N: Wiem, że zawsze piszę coś przed notką, ale dziś nie wiem, czym miałoby to być. Więc podrzucę fotkę Izanami - klik. Pasowałaby na nią Lana Condor, przynajmniej według mnie.
***
listopad 2016
—
Chwila, chwila, bo chyba czegoś nie łapię. — Sam odchylił się na krześle,
opierając dłonie na blacie białego stołu. Stojącego na białej podłodze w
pomieszczeniu, gdzie wszystko było białe. Sam zaczynał nienawidzić biel. — Nie eksperymentowano
na tobie, nie jesteś Nieczłowiekiem, a po prostu opętała cię tajemnicza,
kosmiczna siła… przepraszam – istota, z która oddała ci swoje moce i z którą
kontaktujesz się, kiedy śpisz, wychodząc ze swojego ciała i teleportując się do
jej… świata? I takich jak ty jest więcej, a cały ten rytuał powtarzany jest co
kilkadziesiąt lat, ponieważ jakaś obca, starożytna cywilizacja troszczy się o
dobro ludzkości?
Izanami
pokiwała głową, przyznając mu rację.
—Wybacz,
ale to… — urwał, szukając najodpowiedniejszego słowa. — Słuchaj, poznałem
nordyckiego boga, naukowca zmieniającego się w wielkie, zielone monstrum, a moi
kumple to para dwóch super-żołnierzy z drugiej wojny światowej. Walczymy z
różnymi… bardzo dziwnymi rzeczami, ale to… To najbardziej niedorzeczna rzecz,
jaką kiedykolwiek słyszałem.
— Więc
nie wierzysz mi? — Uniosła jedną brew.
Sam
pokręcił głową.
—
Skądże. Właśnie dlatego ci wierzę. To tak bezsensowna historia, że nie mogłabyś
jej zmyślić. — Zaśmiał się. — A test na wykrywaczu kłamstw wskazuje, że
wypadłaś lepiej od Steve’a. Więc jesteś czystsza niż łza. Co przekonało mnie
bardziej, niż niedorzeczność tej historii — Przesunął palcem po ekranie
tabletu, odczytując jej wyniki. — I jeśli będziesz tak trzymać, niedługo
wypuścimy cię z modułu. Dzięki czemu zaznasz nieco…
—
Wolności?
— Koloru
— dopowiedział, znacząco rozglądając się po małym wnętrzu. — Wciąż będziesz
zamknięta z nami w podziemnej bazie, więc nie rozpędzałbym się tak z tą
wolnością.
— Nie
mogę wyjść już? — zagadnęła, po czym dodała szybko: — Oczywiście założylibyście
mi kajdanki dezaktywujące moje moce i mielibyście mnie na oku, trzymalibyście
nawet pod kluczem, ale przynajmniej mogłabym stąd wyjść. — Spojrzała na niego
błagalnie.
—
Zobaczę, co da się z tym zrobić. — Uśmiechnął się przyjaźnie.
Izanami
Randall nie była ich wrogiem. Z dokumentacji i jej zeznań wiadome już było, że
wpadła w ręce Somodorova niedawno, przypadkowo znajdując się w złym miejscu i
czasie, kiedy łapano innego Nieczłowieka. Izanami dysponowała może szerokim
wachlarzem umiejętności, ale żadna z nich nie pozwoliła jej zmierzyć się z
gazem usypiającym o sile zdolnej powalić Hulka z nóg.
Sam
musiał przyznać, że obawiał się nieco momentu, w którym Izanami znajdzie się
poza kontrolą, odzyskując swoje moce. Była potężna, silniejsza od każdego z nich,
potrafiąca poradzić sobie z nimi wszystkimi. Telepatia, telekineza,
teleportacja, zdolności lecznicze, zmiennokształtność… Był jednak dobrej myśli,
wierząc, że to, co mówi Randall, jest prawdą. Nie chodziło o część dotyczącą
kosmicznych bytów i obcych cywilizacji, ale o to, że jej osobistą misją jest
niesienie pomocy. Izanami chciała dożyć momentu, w którym uprzedzenia na tle
inności zanikną, w którym każdy, bez względu na to jaki i kim jest, będzie bezpieczny. Mieli więc
wspólny cel.
