N: Jak zapewne widać, ta notka zatytułowana jest „#50”, nie „#50
Bucky” i nie bez powodu. Zupełnie inna narracja, można powiedzieć, że chcę
sprawdzić czy ten sposób pisania notek by się przyjął.
***
15 sierpnia
2016
/Kiedy kurz
i pył opadły, a resztki czerwonej mgły
powróciły do rąk Wandy, czas na moment zdawał się zatrzymać. Nie słychać już
było dźwięków alarmów, wybuchów czy walących się ścian fabryki.
/Zareagowała instynktownie,
mając w głowie wspomnienia z Lagos.
/Sama nie wiedziała jak udało jej się wyssać wybuch,
całą jego moc i trawiące budynek płomienie. Wyssać je, wznieść wysoko, ponad to
i zdusić do cna, zniszczyć.
/Nie udało jej się jednak zapobiec
zawaleniu budynku. Nie zdążyła i nawet gdyby...
/Wanda zerknęła na lądującego obok
Sama, starając się powstrzymać drżenie warg.
/Żadne z nich niczego nie mówiło,
stali tylko ramię w ramię, wpatrzeni w zapadające się stosy gruzu, w ruiny
fabryki, puste szkielety i pozostałości ścian.
/Wanda
wiedziała, że gdyby nie jej przeczucie, które wywabiło ją na powierzchnie,
które kazało jej sprawdzić teren wokół fabryki, nie zdążyłaby zrobić niczego, a
wybuch zabiłby ich wszystkich, doszczętnie strawiłby wszystko wokół.
/Powinna
być z siebie dumna. Steve byłby z niej dumny. Tym razem udało jej się zdusić
wybuch niemal w zarodku.
/Ale nie potrafiła.
/Sam odezwał się pierwszy:
— Jak to się stało? — wykrztusił.
/Chciałaby mu odpowiedzieć, ale sama
nie zna odpowiedzi.
/Spróbowała się skupić, odnaleźć jakiś
umysł, ale jedyne, co udało jej się ujrzeć, to krew, ból i cieniste postacie
czołgające się w jej stronę, spomiędzy gruzu i ognia, szyderczy uśmiech w
błękitnym blasku. Zamrugała szybko, odrzucając od siebie ten obraz, a postać i
uśmiech zniknęły jak czerwony dym rozwiany na wietrze.
/Powiedziała więc tylko:
— Nie wiem. Straciłam kontakt jakiś czas temu — dodała.
/Wanda zmrużyła oczy, wyczuwając coś
na jednym z betonowych bloków.
— Musimy… — zaczął, ale przerwał, kiedy wyczute przez Wandę coś znalazło się na stabilnym gruncie i
powiększyło się. — Scott! — krzyknął, ruszając w jego stronę, a Wanda bez
chwili namysłu pobiegła za nim.
/Scott Lang opadł ciężko na ziemię,
ściągając hełm i odrzucając go obok. Oddychał ciężko, ścierając brudną rękawicą
cieknącą po czole stróżkę krwi.
— Scott, co tam się stało?! — Wanda z trudem powstrzymała się
przed potrząśnięciem nim.
— Nic mi nie jest, spokojnie. Nic mi nie jest, nie musicie
się martwić. — Uniósł dłonie, krzywiąc się na dźwięk własnego głosu. — Wszystko…
wybuchło — stwierdził.
— To wiem. — Sam kucnął obok. — Wiesz dlaczego? I czy…
/I czy ktoś jeszcze przeżył? Zawisło między nimi,
niewypowiedziane.
— Mieli tam… — oblizał wargi. —
Generatory zasilały jakiś portal. Wspomagały cząstki Tesr… Tese…
— Tesseraktu? — dokończyła za niego
Wanda.
/Jak to
możliwe? Vis mówił jej przecież, że Tesserakt – kosmiczny przedmiot powiązany
jakoś z jego kamieniem, nie jest już na Ziemi, że zabrano go zaraz po ataku na
Nowy Jork.
