***
16 maja 2016
/Mimo
późnego wieczoru jest parno i gorąco.
/Przechodząc się brzegiem Jeziora Turkana, czuję
zraszające kark krople potu. Przeczesuję włosy, bluźniąc pod nosem na to, jak
bardzo nienawidzę wysokich temperatur. Dlaczego T’Challa musiał być królem
państwa leżącego akurat w środkowej Afryce? Dlaczego nie mogło to być jakieś
pieprzone koło podbiegunowe czy coś? Jasne, jest takie przysłowie, by nie
interesować się zębami darowanego konia, ale co poradzę na to, że po porostu nienawidzę gorąca? I to całym sercem?
Jestem pieprzonym Zimowym Żołnierzem,
to mówi samo za siebie.
/Zaczesuję włosy do tyłu, zakładając kilka
kosmyków za uszy.
/Muszę wreszcie obciąć te pieprzone włosy,
zdecydowanie. Chociaż nie, nie obciąć, po prostu skrócić. Tak, skrócić. Nieznacznie.
Albo po prostu przyzwyczaić się do związywania ich? Może i będę wyglądał jak
idiota, ale przynajmniej nie będą się wiecznie plątać, a obcinanie ich nie
będzie konieczne. To całkiem dobre wyjście.
/Zaciskam dłoń na lewym barku, w miejscu, w
którym skóra łączy się z metalem, i masuję je lekko, poruszając kikutem. Kiedy
Stark zniszczył protezę, wywołał zwarcie w połączeniach nerwowych, które bolą
teraz jak jasna cholera. Od samego końca kikuta, po zakończenia wszczepione do
mózgu.
/Muszę przyznać też, że nie sądziłem, że będę
doznawał bólów fantomowych po utracie sztucznego ramienia. Nie było prawdziwe,
nie powinno tak być. To była tylko maszyna.
/Przystaję, zakopując palce w piasku.
/Nie powinienem był wychodzić boso, ubrany
tylko w cienkie, białe ubrania, w których zazwyczaj sypiam, ale to przynajmniej
jasny sygnał, pokazujący, że nie zamierzam uciekać. Byłbym idiotą, jeśli
próbowałbym wydostać się z Wakandy całkowicie nieuzbrojony i ubrany w
bawełnianą koszulkę. Poza tym, gdzie miałbym niby pójść? Moje zdjęcia są w
gazetach, telewizji, Internecie, a list gończy został wysłany do wszystkich
państw, które podpisały się pod Protokołem. A ich lista wciąż wzrasta.
/Nie jestem też zbyt mile widziany w części
państw, które – jeszcze – protokołu
nie podpisały. Internet to jednak dobra rzecz, można dowiedzieć się wielu
rzeczy. Na przykład takich, że wielu ludzi życzy mi śmierci albo dożywotniego
gnicia w Pelican Bay czy "nowym Alcatraz". Albo tego, że mimo
wszystko są też tacy, którzy są w stanie uwierzyć w moją niewinność. Dawna
opinia robi jednak swoje.
/Słysząc za sobą ciche kroki – zdecydowanie
nie nalezą one ani do Rogersa, ani do Pantery, ani nawet do Wilsona – na
piasku, oglądam się przez ramię.
/Unoszę brew na widok Maximoff. Leniwe
podmuchy piaszczystego, gorącego wiatru – sirocco? – rozwiewają jej
włosy i długą, czerwoną suknię, kiedy przechodzi się brzegiem jeziora.
Zatrzymuje się kilkanaście stóp dalej, wpatrując się we mnie zdziwionym
wzrokiem, jakby dopiero mnie dostrzegła.
— Steve cię przysłał?
/To byłoby logiczne. Dobra strategia – wysłać
kogoś, kto bez większego problemu dałby radę mnie obezwładnić.
/Kręci głową.
— Nie. Dlaczego miałby? — Przekrzywia głowę,
patrząc na mnie z uwagą. — Uciekłeś?
/Posyłam jej wściekłe spojrzenie.
— Jeśli próbujesz namieszać mi w…
— Nie próbuję — ucina. — Połączyłam fakty.
/Posyłam jej ostatnie, nieufne spojrzenie i
siadam na piasku. Kładę dłoń na lewym barku i opieram łokieć na podciągniętych
kolanach.
/Kątem oka spoglądam na Maximoff, która
stanęła obok, spoglądając gdzieś przed siebie. Zapewne na przeciwny brzeg
jeziora i ciągnące się wzdłuż niego zabudowania. Muszę przyznać, że Wakanda to
dość dziwne miejsce. Miejsce, w którym nowoczesne zabudowania i
super-zaawansowana technologia graniczą z dziką, gęstą dżunglą. Ogromny,
fascynujący kontrast.