—
Obiecuję, postaram się przekonać Steve’a do tego, by pozwolił ci się stąd
wyrwać i rozprostować nogi. Z rozprostowaniem umysłu jednak jeszcze trochę
poczekamy. Rozumiesz…
—
Ostrożności nigdy za wiele — dokończyła za niego. — Tak, w pełni to rozumiem.
Sam
pokiwał jeszcze głową, uśmiechają się lekko, a potem wstał, zbierając tablet i
notatnik z blatu.
—
Muszę się zbierać, jednak niedługo powinna wpaść Hope. Przyniesie ci ubrania i
coś do zjedzenia. A ja wpadnę za kilka godzin.
— Już
nie mogę doczekać się naszej pogadanki. — Uśmiechnęła się, by podkreślić, że w
jej słowach nie ma ani grama złośliwości. Sam odpowiedział jej tym samym,
przykładając dłoń do czytnika, by ten otworzył drzwi.
Wyszedł,
wpisując jeszcze kod zabezpieczający, i ruszył w stronę głównego korytarza
poziomu trzeciego, kierując się w stronę schodów. Windy były w pełni sprawne i
odrestaurowane, jednak zawsze wolał wybierać schody, nieważne na które piętro
miałby go zaprowadzić, i twierdził, że będzie robił to tak długo, aż zdrowie mu
na to pozwoli.
Trzeci,
najniższy poziom bazy zajmowały cele, moduły adaptacyjne i dawne biura, które
służyły im teraz za magazyny i zwykłe graciarnie, oraz siłowania połączona z
salą treningową. Na drugim znajdowała się przestrzeń wspólna, kuchnia, łazienki
i sypialnie. Na pierwszym, którego większość zajmował hangar, mieściły się
również przejęte przez nich biura oraz dawna sala konferencyjna. I choć w
większości bazy instalacja elektryczna oraz oświetlenie zostały wymienione,
gdzieniegdzie, głównie w nieużytkowanych pomieszczeniach oraz na części
korytarzy wciąż znajdowało się dawne, żółte i przygnębiające oświetlenie.
Po krótkim namyśle zatrzymał się jednak przy
siłowni, mając nadzieję, że znajdzie tam Steve’a. Jednak przez na wpół
przeszkloną ścianę – w której zamontowane były jeszcze oryginalne okna w
drewnianych ramach – dostrzegł jedynie Wandę i Avę Orlovą.
Ava była podejrzanie
dziwnie wyszkolona – Sam użył stwierdzenia "podejrzanie", ponieważ
widząc jej sparingi z Bucky’m, miał wrażenie, że widział w akcji Natashę, a
Natasha miała trzydzieści dwa lata, dobrze ponad dekadę doświadczenia w
zawodzie i wyćwiczoną sylwetkę, a Ava była po prostu wychudzoną
dziewiętnastolatką, od kilku lat włóczącą się po świecie – jednak jej
największą bronią i jednocześnie ochroną
były jej moce, których nikt tak naprawdę nie nauczył jej używać. Świetnie
władała szablami i szpadami, będąc małą mistrzynią szermierki, na które
przenosiła swoje wyładowania elektryczne, potrafiła nieźle kopnąć człowieka
prądem przy kontakcie fizycznym, jednak cała reszta wciąż pozostawała dla niej
pewnego rodzaju czarną magią. A jak wiadomo, nikt nie będzie zna się na magii
tak, jak wiedźma. W tym przypadku Szkarłatna Wiedźma, jak nazwał ją Barnes.