— Tak, chyba tak. Chcieli kogoś
sprowadzić, ale generatory nie wytrzymały, nastąpiło przeciążenie i… — mówił
tak szybko, że ledwo go rozumieli.
/Wanda
czuła, że nie mówił im wszystkiego.
/Wiedziała,
że nie chciano, by to robiła, ale skupiła się na jego umyśle, szukając
przyczyn, powodów eksplozji.
/Kiedy udało jej się ją
odnaleźć, zobaczyć jego oczami, niemal poczuć, nie mogła opanować krzyku.
/Gdzieś w innej części zawalonej
fabryki coś się osunęło, runęło, a odgłos kamieni uderzających o kamienie
rozniósł się echem, dawno nie przerażając tak jak teraz. Wanda zasłoniła usta
dłonią, siadając.
/Najpierw rodzice, potem Pietro, jej najukochańszy Pietro, a teraz
jeszcze Clint. Clint, który w nią uwierzył, który wprowadził ją do swojej
rodziny, który zaprosił ją na święta do swojego domu i pozwolił trzymać małego
Nathaniela na kolanach, który kupił jej wtedy gruby, czerwony sweter, który
trzymał na lodówce jej zdjęcie z Lilą, który…
— Wanda…
/Ziemia wokół niej zawibrowała.
— Wanda! — Sam ścisnął jej ramię. —
Uspokój się. — Uścisk zelżał i zmienił się w równomierne, delikatne gładzenie.
— Wiem, że to dla ciebie trudne, ale wciąż jest nadzieja, że… Wciąż jest
nadzieja, że Steve i Bucky mogą żyć. Nie są zwykłymi ludźmi, mogą przeżyć
wiele, więc jeśli się pośpieszymy i nie naruszymy osuwiska, jest nadzieja.
/Wanda zacisnęła dłonie w
pięści, czerwone smugi wyślizgiwały się spomiędzy jej palców, pięły się w górę
rąk, otaczały nadgarstki, ale pokiwała głową.
/Wzięła głęboki oddech i podniosła
się, obracając plecami do mężczyzn, spoglądają wprost w ruinę.
— Jeśli chodzi o Barnesa… — zaczął Scott, masując skroń. — Wyciągnął
mnie stamtąd, właściwie to trzymał mnie w garści. — Oparł przedramiona na
kolanach, wyglądając na wyczerpanego. — Gość jest szybki — mówił, a Wanda
mimowolnie pomyślała, że choć jest szybki, nie mógłby równać się z Pietro. Nikt
nie był tak szybki jak jej Pietro… — Ale to niewiele dało, mieliśmy zbyt mało
czasu…
— Do rzeczy, Lang — popędził go Sam. Gdyby nie okoliczności,
Wanda byłaby tym zdziwiona. Sam miał anielską cierpliwość, zawsze był gotów
wysłuchać każdego. Ale teraz tracili czas.
— Przygniotło go. Znaczy, nie do końca — mówił, płatając się
i blednąc. Przyłożył ręce do torsu – jedną na środku mostka, drugą w okolice
lewego barku. — Żelazne części konstrukcji go…
Sam sapnął ciężko „Boże”, zakrywając oczy dłonią.
— Ale to dobrze! — sprostował Lang,
na co Wanda spojrzała na niego z szokiem. Nie przepadała za Barnesem i to z
wyczuwalną znajomością, ale nie zdobyłaby się na tak radosną reakcję. — Dzięki
temu gruz nas nie przygniótł.
/Wanda
pokręciła głową, nie podzielając choć krzty tego entuzjazmu.
— Dzięki temu wykrwawi się, nim uda
nam się przekopać choć cześć tego gruzu.