— Nie robię już tego bez czyjejś zgody. Lub
chociaż wiedzy. — Odzywa się po chwili. — Nie musisz się obawiać.
— Nie obawiam — prycham. — Spotkałem już taką
jedną, która weszła mi do głowy. Okropna z niej była wiedźma. Ponoć ciebie też
tak nazywają, ale nie ma porównania — mówię, machając dłonią. Nie staram się
już pilnować lekko rosyjskiego akcentu, na który starałem się uważać.
Szczególnie w rozmowie z Rogersem, gdzie dla odmiany starałem się brzmieć jak
rodowity Amerykanin. — Nie znaczy to jednak, że chcę, żeby ktoś grzebał mi w głowię.
Nie chcę, zupełnie nie. Przechodziłem przez to zbyt wiele razy. Nic fajnego,
wierz mi.
— Wierzę. — Jej głos wydaje się być lekko
rozbawiony, kiedy uśmiecha się, spoglądając na mnie wzrokiem mówiącym, że coś
musi być ze mną nie tak. — Mogłabym jednak spróbować pomóc. W naprawieniu
twojego umysłu — dodaje, wykręcając lekko palce, jakby sama bała się tego, co
proponuje. — Podsłuchałam jak Steve o tym mówi.
— Podsłuchałaś?
—Unoszę pytająco brwi, starając się nie robić sobie żmudnej nadziei jej pomysłem.
— Ale zresztą, nie obchodzi mnie to. Po prostu… Słuchaj, moje wspomnienia nie są czymś, co
chciałabyś zobaczyć. I to nie o mój umysł się tutaj rozchodzi. Wspomnienia
kiedyś wreszcie wrócą. — Macham dłonią, siląc się na lekceważący gest. — Mam w sobie więcej chipów i elektroniki,
niż możesz sobie wyobrazić i to jest
problemem. Właściwie to nie tyle jestem już człowiekiem, co raczej cyborgiem —
parskam, rzucając przed siebie znalezionym na piasku kamieniem. Trochę zbyt
mocno. — Tutaj twoje czary-mary nie pomogą. To skomplikowane programowanie.
/Kątem oka spoglądam jak kilka kamyków
otacza czerwona mgła, unosząca je w górę. Maximoff porusza dłonią, odrzucając
je w stronę spokojnej teraz tafli jeziora.
— To oszustwo. — Krzywię się.
— Nie wszyscy z nas mają super-siłę. — Wzrusza lekko
ramionami. — Trzeba jakoś sobie radzić. I tutaj pomogą moje czary-mary.
/Przewracam oczami,
uśmiechając się jednak pod nosem.
— Muszę wracać, inaczej
mamcia Rogers się zdenerwuje — mówię po chwili i wstaję. Robię to najwyraźniej zbyt
gwałtownie, ponieważ momentalnie chwieję się na nogach, nie potrafiąc złapać
równowagi. Nie upadam jednak, ponieważ czerwona pseudo-mgła Maximoff stawia
mnie do pionu. — Dzięki. Ale nie rób tego nigdy więcej — zastrzegam, otrzepując
spodnie.
— Och, jak sobie życzysz.
Przypomnę ci tylko, że to dzięki mnie T’Challa nie rozszarpał ci gardła —
rzuca, kiedy ruszamy z powrotem. A właściwie ja ruszam, a ona idzie za mną. —
Ale skoro nie mam robić tego nigdy więcej…
— Ta, jasne. Za to też
dzięki. — Zerkam na nią przez ramię. — Miło, że nie dałaś mi rozpłachtać
gardła. Zadowolona?
/Nie odpowiada. Odwraca
tylko twarz w stronę jeziora, skupiając na nim wzrok. Marszczę brwi na jej
reakcję i spoglądam przed siebie.
/Wznoszę oczy ku niebu, dusząc w sobie
przekleństwo. Wiedziałem, że zaczną mnie szukać, gdy tylko wystawię stopę poza
budynek. Nie myliłem się, jak widać. Rogers i Wilson szli w naszą stronę. Ten
pierwszy ze swoją stałą ostatnimi czasy miną, przedstawiającą mieszankę ulgi,
żalu, rozczarowania i smutku, drugi za to z miną, która udawać miała pełną
powagę. Bez jakiś rewelacyjnych wyników.
— Patrzcie państwo, nasza
zguba się znalazła — zaczyna Wilson, kiedy dzieli nas już zaledwie kilka stóp.
