie skazany. Przez przeznaczenie. Gdybym wtedy nie spadł, ty nie rozbiłbyś samolotu. Nie wybudzaliby cię siedemdziesiąt lat później, nie pomógłbyś uratować Nowego Jorku, nie zorientowałbyś się, że Hydra nie zdechła i nie zniszczyłbyś mojego programowania. Gdybyś tego nie zrobił, nie mógłbym doprowadzić się do porządku. Nie odnalazłbyś mnie, nie zamieszkalibyśmy razem, a gdyby nie zmiany w świecie, nigdy nie miałbyś jaj, żeby powiedzieć mi, że mnie kochasz — powiedział, Steve pozwolił sobie na pełne oburzenia parskniecie. — Nie bylibyśmy razem, nie przekonałbyś mnie do zaadoptowania Iana, nie odważyłbym się do zaproponowania adopcji Grace, nigdy nie zaciągnąłbyś mnie przed ołtarz…

— Proszę?! Zapamiętałem to sobie nieco inaczej…

— Cicho, nie psuj chwili. Więc, jak mówiłem. Przeznaczenie. To wszystko przeznaczenie.

Steve pokiwał głową, wspierając ją na ramieniu Bucky’ego.

— Przeznaczenie, Bóg – cokolwiek zechcesz. Grunt, że tu jesteś. I że już będziesz. To najważniejsze.

***

2 komentarze:

  1. Sprawy techniczne :
    Czy jak wtrącasz zdanie do zdania, to czy nie oddzielasz go z dwóch stron przecinkiem? Chodzi mi o rozmyślanie Steve: "Za każdym razem, kiedy widział go w takim stanie, nieważne ile lat minęło i ile zapewnień o tym, że to nie jego wina usłyszał."
    Przecinek nie powinien być jeszcze po słowie "wina"?
    Ii Bucky zdarzał się czy zdawał? Trzymać zaskakująco dobrze? :p



    I och! To wiadome, że Steve bardziej się boi przez poczucie winy. Choć Bucky miał rację, gdyby nie tamto, to nie byliby razem, nie mieliby rodziny i dlaczego ślubu nie opisałaś?! :p
    Czasem właśnie te przełomowe momenty są w ciszy, bez huków, gromów i tym podobnych rzeczy. Ale człowiek po prostu wie, że jest inaczej.

    S: Ale chyba miał rację?
    B: Jesteśmy z ciebie dumni!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak w bajce. Takiej, w której ciągle są potwory, z którymi trzeba walczyć, ale ostatecznie i tak dobro zwycięża.

    OdpowiedzUsuń