— Niekoniecznie. — Sam przejechał
dłonią po włosach i wstał, pomagając podnieść się także Scottowi. — Lang,
byłbyś w stanie trafić z powrotem w tamto miejsce? — spytał, a gdy ten
potaknął, pochylając się po hełm, kontynuował: — Ant-Man zmniejszy się i dotrze
do Barnesa — wymieniał. — Gdy tylko doprowadzisz tam Wandę, która usunie gruz,
od razu ruszasz szukać Steve’a. Jasne? — nie prosił, a wydał rozkaz, wiedząc,
że teraz tego potrzebują.
/Wanda
skupiła się na umyśle Scotta, i gdy tylko poczuła znajome mrowienie w palcach, zbliżyła
się do niego na tyle, by móc wejść do jego głowy, nawiązać koniunkcję. Nie
robiła tego często, ale stracili już zbyt wiele czasu, by mogła się zawahać.
/Scott
potrząsnął głową, nim założył hełm. Wziął głęboki wdech, podszedł na skraj
osuwiska i zmniejszył się, by wślizgnąć się w szczelinę pomiędzy dwoma
odłamkami gruzu.
/Nawet kiedy Wanda straciła
go już z oczu, wciąż doskonale go widziała, spoglądała na świat jego oczyma,
pokonywała drogę razem z nim. Wszystko,
co widziała, błyszczało czerwienią. Ociekało nią.
/Czuła jego zmęczenie, jego
determinacje, słyszała ciężki oddech i osuwający się gruz.
/Z tej części fabryki nie zostało
wiele.
— Odzyskałem łączność. — Słyszała głos Sama gdzieś za
plecami, ale skupiała się tylko na wyrywkach jego wypowiedzi, nie mogąc
pozwolić sobie na rozproszenie się.
/Swann
zadba o to, by maskować incydent tak długo, jak będzie w stanie.
/Swann
już leci, składa raport T’Challi o tym, co się wydarzyło.
/Wanda
starała się wyrzucić sprzed oczu obraz przygniecionych ciał, obraz spalenizny,
który kazał myśleć jej o Clincie, o tym, co powiedzą jego rodzinie, co… Nie. Nie może się rozproszyć. Nie może
zawieść, nie znowu.
/Wciągnęła
z sykiem powietrze, gdy oczami Scotta udało jej się dojrzeć zabrudzoną krwią i
oblepioną pyłem twarz Barnesa, a później resztę jego ciała. Widziała już wiele
ciał, obrazy z Sokovii, Johannesburga, z Lagos wciąż ją nawiedzały, ale nadal
nie potrafiła się do tego przyzwyczaić,
podejść obojętnie i coraz częściej myślała, że już nigdy tak się nie stanie.
/A
bezwładne, zakrwawione – ale nie krwawiące – ciało kogoś, kto mimo, że nie był
jej bliski, był jej znany, w otoczeniu kogo żyła przez kilka miesięcy, kogo
poznała oczami Steve’a… Wanda chciała zamknąć oczy, odwrócić wzrok, ale nie
należał on do niej. Patrzyła więc na nieruchomą twarz, na grube pręty wystające
z klatki piersiowej, na przygniecione nogi, na…
/Jak
ktoś mógł przeżyć coś takiego?
/Znała
część jego historii, wiedziała, że przeżył rzeczy, których nie miał prawa przeżyć,
ale i tak była wręcz pewna, że spod gruzu uda jej się wydobyć trupa.
/To
nie może się stać. Steve tego nie przeżyje. O
ile wciąż żyje pojawiło się gdzieś z tyłu jej głowy.
/Jej
dolna warga zaczęła drżeć, wizja zaczęła się rozmazywać, gdy panika powoli zaczęła
przejmować nad nią kontrolę.
/Co
zrobią, jeśli…?
—
Wanda…
/Dotyk
Sama był uspokajający.
/Wypuściła
drżący oddech, zmusiła się do uspokojenia i spojrzała na Sama. Perspektywy
mieszały się, obrazy, które dostrzegała oczami Scotta i własnymi przenikały
się, choć wciąż proste były do odróżnienia.