Znaczy, prawie nazwał. Użył innego,
zdecydowanie mniej kulturalnego epitetu, jednak sam szkielet pseudonimu
pozostał. Wracając jednak do meritum – wbrew wielu różnicom, moce Wandy i Avy
miały kilka podobieństw, które można było wykorzystać. Wanda mogła pokazać jej,
jak skumulować energię, by stworzyć pocisk, i jak odbić się, by odlecieć. A
raczej odbić się i opaść kawałek dalej.
Sam uśmiechnął się do nich i pomachał, kiedy
go zauważyły, ale nie zatrzymał się ani nie zwolnił kroku, stwierdzając, że zapewne
złapie Steve’a w biurze na poziomie pierwszym. Ruszył w górę schodów,
przeskakując po dwie schodki naraz i smętnie pomyślał, że brakowało mu światła
słonecznego, nawet tak miernego i chłodnego jak to, na które mogli liczyć w tym
rejonie. Baza znajdowała się pod ziemią, nie miała żadnych okien, więc
pozostawało im tylko sztuczne oświetlenie, zaburzające nieco ich rytm dnia.
Jednak nie było to nic, do czego nie można było się przyzwyczaić.
Sam wszedł do ostatniego z korytarzy,
na końcu którego znajdowało się jedno z zajętych przez nich biur. Z okien rozciągał
się widok na hangar, w którym dostrzegł majstrującego przy jeepie Scotta i
instruującą go Hope.
Wszedł do biura, skinając głową w stronę
siedzącego za biurkiem Steve’a i wspierającą się o blat Sharon. Papiery
przetłumaczone przez Barnesa Steve miał rozłożone przed sobą, jednak wpatrywał
się nie w nie, a w ekran trzymanego przez siebie tabletu. Nie dało się nie
zauważyć, że jest czymś poruszony i wstrząśnięty.
Sam chciał się odezwać, spytać co się
stało, jednak Sharon odezwała się, nim zdążył choć otworzyć usta.
— Bobbi przesłała mi to przed chwilą. — Delikatnie wyjęła
tablet z rąk Steve’a i przekazała go Samowi, który podszedł bliżej, odkładając
własne urządzenie na blat. — Natknęli się na opuszczoną bazę, która najpewniej
mogła należeć do Somodorova lub kogoś, kto wydawał mu rozkazy. Wiemy już, że
dla kogoś pracował. Nie wiemy jednak dla kogo, nie ma żadnych nazwisk, a nie
wpisywano tego w elektroniczne archiwum. —Wskazała na papiery leżące na blacie.
Położenie i wyposażenie bazy, którą zdjęli, było niemal identyczne do tej, w
której znaleźliście Somodorova. Jednak więźniowie nie mieli już tyle szczęścia.
Sam zerknął na wyświetlone na ekranie
zdjęcie, ale szybko odwrócił wzrok.
— Chryste.
— Miała dziewiętnaście lat, przeszła mutację kilka miesięcy
temu — wyjaśniła Sharon. — Wzorowa uczennica, świetna sportsmenka, udzielała
się charytatywnie… Zarejestrowała się niedawno, dane i jej dokładne miejsce
pobytu wyciekły razem z setką innych. Osaczyli ją, ogłuszyli i złapali…
— A że zależało im tylko na wydobyciu z niej genu
odpowiadającego za mutację, zrobili jej to —
wtrącił Steve.
— Żeby nie uciekła. Jej mocą była pewna doza super-szybkości —
dodała Sharon.
Sam ponownie spojrzał na zdjęcie.
Młoda, ciemnoskóra dziewczyna. Leżąca na
ziemi, zakneblowana, z zasłoniętymi oczami. Z zabandażowanymi kikutami zamiast
rąk i nóg*.
Bał się, zwyczajnie bał się obejrzeć
resztę zdjęć, więc oddał tablet Sharon, mówiąc:
— Jak te dane mogły wyciec? Są trzymane na odciętych od sieci
serwerach, nad którymi pieczę sprawuje Stark.
— Mógł wyciągnąć je stamtąd ktoś, kto nie potrzebuje do tego
połączenia z siecią — odpowiedziała. — Zola?