Kiedy chcę odpowiedzieć, mija mnie, przyglądając mi się z udawanym zdziwieniem.
— Ty? Sądzisz, że mówię o tobie? O nie, nie. Dość już się ciebie naszukałem,
niewdzięczniku. Szukałem jej. — Wskazuje palcem w stronę Maximoff.
/Marszczę brwi,
zastanawiając się nad tym, czy Wilson naprawdę żartuje. Steve wspominał o
areszcie, który zafundował jej Stark, a który tak go rozsierdził. Byłby
hipokrytą, gdyby zrobił to samo. Ale czy już nim nie jest, trzymając w
zamknięciu mnie?
— Buck.
/Z trudem powstrzymuję się
przed przewróceniem oczami i staram się przybrać jak najmilszy ton:
— Tak, Steve?
— Jak udało ci się
wydostać? I to w takim stroju? Czy ty nie masz butów? — dopytuje, splatając
ramiona na piersi. Jeszcze chwila i ta sytuacja zaczynie przypominać jakąś
parodię rodzicielskiej tyrady.
— Mogę nie mieć ramienia.
— Wskazuję na pusty rękaw T-Shirtu. — Ale nadal mam przeszkolenie. A Pantera
nie ma tak dobrych zabezpieczeń, jak powinien. — Wzruszam ramionami. — I tak,
nie mam butów. Wiesz, mam teraz małe problemy z wiązaniem sznurówek — dodaję,
uśmiechając się krzywo, kiedy go mijam.
/Steve wzdycha.
— Buck, nie powinieneś
był wychodzić — zaczyna, ale wchodzę mu w słowo.
— Jak widzisz, nikogo nie
pozabijałem, więc możesz być spokojny — parskam, spoglądając na niego przez
ramię.
/Steve zerka jeszcze na
Wilsona i Maximoff, a potem rusza za mną, by zrównać ze mną kroku.
— Zupełnie nie o to
chodziło. Po prostu nie chciałem, żeby coś ci się stało.
/Przystaję, spoglądając
jak na idiotę. Którym jest.
— Słuchaj, nie wiem, czy
zauważyłeś, ale nie jestem panieneczką, która nie da sobie z niczym rady. Gdyby
tak było, już dawno bym, kurwa, nie żył… Dobra, miałem ostatnimi czasy kilka
wpadek. — Rozpieram ramiona… Ramię, znaczy. — Ale to nie znaczy, że macie
trzymać mnie w jakiejś pieprzonej klatce, żeby czasem coś mi się nie stało. To na pewno nie sprawi, że znormalnieję. — Opuszczam ramię. Trochę
zbyt gwałtownie, przez co chwieję się lekko. — Doskonalę zdaję sobie też sprawę
z tego, że jestem zagrożeniem dla siebie i innych, więc nie musicie mi o tym
przypominać, odcinając mnie od ludzi.
— Jezu, Buck. — Steve
przejeżdża dłonią po szczęce. — Naprawdę nie o to nam chodziło. Chcieliśmy po
prostu, żebyś był bezpieczny. Sam wiesz, jaka jest sytuacja. Nie sądziłem, że
odbierasz to tak, jakbyśmy cię… więzili. Jesteś wolnym człowiekiem, oczywiście,
że jesteś i nie musisz już uciekać. — Wskazuje dłonią w stronę budynku,
jakiegoś pieprzonego pałacu Pantery. Nie wiem, jak nazwać to inaczej, niż pieprzonym pałacem właśnie. Taką funkcję
zdaje się spełniać. — Proszę cię tylko o to, żebyś nie znikał bez słowa.
Inaczej za każdym razem, gdy gdzieś wyjdziesz, będę się martwił.
/Tym razem nawet nie
staram się pohamować i przewracam oczami.
— Stoi, Rogers. Ale
przestań się zachowywać jak moja mamka. To cholernie denerwujące.
— Stoi, Barnes. —
Uśmiecha się pod nosem, a potem posyła mi błagalne spojrzenie. — Tylko zacznij
uważać na język, co?
/Prycham.
— Nie ma szans.
***
Kto się czubi ten się lubi.. Czyżby Lady in red nie była jedynie romantyczną piosenką? :D Ale i postacią?
OdpowiedzUsuńMam wrażenie, że Wandzia onieśmiela naszego żołnierzyka.
OdpowiedzUsuńA Steve'a mi szkoda. Nie może się rozwinąć jako matka-kwoka, a widać, że desperacko tego pragnie. Ale poważnie, to nawet go rozumiem. I wyobrażam sobie, jak źle musi się czuć z odtrąceniem.
I Sam <3 Jedna wypowiedź, a tak cieszy.