/Wszystko,
co dostrzegała oczami Scotta, promieniało czerwienią.
—
Boję się go ruszyć — powiedziała. — Jeśli wciąż żyje… Mogę go zabić.
/Uniosła
dłoń do jego skroni, a jej palce drgnęły, gdy pozwoliła mu zobaczyć to, co sama
widzi. /
/Widziała,
jak ciężko przełyka, jak blednie.
/Wiedziała,
że dla niego Barnes był ważniejszy. Przeorganizował swoje życie, poświęcił dla
niego wiele, dwa lata życia, gdy tak naprawdę nawet jeszcze go nie znał.
/Otrząsnął
się, a gdy z jego oczu zniknęła czerwień, powiedział:
—
Nie damy mu zmarnować tych lat, które mu poświeciliśmy, i umrzeć tutaj —
postanowił, uśmiechając się przygaszonym uśmiechem. — Dasz radę Wanda.
Wyciągniesz go stamtąd.
/Spojrzała
na niego niepewnie, ale wyciągnęła przed siebie dłonie.
/Poczuła
gruz, nie dotykając go. Każdy, nawet najmniejszy odłamek.
/Zamknęła
oczy, wzięła głęboki oddech i zaczęła unosić gruz, starannie dobierając
fragmenty, powstrzymując powstające osuwiska.
/Sam
odezwał się po chwili milczenia:
—
Co… Co ze Steve’m?
—
Scott go szuka — powiedziała, starając się wejść do umysłu Barnesa, upewnić się
czy żyje. Bezskutecznie. — Znajdzie go — zapewniła.
/Poczuła
wiatr na plecach, powietrze wzburzone przez Jeta, targające jej włosami, wzbijające
kurz i pył.
—
Znajdziemy go — powtórzyła. — Scott jest blisko. Czuję to.
/Jej
serce załomotało, rozczapierzone, rozgrzane czerwienią palce zadrgały.
/Przez
ułamek sekundy zobaczyła świat spod drgającej powieki Bucky’ego.
/Wpuścił
ją.
***
N: Ogłoszenie pierwsze, a raczej pytanie brzmi: Jaka forma notek ma
pojawiać się na blogu – pierwszoosobowa czy trzecioosobowa? Tylko z perspektywy
Bucky’ego, czy przeskakująca pomiędzy postaciami?
A
teraz ogłoszenie:
W dniach 15-21.08 postaciami dostępnymi
na blogu są Wanda Maximoff aka Scarlet Witch, Sam Wilson aka Falcon i Scott
Lang aka Ant-Man!
+ Co sądzicie o zmianie bloga na Ask Team Cap?
Z trzecioosobowej narracji jakby sami możemy wyrobić sobie zdanie a z piereszej trzeba sie zdać na zdanie konkretnej osoby. A myślenie Bucky'ego to już nikt i nic nie pobije xd także mi pasuje i tak i tak xd
OdpowiedzUsuńI uf!!! Bucky żyje skoro wpuścił Wande.. Ale Clint jest chyba najbardziej poszkodowany? plus gdzie jest Steve?
To już jest poniedziałek rano? :P
OdpowiedzUsuńWpuścił ją. Tyle wystarczy. Mimo wszystko mam jakieś takie niezbyt dobre przeczucia. Albo mi się to miesza z codziennymi niezbyt dobrymi przeczuciami. No ale nic, zobaczymy.
Mi pasuje taka i taka. Kiedyś chyba nawet wspomniałam że tej trzecioosobowej narracji momentami brakuje, a ten tekst czytało się równie dobrze co poprzednie.
Co do ostatniego ogłoszenia: Team Cap chyba pasowałoby najbardziej. W końcu co tydzień jest obecny ktoś z zespołu. A i sprawiedliwie by było.