— Ktoś taki jak Jennifer Swann? — dopowiedział Sam, po czym
widząc wzrok Steve’a, dodał: — Oczywiście nie mówię, że to ona. Co mogłaby z
tego mieć? Jednak może być ktoś o podobnych umiejętnościach.
— To wyjaśniałoby pozostałe wycieki — zgodziła się Sharon. —
Mamy więc do czynienia z kimś, kto sam najpewniej jest Nieczłowiekiem,
jednocześnie chcąc zaszkodzić takim jak on sam. Dlaczego? To jakiś sposób walki
z rejestracją?
— Może ten ktoś wcale nie jest Nieczłowiekiem? Może jest kimś
więcej i nie podoba mu się, że w ciągu ostatnich dwóch lat liczba uzdolnionych
na świecie wzrosła… Ile? Kilkaset razy? Kilka tysięcy razy?
— Siła sprzyja podejmowaniu wyzwań. Wyzwania wywołują
konflikty. Konflikty prowadzą do katastrofy. — Steve przywołał słowa Visiona. —
Dotarliśmy do etapu konfliktów. Jeśli nie chcemy, by doszło do prawdziwych
katastrof, być może gorszych od tego, do czego doszło w Stamford, może gorszych
od Sokovii, musimy coś zrobić…
— Co takiego? — przerwała mu Sharon. — Steve, rozejrzyj się.
To nie SHIELD, nie mamy już globalnego zasięgu, nie mamy tysięcy agentów. Nie
mamy zaufania społecznego, nikt nie będzie chciał z nami negocjować.
— Takie sprawy, jak ta, zamiatane są pod dywan — wtrącił Sam.
— Media o tym nie mówią, to…
— Ale mogą zacząć! — Steve wszedł mu w słowo. — I my o to
zadbamy. Wciąż są ludzie, uzdolnieni czy nie, którzy popierają to, co robimy, i
zgadzają się z tym, że rejestracja uwłacza podstawowym prawom człowieka,
odbierając mu wolność. Popierają nas, popierają Kapitana Amerykę. Więc jeśli
pojawiłbym się na jednym z protestów, jeśli ludzie by mnie zobaczyli, to
mogłaby zadziałać.
— Steve… — zaczęła Sharon.
— Pozwól mi, proszę, skończyć. Wiem, że to głupi i ryzykowny
plan, ale może się udać. Ludzie muszą wiedzieć, że to jesteśmy, że walczymy nie
tylko o siebie, ale i o nich. — Spojrzał na Sharon, niemal mierząc się z nią
wzrokiem.
Sam westchnął, kręcąc głową.
— Zwołam resztę. I namówię Barnesa, by cię walnął. Mocno,
Cap, bardzo mocno. A może wybije ci tym tę głupotę z głowy.
— Prędzej pozbawi go resztek piątej klepki — odpowiedziała
Sharon, klepiąc Steve’a po ramieniu.
Tak, ten plan był głupi i ryzykowny.
Jednak jednocześnie był jedną z niewielu opcji, które mogły się udać, i które
im pozostały. A to nie wróżyło dobrze.
***
*W jednym z komiksowych uniwersów potraktowano tak Pietro – klik. Wiem, że tamten świat to był karykaturą 616, jednak motyw wykorzystałam na
innej postaci.
Sam! Już go bardziej lubię bo wspomniał Swann xD a ona ma te swoje machloje za uszami xD
OdpowiedzUsuńNo i jednak on pogadankami traktuje naszą speckę od anemii xD
Biedny Scott nawet przy męskiej naprawie samochodu musi się słuchać Hope xD
S: Skąd ten twój pomysł? A może dolejesz oliwy do ognia?
B: Jak powstrzymasz Capa?
Izanami co to za imię. Nie ufam jej tak samo jak nie ufam Swann.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się Sam w tym rozdziale. Dodatkowo wszystko jest tak przyjemnie opisane.
S, Twój pomysł jest moim zdaniem idotyczny.
B, Masz zamiar wybić Stevowi ten durny pomysł z głowy?